Piers Anthony - Xanth 02 - Źródła Magii.pdf

(1358 KB) Pobierz
Piers Anthony
Piers Anthony
ŹRÓDŁA MAGII
Tytuł oryginału:
The Source Of Magic
Copyright © 1979 by Piers Anthony.
1. UKRYTY SZKIELET
Niuchacz magii spokojnie zbliżał się do Binka, a jego długi, zwinny pyszczek wąchał pracowicie.
Kiedy stworzenie było już całkiem blisko, wybuchnęło szaleńczym entuzjazmem, wydając
podobne do fletu dźwięki, machając puszystym ogonem, wyginając się w łuk.
— Oczywiście i ja ciebie lubię, niuchaczu — powiedział Bink, przykucając, by go pogłaskać.
Mordka stworzenia odcisnęła mokry pocałunek na jego nosie. — Byłeś jednym z pierwszych,
którzy uwierzyli w moją magię, kiedy...
Przerwał, ponieważ stworzenie dziwnie się zachowywało. Przestało merdać, przycichło prawie
przestraszone.
— Co się dzieje, mały przyjacielu? — zapytał zaniepokojony Bink. — Czy powiedziałem coś, co
zraniło twoje uczucia? Przepraszam!
Lecz niuchacz podkulił ogon i wymknął się chyłkiem. Bink spoglądał za nim zasmucony. Poczuł
się tak, jakby przestała działać magia, powodując, że rzeczy straciły swoje właściwości. Jednak
wrodzony talent Binka nie mógł zniknąć, dopóki on żył. To coś innego musiało wystraszyć
niuchacza magii.
Zaniepokojony rozejrzał się wokół. Na wschód od zamku Roogana rozciągał się sad, którego
drzewa rodziły różnorodne egzotyczne owoce i rozmaite artefakty, jak bomby czereśniowe i np.
klamki. Rosły tam również jarzyny. Na południu rozciągały się nieujarzmione, dzikie ostępy
Xanth. Bink pamiętał, że w drodze powrotnej puszcza groźnie otoczyła jego wraz z towarzyszami
podróży ciemnym gąszczem. Drzewa te były z gruntu przyjazne, chciały jedynie, aby Mag
pozostał tutaj i przywrócił zamkowi Roogana znów wspaniałość i sławę. Król Trent dokonał
tego. Obecnie owa znacząca siła tego regionu wywierała swój wpływ na wiele spraw ku
pożytkowi królestwa. Każda rzecz wydawała się mieć swoje miejsce.
Otrząsnął się z tych myśli. Dzisiejszej nocy miał odbyć się bal, a on miał buty okropnie
zniszczone. Skierował się ku najdalszej granicy sadu, gdzie zabłąkane drzewo butowe zapuściło
korzenie. Buty uwielbiały się poruszać to tu, to tam — i często rosły w miejscach dalekich od
dróg. Na tym było już kilka dojrzałych par butów. Bink przejrzał pojedyncze egzemplarze,
unikając zerwania ich dopóki nie był pewien, że znalazł odpowiednią parę. Wtedy ukręcił je,
wytrząsnął nasiona i ostrożnie wzuł na nogi. Były dość wygodne i wyglądały ładnie, ponieważ
były świeże.
Ruszył z powrotem, starając się tak stawiać kroki, żeby dostosować je do stóp bez zdzierania
podeszw. Myśli nadal zaprzątał mu epizod z niuchaczem magii. Czy to był omen? Omeny
zawsze się spełniały tutaj w Xanth. Rzadko jednak zdarzało się je zrozumieć, zanim nie było za
 
późno. Czyżby miało spotkać go coś złego? Wydawało się to być niepodobieństwem. Bink
wiedział, że zanim ktoś wyrządziłby mu coś złego, prędzej sam ucierpiałby. Musiał błędnie
zinterpretować to zdarzenie. Niuchacz magii cierpiał zapewne na niestrawność, więc dlatego
umknął.
Wkrótce Bink znalazł się w pobliżu swojego domu. Był to ładny wiejski domek z sera, leżący tuż
przy pałacu. Bink zamieszkał tutaj po ślubie. Skórka dawno już stwardniała i straciła na smaku,
ale ściany były ładnie licowane kremowożółtym stwardniałym serem. Spośród innych domków
ten był jednym z najsmakowitszych, lecz odkąd przestał go wydrążać, nie mógł już się nim
chełpić.
Bink wziął głęboki oddech, opanował się i otworzył frontowe drzwi z serowej skórki. Słodkawy
zapach dojrzałego sera owiał go razem z ochrypłym, skrzekliwym głosem.
— To ty, Bink? W samą porę! Gdzież to wymknąłeś się chyłkiem, kiedy tyle jeszcze jest do
zrobienia? Jesteś naprawdę nieodpowiedzialny!
— Potrzebowałem butów — powiedział krótko.
— Butów! — wykrzyknęła z niedowierzaniem. — Masz przecież buty, ty idioto!
Teraz jego żona była mądrzejsza od niego, ponieważ inteligencja Cameleon zmieniała się z
upływem miesiąca, tak jak i jej wygląd. Kiedy była piękna, była głupia — ekstremalnie w
obydwu punktach kulminacyjnych. Gdy stawała się mądra, to traciła urodę. Gdy była
najmędrsza, była też najbrzydsza. Dzisiaj znalazła się właśnie w końcowej części tej fazy.
Stanowiło to jeden z powodów, dla których izolowała się, zamykając w swoim pokoju.
— Na dzisiejszą noc potrzebuję ładnych butów — odpowiedział przywołując całą swoją
cierpliwość. Ale gdy wypowiadał te słowa zdał sobie sprawę ze złego ich doboru, każda bowiem
wzmianka na temat ładnego wyglądu drażniła ją.
— Do diabła z tobą, ośle!
Pragnął, żeby nie wypominała mu jego niższego poziomu inteligencji. Zazwyczaj była
wystarczająco mądra, żeby tego nie robić. Bink wiedział, że nie jest geniuszem, ale nie był także
głupcem. Ona była kimś, kto jednoczył te dwie cechy.
— Muszę wziąć udział w balu jubileuszowym — wyjaśnił, chociaż oczywiście wiedziała o tym.
— Byłoby obrazą Królowej, gdybym przyszedł niestarannie ubrany.
— Dureń! — wykrzyknęła ze swego odosobnienia. — Przebierz się w kostium! Nikt nie zobaczy
twoich cuchnących butów! Uff! Miała rację. Zrobił sobie wycieczkę na próżno.
— Ale to takie typowe dla twojej głupoty — ciągnęła dalej z gniewem. — Hulanka na przyjęciu,
podczas, gdy ja cierpię samotnie w domu, gryząc twarde ściany — było to dosłowne
stwierdzenie; ser był twardy i stary. Odgryzała z niego kawałeczki, gdy naszła ją złość, a obecnie
była zła przez cały czas.
Wciąż próbował być miły. Kochał Cameleon, poślubił ją zaledwie rok temu. Od początku
wiedział, że będą złe i dobre chwile. Teraz nadeszła zła, bardzo zła.
— Dlaczego nie wybierzesz się również na bal, kochanie? Wybuchnęła cynicznym śmiechem.
— Ja? Z takim wyglądem? Zaoszczędź mi swego głupawego sarkazmu!
— Ale jak sama wspomniałaś to bal kostiumowy. Królowa przebiera każdego uczestnika w
kostium, który sam wybiera. Więc nikt nie zobaczy...
— Ty skończony gamoniu!
Wymyślała przez ścianę i słyszał, że coś rozbija. Rzucała teraz rzeczami w prawdziwym
przypływie złego humoru.
— Jak mogę pójść na bal w jakimkolwiek przebraniu, kiedy jestem w dziewiątym miesiącu
ciąży?
 
I to właśnie ją gnębiło. Nie faza brzydoty-mądrości, do której już przywykła, ale olbrzymia
niewygoda oraz przeciwwskazania związane z ciążą. Bink nierozważnie spowodował ten stan
podczas jej piękno-głupiej fazy, tylko po to, by dowiedzieć się kiedy zmądrzała, że nie pragnęła
jeszcze dziecka. Bała się, że dziecko będzie podobne do niej — lub do niego. Chciała najpierw
znaleźć jakiś czar, który zapewniłby dziecku normalny talent. A teraz stanęła wobec ślepego
faktu. Zaakceptowała tę sytuację niezbyt radośnie i nie wybaczyła Binkowi. Stawała się
mądrzejsza, ciąża bardziej zaawansowana i jej gniew był silniejszy.
No cóż, wkrótce złość minie, a ona wypięknieje — dokładnie na czas narodzin. Stanie się to
niebawem, mniej więcej za tydzień. Być może dziecko będzie normalne, może nawet bardzo
utalentowane i obawy Cameleon rozproszą się. Przestanie go wtedy zadręczać.
Gdyby jednak dziecko było nienormalne... ale lepiej nawet o tym nie myśleć.
— Przepraszam — bełkotał — zapomniałem.
— Ty zapomniałeś! — ironia w jej głosie przeszyła jego zmysły jak magiczny miecz, wycinający
z bryły sera chatkę. — Imbecyl! Chciałbyś zapomnieć, prawda? Dlaczego nie pomyślałeś o tym
zeszłego roku, kiedy...
Wycofując się w pośpiechu do drzwi zamruczał:
— Królowa denerwuje się, kiedy goście się spóźniają, więc muszę już iść, Cameleon.
W istocie wydawało się, że w naturze kobiety leży złość na mężczyznę i miotanie kąśliwych
słów. To właśnie odróżnia nimfy od kobiet. Nimfy, zewnętrznie podobne do kobiet, w
przeciwieństwie do nich ulegają nawet najbardziej bezsensownym zachciankom mężczyzn.
Podejrzewał, że i tak zalicza się do szczęśliwców, ponieważ jego żona nie posiada
niebezpiecznego talentu. Mogłaby na przykład wzniecać ogień na ludziach lub wywoływać burzę
z piorunami.
— Dlaczego królowa właśnie teraz musi wydawać to swoje śmieszne, bezcelowe i nudne
przyjęcie? — domagała się odpowiedzi Cameleon. — Właśnie teraz, kiedy wie, że nie mogę w
nim uczestniczyć?
Ach, ta kobieca logika! Po co się trudzić jej zrozumieniem. Cała inteligencja w Xanth nie
zdołałaby odnaleźć sensu w tym bezsensie. Bink zamknął za sobą drzwi.
W chwili obecnej pytanie Cameleon było retoryczne. Obydwoje znali odpowiedź. Królowa Iris
wykorzystywała każdą okazję, aby popisywać się swoją pozycją. Teoretycznie bal odbywał się
na cześć Króla. W rzeczywistości Król Trent mało dbał o efekty teatralne. Prawdopodobnie
szybko ucieknie z tej uroczystości. Tak naprawdę to przyjęcie było dla królowej, dla nikogo
innego. I chociaż nie mogła nikogo zmusić do uczestnictwa, biada niższemu urzędnikowi, który
by ośmielił się pójść na wagary dzisiejszej nocy! Bink był właśnie takim urzędnikiem.
A dlaczego tak jest? Zapytywał sam siebie, gdy wlókł się w ponurym nastroju do zamku.
Wcześniej spodziewał się, że będzie ważną osobistością — Królewskim Badaczem Xanth, do
którego obowiązków należałoby zgłębianie tajemnic magii i opracowanie raportów dla Króla.
Tymczasem wraz z ciążą Cameleon i koniecznością zajęcia się domem, Bink nie przeprowadził
żadnego prawdziwego badania. Prawdę mówiąc, to tylko oszukiwał sam siebie. Powinien był
oczywiście zastanowić się nad zapłodnieniem żony. Ojcostwo było ostatnią rzeczą, która
zaprzątała jego umysł. Ale piękna Cameleon swoim wyglądem mogła zaćmić umysł mężczyzny i
podniecić go — mniejsza o to.
Ach, ta nostalgia! Dawniej, kiedy miłość była nowością, wolna była od trosk, nieskomplikowana,
bez odpowiedzialności. Cameleon — w fazie piękności była bardzo podobna do nimfy. Ale to
fałszywe odczucie. Jego życie, zanim spotkał Cameleon, nie przebiegało tak prosto. I spotkał ją
trzy razy, zanim rozpoznał. Bał się, że nie ma talentu magicznego...
 
Coś zamigotało i nagle zmienił się jego wygląd. Pojawił się kostium od królowej. Psychicznie i
fizycznie Bink był tą samą osobą, lecz teraz wyglądał jak Centaur. Iluzja królowej! Musiał więc
grać rolę, którą obmyśliła dla niego w swojej bezgranicznej chęci tworzenia drugorzędnych psot.
Każda osoba miała odgadnąć tożsamość tak wielu osób, ilu zdołała, zanim weszła do sali
balowej. Na tego, kto odgadnie najwięcej, czekała nagroda.
Na dodatek, dla żartu, zrobiła wokół zamku labirynt z żywopłotu. Nawet gdyby nie bawił się w
zgadywankę kto jest kim, byłby zmuszony do rozwiązania tej gigantycznej łamigłówki. Do
cholery z królową! Jednak, tak jak wszyscy, musiał przez to przejść. Król mądrze nie mieszał się
do spraw domowych i dawał królowej wolną rękę. Zrezygnowany Bink wszedł do labiryntu i
rozpoczął tę czarną robotę, brnąc przez sieć fałszywych ścieżek w kierunku zamku.
Część szpaleru stanowiła złudzenie, ale połowę żywopłotu naprawdę zasadzono. Miało to
nauczyć szacunku do magii i oduczyć od forsowania przeszkody na wprost.
Królowa musiała mieć dobrą zabawę, szczególnie podczas pierwszej rocznicy królewskiej
koronacji. Potrafiła zbrzydnąć bardziej od najbrzydszej Cameleon gdy nie miała humoru.
Bink szybko wyminął zakręt i nieomal zderzył się z zombi. Zżarta przez robaki twarz tego czegoś
umazana była ziemią oraz czymś lepkim, a wielkie kwadratowe oczodoły wypełniała zgnilizna.
Smród przerażał.
Bink z patologicznym zainteresowaniem zagapił się w owe oczodoły. Wydawało się, że z ich
głębi sączy się słabe światło. Podobne do światła księżyca nad nawiedzoną doliną lub do
jarzącego się grzyba karmiącego się gnijącym trupim mózgiem. Wyglądało to tak, jakby patrzył
przez bliźniacze tunele w prawdziwe źródło cmentarnej animacji, a może nawet na źródło
wszelkiej magii Xanth. Na dodatek zombi był nocnym koszmarem, jednym z żywych trupów,
którego powinno się szybko pogrzebać i zapomnieć. Dlaczego ten rozkładający się trup został
uwolniony ze swojego cichego grobu? Zombi zazwyczaj podnosiły, się z mogił jedynie wówczas
gdy zagrażało niebezpieczeństwo zamkowi Roogna, ale odkąd panowanie objął król Trent,
pozostawały bierne. Zombi zrobił ku niemu krok, otwierając swoje zaskorupiałe usta.
— Uuuu! — powiedział zionąc gazem gnilnym, którym oddychał. Bink wstrząsnął się z
obrzydzenia. Bał się niewielu rzeczy w Xanth, ponieważ jego waleczność i talent magiczny
czyniły go jednym z najbardziej groźnych ludzi w królestwie. Odwrócił się i pomknął z
powrotem boczną alejką, zostawiając za sobą żywego trupa. Ten zaś ze swoimi spróchniałymi
stawami i zapleśniałym ciałem, nawet nie próbował współzawodniczyć z jego szybkością.
Nagle wyrósł przed nim lśniący miecz. Zdumiony tym widziadłem, Bink zatrzymał się. Nie
spostrzegł żadnej osoby, niczego, co mogło powstrzymać miecz, po prostu w powietrzu unosiła
się sama broń. Jaki był cel tej iluzji? O — to musi być kolejny, sprytny trik królowej. Lubiła,
żeby jej przyjęcia podniecały i niosły wyzwanie. Wszystko, co musiał uczynić to przejść przez
miecz, likwidując w ten sposób ad hoc tę przeszkodę. Zawahał się jednak. Ostrze wyglądało
straszliwie realnie. Bink pamiętał doświadczenie z Jamą, ze swojej wczesnej młodości. Talent
Jamy polegał na tworzeniu latających, materialnych, ostrych i niebezpiecznych mieczy, przez te
kilka sekund. I miał skłonność do aroganckiego nadużywania swojego talentu. Jama był
nieprzyjacielem Binka, więc jeżeli to on jest tutaj...
Bink dobył własnego miecza.
— Do ataku! — krzyknął, na wpół oczekując, że jego ostrze przetnie tamto bez oporu. Królowa
byłaby zadowolona, że dał się nabrać. Niczego w ten sposób nie ryzykował, po prostu na wszelki
wypadek...
Ten drugi miecz okazał się materialny. Stal zadźwięczała o stal. Wtem ta druga broń wywinęła
młynka i szybko pchnęła go w klatkę piersiową. Bink odparował i uskoczył w bok. To nie było
 
czasowe ostrze ani bezrozumnie latająca rzecz! Jakieś niewidoczne ręce kierowały nim, a to
oznaczało niewidzialnego mężczyznę.
Miecz uderzał raz za razem, a Bink odparowywał ciosy. To coś naprawdę próbowało go dostać!
— Kim jesteś? — dopytywał się Bink, ale odpowiedzi nie było.
Bink ćwiczył się we władaniu mieczem przez ostatnie lata i jego nauczyciel twierdził, że jest
uzdolnionym uczniem. Miał odwagę, szybkość i aż nadto siły fizycznej. Choć nie jest mistrzem,
ale już i nie amatorem. Cieszył się raczej więc z tego wyzwania, choć przeciwnik był
niewidzialny.
Była to jednak walka na serio... i coś jeszcze. Dlaczego został zaatakowany podczas tego święta?
Kim był jego milczący tajemniczy wróg? Bink cieszył się, że zaklęcie niewidzialności dotyczy
osoby, a nie samego miecza, ponieważ wtedy mógłby znaleźć się w nie lada opresji w tym
starciu. Każdy rodzaj magii w Xanth przejawiał się oddzielnie, miecz nie mógłby przenieść
swego koniecznego czaru ostrości i twardości pozostając niewidzialnym. No cóż, i to było
możliwe, ponieważ w dziedzinie magii wszystko jest możliwe. To zjawisko było jednak w
najwyższym stopniu odmienne. W każdym razie, Binkowi wystarczyło, że widział broń.
— Stój! — krzyknął. — Przestań, albo będę musiał porachować się z tobą.
Znów nieprzyjacielski miecz natarł na niego z furią. Bink zdążył już rozpoznać w nim
niedoświadczonego przeciwnika. Styl szermierza odznaczał się raczej zuchwałością niż
zręcznością. Zblokował wrogi miecz i pchnął przeciwnika w odsłonięte miejsce klatki piersiowej.
Jedyne miejsce, gdzie mogła znajdować się ta część ciała, widoczna lub nie, jak wnioskował
obserwując postawę i równowagę napastnika. Uderzenie Binka nie było tak mocne by móc
zranić, ale wystarczające, żeby...
Jego miecz przeszedł bez oporu prosto przez niewidzialny tors. Nie było tam niczego.
Przestraszony Bink stracił równowagę. Wróg pchnął mieczem w kierunku jego twarzy. W
ostatniej chwili Bink zrobił zwód. Jego instruktor, żołnierz Crombie nauczył go takich uników.
Ale właściwie zdecydował szczęśliwy traf. Gdyby nie jego talent magiczny, Bink byłby już
martwy. Bink nie lubił polegać na swoim talencie. Zwłaszcza ucząc się szermierki. Pragnął
bronić się samemu otwarcie, nie oczekując, że trafi się jakaś szansa, która dopomoże mu w po-
jedynku. Mogło to wyglądać na zwykły przypadek. Jego magia mogłaby powstrzymać lub stępić
atak, powodując na przykład, że atakujący pośliznął się na skórce banana, gdyż talent nie dbał o
jego dumę osobistą. Dlatego pierwszorzędne znaczenie dla Binka miało w szermierce uczciwe
przestrzeganie reguł walki, by szydercy nie drwili z jego forteli. Musiał wygrywać uczciwie,
mieczem. Teraz nikt się nie śmiał, ale dalej nie podobało mu się, że ktoś, lub coś zaatakowało go
bez uprzedzenia.
Miecz musiał pochodzić z prywatnego, magicznego arsenału królowej, ktoś świadomie nim
kierował, lecz z pewnością nie król. Mag Trent nigdy nie robił kawałów i nie pozwalał nikomu
manipulować swoją bronią. Coś uaktywniło ten miecz i wysłało go, żeby urządził tę psotę. Ten
ktoś powinien już wkrótce stanąć wobec straszliwego gniewu króla.
Chociaż stanowiło to małą pociechę dla Binka, nie chciał, żeby wyglądało, iż zdaje się na
protekcję króla. Chciał stoczyć pojedynek i wygrać. Oprócz tego miał trochę kłopotów z
trafieniem osoby, która była niewidoczna; działał z oddalenia. Po chwili porzucił jednak myśl —
że jest to jakaś odległa osoba, która mogłaby władać tym mieczem. Z punktu widzenia magii
było to możliwe, ale jak daleko sięgał pamięcią, nie miał wrogów. Nikt nie zamierzał atakować
go ani magicznie, ani też zwykłym sposobem. Nikt nie ośmieliłby się tego uczynić jednym z
mieczy króla, w ogrodzie zamku Roogna.
Bink znowu osłonił się przed cięciem miecza wroga, wyszukując jego słabych miejsc i ciął
niewidzialne ramię. Oczywiście żadnego ramienia nie było. Nie miał wątpliwości, że miecz
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin