Malgorzata J. Kursa - Najlepsze jest najbliżej.pdf

(1708 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Małgorzata J. Kursa
Najlepsze jest najbliżej
Wydawnictwo Prozami Sp. z o.o., 2011
Za oknem szalała śnieżyca. Andrzej spojrzał ponuro na wirujące płatki i westchnął. Nie
najlepiej zaczynał się ten dzień. Najpierw Kuba, z powodu obfitej tuszy zwany również
Puchatkiem, zrobił awanturę, twierdząc, że wszyscy go lekceważą i puszczają mimo uszu to,
co do nich mówi. Już dwa razy zgłaszał zapotrzebowanie na ogórki konserwowe i co? Na za-
kup alkoholu to szef nie żałuje pieniędzy, a na głupie ogórki mu szkoda. Jeśli dzisiaj nie
dostarczą kuchni tych cholernych ogórków, to Kuba bardzo dziękuje, ale w takich warunkach
nie będzie pracował.
Andrzej wysłuchał monologu kucharza ze spokojem, bo doskonale wiedział, że Kuba
lubi robić wokół siebie dużo szumu, ale zastanowiły go dyskretne uśmieszki personelu. Kazał
Puchatkowi siadać i czekać, a Stasiowi polecił przynieść z gabinetu segregator z fakturami.
Przy akompaniamencie gniewnego sapania kucharza przejrzał plik rachunków z ostatniego
miesiąca i z niedowierzaniem zapytał:
- Kubuś, ty strzelasz tymi ogórkami? Tylko w grudniu były zamawiane dwa razy. Już
nie masz? Co ty z nimi robisz, na litość boską?
- Albo szef kupi ogórki, albo ja rezygnuję - oznajmił kucharz z uporem, odwrócił się na
pięcie i zrejterował do kuchni.
- Krysiu, kawy! - jęknął Rambo, czując, że jeśli ktoś jeszcze wspomni przy nim o
ogórkach, to go chyba zabije. - Cholera! Co w niego wstąpiło? Zamienił się w jarosza?
- Szefie, ale co szefowi szkodzi zamówić kilka... - zaczął niepewnie Arni.
- Dość! - Andrzej grzmotnął pięścią w stolik. - Jeszcze jedno słowo na temat ogórków i
nie ręczę za siebie! - Upił łyk kawy i uspokoił się trochę. - Dobrze... Może wreszcie ktoś mi
powie, co się tutaj dzieje - potoczył wzrokiem po pracownikach - bo mam wrażenie, że coś mi
umknęło... No? Słucham?
Przez chwilę panowała idealna cisza. Ryba za barem pucował szklanki z takim
namaszczeniem, jakby od tego zależało jego życie. Arni i Stasio spoglądali na siebie
niepewnie, w końcu zwrócili oczy na kelnerkę Krysię, która zawahała się wyraźnie, ale
wzięła głęboki oddech i powiedziała cicho:
- Marta jest w ciąży, a Kuba staje na głowie, żeby ją dokarmić... Ale ona nie wszystko
może jeść, bo czasami miewa mdłości... Kuba zauważył, że najbardziej smakują jej ogórki
konserwowe...
- Chcesz powiedzieć, że za każdym razem, kiedy tu przychodzi, ten idiota pasie ją
ogórkami? - Andrzej popatrzył na nią ze zgrozą. - Rany boskie!... A Michał wie o tym? Może
to szkodliwe? Przecież to ocet!
- Ale ona akurat to lubi - podjęła Krysia śmielej. - Kobiety w ciąży miewają takie...
napady, a jej chce się ogórków...
- No! - przyświadczył Stasio z szerokim uśmiechem. - Sam widziałem. Rąbie jak
maszyna. Murowany chłopak będzie. Moja siostra tak jadła. Na chłopaka ogórki, tyle że
kiszone, a na córkę czekoladę i cukierki.
- My się możemy złożyć i sami będziemy kupować, żeby szef nie miał pretensji -
oznajmił nagłe Arni odkrywczym tonem. - I zaniesiemy Puchatkowi do kuchni, żeby miał, jak
Malutka przyjdzie...
- Co powiedziałeś? - Rambo odwrócił się gwałtownie i rzucił mu takie spojrzenie, że
ochroniarz zamarł. - Za kogo wy mnie, do diabła, uważacie? - zapytał cicho, choć wszystko
się w nim gotowało. - Zabieraj tyłek, Arni, i jedź do hurtowni po te cholerne ogórki, niech ja
więcej o nich nie słyszę... A następnym razem bądźcie łaskawi informować mnie o
wszystkim, zamiast robić z tego tajemnicę stanu...
Potem, jakby Andrzejowi jeszcze za mało było wrażeń, Malutki, któremu przez te parę
miesięcy mocno zmieniły się gabaryty, jakimś cudem dostał się do pokoju personelu, porwał
z wieszaka fartuszek Krysi i, zanim ktokolwiek się zorientował, zamienił go w ażurowe
strzępy. Krysia narobiła krzyku, ale było już za późno. Malutki najpierw został sponiewierany
moralnie przez Stasia, który wyczytał mu całą kapitułę za takie zachowanie niegodne cudem
uratowanego psa, a potem doprowadzony przed oblicze właściciela. Na szczęście Rambo
przypomniał sobie, że po drugiej stronie ulicy istnieje sklep zwany „Babą Jagą”, gdzie kiedyś
wpadły mu w oko jakieś haftowane cudeńka, dał kelnerce pieniądze i kazał wybrać według
gustu kilka fartuchów na zapas.
Siedział teraz w gabinecie, patrząc ponuro na anielsko spokojnego psa i zastanawiał się,
co mu się jeszcze dziś przydarzy. Aż go ciarki przeszły, kiedy uświadomił sobie, że Malutką i
Malutkiego już zaliczył, ale pozostała jeszcze Olinka. Jego przyjaciółka ostatnio jakoś nie
zgłaszała żadnych pretensji do świata. Trwało to wystarczająco długo, żeby ten stan uległ
zmianie. No, jeśli dzisiaj jeszcze pani doktor z czymś wyskoczy, to nie ręczy za siebie.
Mimo woli pomyślał, jak spokojne życie prowadził, zanim Malutka znów pojawiła się
na horyzoncie, i najpierw westchnął, a potem uśmiechnął się szeroko. Może faktycznie
przebywanie z nią bywało niekiedy męczące, ale za to miał o czym myśleć wieczorami. Jemu
i tak było lżej niż Michałowi. Na niego piorun o imieniu Marta spadał tylko sporadycznie.
Michał musiał znosić to na co dzień i jeszcze podwójnie pilnować, bo ciąża wcale nie
hamowała jej zwykłej energii.
Kiedy zadzwonił telefon, był pewien, że tym razem uszczęśliwi go Olinka.
- Niciński, słucham - powiedział do słuchawki, powstrzymując westchnienie.
- Rambo - w głosie Marty dźwięczał niepokój - nie wiesz, co się dzieje z Oleńką? Na
dziś miałam umówioną wizytę, a tymczasem w przychodni powiedzieli mi, że wczoraj
dzwoniła, że jest chora. Próbowałam się z nią skontaktować przez komórkę, ale nie
odpowiada... Wiesz coś?
- Nic nie wiem - powiedział krótko, sam zaniepokojony. - Skąd dzwonisz? Z
przychodni?
- Nie - odparła niecierpliwie. - Wzięłam sobie wolny dzień. Teraz jesteśmy przed
blokiem Oleńki. Jej samochód stoi na dole, ale dobijaliśmy się z Michałem i nic. Cisza.
Cholera, nie umiem się włamać... Martwię się o nią!
- Zaczekajcie. Zaraz przyjadę i coś wymyślimy.
Odłożył słuchawkę i zerwał się, w biegu zakładając kurtkę. Gwizdnął na psa, zamknął
gabinet, poinformował personel, że nie wie, kiedy wróci, w razie problemów kazał się łapać
przez komórkę i wsiadł do samochodu. Olinka mieszkała w starych blokach niedaleko
kawiarni, ale uznał, że transport może się przydać.
Kiedy zatrzymał się przed blokiem swojego dzieciństwa, z samochodu zaparkowanego
przed klatką wyskoczyła opatulona Marta, a za nią wyszedł Michał, łapiąc ją natychmiast za
ramię, bo było ślisko.
- O, Malutki! - ucieszyła się, widząc psa. - Chodź, powiesz mi, co tam się dzieje...
Złapała smycz, którą wlókł po śniegu, i natychmiast skierowała się do wejścia. Rambo i
Michał w milczeniu uścisnęli sobie ręce i, obaj tak samo niespokojni, ruszyli za nią.
Rodzina Nicińskich mieszkała kiedyś na parterze, Dortowie - nad nimi. Marta, sapiąc,
szła za psem, który niecierpliwie ciągnął na górę. Kiedy zatrzymała się pod drzwiami,
przykucnęła, ujęła w dłonie czarny łeb i poprosiła zdyszanym głosem:
- Zobacz tam, Malutki. Wąchaj! Powiedz mi, co się dzieje. Jest tam Oleńka? Znasz
przecież Oleńkę...
Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie z powątpiewaniem, powstrzymując uśmiech, ale
spoważnieli, kiedy pies pracowicie obwąchał drzwi, a potem usiadł, spojrzał na dziewczynę i
zaskomlał cicho.
- Cholera! Wiedziałam! - Marta popatrzyła na nich z ponurą satysfakcją. - On mówi, że
Oleńka jest w środku, i wcale mu się to nie podoba! Mnie też! Chcę tam wejść!
- Ale, Marta... - Michał urwał, kiedy rzuciła mu pełne uporu spojrzenie.
- Masz klucz? - Odwróciła się do Andrzeja.
- Nie mam. Nigdy tu nie bywam pod nieobecność Olinki...
- Chcę tam wejść! - powiedziała Marta niecierpliwie. - Muszę tam wejść! Zróbcie coś!
- Odsuń się, Malutka. - Rambo pogrzebał w kieszeni. - Spróbuję... W razie czego...
- Zasłonię cię własnym ciałem, gdyby chciała cię zabić - obiecała Marta, przyglądając
się jego poczynaniom. - O, kurczę... - szepnęła z podziwem i wyraźnym szacunkiem, słysząc
szczęk zamka. - Ale fajnie. Nauczysz mnie?
- Marta! - jęknął Michał. - Chcesz, żebym przedwcześnie osiwiał?
Kiedy Andrzej nacisnął klamkę, dziewczyna pośpiesznie przepchnęła się pierwsza i
wpadła jak burza do mieszkania. W drzwiach pokoju stanęła jak wryta, rzuciła torebkę na
podłogę, niecierpliwie rozpięła futerko i wetknęła je w ręce zaskoczonemu mężowi, po czym
dopadła leżącej w łóżku postaci. Delikatnie dotknęła spoconego czoła przyjaciółki i aż
syknęła. Nie odwracając głowy, powiedziała spokojnie do stojących w progu mężczyzn:
- Michał, w mojej torebce powinien być elektroniczny termometr, poszukaj go. Rambo,
potrzebuję ciepłej wody, gąbki i czystego ręcznika...
Niciński natychmiast wyszedł do kuchni, zdejmując po drodze kurtkę i przykazując psu
położyć się w przedpokoju. Michał miał problemy ze znalezieniem termometru, bo Marta
nosiła w torebce niesamowitą ilość rzeczy, ale w końcu zlokalizował go i podał żonie.
Oleńka poruszyła się i otworzyła nieprzytomne od gorączki oczy, kiedy Marta
przyłożyła jej termometr do czoła.
- Co to? Kto to? Mama? - wyszeptała spieczonymi ustami i rozkasłała się straszliwie.
- Już dobrze, Oleńka. - Marta uspokajająco pogładziła ją po głowie. - Zajmiemy się
tobą. Wszystko będzie dobrze... - Spojrzała na wyświetlacz, który pokazał 39,2 stopni
Celsjusza, i powstrzymała westchnienie. - Michał, podaj mi komórkę... - Szybko wystukała
numer. - Pogotowie? Proszę przyjechać na... Andrzej, jaki to adres? - Spojrzała pytająco na
Rambo.
Podała adres przyjaciółki, zwięźle opisała objawy i poprosiła o jak najszybsze
przysłanie karetki. Oddała komórkę Michałowi, wyprosiła obu z pokoju i sięgnęła po gąbkę,
by przetrzeć spoconą, zarumienioną od gorączki Oleńkę.
- Cholerna Zosia samosia - mruknął Rambo, kiedy obaj z Michałem usiedli w kuchni. -
Padłaby tu, a nie przyszło jej do głowy, żeby dać mi znać. Przecież nie ma nikogo. Zająłbym
się nią... Niech tylko wyzdrowieje, to już ja z nią pogadam... - dodał złowróżbnie.
- Jak to „nie ma nikogo”? - Michał spojrzał na niego zaskoczony.
- Malutka ci nie mówiła? Dortowie wyjechali na stałe do Hamburga, do syna. Olinka
mieszka sama... - Andrzej urwał i wyszedł do przedpokoju, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
Przytrzymał szczekającego psa i wpuścił do mieszkania lekarza z pogotowia. Marta
natychmiast pociągnęła go do pokoju.
- O, to pan! - ucieszyła się szczerze. - Pamięta mnie pan? Ratował mnie pan z Kamilem,
jak mnie pszczoła dziabnęła...
- Pamiętam - uśmiechnął się lekarz, pochylając się nad Oleńką. - Byłem akurat w
dyspozytorni, kiedy pani dzwoniła. Co pani obstawia? Oskrzela czy płuca?
- Mam nadzieję, że tylko oskrzela - Marta westchnęła, opierając o siebie przyjaciółkę,
by lekarz mógł ją osłuchać.
- Prawie, prawie... - Mężczyzna ułożył Oleńkę na poduszce i pokręcił głową z
dezaprobatą. - Przechodzone oskrzela. Jeszcze z tydzień i złapałaby zapalenie płuc... Coś mi
się zdaje, że pani doktor zasługuje na dłuższą pogadankę...
- O, tego to może pan być pewien - mruknęła Marta ponuro. - Ma to jak w banku...
Zastrzyki?
- Owszem. Najszybciej zadziałają. - Lekarz już wypisywał recepty. - Mogę polecić
dobrą pielęgniarkę...
- Ja jestem dobrą pielęgniarką, doktorze - Marta wyprostowała się z godnością i rzuciła
mu wyniosłe spojrzenie. - I w dodatku mogę pana zapewnić, że będę ją kłuła z wielką
przyjemnością. Za głupotę się płaci.
- Złośliwa z pani osóbka - roześmiał się lekarz i podał jej plik recept. - Proszę. Tu na
kartce dopisałem jeszcze leki przeciwgorączkowe i witaminy.
- Nie złośliwa, tylko wygodna - poprawiła Marta. - Jestem w ciąży. Będę pod opieką
Oleńki do maja, więc muszę ją postawić na nogi.
- Moje gratulacje. Gdyby nie ta ciążowa sukienka, nawet bym nie zauważył... Niech
pani trochę uważa i na siebie. Wypisać pani jakiś preparat na wzmocnienie?
- Boże! - Marta przewróciła oczami. - Niech pan przy mnie nie wymawia tego słowa!
Mój mąż mógłby już zakładać własną aptekę. Kupił chyba wszystko, co tylko jest dostępne.
- Poddaję się. - Lekarz rozłożył ręce i wstał. - Niech jej pani powie, żeby za tydzień
poszła do kontroli. A tu jest zwolnienie z pracy...
- Powiem. Przyjmuje w przychodni, internistę ma obok. Jak będzie trzeba, zaciągnę ją
tam siłą... Dziękuję, panie doktorze. - Wyszła za nim do przedpokoju.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Skłonił żartobliwie głowę. - My, służba zdrowia,
musimy sobie pomagać. Wystarczy, że inni nam dokładają... Do widzenia.
Kiedy za lekarzem zamknęły się drzwi, Marta przystąpiła do działania. Wręczyła
Michałowi recepty, wypisała na kartce, jakie ma kupić strzykawki i igły, spenetrowała
lodówkę, sapnęła ze zgrozą, dopisała kolejną listę zakupów i wypchnęła męża do sklepów.
Wróciła do pokoju i zaczęła otwierać kolejne szafki, szukając świeżej zmiany pościeli.
Rambo przyglądał się temu w milczeniu, wreszcie podszedł do półek i sięgnął do górnej
szafki.
- O to ci chodziło? Pamiętam jeszcze z dzieciństwa, gdzie Dortowa trzymała różne
rzeczy - mruknął wyjaśniająco.
- Ale jesteś zły. - Marta spojrzała na niego spod rzęs. - Bo ci nic nie powiedziała?
- Bo mi nic nie powiedziała - przyznał ponuro. - Nie bój się, Malutka. Zabiję ją dopiero,
jak wyzdrowieje.
- Chętnie ci pomogę, ale najpierw trochę o nią podbam... Podnieś ją na chwilę z łóżka,
zmienię pościel... Czekaj, znajdź może jakiś koc, bo ma dreszcze...
Andrzej dojrzał ciepły pled na jednym z foteli. Zabrał go, bez wysiłku uniósł Oleńkę,
sprawnie zawinął ją w koc i wziął na ręce. Nawet przez grubą tkaninę czuł, jaka jest
rozpalona, i z niepokojem spojrzał na jej wymizerowaną twarz.
- Może powinienem zabrać ją do siebie?
- W takim stanie? - Marta szybko zmieniała pościel. - Chcesz, żeby się jeszcze
doprawiła? Wystarczy, że zostaniesz przy niej na noc. W drugim pokoju widziałam
wersalkę... Jeśli nie możesz, to ja z nią zostanę - zastrzegła natychmiast.
- Czy ja coś mówiłem? - Andrzej popatrzył na nią z wyrzutem. - Ty musisz zadbać
przede wszystkim o siebie. Już widzę, jak Michał by się ucieszył, gdybyś mu powiedziała, że
tu zostajesz.
- Pomruczałby trochę, ale by zrozumiał - zapewniła go Marta. - Psiakrew, trzeba by ją
przebrać. Widziałam gdzieś w tych szafkach świeżą koszulę. - Zabrała poszewki i wyniosła je
do łazienki. Kiedy wróciła, Rambo trzymał w ręku koszulę nocną.
- Dobrze widziałaś - zauważył zadowolony. - Ty nie dasz rady, Malutka. Ja to zrobię.
- Ale..
- Mam trzydzieści dwa lata. - Spojrzał na nią kpiąco. - Naprawdę uważasz, że nigdy nie
widziałem nagiej kobiety? Malutka, jesteś bezcenna - zaśmiał się cicho na widok jej
rumieńca. - Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkał mężatkę, która...
- Och, nie znoszę cię! - Marta tupnęła nogą, patrząc na niego ze złością.
- Łamiesz mi serce, Malutka - powiedział żartobliwie, układając Oleńkę na łóżku.
- Chętnie bym ci złamała co innego! - warknęła gniewnie i zasłoniła usta ręką,
czerwieniejąc z zakłopotania jeszcze bardziej. - Och, wynoś się stąd. Sama sobie poradzę... -
wymamrotała speszona.
Odsunęła go stanowczo od łóżka, przykryła przyjaciółkę kocem, podwijając
jednocześnie dół koszuli, żeby łatwiej ją zdjąć, ale zanim zdążyła zrobić coś więcej, Rambo
złapał ją wpół, bez wysiłku odstawił na bok i sprawnie zajął się przebieraniem chorej.
- Boisz się, że skrzywdzę naszą panią doktor? - zapytał kpiąco. - Nie rzucam się na
chore kobiety. Może to ty jesteś w niebezpieczeństwie, nie ona? Nie przyszło ci to do głowy?
- Co?! - Marta wbiła w niego szeroko otwarte oczy.
- Żartowałem, Malutka - powiedział spokojnie i przykrył Oleńkę kołdrą. - No, już.
Widzisz, jaki jestem zdolny?
- Nie boisz się, że możesz nie dożyć trzydziestych trzecich urodzin? - sapnęła gniewnie
Marta.
- Chcesz mnie zabić? - zainteresował się, patrząc na nią z rozbawieniem. - Co za
rozczarowanie. I pomyśleć, ze zawsze uważałem pielęgniarki za istoty o gołębich sercach...
Z zakłopotania wybawił Martę obładowany siatkami mąż. Z ulgą porzuciła towarzystwo
Andrzeja i poszła do kuchni, by sprawdzić, czy wszystko przywiózł. Rambo uśmiechnął się
do siebie, westchnął i przysiadł na łóżku, przyglądając się purpurowej od gorączki twarzy
Oleńki. Z kuchni doszły go odgłosy cichej kłótni. Michał próbował namówić żonę, by wróciła
z nim do domu i pozostawiła przyjaciółkę w rękach Andrzeja, który z pewnością potrafi się
nią odpowiednio zaopiekować.
- Michał ma rację, Malutka - powiedział łagodnie, stając w drzwiach. - Musisz teraz
przede wszystkim dbać o siebie. Wracaj do domu. Ja sobie poradzę. Widzę, że jedzenia nie
zabraknie, a w razie czego zawsze mogę zadzwonić do kawiarni i chłopcy coś mi podrzucą.
- Świetnie - zgodziła się Marta. - Nie ma sprawy. Jadę do domu. To który z was zrobi jej
dzisiaj próbę i zastrzyk? - spytała spokojnie.
Obaj zaniemówili i spojrzeli na siebie z popłochem. Dziewczyna obrzuciła ich
pobłażliwym wzrokiem, zgarnęła ze stołu lekarstwa i siateczkę ze strzykawkami i poszła do
pokoju.
- Cholera, zapomniałem o zastrzykach - mruknął Michał zakłopotany. - Przepraszam,
Andrzej. Nie chcę wyjść na egoistę, ale naprawdę boję się o Martę. W jej stanie...
- Daj spokój. - Rambo wzruszył ramionami. - Na twoim miejscu też bym ją trzymał z
dala od wszelkich chorób. Ale chyba nie mamy wyjścia - westchnął. - Ona nie odpuści.
- Michał, jedź na razie do sklepu i zajmij się swoimi ukochanymi komputerami -
powiedziała spokojnie Marta, wchodząc do kuchni. - Ja i tak muszę zostać, bo na razie
zrobiłam jej próbę. Jeśli wszystko będzie w porządku, to za pół godziny dam jej zastrzyk, a na
razie zajmę się obiadem. Ty też możesz jechać, jeśli masz coś do załatwienia - zwróciła się do
Andrzeja. - Zostaw tylko Malutkiego, będzie mi raźniej.
- Dobrze - zdecydował Niciński. - Za pół godziny będę z powrotem - obiecał,
wychodząc.
- Marta, ale co będzie, jak się zarazisz? - Michał popatrzył bezradnie na żonę. - Może
dałoby się znaleźć kogoś innego? Sam bym zapłacił. Może Hanka by przyszła?
- Michał, Oleńka nie potrzebuje Hanki - powiedziała Marta z przekonaniem. - Wszyscy
ją zostawili sobie samej. Uważasz, że usiedziałabym spokojnie w domu, wiedząc, że...
- Wiem, skarbie - westchnął. - Przepraszam, ale martwię się o ciebie... O was oboje...
- Nic mi nie będzie. - Żona poklepała go pocieszająco po ramieniu. - Obiad zjem tutaj, a
Zgłoś jeśli naruszono regulamin