Lucy Maud Montgomery - Miłość Pat [pl].pdf

(2238 KB) Pobierz
Lucy Maud Montgomery
L UCY M AUD M ONTGOMERY
M IŁOŚĆ P AT
R O K P I E R W S ZY
I
W Srebrnym Gaju rosły setki drzew, starych i młodych, a każde
drzewo było osobistym przyjacielem Pat. Przeżywała prawdziwe
męczarnie, kiedy jedno z tych drzew należało ściąć, choćby
chodziło tylko o spróchniały stary świerk w głębi lasu. Nikomu nie
udało się przekonać Pat, że ścięcie drzewa nie jest morderstwem, w
najlepszym razie uważała to za usprawiedliwione zabójstwo.
Nigdy nie wycięto żadnego drzewa w brzezinie za domem. Byłoby t o
świętokradztwo. Czasem - jesienna nawałnica powalała brzozę, a Pat
opłakiwała ją, póki z biegiem czasu brzoza ta nie zamieniła się w
piękny omszały pień obrośnięty paprociami.
Wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju kochali brzezinę, ale dla nikogo
n i e znaczyła tyle, ile dla Pat. W oczach Pat brzezina żyła. Pat
znała każdą brzozę, a ją znała każda brzoza, znały cieniste,
pachnące paprociami polanki, pozdrawiał wietrzyk. Odkąd pamiętała,
bawiła się tutaj, błądziła wśród drzew, oddawała marzeniom.
B r zezina ta, prawdziwy srebrny gaj, wywarła ogromny wpływ na jej
wyobraźnię, w pewnym sensie rządziła jej życiem. Kiedy była mała,
brzezinę zamieszkiwały elfy i koboldy z opowieści Judysi Plum, a
choć teraz przestała już wierzyć w baśnie - ich czar trwał. D l a
Pat brzezina nie była zwykłym gajem białokorych drzew i paproci,
za który mógłby ją uważać jakiś nie wtajemniczony śmiertelnik.
Może działo się tak dlatego, że, jak utrzymywała rodzina, Pat
także różniła się zawsze od swoich rówieśniczek. I wtedy, k i e d y
była wielkookim dzieckiem, i potem, kiedy stała się chudziutkim
opalonym podlotkiem, a nawet teraz, kiedy skończyła już
dwadzieścia lat i według Judysi powinna się zająć wielbicielami.
Owszem, Pat dwukrotnie już interesowała się jakimś chłopcem, a l e
Judysia uważała, że były to zwykłe "wprawki". A obecnie Pat, mimo
wszelkich nalegań Judysi, na wielbicielach nie zależało. Chciała
1
j e d n e g o - dogadzać Srebrnemu Gajowi, doglądać schorowanej matki i
pilnować, by w ich życiu nie nastąpiły żadne zmiany. Gdyby jakaś
dobra wróżka mogła spełnić jej najgorętsze życzenia, prosiłaby,
żeby w ciągu najbliższych stu lat nic się w Srebrnym Gaju nie
zmieniło.
Namiętnie kochała swój dom. Była wobec niego lojalna, tak wobec
j e g o z a l e t , j a k i w a d . C o p r a w d a w a d po prostu nie przyjmowała do
wiadomości. Za to radował ją każdy drobiazg codziennego życia.
Ilekroć wyjeżdżała, tęskniła i cały czas marzyła o powrocie.
- Srebrny Gaj jest dla niej czymś więcej niż domem, to jej religia
- pokpiwał stryj Brian.
Każdy pokój przemawiał do niej własnym głosem. Dom wyglądał tak,
jak wyglądają domy, które ktoś od wielu lat kocha. Nikt się w nim
nie śpieszył, a każdy gość wychodził stąd z lżejszym sercem: W
domu tym stale rozbrzmiewał śmiech, nasiąkły nim ściany. Dom jak
najserdeczniej witał gości. Służył im odpoczynkiem. Krzesła wręcz
prosiły, by na nich usiąść. I wszędzie pełno było pięknych kotów,
tłuste puszyste kocury wygrzewały się na parapetach okien,
jedwabiste kocięta spały na cieplutkich od słońca płytach
n a g r o b n yc h s t a r e g o r o d z i n n e g o c m e n t a r z yk a z a s a d e m . P o k o t k i z e
Srebrnego Gaju zjeżdżali się amatorzy z całej Wyspy. Pat każdego
kociaka oddawała z dużą przykrością, ale co było robić, wciąż
rodziły się nowe kocięta.
- Przyszedł tu dziś po kociaka Tom Bake r - oznajmiła Judysia. - I
spytał, jakiej on jest rasy. Tej rodzinie zawsze brakowało rozumu.
Nie ma mowy o żadnej rasie, odpowiedziałam mu. Naszę koty są albo
podwórzowe, albo dachowe. Ale dbamy o nie i rozmawiamy z nimi, bo
każdy szanujący się kot lubi sobie pogadać. I lubi, żeby mu od
czasu do czasu powiedzieć jakiś komplement. Więc rodzą nam
prześliczne kocięta. I już całkiem zapomniałam, jak wygląda
szczur. Nie za bardzo miałam ochotę dawać mu kotka. Nakarmić, to
go nakarmią, ale gotowi zapomnieć, że kotu też się należy chwila
u w a g i .
- Nasze koty zachowują się tak, jakby to one były naszymi
2
właścicielami - oświadczyła rozleniwionym głosem Przylepka. -
Ciocia Edyta uważa, że strasznie je rozpuściliśmy. Powiada, że
niejeden ubogi chrześcijanin mógłby pozazdrościć naszym
kotom, i oburza się, że pozwalamy im spać w nogach łóżka.
- No, no, uważaj, widzisz, jak Dżentelmen Tom się rozgniewał? -
powiedziała z wymówką w głosie Judysia. - Koty zawsze wiedzą,
kiedy się o nich mówi: A Dżentelmen Tom jest wrażliwy.
Przylepka przyglądała się, jak Dżentelmen Tom - c h u d y c z a r n y k o t
Judysi tak stary, że według słów Sida zapomniał, iż istnieje
śmierć - odchodzi z oburzeniem ścieżką wśród paproci.
Przylepka wraz z Pat i Judysią spędzały letnie popołudni a w
brzezinie. Brały sobie coś do roboty, tam bowiem zawsze ćwierkały
ptaszki, burknęła coś czasem wiewiórka, szeptał wietrzyk. Pat
pisywała w brzezinie listy, Przylepka odrabiała lekcje, matka
często przychodziła robić na drutach. Rozkosznie było tu pracować
- choć Przylepce zdarzało się to rzadko. Zwykle wszystkie domowe
obowiązki spadały na barki Pat i Judysi. Ta ostatnia siedziała
teraz na omszałym pniu drylując wiśnie, a Pat szyła nowe zielone
zasłony do jadalni. Przylepka oznajmiła, że ubogi j e s t d o m , w
którym przynajmniej jedna dama nie może się rozkoszować
bezczynnością, ułożyła się na trawie z rękami pod głową i
wpatrzyła w opalizujące niebo między wierzchołkami drzew.
- Pyszałek nie porzucił nas - zauważyła. - O n n i e j e s t t a k i
obrażals k i .
- Ano prawda, nikomu nie uda się zranić uczuć tego kocura z bardzo
p r o s t e g o p o w o d u : o n i c h n i e m a - oznajmiła Judysia, patrząc z
lekką wzgardą na wielkiego szarego kota, który siedząc na pniu
obok Pat mrużył jaspisowe oczy wpatrując się w psiaka, z brunatną
łatą na grzbiecie, obgryzającego z zapałem dość śmierdzącą kość.
Psiak od czasu do czasu podnosił łeb i z uwielbieniem patrzył na
Pat. Ona głaskała go wówczas i ciągnęła za uszy, a Pyszałek robił
taką minę, jakby tego w ogóle nie widział.
Pyszałek do dziś uważał "tego psa McGinty'ego", jak go nazywała
Judysia, za zwykłego intruza. Hilary Gordon zostawił go Pat, kiedy
3
już blisko dwa lata temu pojechał do Toronto na studia. Z początku
McGinty'emu niemal nie pękło serduszko, wiedział jednak, że Pat go
kocha, i po trochu odżył, a nawet zaczął odszczekiwać się
Pyszałkowi. Obecnie zapanował między nimi rozejm, Pyszałek bowiem
dobrze zapamiętał, jak skarciła go Pat, gdy zadrapał McGinty'ego w
nos. McGinty chętnie by się z nim zaprzyjaźnił, ale Pyszałek nie
dopuszczał do żadnych konfidencji.
- Tak, tak, jak patrzę na te wszystkie wiśnie, które trzeba
wydrylować przed kolacją, to mi żal serce ściska, że nie mamy tu
takiego ducha jak ten, co za dawnych czasów krążył po zamczysku
McDermottów - westchnęła Judysia. - To był bardzo pożyteczny,
pracowity duch. Nie uwierzycie, jak się uwijał - mieszał kaszę,
obierał kartofle, szorował garnki, jemu nie przewróciło się w
głowie. Ale któregoś dnia stary lord położył na kredensie parę
g r o s z y, b o u ważał, że takiemu pracusiowi należy się wynagrodzenie.
No i ten duch znikł, poczuł się dotknięty. Tak, tak, wiele to
kosztowało starego McDermotta, musiał zatrudnić jeszcze jedną
służącą. Z duchami nigdy nie wiadomo. W tym cały kłopot. Jeden
obrazi się, jak się mu nie podziękuje, drugi, jak mu dziękować, da
nogę. Ale taki duch bardzo by się nam w Srebrnym Gaju przydał,
p r a w d a , P r z yl e p k o ?
Na szczęście Judysia nie zauważyła, że Pat i Przylepka patrzą na
siebie rozbawionym wzrokiem. Wciąż zachwycały się opowieściami
Judysi, ale nie podchodziły już do nich bezkrytycznie. Jeszcze nie
tak dawno temu uwierzyłyby ślepo w tego gorliwego ducha
McDermottów.
- Judysiu, jeśli chcesz mi w ten sposób dać do zrozumienia, żebym
ci pomogła drylować wiśnie, to nic z t e g o - roześmiała się
P r z yl e p k a . - Nie cierpię robić konfitur ani szyć. To Pat jest
g o s p o d a r n a - nie ja. Tu, w brzezinie, chcę tylko leżeć na trawie i
przysłuchiwać się twoim historyjkom. Mam na sobie niebieską
sukienkę, a wiśnie strasznie plamią. A p o z a t ym b o l i m n i e b r z u c h .
- Każdego by bolał brzuch, jakby się najadł niedojrzałych jabłek -
oświadczyła bezlitośnie Judysia. - A za moich młodych lat uważano,
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin