R269. Lamb Charlotte - Zgubne namiętności 01 - Duma czy pycha.pdf

(807 KB) Pobierz
Secret Obsession
CHARLOTTE LAMB
Duma czy pycha?
1
127959517.004.png 127959517.005.png 127959517.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wrócę w piątek, za tydzień - powiedział Ben.
Był odwrócony plecami, ale widziała jego odbicie w lustrze na toaletce.
Długimi palcami starannie zawiązał niebieski jedwabny krawat, po czym
poprawił sobie kołnierzyk. Ruchy miał opanowane, niespieszne, pewne, jakby
został mu jeszcze cały dzień na przygotowania.
Za to Nerissę ponosiły nerwy. Wciąż zerkała na zegar i natychmiast
odwracała swe piękne błękitne oczy, żeby Ben tego nie zauważył. Za łatwo
wychwytywał różne sygnały, mógł zainteresować się, czemu tak bardzo zależy
jej, by wreszcie wyszedł z domu. Zacząłby wtedy dociekać przyczyn, a ona
mogłaby wpaść w panikę i niebacznie powiedzieć o jedno słowo za dużo.
Zdarzyło się to wielu ludziom, których Ben brał w krzyżowy ogień pytań.
Nieraz widziała taką scenę w sądzie: świadek nagle zaczynał się jąkać,
czerwienieć i blednąć na przemian, sypał się na całego.
Z miejsca, w którym stała, widziała jego ostro zarysowany profil.
Był władczy i budził lęk, usta układały się w równą linię, szare oczy
patrzyły ze skupieniem spod przymrużonych powiek. Tymczasem Ben
wygładził idealnie dopasowaną kamizelkę i rzucił okiem na zegarek. Boże,
dlaczego tak długo się zbiera?
Zaczerpnęła głęboki oddech, by uspokoić drżenie głosu, i powiedziała:
- Taksówka czeka!
- Zamówiłem na ósmą, a ósma dopiero co minęła. Może poczekać -
odparł rzeczowo swym niskim głosem, czym jeszcze wzmógł napięcie Nerissy.
Jeśli Ben za chwilę nie wyjdzie, ucieknie jej pociąg. W męce oczekiwania
podeszła do okna i spojrzała przez koronkową firankę na londyńską ulicę
skąpaną w jesiennym słońcu. Kasztanowce w ogródkach naprzeciwko puszczały
2
127959517.007.png
z wiatrem rdzawe liście. Zdążyły już pogubić kolczaste kule, pękające na ziemi
z głośnym stukiem, ku radości zbieraczy lśniących brązowiutkich kasztanów.
- Zapowiada się piękny dzień - powiedziała z nutą melancholijnej ironii.
Tak to jest. Pogoda kpi sobie z ludzi, nigdy nie chce dostosować się do sytuacji.
Teraz na przykład powinna spowić świat elegijną szarością, sączyć kłującą
mżawką z kłębów burych chmur i zamiatać ulice miasta świszczącym wiatrem.
Albo bić piorunami w kasztanowce i zamieniać je w słupy ognia. Na dworze
jednak było wręcz przepięknie. Wszystko mieniło się płomiennymi barwami, a
błękitne niebo lśniło od słońca.
Ben zatrzasnął walizkę i podniósł ją z podłogi. Nerissa jeszcze nawet nie
zaczęła się pakować: nie miała odwagi, naraziłaby się na zbyt wielkie ryzyko.
Postanowiła wrzucić, jak leci, kilka rzeczy do torby podczas oczekiwania na ta-
ksówkę. Naturalnie taksówki także nie śmiała wcześniej wezwać. Nie wolno jej
było nasunąć Benowi najwątlejszej myśli, że i ona wyjeżdża.
- Zatelefonuję do ciebie wieczorem z Hagi - powiedział.
Wymówkę miała gotową, ale mimo to głos lekko jej się łamał.
- Mogę pracować do późna. Gregory wysyła mnie dzisiaj do klienta w
Worcester. Nie wiemy, ile tam jest roboty, więc będę musiała solidnie się
rozejrzeć. Trudno powiedzieć, o której wrócę.
W pewnym sensie mówiła prawdę. Gregory dał jej to zlecenie
poprzedniego dnia, a ona jeszcze go nie odwołała. Miała zamiar zadzwonić w tej
sprawie do szefa przed wyjazdem.
Ben objął ją w talii i ułożył podbródek na czubku jej głowy, wśród masy
ciemnych włosów, których jeszcze nie zdążyła porządnie uczesać. Przeniknął ją
dreszcz, gdy poczuła dłoń Bena, delikatnie muskającą jej pierś, a ciepło bijące
od jego ciała parzyło ją przez wełnianą sukienkę z dżerseju.
- Jedziesz tam sama? Nie ufam Gregory'emu ani na jotę. Mam nadzieję,
że nie pozwalasz mu na flirty! - Ben powiedział to jednak z uśmiechem.
3
127959517.001.png
Szef Nerissy był szczęśliwym małżonkiem i nigdy nie interesował się nią
w najmniejszym stopniu. Gdyby Benowi kiedykolwiek przyszło do głowy, że
jego żona jest w typie Gregory'ego, to i ton jego głosu, i spojrzenie wyglądałyby
inaczej, i oboje o tym dobrze wiedzieli.
- Zupełnie jakbym nic innego nie robiła! - powiedziała, ze wszystkich sił
starając się dostroić do żartobliwego tonu. Jej zdenerwowanie było jednak
widoczne. To przez Bena czuła się taka spięta.
Byli małżeństwem od zaledwie trzech miesięcy. Romans porwał ich z siłą
huraganu. Nerissa wciąż jeszcze nie mogła złapać po nim tchu. Wszystko
potoczyło się stanowczo za szybko, by mogła nabrać przekonania, że podjęła w
pełni świadomą decyzję. Tylu rzeczy o Benie jeszcze nie wiedziała.
Naturalnie, małżeństwo zawsze jest loterią. Nigdy nie ma pewności, co z
niego wyjdzie, póki z tym kimś trochę się nie pomieszka. Jednakże w przypadku
Bena prawda ta wydawała się wątpliwa.
Poznali się przed rokiem na przyjęciu wydanym przez jego klienta, który
akurat był też jej kolegą z pracy. Nie znała prawie nikogo w zatłoczonym
pokoju, więc schroniła się do kąta, trzymając w dłoni kieliszek białego wina.
Gospodarz podszedł, przedstawił Bena i znów się oddalił, a Ben zadał jej serię
osobistych pytań, na które udzieliła wstydliwych odpowiedzi monosylabami.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go spotka, ale w kilka dni później
zatelefonował do niej do pracy i zaproponował wspólne zjedzenie obiadu. Z
pewnym wahaniem przyjęła zaproszenie do znanej restauracji w Mayfair.
Wieczór wypełnili rozmową. W istocie rzeczy Ben mówił, a ona słuchała, albo
Ben stawiał pytania, a ona bąkała coś w odpowiedzi. Nie była szczebiotką, nie
wydawało się jednak, by to go zniechęcało.
Dowiedziała się, że Ben Havelock jest niezwykle zdolnym i zamożnym
adwokatem. Miał bardzo mało wolnego czasu, więc w pierwszych miesiącach
znajomości nie widywali się często. Ale wiosną udało mu się wygospodarować
4
127959517.002.png
dwutygodniowy urlop, który spędzili razem w hrabstwie Northumberland, gdzie
Nerissa przyszła na świat i przeżyła większą część swojego życia.
Pomysł wyszedł od Bena, który wyjaśnił, że chce ją lepiej poznać w jej
naturalnym otoczeniu. Wiedział już, że Londyn nie jest jej terytorium. Nerissa
niekiedy sprawiała wrażenie całkiem zagubionej w tym mieście. Brakowało jej
umiejętności potrzebnych w wielkomiejskim życiu, nie uczyła się cwaniactwa
na ulicy ani sposobu bycia w eleganckich domach. Natomiast Ben, rasowy
londyńczyk, miał wielkie miasto we krwi. Niewiele mogło go zadziwić, Nerissa
była jednak jak z innego świata. Intrygowała go. Chciał ją poznać, sprawdzić,
skąd pochodzi, jacy ludzie ją wychowali.
Dopiął celu. Pozostał przy swym pomyśle mimo niechętnej reakcji
Nerissy i przez dwa wspólnie spędzone tygodnie dowiedział się o niej bardzo
wiele... więcej, niż pragnęła przed nim odkryć. Miała przecież swoje sekrety i
chciała zachować je dla siebie. Tymczasem Ben znalazł do nich klucz w pier-
wszych godzinach pobytu. Wpędzał ją w zakłopotanie, ustawicznie niepokoił, a
jednak zdołał namówić na małżeństwo, wbrew wątpliwościom i zastrzeżeniom,
jakie zgłaszała.
- Będzie dobrze - obiecał. - Musisz tylko zapomnieć o przeszłości.
Zaczniemy od początku. Oboje.
Ben również miał wspomnienia, o których chciał zapomnieć. Mówił na te
tematy dość swobodnie, a mimo to Nerissę martwiło, że nie zna go dość dobrze.
Początkowo sądziła, że gdy staną się mężem i żoną, pozna go i zrozumie, ale
gdzieś w nim był mrok, którego nie umiała przeniknąć. Zaczynała już się
obawiać, że nigdy nie zdoła przekroczyć muru odgradzającego ją od tej
tajemniczej cząstki ,,ja" Bena...
Aż podskoczyła na dźwięk klaksonu.
- Taksówkarz się niecierpliwi!
- Jego sprawa. - Ben pochylił głowę. Usta miał zaborcze. Nerissa poczuła,
jak przyśpiesza jej puls i żar ogarnia ciało.
5
127959517.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin