Sandemo Margit - Opowieści 08 - Uprowadzenie(1).pdf
(
700 KB
)
Pobierz
11353620 UNPDF
ROZDZIAŁ I
Liv się nudziła.
Już chyba pora znowu zacząć żyć niebezpiecznie. Można
przecież żyć tak, by kusić śmierć.
Jeśli nie dojdę do rogu, zanim zegar na kościelnej wieży
zacznie wybijać godzinę, to umrę, myślała. Ale nie wolno mi
biec, muszę iść najzupełniej spokojnie, tak by nikt niczego
nie zauważył. Och, wskazówka już, już dochodzi, o, ratun
ku! N i e zdążę! Za moment padnę tutaj martwa! Jeszcze trzy
kroki... Uff, zdążyłam! Pierwsze uderzenie. Za późno, mój
drogi zegarze, nie tak łatwo mnie unicestwić, jak myślałeś.
Kolana jej dygotały od nerwowego napięcia, które dopie
ro co przeżyła. Zmęczona i zdyszana, lecz szczęśliwa, że raz
jeszcze u d a ł o jej się uniknąć śmierci, powlokła się dalej.
Nagle zobaczyła nadchodzącą z naprzeciwka swą siostrę
Tullę; w słonecznym blasku jasne włosy lśniły jak gloria nad
jej głową. Liv zachichotała cichutko. O rany, a gdyby tak Tul-
la mogła czytać w jej myślach? O wyścigu z kościelnym ze
garem i śmiercią. Tulla by tego nie zrozumiała, nie ona, isto
ta całkowicie pozbawiona fantazji, która myślała jedynie
o tym, jak wypada w oczach innych, i która tak strasznie uwa
żała, czy dobrze wygląda, i zawsze wszystko robi tak, jak trze
ba. Uznałaby pewnie, że siostra jest dziecinna. I, oczywiście,
miałaby rację. Ale co człowiek ma robić? Kiedy nic się nie
dzieje, trzeba czasem samemu wywołać trochę napięcia.
Napięcie! Przygody i mistyczne, trudne do wyjaśnienia
zdarzenia, to było życie Liv.
- H e j , Tulla, dokąd pędzisz?
- Rany boskie, aleś mnie przestraszyła! I jak ty wyglądasz!
Czy mama nie zabroniła ci chodzić
w
tych dżinsach? Nie
wolno ci się włóczyć po mieście, wracaj natychmiast ze mną
do domu!
5
- Zaraz, mam ważny interes do załatwienia. A zresztą to...
Tulla jednak była już daleko i Liv ruszyła przed siebie ze
wzrokiem utkwionym w chodnik. Szła po krawężniku i sta
rała się tak stawiać kroki, by nie deptać po szparach po
między płytami. Od czasu do czasu jednak się to zdarzało i za
każdym razem zmniejszały się jej szanse, że jeszcze dzisiaj
zobaczy Finna. Dziesięć skuch oznaczało, że on się w ogóle
nie pokaże.
Na szczęście jednak doszła do parku akurat w momencie,
kiedy skusiła po raz dziewiąty, zatem dzień udało się uratować.
Znalazła wolną ławkę z widokiem na miejsce pracy Fin-
na - jak to robiła każdego dnia przez ostatnie trzy tygodnie,
czyli, dokładnie mówiąc, od chwili, kiedy wybuchło jej p ł o -
mienne, ale nieodwzajemnione uczucie do Finna. To właśnie
był ów ważny interes, który miała załatwić.
W gruncie rzeczy jednak fakt, że jej miłość była tak kom
pletnie beznadziejna, nie odgrywał specjalnej roli. Przeciw
nie, dzięki temu życie stało się znacznie bardziej romantycz
ne. Liv wystarczało, że ma o kim marzyć, że jest ktoś, z kim
w myślach może się dzielić wszelkimi smutkami i radościa
mi, powierzać mu swoje tajemnice. A F i n n wyglądał na
człowieka pełnego współczucia, takiego, z którym można
rozmawiać o poważnych sprawach Bytu.
Kłopot polegał jedynie na tym, że dokładnie tak samo
myślała o wszystkich tych chłopcach, w których się regular
nie zakochiwała. Zwykle zauroczenie trwało mniej więcej
miesiąc, później zazwyczaj chłopak zaczynał dostrzegać jej
wyraźne uwielbienie i dawał boleśnie jasno do zrozumienia,
że wszelkie wysiłki pozostaną daremne.
Z Finnem jednak z całą pewnością będzie inaczej. On
będzie... O rany, to o n !
Szybko, trzeba przybrać odpowiedni wyraz twarzy, pa
miętać o głęboko smutnym spojrzeniu. Nie zapominaj o swo
jej tajemniczej, tragicznej przeszłości, Liv! Chociaż to wcale
nie jest łatwe przywoływać wspomnienie tajemniczej prze
szłości, kiedy się ma szesnaście lat, wkrótce siedemnaście,
i nosi się nazwisko Larsen. Dla Liv jednak nie było rzeczy
niemożliwych. A już sprawa tajemniczej przeszłości to jej
specjalność. Podrzutek, dajmy na t o , dziecko znalezione
w kościelnej kruchcie... Prawdziwi rodzice jej nie chcieli... Al
bo cierpiała na straszną chorobę, szczerze mówiąc była ska
zana na śmierć... lecz z uśmiechem dzielnie cierpiała w samot
ności, świat nic nie wiedział o jej zmaganiach.
Oczy Liv przybrały rozmarzony, pełen smutku wyraz,
który uważała za swoją tajemną broń. Finn nadchodzi! Nie
patrz w tamtą stronę!
Ale oczy jej nie słuchały, zdradzieckie spojrzenie skiero
wało się tam, gdzie nie powinno. F i n n , bardzo ożywiony,
rozmawiał z kolegą i przeszedł obok nawet na nią nie spoj
rzawszy.
Dzisiaj także nie! Zawsze to samo. Liv zaczynała już tra
cić wiarę w swoją taktykę. N i e jest to zdaje się najlepszy spo
sób, chyba nie wystarczy wyglądać możliwie najbardziej in
teresująco. Ale co w takim razie powinna robić? Po tym jak
na swoim pierwszym szkolnym balu tańczyła tylko jeden je
dyny raz, i to tak zwanego obowiązkowego walca, znienawi
dziła tańce. Urodą też raczej mężczyzn nie oślepiała. Ale co
tam! Finn z pewnością nie zwraca uwagi na wygląd zewnę
trzny, on dostrzeże wszystkie jej wyjątkowe wewnętrzne
wartości.
Spróbowała przybrać jeszcze bardziej' cierpiący i drama
tyczny wyraz twarzy. Udręka psychiczna do granic wytrzy
małości...
- Dlaczego masz taką naburmuszoną minę?
To znowu Tulla przeszła obok i bezczelnie dołączyła do
Finna i jego kolegi. A na domiar wszystkiego chłopcy sprawia
li wrażenie zadowolonych, że ją widzą. Liv zerwała się z ław
ki, przeleciała obok trojga niewiernych i poszła do domu.
Osada Ulvodden była centrum okręgu. Znajdowała się tu
stacja kolejowa i szkoła średnia, w której Liv uczyła się aż
do ostatniej wiosny. W tej chwili nie robiła nic i czuła się
w tej sytuacji m a r n i e .
Zabudowania Ulvodden stanowiło kilkanaście domów
mieszkalnych, kościół, spora fabryka i jakieś przedsiębiorstwa
rozlokowane wzdłuż brzegu długiego jeziora. Na zboczach
gór ponad osadą znajdowały się rozrzucone chłopskie zagro-
6
7
dy - duże i zasobne najniżej, a im wyżej, tym mniejsze, które
tuliły się do skalnych zboczy i były prawie niewidoczne.
O nikim z Ulvodden nie można powiedzieć nic złego. I za
wsze ma się do czynienia albo z wujkiem, albo stryjecznym
bratem, albo z kuzynką ciotki... sama rodzina. Larsenowie
sprowadzili się w te okolice stosunkowo niedawno i należeli
do kręgów, o których matka Liv mawiała „my, ludzie kultu
ralni", co Liv uważała za określenie równie mętne, jak nie
przyjemne. Pani Larsen, podobnie jak Tulla, chciała wracać
do dużego miasta, Liv natomiast bardzo dobrze się czuła
w Ulvodden. To prawda, że w osadzie niewiele się działo, ale
za to było tu tyle interesujących i romantycznych miejsc,
o których można było wymyślać wspaniałe, pełne napięcia
historie. A to Liv umiała jak nikt!
ma przyjaciółki, wszędzie sama, ciągle pogrążona w marze
niach, nic nie chce... Popatrz na Tullę, powtarzam jej ciągle,
ale ona zawsze wtedy odwraca się i znika. I t o , że z takim upo
rem stara się być oryginalna... Mnie się to wydaje jakieś dzi
waczne!
- Może to przez wygląd? - zastanawiała się przyjaciółka.
- Wygląd? No tak, zawsze była bardziej podobna do Ern
sta niż do mnie - rzekła matka zamyślona. - Ale przecież wca
le nie wygląda źle. Ma przecież bardzo ładne oczy i zdrowe
mocne zęby. Gdyby tylko chciała coś ze sobą zrobić... - mat
ka westchnęła. - Jak to dobrze, że nie mamy takich pro
blemów z Tullą.
Liv wślizgnęła się do kuchni. Czuła dziwny ucisk w pier
siach i całkiem straciła ochotę na jedzenie. Z poczucia obo
wiązku wypiła szklankę kwaśnego mleka, nic więcej nie
była w stanie w siebie wmusić. Wstyd jej było, że podsłuchi
wała. Kiedy jest się takim beznadziejnym jak ja, to czego in
nego można się spodziewać, myślała rozgoryczona.
Z kieszeniami pełnymi jabłek ponownie wyszła przed dom.
- Czy to ty, moje dziecko? - zawołała mama z pokoju.
- N i e , to tylko Liv - o d p a r ł a i trzasnęła drzwiami, nie
przejmując się matczynym pełnym przestrachu okrzykiem:
„Liv, co z tobą?"
Na dworze było niewypowiedzianie pięknie: pogodny
i ciepły wrześniowy dzień, płomiennie żółte liście opada
ły wolno z drzew i miedzianozłotych zarośli głogu. Liv po
wlokła się obojętnie w dół, nad jezioro, i tam w samotności
długo błądziła pogrążona w marzeniach. Potem przeszła na
drugą stronę falochronu, przeskakiwała z kamienia na ka
mień, przemoczyła buty, zatrzymywała się od czasu do cza
su i ciskała kamykami na spokojną, jakby zrobioną ze
szkła taflę wody.
Dawne koleżanki z klasy zaprosiły ją na doroczną zabawę
w szkole w przyszły piątek. Od wielu tygodni był to temat
wszystkich rozmów, a w miarę zbliżania się balu podniece
nie rosło. Liv odpowiedziała koleżankom tak jak zawsze.
- Czyście powariowały? - zawołała trochę zbyt głośno i ze
zbyt wielkim napięciem w głosie. - Nie mogę wam przecież
W dużym pokoju siedziała mama z jakąś przyjaciółką. Liv
zatrzymała się przed drzwiami. Tamte nie zauważyły, że przy
szła, a drzwi były otwarte w ten ciepły wrześniowy dzień.
Liv słyszała głos matki:
- ... jakby Tulla i Liv nie były siostrami. Sama wiesz, jaka
jest Tulla. Zawsze miła, zawsze staranna, ładnie ubrana. N a -
tomiast Liv... czasami ogarnia mnie rozpacz. Nikt by nie wie
rzył, że niedługo skończy siedemnaście lat. Uważam, że za
chowuje się jak czternastolatka, chociaż z inteligencją u niej
wszystko w porządku. Tylko że wciąż miewa takie dziwacz
ne pomysły. Czy ty wiesz, co jej ostatnio przyszło do głowy?
- N i e . - G ł o s tamtej wyrażał najwyższe zainteresowanie.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
Ona powiedziała swojej koleżance z dawnej klasy, że z jej
pochodzeniem wiąże się jakaś tajemnica. I że wcale nie na
zywa się Larsen! No i co ty na to?
-Jezu Chryste! - jęknęła przyjaciółka zaszokowana.
- N o ! Czyż to nie okropne? Czy teraz się dziwisz, że mar
twi mnie ta dziewczyna? Ma przecież taką wspaniałą rodzinę,
dostaje takie ładne ubrania po Tulli, chociaż wszystko niszczy
niemal błyskawicznie. To dziecko, które parę lat temu mia
ło taki cudowny charakter... A teraz, wiosną, musiała odejść ze
szkoły! Nigdy w domu nie odwiedzi jej żadna koleżanka, nie
8
9
robić wstydu! Nigdy w życiu żaden chłopak nie zatańczył ze
mną dwa razy, a ja też nie należę do tych, które pojmują każ
dy dyskretny gest.
- Sama zachowujesz się beznadziejnie - powiedziała jed
na z dziewcząt. - Myślę, że wystarczyłoby, żebyś powiedzia
ła do chłopaka coś w rodzaju: „Że też odważyłeś się mnie po
prosić" albo „Naprawdę chcesz tracić czas na taniec ze mną",
żeby się p r z e k o n a ł , że nie jesteś zarozumiała.
Liv się zarumieniła. Koleżanka miała świętą rację.
Dlaczego ja nie mogę być taka jak inni, myślała. Dlacze
go nie mam takich samych zainteresowań jak moje rówieśni
ce? Dawniej zdarzało się, że z ufnym spojrzeniem wyznawa
ła koleżankom, iż bardzo lubi czytać książki o dawno wy
marłych kulturach albo że woli Strawińskiego niż muzykę
pop, ale już od dawna nie czyni takich zwierzeń. D u ż o proś
ciej jest milczeć i słuchać nie kończącego się paplania dziew
czyn o chłopcach i o strojach.
Nie żeby Liv nie lubiła chłopców, owszem, lubiła, nawet
bardzo, tylko że ona chciała czegoś więcej niż zwyczajnego
podrywu, którym mogłaby się przechwalać. O n a chciała
mieć chłopca, z którym mogłaby się zaprzyjaźnić, kogoś, ko
mu mogłaby zwierzyć wszystkie swoje marzenia i fantazje,
i który by jej również okazywał takie samo zaufanie.
Ale wśród znajomych Liv takich chłopców nie było.
Wszyscy tutejsi młodzieńcy każdą jej próbę filozofowania
czy rozmowy na poważny temat kwitowali zawsze tym sa
mym: „Czyś ty całkiem zwariowała?"
Dlatego w klasie Liv była traktowana jako pleciuga wy
myślająca najdziwniejsze historie, która zawsze we wszyst
kim utrzymywała zbyt szybkie tempo i mówiła zbyt głośno.
Bo jeśli człowiek nie umie zdobyć przyjaciół w inny sposób,
to może przynajmniej rozśmieszać towarzystwo. To też ja
kaś forma wspólnoty, mimo wszystko.
Liv podniosła z ziemi bardzo dziwny kamień, jak przypu
szczała kawałek rudy. Zaczęła myśleć o tych bardzo dawnych
czasach, kiedy ów kawałek rudy powstał, ale akurat dzisiaj
nie umiała się nad niczym skupić. Coś ją dręczyło, natrętne
wspomnienie. Nie miała ochoty na nic. Sprawiły to słowa
matki na temat Tulli, dumy całego rodu, pierwszej w rodzi
nie, która będzie miała maturę. Natomiast Liv nawet nie
skończyła szkoły. Cóż to za skandal dla jej spragnionej sza
cunku matki! Ojciec bywał w domu rzadko, i bardzo dobrze,
wybuchał bowiem o byle co. On też bardziej cenił Tullę.
Tulla wybierała się na szkolny bal. Ojciec bez słowa pro
testu dał jej pieniądze na nową sukienkę. Liv zastanawiała się,
co by powiedział, gdyby to ona wystąpiła z taką prośbą.
Ale ona nie zamierzała niczego takiego robić. Tańce dla
niej nie istniały.
Zaszła tak daleko, że kościół znajdował się z tyłu za nią,
ale nie zwracała na to uwagi. D o m i wszystko, co za sobą zo
stawiła, należało jakby do innej epoki. Zresztą dobrze by by
ł o , gdyby w domu musieli na nią trochę poczekać.
Na brzegu było coraz więcej kamieni, coraz trudniej iść.
Lekka bryza wywoływała delikatne kręgi na wodzie koło
stóp Liv, a nad samą wodą unosiły się chmary owadów. Kie
dyś, dawno temu Liv zmartwiła się, że bezradne biedactwa
utoną, i delikatnie zbierała je znad wody tak długo, dopóki
sobie nie uświadomiła, że nic im nie grozi i że one same mogą
z łatwością odlecieć. Ponad porośniętymi lasem zboczami wi
dać było w oddali pokryte śniegiem szczyty gór, lśniące in
tensywnie w blasku jesiennego słońca.
Liv doszła do miejsca na brzegu, któremu kiedyś nada
ła nazwę Gaj Ofiarny. Na płaskiej skalnej półce rosły tu czte
ry brzozy i skłonna do niesamowitych i ponurych wizji wy
obraźnia Liv podsuwała jej obrazy rytuałów pogańskich, gdy
w ofierze składano ludzką krew. Siedziała przez chwilę na
skale, a w jej głowie kłębiły się myśli na przemian pełne żalu,
nienawiści, smutku i pragnienia zemsty.
Nigdzie nie jestem u siebie, nie należę do żadnej wspól
noty, użalała się nad sobą, kiedy już podniosła się z miejsca
i zaczęła się wspinać po zboczu ponad Gajem Ofiarnym.
Tam znalazła zaciszne miejsce, w którym mogła się położyć.
Kto by się przejmował, gdybym zginęła? Mama? Och, nie,
nie ona. A ojciec to by pewnie nawet niczego nie zauważył.
Chociaż może by mu brakowało kogoś, na kim można wy
ładowywać złe humory. Finn? Phi! A Tulla by pewnie powie-
11
10
działa: „Tego właśnie można się było po niej spodziewać.
Wciąż chciała zwracać na siebie uwagę!" Dawne koleżanki
szkolne pogadałyby o jej zniknięciu dzień czy dwa i zapo
mniały, że w ogóle istniała.
A potem znaleźliby jej ciało. W jeziorze? Liv spojrza
ła znad krawędzi skalnego uskoku w dół na fale toczące się
z cichym pluskiem do brzegu i do niej. N i e , nie w jeziorze,
to okropne. No ale przecież w jakiś sposób musi umrzeć,
więc na razie można pominąć ten szczegół i pomyśleć o tym,
że została znaleziona, blada i piękna. I wtedy wszyscy po
wiedzą: „ O c h , Liv, ona była taka samotna. Nie rozumieliśmy
jej, a teraz jest za p ó ź n o " .
Łzy zaczęły spływać jej z oczu i wpadały do uszu, leża
ła bowiem na plecach i wpatrywała się w niebieskozielone
sklepienie ponad swoją głową.
No a p o t e m pogrzeb... C a ł a szkoła pełni honorową wartę.
To oczywiste, że cała szkoła bierze udział w uroczystościach,
m i m o że Liv nie dotrwała do końca nauki. Grają marsza ża-
ł o b n e g o C h o p i n a . F i n n wyciera nos. M a t k a żałuje swego p o -
stępowania i szlocha rozpaczliwie. Wszystko jest tak nie
ziemsko piękne. Najchętniej usiadłaby gdzieś na galerii i roz
koszowała się... nie, do licha, tak nie w o l n o !
Liv o d e t c h n ę ł a głęboko i otarła łzy. Z a c h i c h o t a ł a niepew
nie, po czym zamknęła oczy. Plusk fal był taki usypiający. Tak
rozkosznie było leżeć na słońcu... C i e p ł o , dobrze, sennie...
wości: to najprzystojniejszy chłopak, jakiego kiedykolwiek wi
działa. Oczy zrobiły jej się wielkie i okrągłe jak oczy dziecka
przed oknem sklepu przystrojonym na Boże Narodzenie. Dla
młodziutkiej Liv nieznajomy był prawdziwym objawieniem.
Jego ciemnobrązowa skóra lśniła w słońcu, włosy miał
czarne, ale nie takie z odcieniem granatu, tylko brązowoczar-
ne. Biała koszula z podwiniętymi rękawami była odpięta pod
szyją, a cała sylwetka zdawała się znakomicie wysportowa
na. O ile Liv mogła z tej odległości ocenić, nieznajomy miał
jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat.
To czary, pomyślała. On nie należy do rzeczywistego
świata, jest wytworem mojej fantazji, pobudzonej nastrojem
tego niezwykłego miejsca. Może jest jedną z ofiar, jaką z ł o -
żono w gaju...
Nagle uświadomiła sobie, czym zajmuje się nieznajomy.
- S t o p ! - krzyknęła głośno. - To niebezpieczne! Na kamie
niu ciąży przekleństwo!
Spojrzał w górę, a kiedy zobaczył jej rozczochraną głowę
ponad skałą, zerwał się z miejsca.
Liv błyskawicznie zsunęła się w d ó ł po zboczu, nie spusz
czając z obcego przestraszonych oczu.
Stali teraz naprzeciwko siebie. On wpatrywał się w nią
z taką uwagą, jakby chciał przeniknąć ją do głębi i dowie
dzieć się, kim jest. Liv także patrzyła bez słowa.
O ile z daleka widziała go bardzo wyraźnie, to z bliska
jakby przesłaniała go mgła. N i e przypominał żadnego z jej
znajomych, miał wąskie, lekko skośne oczy i bardzo ładne
usta, kształtne, zaciśnięte z wyrazem stanowczości i z jakimś
lekkim uśmieszkiem jak u fauna, twarz szczupłą z wysokimi
kośćmi policzkowymi i wyraźnie zarysowanymi szczękami.
Liv uświadomiła sobie, że wpatruje się w niego już zbyt
d ł u g o , więc spłoszona i z a k ł o p o t a n a wykrztusiła:
- Przepraszam, że tak krzyknęłam. Nie chciałam prze
szkadzać.
Nieznajomy uśmiechnął się z wyraźną ulgą. Poczuła jakby
strumień życzliwości płynący od niego. Liv zatrzepotała rzęsa
mi. Poczuła skurcz w gardle. Ze zdziwienia i z zachwytu.
- Co ty mówiłaś? Że kamień jest przeklęty? - W jego głosie
Nagle otworzyła oczy. Co to za dziwne dźwięki?
Nie umiała powiedzieć, czy spała naprawdę, czy tylko
drzemała, słońce zdawało się stać w tym samym miejscu co
przedtem.
Stuk, stuk-puk, puk.
Co to jest, na Boga? Jakiś metaliczny dźwięk, gdzieś bar
dzo blisko. Ostrożnie uniosła głowę i spojrzała poprzez kra
wędź skały w d ó ł .
Serce tłukło jej m o c n o , czuła pulsowanie krwi na szyi.
W dole, na „ofiarnym placu", siedział w kucki jakiś młody
człowiek i czymś w rodzaju pilnika obrabiał kamień. Liv patrzy
ła na niego z góry, pod pewnym kątem, ale nie miała wątpli-
12
13
Plik z chomika:
blues_perla
Inne pliki z tego folderu:
Opowieści.rar
(17496 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 02 - Królewski list(1).pdf
(415 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 04 - Czarownice nie płaczą(1).pdf
(413 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 05 - Wieża nadziei(1).pdf
(388 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 06 - Przeklęty skarb(1).pdf
(367 KB)
Inne foldery tego chomika:
Saga o czarnoksiężniku
Saga o królestwie światła
Tajemnica Czarnych Rycerzy
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin