Kuttner Henry - Idealna skrytka.doc

(117 KB) Pobierz
Henry Kuttner

Henry Kuttner

 

Idealna skrytka

 

 

Gallegher grał ze słuchu - byłoby to zupełnie naturalne, gdyby był muzykiem, ale Gallegher był uczonym. Zapijaczonym i narwanym, ale dobrym. Chciał być eksperymentującym technikiem i byłby w tym prawdopodobnie wybitny, ponieważ chwilami miał przebłyski geniuszu. Niestety, brakło mu funduszy na tak wyspecjalizowane studia i dlatego Gallegher, z zawodu konserwator integratorów, utrzymywał swoje laboratorium jedynie jako hobby. Było to najkoszmarniej wyglądające laboratorium w całych sześciu stanach. Dziesięć miesięcy spędził budując urządzenie, które nazwał organami alkoholowymi. Mógł, leżąc na wygodnej, miękkiej kanapie i naciskając guziki wstrzykiwać do swego wygarbowanego gardła trunki cudownej jakości, różnorodności i ilości. Ponieważ jednak zbudował organy w przewlekłym stanie upojenia alkoholowego, nie pamiętał naturalnie zasady ich budowy. W pewnym sensie należało tego żałować.

   W laboratorium było wszystkiego po trochu, większość rzeczy zupełnie ni przypiął, ni przyłatał. Reostaty miały maleńkie spódniczki jak baletnice i puste uśmiechy na glinianych twarzach. Prądnica rzucała się w oczy nazwą “Monstrum", a nieco mniejsza - etykietą głoszącą “Bełkotka". W szklanej retorcie siedział porcelanowy królik i tylko Gallegher wiedział, jak on tam się znalazł. Zaraz za drzwiami warował ohydny pies z żelaza, pierwotnie ~ przeznaczony na ozdobę wiktoriańskich trawników czy może wrót piekielnych. Obecnie jego puste oczodoły służyły za uchwyty do probówek.

   - Ale jak ty to robisz? - spytał Vanning.

   Gallegher, którego wychudzona postać spoczywała rozciągnięta pod organami alkoholowymi, wstrzyknął sobie do ust podwójne martini.

   - Hę?

   - Słyszałeś przecież. Mógłbym ci zapewnić wspaniałą posadę, gdybyś potrafił robić użytek z tego swojego zwariowanego łba albo przynajmniej zaczął o siebie dbać.

   - Próbowałem - mruknął Gallegher. - Nic z tego. Nie mogę pracować, kiedy się skupię. Chyba, że robię coś mechanicznego. Moja podświadomość musi mieć bardzo wysoki iloraz inteligencji,

   Vanning, przysadzisty, niewysoki mężczyzna z pobliźnioną, , śniadą twarzą, uderzał obcasami w Monstrum. Czasami Gallegher go martwił. Ten człowiek naprawdę nie zdawał sobie sprawy ze swoich możliwości ani z tego, jak wiele mogły one znaczyć dla Horace'a Vanninga, eksperta handlowego. “Handel" był naturalnie czymś całkowicie legalnym, ale współczesne, skomplikowane stosunki ekonomiczne pozostawiały wiele furtek, w które człowiek inteligentny mógł się wcisnąć. Prawdę powiedziawszy, Vanning zajmował się pokątnym doradztwem. Było to zajęcie popłatne. Gruntowna Znajomość prawa należała w tych czasach do rzadkości. Przepisy stanowiły taki gąszcz, że studiowanie prawa wymagało wieloletniego przygotowania. Ale Vanning miał wspaniale wyszkolony personel, ogromną bibliotekę zawierającą wszelkie możliwe przepisy, decyzje i dane i za przyzwoite honorarium mógł powiedzieć na przykład doktorowi Crippenowi, jak bezpiecznie uniknąć płacenia podatku. Bardziej szemrane interesy załatwiał ściśle poufnie, bez żadnych pomocników. Na przykład sprawa takiej neurostrzelby...

   Gallegher wynalazł tę wybitną broń nie zdając sobie nawet sprawy z jej znaczenia. Pewnego wieczoru, kiedy nawaliła mu spawarka, sklecił ją po prostu łącząc do kupy poszczególne części przylepcem. Gallegher dał to urządzenie Vanningowi, ale Vanning nie trzymał strzelby długo. Zarobił już tysiące kredytów pożyczając ją potencjalnym mordercom, przysparzając tym niemało kłopotu policji.

   Na przykład przychodził do niego człowiek z branży i mówił:

   - Słyszałem, że pan, potrafi pomóc, nawet jeśli komuś grozi wyrok za morderstwo. Gdybym tak na przykład...

   - Wolnego! Nie mogę do czegoś takiego przykładać ręki.

   - Hmmm. Ale...

   - Teoretycznie rzece biorąc, przypuszczam, że zbrodnia doskonała jest możliwa. Przypuśćmy, że został wynaleziony nowy rodzaj broni i przypuśćmy, przykładowo; że znajduje się ona w schowku na Rakietodromie Pasażerskim w Newark.

   - Hmmm?

   - Ja tak tylko teoretyzuj. Sejf numer 79, kombinacja szyfrowa trzydzieści-coś-tam-osiem. Te drobne szczegóły zawsze pomagają w unaocznieniu sobie teorii, nieprawdaż?

   - Pan chce powiedzieć...

   - Naturalnie gdyby nasz morderca dorwał się do tej teoretycznej broni i się nią posłużył, byłby na tyle sprytny, żeby mieć w pogotowiu skrytkę pocztową pod adresem..: powiedzmy: Sejf 40, Brooklyn Port. Mógłby wrzucić broń do skrytki, zapieczętować ją i pozbyć się obciążającego dowodu na pasie transmisyjnym najbliższego urządzenia pocztowego. Ale to wszystko oczywiście teoria. Przykro mi bardzo, że nie mogę panu pomóc. Honorarium za rozmowę - trzy tysiące kredytów. Recepcjonistka przyjmie od pana czek.

   Wyrok skazujący byłby w takim przypadku niemożliwy. Precedens: orzeczenie sądu 875-M, Policja Illinois, sprawa Dubsona z oskarżenia publicznego. Przyczyna śmierci musi zostać stwierdzona. Należy wziąć pod uwagę ewentualność wypadku. Jak stwierdził sędzia sądu najwyższego Duckett podczas procesu Sanderson contra Sanderson, gdzie chodziło o śmierć teściowej oskarżonej...

   Bezwzględnie prokurator ze swoim sztabem biegłych toksykologów musi się zgodzić, że...

   Krótko mówiąc, Wysoki Sądzie, zgłaszam wniosek o umorzenie sprawy z braku dowodów i niemożliwości wyjaśnienia przyczyn śmierci...

   Do Galleghera nigdy nawet nie dotarto, że jego neurostrzelba jest tak niebezpieczną bronią. Ale Vanning nawiedzał jego niechlujne laboratorium zachłannie śledząc wyniki naukowych igraszek przyjaciela. Nie jeden raz zyskał w ten sposób jakieś pożyteczne urządzenia. Kłopot polegał jednak na tym, że Gallegher nie chciał pracować!

   Łyknął jeszcze raz martini, potrząsnął głową i podniósł swoje chude ciało. Mrugając podszedł leniwie do zawalonego różnymi rupieciami stołu laboratoryjnego i zaczął się bawić kawałkami drutu.

   - Co robisz?

   - Nie wiem. Bawię się. Bo tak to właśnie jest. Po prostu składam różne rzeczy do kupy i czasami coś z tego wychodzi... Tyle, że nigdy nie wiem co. Tss. - Gallegher zostawił druty i wrócił na kanapę. - A, do diabła z tym wszystkim.

   Dziwadło, pomyślał Vanning. Gallegher był facetem z gruntu amoralnym, zupełnie nie na miejscu w tym skomplikowanym świecie. Z przewrotnym rozbawieniem patrzył na świat ze swego osobistego punktu obserwacyjnego niemal zupełnie obojętnie. No i robił różne rzeczy...

   Ale wyłącznie dla własnej przyjemności. Vanning westchnął i rozejrzał się po laboratorium - jego pedantyczna dusza cierpiała męki na widok tego pobojowiska. Machinalnie schylił się po leżący na podłodze zmięty fartuch i poszukał wzrokiem jakiegoś haczyka. Oczywiście nic takiego nie znalazł. Gallegher, który cierpiał na brak metali przewodzących, już dawno powyrywał ze ścian wszystkie haki i wykorzystał na różne sposoby.

   Tak zwany uczony z półprzymkniętymi oczyma zrobił sobie klina. Vanning podszedł do stojącej w kącie metalowej szafki i otworzył ją. Nie było tam żadnych wieszaków, więc poskładał porządnie fartuch i położył go na dnie. Potem wrócił na swoje stanowisko na Monstrum.

   - Napijesz się? - spytał Gallegher. Vanning potrząsnął głową.

   - Nie, dziękuję. Mam jutro sprawę.

   - Zawsze jest jeszcze tiamina. Paskudztwo. Ja pracuję znacznie lepiej jak mam mózg obłożony poduszkami pneumatycznymi. - A ja nie.

   - To tylko kwestia wprawy - mrukną! Gallegher - do której może dojść każdy, jeśli tylko... Na co się tak gapisz?

   - Ta szafka... - powiedział Vanning marszcząc czoło ze zdziwieniem. - Zaraz, co to takiego... - Wstał. Metalowe drzwi pozostały nie domknięte i właśnie się otworzyły. A po fartuchu, który Vanning umieścił w metalowej przegródce, nie było śladu.

   - To farba - wyjaśnił sennie Gallegher. - Coś w rodzaju impregnacji. Zbombardowałem wnętrze tej szafki promieniami gamma. Ale nie nadaje się do niczego.

   Vanning podszedł i przesunął świetlówkę, żeby móc lepiej widzieć. Szafka nie była pusta, jak myślał w pierwszej chwili. Nie było w niej już wprawdzie fartucha, ale za to znajdowała się maleńka banieczka, czegoś... bladozielonego i z grubsza biorąc kulistego.

   - Czy ona rozpuszcza różne rzeczy? - zapytał wytrzeszczając oczy.

   - Aha. Wyciągnij to, to zobaczysz.

   Vanning nie bardzo się kwapił z wsadzeniem ręki do środka. Znalazł długie uchwyty do probówek i wydłubał nimi kulkę. Była to... Szybko odwrócił głowę. Bolały go oczy. Zielona kulka zmieniała kolor, kształt i wielkość, aż przybrała postać nieforemnego pełzającego ruchu. Nagle uchwyty zrobiły się zadziwiająco ciężkie.

   I nic dziwnego. Vanning trzymał w nich fartuch.

   - O, takie właśnie płata figle - wyjaśnił obojętnie Gallegher:

   - Musi być po temu jakiś powód. Te rzeczy, które wkładam do szafki, robią się małe. Ale jak je wyjmę, wracają do normalnych rozmiarów. Może mógłbym ją sprzedać jakiemuś magikowi powiedział z powątpiewaniem.

   Vanning usiadł mnąc w palcach fartuch i przyglądając się metalowej szafce. Był to lśniąco czarny prostopadłościan o wymiarach mniej więcej] 3 x 3 x 5 stóp, w środku wyłożony czymś, co przypominało szarawą farbę, płożoną na wtrysk.

   - Jak tyś to zrobił?

   - Co? Sam nie wiem. Tak mi jakoś samo wyszło. - Gallegher popijał swoją mieszankę piorunującą. - Może to sprawa rozciągliwości wymiarów. Moja impregnacja mogła zmienić zależności czasoprzestrzenne wewnątrz szafki. Ciekawe, co to może znaczyć - mruknął na stronie. - Słowa mnie czasami przerażają. Vanning pomyślał o analogu sześcianu.

   - To znaczy... chcesz powiedzieć, że ta szafka jest większa wewnątrz niż na zewnątrz.

   - Paradoks, najrozkoszniejszy pod słońcem paradoks! Wyjaśnij mi to. Przypuszczam, ze jej wnętrze w ogóle nie znajduje się; w tym kontinuum czasoprzestrzennym. No, spróbuj tam włożyć ten stół, to zobaczysz. - Gallegher nie zrobił najmniejszego wysiłku, by wstać, machnął tylko ręką w kierunku wyżej wzmiankowanego sprzętu.

   - Masz racje. Ten stół jest większy od szafki.

   - No jest. Spróbuj go wsunąć po kawałeczku. Najpierw tym rogiem. Śmiało.

   Vanning przez chwilę zmagał się ze stołem. Mimo niskiego wzrostu był silny, jak zwykle ludzie krępi.

   - Połóż szafkę, będzie ci łatwiej. Ja... uch... Okay, co dalej?

   - No i wmanewruj do środka stół.

   Vanning spojrzał zezem na przyjaciela, wzruszył ramionami i spróbował wypełnić jego polecenie. Oczywiście stół nie chciał wejść do szafki. Wszedł tylko róg, a reszta naturalnie utknęła, kołysząc się niepewnie.

   - No i?

   - Poczekaj.

   Stół poruszył się. I powoli osiadł na dnie. Vanningowi opadła szczeka, kiedy patrzył jak stopniowo wpełza do szafki łagodnym ruchem tonącego w wodzie, niezbyt ciężkiego przedmiotu. Nic go jednak nie wsysało, po prostu jak gdyby się roztapiał. Nie zmienione było tylko to, co wystawało na zewnątrz, ale po trochu zapadało się wszystko.

   Vanning wychylił się. Smuga ruchu raziła go w oczy. Wewnątrz szafki było coś... co zmieniało kontury, kurczyło się, aż przybrało postać kolczastej nieregularnej piramidy w kolorze ciemnej czerwieni.

   W najszerszym miejscu, po przekątnej, nie miała ona nawet czterech cali.

   - Nie wierze w to - powiedział. Gallegher uśmiechnął się.

   - Jak to książe Wellington powiedział do młodego oficera, była to bardzo mała butelka, sir.

   - Zaraz, chwileczkę. Jak ja do diabła mogłem wpakować ośmiostopowy stół do pięciostopowej szafki?

   - Dzięki Newtonowi - rzekł Gallegher. - Siła ciężkości. Napełnij próbówkę wodą, to ci pokaże:

   - Poczekaj... No, już. I co teraz?

   - Do pełna nalałeś? Dobrze. W szufladzie z napisem “Bezpieczniki" znajdziesz kostki cukru. Połóż kostkę cukru na wierzchu probówki, tak, żeby jednym rogiem dotykała wody.

   Vanning zastosował się do polecenia. - No i co?

   - Co widzisz?

   - Nic. Cukier nasiąka wodą i rozpuszcza się.

   - No właśnie - powiedział Gallegher z naciskiem. Vanning spojrzał na niego w zadumie i odwrócił się do probówki. Kostka cukru powoli rozpuszczała się i znikała. Po chwili już jej nie było.

   - Powietrze i woda to zupełnie inne warunki fizyczne. W powietrzu kostka cukru może istnieć jako kostka cukru. W wodzie tylko jako roztwór. Ten jej róg, który sięga wody, podlega warunkom właściwym wodzie. Zmienia się wiec w sensie fizycznym, choć nie w chemicznym. Reszta załatwia siła ciężkości.

   - Mów jaśniej.

   - Analogia jest wystarczająco jasna, ty głupku. Woda to jakby szczególne warunki panujące wewnątrz szafki. A cukier to stół. No i teraz: cukier wchłonął woda i stopniowo ją przeniknął; siła ciężkości wciągnęła rozpuszczającą się kostka do probówki. Rozumiesz?

   - Chyba tak. Stół wchłonął... wchłonął czynnik znajdujący się wewnątrz szafki, tak? Czynnik, który sprawił, że stół się skurczył...

   - In partis, nie in toto. Po kawałeczku. Możesz przecież wpakować ludzkie ciało do niewielkiego pojemnika z kwasem siarkowym, też po kawałku.

   - Och - powiedział Vanning spoglądając spode łba na szafka. - A czy możesz ten stół wyciągnąć z powrotem?

   - Sam to zrób. Po prostu wsadź tam rękę i wyjmij go.

   - Wsadzić tam rękę? Nie mam najmniejszej ochoty narazić jej na to, że się rozpuści!

   - Nie bój się. Ten proces nie jest natychmiastowy. Sam widziałeś. Zanim zmiana się zacznie, musi upłynąć kilka minut. Możesz sięgnąć ręką do szafki bez obawy o jakiekolwiek przykre skutki, pod warunkiem, że nie będziesz trzymał tam ręki dłużej, niż jakąś minuta. Zaraz ci pokaże. - Gallegher podniósł się leniwie, rozejrzał dokoła i wziął pustą butelka, a następnie włożył ją do szafki.

   Zmiana rzeczywiście nie była natychmiastowa. Dokonywała się powoli - butla zmieniała kształt i wielkość po trochu, aż wreszcie przypominała zniekształcony sześcian wielkości mniej więcej kostki cukru. Gallegher wyjął go i położył na podłodze.

   Sześcian zaczął rosnąć. Aż na powrót przyjął postać butli. - A teraz stół. Uważaj.

   Gallegher wyjął niewielką piramidka, która po chwili wróciła do swojej pierwotnej postaci.

   - Widzisz? Założę się, że jakieś przedsiębiorstwo zajmujące się składowaniem wiele by za to dało. Można by tam pomieścić wszystkie meble z całego Brooklynu, ale byłyby kłopoty z wyjmowaniem poszczególnych rzeczy. Zmiany natury fizycznej, rozumiesz...

   - Trzeba by mieć plan - rzucił Vanning w roztargnieniu. - Sporządzić rysunki znajdujących się wewnątrz przedmiotów i pooznaczać je.

   - Umysł prawniczy - zauważył Gallegher. - Napiłbym się czegoś. Wrócił na kanapa i zamknął syfon w śmiertelnym uścisku.

   - Dam ci za tę szafka sześć kredytów - zaproponował Vanning. - Jest twoja. Zresztą i tak zajmuje mi za dużo miejsca. Szkoda, że jej samej nie mogę włożyć do środka. - Uczony zaśmiał się swobodnie. - To zabawne.

   - Tak uważasz? - rzekł Vanning. - Proszę bardzo. - Wyjął z portfela kupony kredytowe. - Gdzie mam położyć forsę?

   - Wsadź do Monstrum. Ono pełni role mojego banku... Dzięki. - No tak... Wiesz co, wyjaśnij mi trochę bliżej tę sztuczki z kostką cukru. Bo to przecież nie sama siła ciężkości wciąga kostka do probówki, prawda? Czy to przypadkiem woda nie przenika cukru...

   - Masz rację. Osmoza. Nie. Osmoza ma coś wspólnego z jajkami. Czy może to jest owulacja? Przewodnictwo, konwencja, absorpcja. Szkoda, że nie studiowałem fizyki, znałbym wtedy właściwe słowa. A tak - jestem kompletny osioł. = Gallegher pociągnął z syfonu.

   - Absorpcja - Vanning spoglądał spode łba. - To nie tylko na tym polega, że cukier wchłania woda. To... to... w tym szczególnym przypadku... stół jak gdyby nasiąkł warunkami panującymi wewnątrz szafki.

   - Jak gąbka albo bibuła. - Co, stół?

   - Ja - odparł zwięźle Gallegher i pogrążył się w pełnej zadowolenia ciszy, przerywanej jedynie od czasu do czasu bulgotaniem, kiedy akurat wlewał sobie do przepitego gardła alkohol. Venning westchnął i odwrócił się do szafki. Zanim ją uniósł w swoich muskularnych ramionach, starannie zamknął drzwiczki na klucz.

   - Idziesz? No to dobranoc. Wszystkiego dobrego... wszystkiego dobrego...

   - Dobranoc.

   - Wszyst-kiego do-bre-go ! - zakończył Gallegher z melancholijną rytmicznością, układając się do snu.

   Vanning westchnął ponownie i wyszedł w nocny chłód. Na niebie lśniły gwiazdy, tylko na południu przyćmiewała je łuna Dolnego Manhattanu. Płonące białym światłem wieżowce tworzyły poszarpany wzór. Wielki neon podnosił zalety Vambuliny:

   VAMBULINA CIF OŻYWI.

   Śmigasz Vanninga stał przy krawężniku. Vanning załadował szafkę do środka i ruszył w stronę Hudson Floatway, najkrótszą drogą w kierunku śródmieścia. Przyszedł mu na myśl Poe. “Skradziony list" ukrywany w ten sposób, że leżał na wierzchu, tyle że wielokrotnie składany i przeadresowywany, zmienił swój wygląd zewnętrzny. Rany! Cóż za wspaniały sejf byłby z tej szafki. Żaden złodziej by się nie włamał z tej prostej przyczyny, że nie byłaby zamknięta. Żaden złodziej nie miałby powodu się włamywać. Vanning mógłby napełnić sejf kuponami kredytowymi, które natychmiast stałyby się nierozpoznawalne. Idealna skrytka. Ale na jakiej zasadzie ona do diabła działa?

   Galleghera nie było nawet co pytać. Gallegher grał ze słuchu. Nie wiedział, że pierwiosnek rosnący nad brzegiem rzeki, zwykły pierwiosnek to Primula vulgaris. Pojęcie sylogizmu dla niego nie istniało. Dochodził do wniosków bez pomocy przesłanek ogólnych i szczegółowych.

   Vanning zastanawiał się. Dwa przedmioty nie mogą przecież zajmować jednocześnie tej samej przestrzeni. A zatem w szafce istnieje jakaś inna przestrzeń...

   Ale Vanning zgadywał. Przecież musiała być jakaś właściwie odpowiedź. Vanning jeszcze na nią nie wpadł.

   Tymczasem jechał do śródmieścia, kierując swój śmigasz do biurowca, gdzie zajmował całe piętro. Wwiózł szafkę na górę windą towarową. Nie umieścił jej jednak w swoim prywatnym gabinecie. Byłaby to niepotrzebna ostentacja. Wstawił ją do magazynku, nasuwając na nią częściowo szafę biurową. Po co pracownicy mają używać właśnie tej szafki.

   Vanning zrobił krok do tyłu i zaczął się zastanawiać. A może... Rozległ się cichy dzwonek. Zamyślony, nie usłyszał go w pierwszej chwili. Kiedy dzwonek przeniknął do jego świadomości, Vanning poszedł do gabinetu i wcisnął guzik wideofonu. Szara, surowa, brodata twarz mecenasa Hattona wypełniła ekran.

   - Dzień dobry - powiedział Vanning. Hatton skinął głową.

   - Usiłowałem pana złapać w domu. Ale nie zdołałem, więc dzwonię do biura...

   - Nie sądziłem, że zadzwoni pan teraz. Sprawa jest jutro. Czy nie uważa pan, że trochę za późno na dyskusję?

   - Ale Dugan i Synowie chcieli, żebym z panem porozmawiał. Odradzałem im to zresztą.

   - Hm?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin