Finish Line (Rally).txt

(268 KB) Pobierz
Finish Line (aka Rally 2)
Autor: DB 
Gatunek: "Obrazy rzeczywistoci"
Kategoria: R (może nie na poczštku, ale potem zdecydowanie tak)
Status: W trakcie
Ostrzeżenia: przekleństwa
Dodane: 06.12.2009
http://www.yaoi.strefa.pl/html/opowiadania/dziecko/finish1.html


"Finish Line (aka Rally 2)"

Od autorki
Postanowiłam napisać sequel do Rally. Nie wiem czy absolutnie konieczne jest przeczytanie częci pierwszej, ale na pewno ułatwi zrozumienie aluzji, wspomnień i w ogóle... Ale bez tego też można dać radę, wnioskujšc z kontekstu.
Czuję, że powinnam przeprosić Sebastiana Loeba, za to, jak traktuję go w tym opowiadaniu. Niestety nie lubię go tak bardzo, że nie mam zamiaru.

***

Krystian budził się powoli, czujšc na twarzy słońce, które piekło przeraliwie przez otwarte na ocież okno. Przetarł oczy, opuszkami dotykajšc blizny, rozdzierajšcej mu policzek na pół. Codziennie sprawdzał czy tam jest. Miał ich więcej, ale ta, najbardziej widoczna, co rano przypominała mu, że to nie był sen. Już się nawet do tego przyzwyczaił. Wstał z łóżka i, starajšc się nie patrzeć w lustro, przeszedł do łazienki. Umył się szybciej niż zwykle, bo dzisiaj miał jeszcze sporo do zrobienia, a na 14 miał umówionš rehabilitację.
- Wstałe już?
- Tak, zaraz zejdę.
- Co zjesz?
- Cokolwiek, nie jestem specjalnie głodny.
Wyszedł włanie spod prysznica i ubierał się. Teraz w łazience wszędzie się widział. Na poczštku lustra były pozasłaniane, bo nie chciał na siebie patrzeć. Dzisiaj oswoił się z widokiem blizny na policzku, rozgwiazdy na szyi, która przypominała o tracheotomii, poparzonym ramieniu. Powtarzał sobie, że nie jest le, że mógł zginšć. Zaraz po katastrofie błagał, żeby umrzeć, ale...
Pokręcił głowš, jakby wytrzšsajšc z niej myli. Nie może dzień w dzień tego roztrzšsać, bo zwariuje. Minęło już wystarczajšco dużo czasu, żeby przestać.
- Krystian, schodzisz czy nie?
- Już mamo, już idę.

***

Sasza kładł się do łóżka, a chociaż słońce wpadajšce przez okno raziło go, nie miał siły zasłonić żaluzji. Padł na materac wykończony. Czuł, że mierdzi, noc w klubie robiła swoje, ale od odoru alkoholu i papierosów jeszcze nikt nie umarł.
Nakrył głowę poduszkš, zaraz po tym jak skopał z siebie dżinsy. Po ostatniej takiej imprezie obiecywał sobie, że więcej się nie zaleje, ale komu on to mówił... Po prawdzie to nie pamiętał, kiedy był trzewy tak w stu procentach. Dwa miesišce temu? Może... Z resztš dla kogo miałby się starać?
Dzwonišcy telefon wyrwał go z półsnu, w który momentalnie wpadł. Wygrzebał go z torby leżšcej obok łóżka, bo dwięk wwiercał mu się w czaszkę.
- Ja?
- Sasza Ratowicz? - odezwał się damski głos po drugiej stronie
- Nei
- O, unnskyld. - Przeprosiła zaskoczona i odłożyła słuchawkę.
Mężczyzna zadowolony z tego, że udało mu się spławić natręta znowu zakopał się w pocieli.
Niestety telefon zadzwonił po raz drugi.
- Ja?
- Przepraszam bardzo, ale to powinien być telefon Saszy Ratowicza. Przed chwilš dzwoniła do pana koleżanka i chyba zaszła jaka pomyłka - Inna kobieta, tym razem mówišc po angielsku, wybudziła go już zupełnie.
Najwyraniej stwierdziły, po konsultacji, że problemem jest bariera językowa i głupi kierowca nie zrozumiał własnego nazwiska.
- Kim pani jest?
- Dzwonię z programu telewizyjnego Zwierzenia, nazywam się Hilde Hauksson i chciałam panu zaproponować udział w naszym programie.
Aż sobie przysiadł z wrażenia. Media przestały się nim interesować już jaki czas temu. W końcu temat zmarnowanego talentu nudzi się szybko i nie jest, aż tak zajmujšcy jak kryzys ekonomii, żeby go odgrzewać.
- W jakim charakterze?
- W charakterze gocia. Tematem programu sš znani ludzie, których karierę zniszczyło uczucie. Producent bardzo nalega na pana udział.
Zatkało go. Autentycznie go zatkało. Gdyby uczucia miały zniszczyć jego karierę, to w ogóle by się nie rozpoczęła.
- Hilde tak? - Otrzšsnšł się wreszcie - Zanotuj sobie gdzie to co powiem i przekaż szefowi. Notujesz?
- Tak - Odpowiedziała niepewna tego co usłyszy.
- Pocałuj mnie w dupę głupia krowo.

***

- Doktor Marczyk prosi - Młoda recepcjonistka podeszła do Krystiana i z uprzejmym umiechem wskazała mu drzwi.
Kolejny rytuał, który musiał odbębnić, żeby uspokoić innych. Sam nie do końca czuł się dobrze z tym, że chodzi do lekarza, ale jego mama była zadowolona.
Wszedł do gabinetu, gdzie jak zwykle czekał na niego ten mężczyzna. Zupełnie obcy, profesjonalnie miły i wystarczajšco zainteresowany tym co mówi, żeby lokalni celebryci uważali go za boga terapii.
- Dzień dobry - Mruknšł i usiadł na specjalnie przygotowanym fotelu. Kozetka odstraszała go na tyle, że na pierwszej wizycie odmówił współpracy z niš.
- Witaj. Jak się dzisiaj czujesz? Napijesz się soku?
- Poproszę. Całkiem niele, dzięki.
- Pracowałe nad tym o czym mówilimy w zeszłym tygodniu?
- Tak - Przytaknšł zbyt szybko, żeby wyszło szczerze. Lekarz był zbyt dobry, żeby się na to nabrać.
- Krystian, przecież wiesz, jak ważne jest to, żeby chociaż próbował. Inaczej to strata twojego i mojego czasu.
- Przecież ja powtarzam to od poczštku. Dobrze pan wie, że mi na tym nie zależy.
- Krystian...
- Wiem jak mam na imię - Burknšł zły.
- Czy zawsze musimy zaczynać od nieporozumienia? - Wyważony spokój mężczyzny jeszcze bardziej wyprowadzał go z równowagi. Tak do cholery, zawsze musimy. Mogę tu robić co mi się podoba, bo sam za to płacę. Zamiast wyrzucić to co myli, ugryzł się jednak w język i pokręcił głowš.
- Dobrze. To może zacznijmy, co? - Wzruszył w odpowiedzi ramionami. Co niby miał mu powiedzieć.
- Zainteresowało mnie to, co powiedziałe o Aleksie ostatnio. Zabrakło nam czasu, żebym mógł o tym wspomnieć, ale dzisiaj chciałem o tym porozmawiać.
- Mówiłem wiele rzeczy.
- Chodzi mi o wyrzuty sumienia.
- A... - Wbił wzrok w swoje dłonie - No tak. Ale o czym tu mówić. Ma wyrzuty bo, wydaje mu się, że to jego wina. Tak bardzo się z tym gryzł, że przestał zwracać uwagę na mnie i skupił się na swoim "dramacie".
- Mhm. Możesz mi przypomnieć czemu się rozstalicie? - Doskonale wiedział czemu, ale chciał, dokładnie przeprowadzić chłopaka po myli, która kiełkowała mu w głowie. Krystian westchnšł głęboko.

***

- Przestań - Krystian warknšł wciekły, patrzšc w swój talerz.
- Co? - Sasza udał, że nie wie o co mu chodzi. Chodziło o to samo co zwykle. Cišgle te same rytuały.
- Przestań się gapić z tym współczuciem na twarzy. Wiem jak wyglšdam, nie musisz mi o tym przypominać minš zbitego - Rzucił sztućce na stół i sięgnšł po serwetkę.
Odechciało mu się jeć.
- Nie mów tak. Wyglšdasz cudownie, nie rozumiem czemu tak przesadzasz.
- Ja przesadzam? Spójrz na mnie!
- Przed chwilš mi zabroniłe, nie pamiętasz? - Wycedził, starajšc się zachować spokój.
- Aleks, proszę cię, nie zaczynaj. Nie próbuj mi wmówić, że nic się nie zmieniło, że jestem piękny. Wszystko się zmieniło! Nigdy nie będzie jak kiedy!
- Codziennie to powtarzasz.
- To czemu jeszcze tego nie zapamiętałe, co? - Podczas kłótni cały czas odruchowo dotykał poparzonego ramienia, jakby je rozmasowujšc - Nie mogę znieć tego twojego całego żalu! To nie ty spadłe do morza z tym pierdolonym samolotem, to nie ty leżałe pod respiratorem i to nie ty do końca życia będziesz wyglšdał jak ofiara katastrofy!
- Chyba zapominasz z kim rozmawiasz - Smutek, który usłyszał w jego głosie otrzewił go na sekundę, ale zaraz odzyskał rezon.
- Nie. I włanie dlatego oczekiwałem zrozumienia z twojej strony.
- Krystian, czy ty masz dwie osobowoci do cholery? Czasami nie wiem z kim rozmawiam. Nie pamiętasz jak bardzo wstydziłem się pokazać ci moje blizny? Ty masz jednš, ja setki. Twój wypadek spowodował los, mój własny ojciec. To ja nie wykazuję zrozumienia? Przeze mnie ludzie cierpiš, to ja zbieram siebie co pół roku, jak jakie pieprzone puzzle, a ty mi mówisz, że ja nie okazuję zrozumienia?
Teraz obaj już stali, opierajšc się o krawędzie stołu.
- Będę spał u siebie - Krystian odwrócił się na pięcie, chwytajšc w przedpokoju płaszcz.
Aleks go nie zatrzymywał. Potem był już tylko jeden telefon, gdzie pilot stwierdził, że ma dosyć własnych problemów, żeby unieć jeszcze jego.

***

- Co pan sugeruje? - Krystian podparł się na łokciach, unoszšc się w fotelu odrobinę wyżej.
- Może to nie on sam wpędzał się w wyrzuty sumienia...
- Słucham? - Skrzywił się - Sugeruje pan, że to ja? Że ja je w nim wzbudzałem specjalnie?
- Nie wiem. A robiłe to?
- Nie! Przecież to mnie doprowadzało do furii, jak mógłbym... - Zawiesił się, kręcšc głowš w niezrozumieniu - To jest bez sensu.
- Z tego co opowiadałe, Aleks nigdy cię nie pocieszał sam z siebie.
- Jeli próbuje mi pan wmówić, że specjalnie cišgałem na siebie jego uwagę, to sam pan powinien poszukać terapii.
- Ja nic nie chcę ci wmawiać. Pytam po prostu, czy jest taka możliwoć.
- Nie ma. I nie było. Przepraszam, ale uważam, że skończylimy na dzisiaj - Nie patrzšc więcej na lekarza, wstał i trzasnšł za sobš drzwiami.
Niemal rzucił recepcjonistce pienišdze, nie czekajšc na pokwitowanie i wyszedł. Drzwiami od auta też huknšł. Mama, siedzšca za kierownicš, nawet nie skomentowała. Syn często wychodził od Marczyka w takim nastroju, ale po jakim czasie uspokajał się i mylał nad tym, o czym rozmawiali. Nigdy jej nie powiedział co było tematem, ale uważała, że pomoc specjalisty jest dla jej dziecka zbawienna.
- Co dzisiaj krócej.
- Tak. Rano słyszałem w radiu, że jest większy ruch, nie chcę się spónić na rehabilitację - Znowu dotknšł ramienia - Skręć tu w prawo - Pokierował matkš.
- Jasne panie pilocie - Umiechnęła się, ale zgromił jš spojrzeniem - Przepraszam.
- Jed już.

***

- Czeć.
- Czeć.
- Wszystkiego najlepszego.
- Dzięki, nie mylałem że kto będzie pamiętał.
- Widzisz, a jednak. Co słychać?
- Normalnie, jeli można to tak nazwać. Dzisiaj zadzwoniła do mnie jaka dziennikarka, że chce zrob...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin