540 dni w armii - Wiesław Pasławski.pdf

(1534 KB) Pobierz
540 DNI W ARMII
540 Dni w Armii Wiesław Pasławski
http://www.e-ksiazka.it.pl wieslaw@it.com.pl
Rozdział I
Ostatnie dni w cywilnym ubranku
Złota polska jesień na dobre zagościła w Bieszczadach. Pożółkłe liście pokryły leśne
ścieżki i polanki. Powietrze stało się nieco chłodniejsze i ostrzejsze. Od czasu do czasu nad
bieszczadzkimi górami dawał się słyszeć klangor odlatujących z naszego kraju żurawi.
Zapełnione w czasie wakacji namiotami pola biwakowe zupełnie opustoszały. Na ulicach Soliny
z rzadka widywało się zakochane jesienne pary.
Lato bezpowrotnie odeszło. Wraz z nim odeszły ostatnie dni wolności.
Siedząc na daleko wypuszczonym w jezioro pomoście obserwowałem chmury odbijające
się w zielonkawej toni wody. Sunęły powoli, leniwie nieśpieszne. Nie zatrzymywały ich żadne
granice. Były wolne.
W kieszeni mojej kurtki szeleścił nakaz zgłoszenia się na Wojskową Komisją Lekarską.
Armia jednak upomniała się o mnie. Szczerze powiedziawszy nie zamierzałem się opierać. Moja
sytuacja materialna była naprawdę nie do pozazdroszczenia. W pewnym sensie pójście
w kamasze mogło się dla mnie okazać ucieczką od bezsensownej egzystencji jaką wiodłem
prawie od roku.
Mieszkałem w województwie rzeszowskim, w którym jak wiadomo panowało duże
bezrobocie. Przez rok pobierałem zasiłek dla bezrobotnych, jednak już dawno się skończył.
Wszelkie próby podjęcia pracy kończyły się niepowodzeniem. Niestety, nigdzie wcześniej nie
pracowałem a wszędzie gdzie pytałem o prace potrzebowali ludzi z pewnym doświadczeniem.
Raz tylko udało mi się znaleźć pracę w której nie wymagali żadnego doświadczenia. Polegała ona
na kopaniu przydrożnego rowu i czyszczeniu miejskiego szamba.
Spodziewałem się, że w wojsku będzie mi znacznie lepiej. Przynajmniej pod względem
socjalnym. Jeść dadzą, ubrać się też będzie w co. Nie ma co narzekać. Jakoś to będzie.
W owym czasie nie mając zielonego pojęcia o wojsku nosiłem się z zamiarem pozostania
w armii. Później jednak kiedy zdołałem nieco dokładniej zaznajomić się z tą dziwną instytucją
stwierdziłem, że ganianie w masce gazowej z karabinem w ręku za pędzącym czołgiem nie leży
w mej spokojnej naturze, i na pewno są na świecie tysiące, innych znacznie ciekawszych zajęć,
które mógłbym wykonywać. Na przykład hodować kwiaty, prowadzić biuro matrymonialne,
pisać książki, albo grać na trąbce. Wszystko, byle tylko jak najdalej od śmiercionośnego
żelastwa.
Nacieszywszy się ostatnimi chwilami wolności ( której jeszcze nie umiałem docenić )
pożegnałem piękne Bieszczady i wróciłem do swej rodzinnej wioski w Rzeszowskim.
Do zgłoszenia się na komisje lekarską pozostało jeszcze cztery dni. Każdy normalny
człowiek będąc w takiej sytuacji nie opuściłby żadnej zabawy czy dyskoteki aby maksymalnie
wykorzystać ten czas na uciechy, których później miało brakować. A co ja robiłem w tym czasie?
No cóż, w dzień pieliłem buraki, a wieczorami czytałem piąty rozdział „ Zbrodni i kary ”
Dostojewskiego. Niewiele było w tym uciechy, zwłaszcza, że pod koniec rozdziału Raskolnikow
poważnie się rozchorował.
I tak oto nadszedł dzień, w którym sztab lekarzy zadecydować miał o kategorii mojego
zdrowia, co mogło w dużym stopniu wpłynąć na to do jakiego rodzaju wojsk zostanę skierowany.
1
43247899.002.png
540 Dni w Armii Wiesław Pasławski
http://www.e-ksiazka.it.pl wieslaw@it.com.pl
Szczerze powiedziawszy najchętniej poszedłbym do orkiestry przeciwlotniczej, ale jak się
dowiedziałem właśnie skończył się przydział.
Tego pięknego poranka kiedy po raz pierwszy miałem wejść w bliższy kontakt
z wojskiem musiałem obudzić się bardzo wcześnie. Pogoda była dość ładna. Idealna na podróże.
Na komisje skierowano mnie do sąsiedniego miasta wojewódzkiego – Przemyśla. Oczywiście
przed badaniami niczego nie jadłem, zrobiłem tylko siusiu i popędziłem na przystanek.
W autobusie spotkałem swojego znajomego, który już wojsko odsłużył i jak mawiał
zdążył już o nim zapomnieć
( pozostał mu jednak pewien nieuleczalny nawyk: mianowicie kiedy mijał jakiegoś wojskowego
na ulicy krzyczał: „Baczność! Na lewo patrz!” po czym salutował i oddawał mu honory krokiem
defiladowym waląc tak mocno, że pękły płyty na chodniku). Kiedy jednak wspomniałem, że
właśnie jadę na komisję lekarską pamięć odświeżyła mu się nieco i opowiedział mi pewne
zdarzenie z komisji lekarskiej, na której jego badano:
„ Wiesz, stoimy na korytarzu i czekamy na wezwanie do gabinetu lekarskiego. Pech
chciał, że akurat mnie pierwszego wywołali. Wchodzę do pokoju a tam za stołem siedzi stary
brodaty lekarz i jakieś trzy młode pielęgniarki. Rozejrzałem się po gabinecie i widzę, że na
ścianie wiszą chochle do mleka. Były one różnych rozmiarów, od takiej maciupkiej, do takiej, że
pół wiadra wody by się tam zmieściło.
Myślę sobie ”gdzie ja trafiłem? Do mleczarni? Po co im te chochle?” Lekarz kazał mi się
rozebrać. Więc zdjąłem z siebie ubranie. Z początku trochę się krępowałem tych pielęgniarek. ale
nawet nie zwracały na mnie uwagi. Tak, one to się już napatrzyły.
Rozebrałem się więc do majtek no i lekarz zaczął mnie badać tymi swoimi słuchawkami.
W końcu mówi „ Widzę, że obywatel zdrowy jak koń. Jeszcze tylko sprawdzimy w jakim stanie
jest „sprzęt”. Proszę stanąć za parawanem i ściągnąć slipy”.
Udałem się więc we wskazanie miejsce i zdjąłem slipy. Na ścianie obok wisiały właśnie
te chochelki. No i wtedy za parawan weszła jedna z pielęgniarek i z miną obojętną, jakby miała
przed sobą manekina, wzięła do ręki jedną z chochelek i bezobcesowo wpakowała do niej moje
jaja. Aż mnie do góry poderwało taka ta chochla była zimna. A ta popatrzyła czy chochelka
dobrze przypasowała i zawołała:
- Pasuje jak ulał. Ja to mam oko! Czwórka panie doktorze ! - po czym powrotem powiesiła
chochle na ścianie i jak gdyby nigdy nic zaczęła rozmawiać ze swoją koleżanką o nowej bluzce,
którą wczoraj kupiła.
- Dziękuje, pani Zosiu – zawołał lekarz.- „może się obywatel już ubrać” – powiedział do mnie.
Ubrałem więc gacie, założyłem koszulkę i wziąwszy obiegówkę, na polecenie lekarza wyszedłem
z gabinetu.
- Czy to prawda, że tam mierzą chochlami jaja? – zapytała mnie jakaś chudzina, która chwiała
się na boki na wskutek lekkiego przeciągu.
Odwróciłem się do niego i popukałem kilka razy w czoło.
- Człowieku! Kto ci takich głupot naopowiadał?! Jaja? Chochelkami? Tylko naiwniak może
- w to uwierzyć.
- Nie? To dobrze… - na twarzy chudego młodzieńca pojawił się wyraz ulgi - bo mi koledzy
opowiadali…
- Następny ! – rozległo się wołanie lekarza.
- No to na razie – rzekł chudzielec i pewny siebie wszedł do gabinetu”.
2
43247899.003.png
540 Dni w Armii Wiesław Pasławski
http://www.e-ksiazka.it.pl wieslaw@it.com.pl
- No widzisz tak to było za czasów komuny - powiedział mój, przeniesiony do rezerwy kolega-
teraz jest większa kultura więc może już takich rzeczy nie robią – chociaż diabli wiedzą przecież
to taka porąbana instytucja….
- A gdzie byłeś na tej komisji? – zapytałem pełen obaw.
- W Przemyślu.
W rzeczy samej pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że od tej pory Wojsko Polskie przestało
być tak dociekliwe i takie przyrządy diagnostyczne jak chochle do mleka poszły już w
zapomnienie.
Wysiadłem na dworcu autobusowym w Rzeszowie i kupiwszy bilet wpakowałem się do
stojącego na peronie pociągu do Przemyśla. Ponieważ ostatni raz jechałem pociągiem około
dziesięć lat temu czułem się tą podróżą niezwykle podekscytowany. „Ciekawe jakich będę miał
współpasażerów” – myślałem sobie – „ może trafi się jakaś ładna panienka?” .
Niestety, musiałem się rozczarować. Mimo, że przez korytarz przechodziło mnóstwo
ładnych dziewczyn do mojego przedziału nie weszła żadna. „Czyżbym wyglądał aż tak źle?” –
zaniepokoiłem się – „Może po tym dwumiesięcznym pobycie w Bieszczadach wyglądam jak
dzikus, albo nawet gorzej, jak kanibal?” – przestraszyłem się nie na żarty tym bardziej, że nie
goliłem się już od trzech dni. „Ale nic to” - pocieszałem się - najważniejsze żeby bez kłopotów
przejść przez komisje i dostać się do ukochanego wojska, w którym będzie mi dobrze jak u Pana
Boga za piecem.
Na jakiejś stacji wsiadła do mojego przedziału pewna gruba kobieta. Czuć było od niej
woń krowiego mleka i smród obory. W ręku niosła wór, z którego dochodziło przeraźliwe
gdakanie kur. Darły się tak jakby im ktoś gardła podrzynał.
- Dzień dobry ! – powiedziała i sprawnie wyrzuciła worek na półkę. Kury oburzone takim
potraktowaniem podniosły niesamowity raban, który jakiś czas później przeistoczył się
w „ normalne” miarowe gdakanie.
- Kury se kupiłam bo mi nioski pozdychały – wyjaśniła - a wie pon jak to na wsi; jaja są
potrzebne, czy to ciasta, czy do to makaronu albo nawet do żuru. Bez jaj na wsi ani rusz.
- A to pani chłop jaj nie ma?! - wyskoczyłem z głupia frant.
- A co tam takie jaja… - kobieta z lekceważeniem machnęła ręką i wyjęła z skórzanej torby
grubą kromę chleba czarnym salcesonem – żadnego pożytku z nich nie ma.
Nie miałem odwagi zapytać dlaczego nie ma z nich pożytku. Zresztą po co skoro można było
się domyśleć.
- A pon to gdzie jedzie? - zapytała kobiecina nalewając sobie kawę z termosu.
- Na komisje lekarską. Wojskową.
- Ooo! Mój Michał też był we wojsku. Do marynarki go wzięli. Całe trzy lata służył i późnej
jeszcze dwa lata dosługiwał.
- Dosługiwał ? A za co?
- A bo to dużo trzeba ? Raz z urlopu się spóźnił i do ancla go wzięli. Tam kucharza pobił bo
żarcie do jedzenia się nie nadawało, no i dostał rok dosługi. Jak po tej dosłudze wrócił do domu
to nikt z wioski poznać go nie mógł. Dostał w wojsku w dupę, oj dostał!
- Wie pani co. Może ja do ancla nie trafie. Przecież jestem takim spokojnym człowiekiem…
- Panie! Wojsko zmienia ludzi. Niejeden tam poszedł spokojny jak anioł a wrócił rozrabiaką
nie z tej ziemi. Tak że nie ma co na to liczyć bo wojsko odmieni pomyślunek. Dziewczynę pan
mo?
- Nie mam.
- No to i lepiej, bo tera rzadko która dziewka wytrzyma półtora roku. Kilka miesięcy i zaro
inny. Taka ta dzisiejsza młodzież. Nic nie warta! Nic!
3
43247899.004.png
540 Dni w Armii Wiesław Pasławski
http://www.e-ksiazka.it.pl wieslaw@it.com.pl
Muszę przyznać, że trochę zaniepokoił mnie fakt, że tak łatwo można dostać dosługę.
A przecież to co mnie miało spotkać za ogrodzeniem z kolczastego drutu było jedną
wielką niewiadomą. Co więcej moja osobowość i zachowanie także miało ulec zmianie. Może
nauczę się tam kraść i rozpije się? Zaczynało mi się to coraz mniej podobać. Może lepiej
symulować jakąś chorobę? No ale jaką? Przecież tego nie da się wymyślić na poczekaniu. Zresztą
teraz już za późno. Trzeba iść na całego.
Kobieta pożegnawszy się ze mną wysiadła na jakiejś małej stacyjce przed Przeworskiem.
Otworzyłem okno i z ulgą wdychałem świeże powietrze.
Do Przemyśla przyjechałem około godziny dziesiątej rano. Przypadkowych
przychodniów zapytałem o drogę do wojskowej przychodni lekarskiej i po kilkunastu minutach
szybkiego marszu dotarłem na miejsce. Po drodze przyglądałem się zabytkowym, wybudowanym
jeszcze przed wojną kamieniczkom oraz rzucałem dyskretne spojrzenia na mijane piękne
przemyślanki. Dawało się wyczuć atmosferę spokoju, który panował w tym niewielkim
osiemdziesięciotysięcznym mieście. Nie było tu żadnego pośpiechu, ludzie byli naturalni,
życzliwi. Niektórzy mówili tym śpiewnym wschodnim akcentem takim jak Szczepcio i Tońko
w przedwojennym filmie.
Po okazaniu wartownikowi wezwania na komisję lekarską wszedłem na teren szpitala.
Po prawdzie zespół budynków szpitalnych bardziej przypominał mi jakieś sanatorium albo kurort
niż szpital gdyż otoczone były one wysokimi, rozłożystymi drzewami kasztanowymi, starymi
lipami i dębami. Alejkami spacerowali ubrani w piżamy żołnierze i jacyś cywile. Od czasu do
czasu alejkę prężnym krokiem przemierzył jakiś ubrany w mundur oficer.
Dobrze poinformowany przez wartownika bez problemu znalazłem miejsce gdzie
rozdawano tak zwane obiegówki
Pielęgniarka, z miną znudzoną jakby rozdawała obiegówki odkąd powstało Wojsko Polskie,
wręczyła mi kartkę papieru i wskazała ręką na pobliski budynek.
- Najpierw niech pan sobie zrobi badania krwi i moczu bo oni kończą o dziesiątej.
- Dziękuje – zawołałem i popędziłem przed siebie, jako że miałem tylko piętnaście minut
czasu .
Biegnąc pogrążoną w półmroku klatką schodową dostałem się na trzecie piętro. Tutaj na
korytarzu przed wejściem gabinetu czekało jeszcze dziesięciu delikwentów. Wszyscy mieli
nadzieje, że badanie krwi i moczu uda im się załatwić jeszcze dzisiaj i nie będą musieli
przyjeżdżać tu kiedy indziej.
Rozejrzałem się dookoła i oparłszy się plecami o ścianę przyglądałem się przyszłym
towarzyszom żołnierskiej doli. Większość z nich pochodziła z województwa przemyskiego co
wywnioskowałem po tym, że mówili tutejszym śpiewnym akcentem. Jeden z nich był
całkowicie łysy; widocznie wczuwał się w rolę szybującego na spadochronie, trzymającego w
zębach ostrze bagnetu komandosa. Dodam, że było to porównanie bardzo trafne ponieważ
osobnik ten miał żuchwy tak znakomicie wykształcone, że mógłby nie tylko utrzymać w nich
nóż ale nawet przegryźć lufę karabinu.
Po pewnym czasie z gabinetu wyszła pielęgniarka i rozpoznawszy mnie jako „nowego”
zapytała krótko i konkretnie.
- Mocz jest?
- Taki przywieziony w butelce?
- No właśnie.
4
43247899.005.png
540 Dni w Armii Wiesław Pasławski
http://www.e-ksiazka.it.pl wieslaw@it.com.pl
- Nie mam – odparłem – nikt mi nie mówił, że trzeba ze sobą przywieźć.
- Trzeba – powiedziała pielęgniarka i wetknęła mi do ręki małą buteleczkę. - Niech pan idzie
do ubikacji a później przyniesie „to” z powrotem do gabinetu.
Wkrótce pielęgniarka weszła do gabinetu a ja pozostałem na korytarzu sam z dziesięcioma
obcymi ludźmi z pustą, małą szklaną buteleczką w ręku. Cóż ja biedny miałem począć skoro od
wczorajszego wieczora nic nie jadłem, ani nie piłem a ostatnią kroplą moczu użyźniłem
rzeszowską glebę dzisiaj o piątej nad ranem.
Jako, że czas naglił i do zamknięcia gabinetu pozostało zaledwie dziesięć minut zwróciłem
się z serdeczną prośbą do stojących na korytarzu kolegów.
- Panowie poratujcie w potrzebie. Mocz muszę oddać ale lać mi się nie chce. Może któryś
z was naleje do tej butelki?
- Nie ma sprawy – odezwał się ten z żuchwą buldoga – dawaj tę butelkę, ale wiesz, na kacu
jestem.
W odpowiedzi machnąłem ręką.
- A co tam. Najważniejsze żeby skończyć z tymi badaniami.
Wyrozumiały kolega wziął ode mnie butelkę a przy okazji także i trzy inne, okazało się
bowiem, że nie tylko ja miałem podobny problem. Po chwili wrócił z ubikacji i wręczył „tym
co nie mogli” po jednej buteleczce. Żeby uniknąć podejrzeń zanieśliśmy je do gabinetu
w jednominutowych odstępach.
Pięć minut przed zamknięciem laboratorium na korytarzu pojawił się dziwny długowłosy
i niesamowicie zarośnięty osobnik. Najprawdopodobniej pochodził z Bieszczad gdzieś aż spod
ukraińskiej granicy. Przypuszczam, że był drwalem bo ręce miał twarde i wielkie jak bochenki
chleba a kiedy się poruszał z butów wysypywały się mu trociny. Oparł się o ścianę i do nikogo
się nie odzywał. Pielęgniarka zobaczywszy go zadała standardowe pytanie:
- Mocz jest?
- Tak - głębokim głosem odparł dziwny kolega i dla potwierdzenia poważnie skinął głową.
- No, chociaż jeden przygotowany! - powiedziała pielęgniarka. Wręczywszy mu gumkę
i kartkę rzekła: - Proszę podpisać kartkę imieniem i nazwiskiem oraz przyczepić ją gumką
do butelki.
- Dobrze - odparł „drwal” biorąc do ręki gumkę i kartkę.
Pielęgniarka weszła do gabinetu a nasz kolega do ubikacji.
Po około jednej minucie w toalecie rozległo się głośne przekleństwo. Nasz dziwny kolega
wyszedł na korytarz i zapukał do gabinetu. Pielęgniarka otworzyła drzwi a wyraz jej twarzy
zdawał się mówić „ czego u licha?! ”.
- Przepraszam – pozwiedzał cały czerwony z zakłopotania – Czy mogłaby mi pani dać jeszcze
jedną gumkę bo tamta się urwała?
- Oczywiście – rzekła pielęgniarka – tylko proszę uważać bo i tę też pan urwie.
- Dobrze. Będę uważał – odpowiedział przybysz z głębokich Bieszczad i wziąwszy gumkę
do ręki znowu zamknął się w ubikacji.
Nie upłynęło więcej niż pół minuty a doleciało stamtąd kolejne siarczyste przekleństwo. Tym
razem dwa razy głośniej niż poprzednio. Nasz kolega wyszedł z ubikacji i znowu zapukał do
gabinetu.
- No co? Już? – zapytała pielęgniarka.
A on czerwony jak burak odparł:
- Nie. Ta gumka też się urwała. Mogę dostać jeszcze jedną?
Pielęgniarka spojrzała na niego jak na idiotę. Dałbym głowę, że miała zamiar go zbesztać, lecz
spojrzawszy na jego wielkie i niezgrabne dłonie odparła:
5
43247899.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin