Pontoppidan, Henryk - Ziemia Obiecana.pdf

(358998 KB) Pobierz
395155865 UNPDF
395155865.002.png
HENRYK
PONTOPPIDAN
ZIEMIA
OBIECANA
powieść
395155865.003.png
PIERWSZA KSIĘGA.
PROCH.
395155865.004.png
CZĘŚĆ PIERWSZA.
burza. Przyleciała ze wschodu na czarno-si-
nych skrzydłach chmur i poruszyła do głębi fiord,
tak że płaty piany spadały aż na pola. W wielu
miejscach zniszczyła chłopom zasiew zimowy, po-
łożyła po łąkach trawę, zapchała ziemią i piaskiem
rowy, tak że woda nie miała odpływu i wystąpiła
na rolę i drogi. Wszędzie było widać obalone drze-
wa, połamane słupy telegrafu, zburzone sterty, oraz
trupy ptaków, które wichura porwała i cisnęła
o ziem.
W małej wiosce Vejlby, położonej zgoła bez
żadnej osłony na szczycie dość wysokiego wzgórza,
wiatr obalił stodołę jednej nocy i to z takim ło-
motem, że mieszkańcy wybiegli na ulicę w samych
jeno koszulach zobaczyć, co się dzieje. Nocy tej
pospadało wiele kominów z dachów i zerwane zo-
stały z drzew w plebańskim ogrodzie wszystkie
budki dla szpaków. Samego nawet proboszcza nie
ochroniły moce niebiańskie, bo gdy stanął na we-
randzie w chwili największego rozpętania wichru,
by stwierdzić poczynione szkody, burza zerwała
mu kapelusz z siwej głowy, cisnęła o ziem, poto-
czyła drogą niby koło, potem zaś, mimo wszelkich
P rzez dni już kilka szalała w okolicy gwałtowna
395155865.005.png
wysiłków zatrzymania, porwała z sobą w tumanie
pyłu.
Od czasów niepamiętnych nie zdarzyło się coś
takiego.
— Niech Bóg chroni ludzi na morzu będących!
— pokrzykiwali mieszkańcy przez wycie burzy,
spotka wszy się na ulicy, którą szli przygięci, z mo-
zołem walcząc o krok każdy, lub parci wiatrem,
tak że się ślizgali na drewnianych sabotach.
— Szczęśliwy, kto siedzi bezpiecznie w domu!
— myśleli inni, ukryci w półciemnych izdebkach,
gdzie w dzień nawet z trudnością jeno można było
przeczytać gazetę, a wiatr wył, świstał wokoło, jak-
by wszystkie duchy piekielne wypuszczone zostały
na świat. Po stajniach stały konie, nastawiając
uszy i drżąc ze strachu. Krowy ryczały w zawody
jak czasu pożaru, koty nawet włóczyły się, żałośnie
miaucząc, a psy biegały z ogonami podwiniętemi
i węszyły niespokojnie.
Gdy wreszcie burza przycichła, zwalił się wiel-
ki śnieg i, mimo że był to dopiero początek grudnia,
a więc zima się ledwo zaczęła, pokrył ziemię, za-
sypał rowy, przysłonił powalone drzewa przy-
drożne, nagromadził się u nadwerężonych płotów,
na potarganych strzechach, tak że przez dwa dni
nieba i ziemi rozróżnić nie było można.
Ten i ów naiwny chłop Vejlbijski badał w tych
dniach swą duszę i czynił obrachunek z Bogiem,
sądząc, że zbliża się Sąd Ostateczny. Wieczorem,
drugiego dnia dało się już usunąć zaspy z pod drzwi
i grube na cal warstwy śniegu z szyb okiennych,
ale i teraz jeszcze wielu ludzi, stojących w progu
domostw i patrzących na księżyc, wznoszący się
ponad ogromną, sino-białą pustynią, w jaką zamie-
395155865.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin