Abramow-Newerly Jaroslaw - Granica sokoła.pdf

(994 KB) Pobierz
1011307927.002.png
Książka ściągnięta z serwisu
Www.Eksiazki.Org
1011307927.003.png
Jarosław Abramow-Newerly
Granica sokoła
1011307927.004.png
WSTĘP
W Nawiało nam burzę wspomniałem, że kresowe nazwy zawsze mnie pociągały. Buczacz,
Wołkowysk, Sircze...
Mojej fikcyjnej postaci - legioniście Grzegorzowi ze sztuki Klik-Klak kazałem stacjonować z
pułkiem w Wołkowysku...
Przeglądam przedwojenny przewodnik po województwie tarnopolskim, a w nim zdjęcia
słynnych zamków obronnych dawnej Rzeczypospolitej: Kamieńca Podolskiego, Chocimia, Okopów
Świętej Trójcy... W tym ostatnim, dziś w ruinie, rozgrywała się akcja Nie-Boskiej komedii
Zygmunta Krasińskiego. Głębokie korzenie. Sięgają po czasy rzymskie i wcześniej. Sprawdzam na
mapie, gdzie biegnie odkryty jeszcze za austriackich czasów „wał Trajana”. Właśnie w tym rejonie.
Wyławiam z przewodnika ciekawostki. Przedwojenne ceny dorożek, obiadów w restauracjach,
pokoi hotelowych i łóżek w stanicach turystycznych. Działało wtedy prężne Podolskie Towarzystwo
Krajoznawczo-Turystyczne, zachęcając do zwiedzania nowych szlaków. Można było sobie
wędrować. Nie tylko palcem po mapie jak ja dziś...
Widok Zaleszczyk i Kołomyi nie wywołał żywszych wzruszeń - choć ponoć tam spędzałem
moje pierwsze wakacje. Przewodnik zapewnia, że przebijający się malowniczymi zakolami przez
ściany Wyżyny Podolskiej Dniestr w niczym nie ustępuje w swej krasie Przełomowi Dunajca.
Ojciec też mówił, że ta rzeka dostarcza wiosłu i oku wielu wrażeń swym bystrym prądem między
porohami. Niestety, nie mogę tego potwierdzić. Nic nie pamiętam - choć podobno kąpałem się w
Dniestrze. O tym, że byłem w Zaleszczykach, świadczył tylko gliniany Hucuł w ludowym stroju -
baraniej czapce i łykowych łapciach - z dwiema baryłkami bryndzy u stóp. Często macałem ten ser,
sprawdzając, czy aby na pewno jest z gliny. Wyglądał na prawdziwy. Bardzo lubiłem tego barwnego
Hucuła. Stał długo w naszym domu, dopóki nie zginął w Powstaniu Warszawskim...
Wychodzę na spacer z Websterem, moim psem beaglem. Jest to mały ogar (sfory podobnych
Websterów często gonią na obrazach przedstawiających sceny myśliwskie) o niezwykłym wprost
węchu. Spod najgrubszej warstwy śniegu wygrzebie kawałek zmarzniętej pizzy czy hamburgera.
Zazdroszczę mu tego nosa.
W wieżowcu „Charles Bay Towers”, gdzie mieszkam, Webster cieszy się wielką
popularnością. Głównie ze względu na swe imię. Gdy go przywieźliśmy od hodowcy spod
Barrie i szukaliśmy dla niego imienia, rzucił się od razu na słownik mojej córki Marysi Websters
Dictionary i z pasją zaczął książkę gryźć. Córka krzyknęła:
- Webster! Sam sobie wybrał! - i został Websterem. Kanadyjczycy, słysząc to imię, wybuchają
śmiechem. To tak jakby ktoś w Polsce nazwał psa „Czytelnik” czy „Ossolineum”.
Idę więc za Websterem. Mija nas właśnie sąsiadka Rosjanka, która w windzie przyznała się
żonie, że jest z Baranowicz i ma matkę Polkę. Ze mną twardo rozmawia po angielsku. Ma pudełka
miniaturkę, ruchliwą suczkę, też emigrantkę z Baranowicz, którą mój Webster wyraźnie adoruje.
Czuje się przy niej wielki. Sąsiadka Rosjanka trzyma nas jednak na dystans. Tym razem, korzystając
1011307927.005.png
z tego, że jest wieczór i nikogo nie ma, rozmawia swobodnie po rosyjsku przez komórkowy telefon.
Jej suczka w kaftaniku i ciepłych butkach (odwykła widać od srogiej, rosyjskiej zimy) puściła się
pędem w stronę Webstera. Jednak czujna sąsiadka ostrym okrzykiem osadziła ją w miejscu:
- Suzi! Pajdi siuda!
No, proszę. Z psem rozmawia po rosyjsku? - pomyślałem z przekąsem. Przypomniał mi się
artykuł w tutejszym „Związkowcu”, który przedstawił mnie jako znanego psiarza dzielącego swój
czas między Polskę a Kanadę. Nie sądziłem, że drobny błąd przestawienia liter, zmieni pisarza w
psiarza. W moim wypadku jednak to prawda. Prasa nie kłamie. Jestem znanym psiarzem. Każdy w
moim bloku może to potwierdzić. Sąsiadka z Baranowicz też...
No, proszę. Baranowicze. Znów mnie dopadły... Zauważyłem, że jak nad czymś pracuję, to
realia same wchodzą mi w ręce. Może to przypadek, a może ów stan skupienia na jednym celu, tak
jak Webster skupia się na wąchaniu, sprawia, że tak się dzieje. Dawniej bym tego nie zauważył, a
teraz chciwie łowię każdy okruch związany z Kresami. I wszystko mi się z nimi kojarzy...
Przy St. Michaels College mija mnie sąsiad Rosjanin - tym razem z dużym psem collie.
Webster nie lubi większych od siebie, czuje się przy nich mały, i szczeka zajadle. Trzymamy się
więc na dystans, wymieniając tylko grzecznościowe: - Haj!
I wtedy właśnie, kiedy te dwie postacie Rosjan, w tym jedna z Kresów, stanęły na mojej
drodze w sercu Toronto, stwierdziłem, że gdy ja na próżno głowię się nad rozpoczęciem książki,
samo życie pcha mi się w łapy jak Websters Dictionary w pysk mego psa! O psiarzu nieszczęsny -
pomyślałem. - Źle z tobą. Nie na darmo cię tak nazwano.
I już w windzie, patrząc na pracowicie splecione strączki warkoczy znajomej Murzynki,
widziałem to pierwsze opowiadanie. Była to ucieczka przez granicę carskiego oficera - młodego
sokoła kozaków dońskich - Fiodora Ławrowa. Dotąd stał dzielnie na straży imperium. Znieważony
przez dowódcę, pułkownika Sołoguba, osławionego grafa Knuta, jak go nazywano ze względu na
sadystyczne upodobania, w obronie swego honoru, w nagłym odruchu buntu ciął go szablą.
Wiedząc, co go za to czeka, zbiegł na austriacką stronę. Jego brawurowy skok na koniu Rusłanie
przez skuty lodem Zbrucz opisałem w Nawiało nam burzę.
1011307927.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin