Roberts Nora - Uczciwe złudzenia.pdf
(
1847 KB
)
Pobierz
Nora Roberts - Uczciwe z³udzenia
Robetrs Nora
Uczciwe złudzenia
Część pierwsza
„O, nowy, wspaniały
świat, w którym Ŝyją tacy ludzie!”
William Shakespeare, „Burza” (w przekładzie S. Barańczaka)
PROLOG
ZNIKAJĄCA KOBIETA – stary magiczny trik, wzbogacony kilkoma nowymi
pomysłami. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, zawiódł. Zawsze podczas tego numeru
publiczność z wraŜenia wstrzymywała oddech. A wytworni widzowie, zgromadzeni w
waszyngtońskiej sali koncertowej, dawali się omamie równie łatwo jak ciemni
wieśniacy na jarmarcznym widowisku.
Wstępując na piedestał, Roxanne czuła na sobie dziesiątki wyczekujących
spojrzeń wyraŜających ufność, a zarazem sceptycyzm pomieszany i zaciekawię nie m.
Wszyscy obecni na sali pochylili się do przodu i wyciągnęli szyje. W tej chwili
robotnik nie róŜni! się niczym od prezydenta.
Wobec magii wszyscy są równi.
To słowa Maxa – przypomniała sobie. Powtarzał je wiele, wieie razy.
Zalany jaskrawym światłem piedestał zaczął się unosić w kłębach mgły,
majestatycznie obracając się wokół własnej osi przy dźwiękach „Błękitnej rapsodii”
Gershwina. Powolny obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni ukazał widzom wszystkie
strony gładkiej jak lód powierzchni piedestału z kobietą stojącą na jego szczycie i
przykuł ich uwagę.
Efektowna prezentacja. Zawsze ją uczono, Ŝe właśnie to odróŜnia artystę od
szarlatana.
Roxanne miała na sobie ciemnogranatową iskrzącą się suknie ściśle
przylegającą do jej gibkiej sylwetki – tak ściśle, Ŝe nie moŜna było mieć wątpliwości,
iŜ migotliwy jedwab opina nagie ciało. Jej włosy – płomienny wodospad spadający
falami aŜ za talię – mieniły się tysiącami iskier.
Ogień i lód. Wielu juŜ zdumiewało się, Ŝe jedna kobieta moŜe pomieścić w
sobie oba te przeciwieństwa.
Zamknęła oczy jak we śnie lub w transie. Przynajmniej tak się zdawało
zachwyconym widzom. Jej subtelna twarz uniosła się ku usianemu gwiazdami
sufitowi.
Potem podniosła powoli ramiona wysoko, ponad głowę – dla efektu
wizualnego, a takŜe dlatego, Ŝe wymagał tego trik.
To jedynie piękne złudzenie. Wiedziała o tym doskonale. Mgła, światła,
muzyka, kobieta. A jednak pozwoliła się oczarować tej urzekającej iluzji. W głębi
duszy czuła rozbawienie na myśl, Ŝe występuje w roli odwiecznego symbolu: piękna
samotna kobieta wznosząca się ponad powszednie troski i trudy Ŝycia.
Urzekająca iluzja miała teŜ inną, mniej czarowną stronę. Wszystkie ruchy
Roxanne, wyliczone co do sekundy, wymagały pełnej koncentracji. Mimo to nawet
widzowie z pierwszych rzędów nie zauwaŜyli śladu napięcia na jej jasnej twarzy. Nikt
nie miał pojęcia, ile nuŜących godzin spędziła, opracowując swój numer, doskonaląc
kaŜdy szczegół scenariusza najpierw na papierze, a później – w trakcie prób.
Niekończących się wyczerpujących prób.
Powoli, w takt muzyki Gershwina, jej ciało zaczęło się obracać, giąć i kołysać.
Samotny taniec trzy metry ponad sceną, płynne ruchy, migoczące barwy. Na widowni
rozległy się szepty, gdzieniegdzie zerwały się oklaski.
Widzieli ją – przez błękitną mgiełkę i wirujące światła widzieli iskry
rozsiewane przez ciemną suknię, fale płomienistych włosów, blask alabastrowej
skóry...
I nagle w ułamku sekundy znikła im z oczu. Zanim ktokolwiek zdołał się
zorientować, co się stało, juŜ jej nie było. Na jej miejscu pojawił się bengalski tygrys.
Stał na tylnych nogach rycząc i bijąc przednimi łapami powietrze.
Przez chwilę na widowni zapadła cisza – najpiękniejszy komplement dla
artysty, świadczący o tym, Ŝe wszyscy widzowie stracili z wraŜenia dech w piersiach.
A potem salą wstrząsnął ogłuszający grzmot oklasków. Piedestał zaczął się powoli
opuszczać. Wielki kot zeskoczył na scenę, podszedł do hebanowej skrzyni i ponownie
ryknął. Jakaś kobieta w pierwszym rzędzie zachichotała nerwowo. Cztery boki
skrzyni opadły jednocześnie.
Oczom wszystkich ukazała się Roxanne. Nie miała juŜ na sobie migotliwej
granatowej sukni, lecz srebrny trykot. Ukłoniła się nisko, tak jak uczono ją niemal od
urodzenia.
Zeszła ze sceny w burzy oklasków. Tygrys podąŜał za nią jak cień.
– Dobra robota, Oscar – powiedziała. Z głębokim westchnieniem podrapała go
za uszami.
– Ładnie wyglądałaś, Roxy – rzucił wysoki krzepki pomocnik, przypinając
smycz do błyszczącej obroŜy Oscara.
– Dzięki, Mouse – uśmiechnęła się, odrzucając do tyłu włosy. W kulisach
krzątali się pracownicy obsługi.
Mogła spokojnie zostawić tu swoje rekwizyty wiedząc, Ŝe zostaną
zabezpieczone przed wścibskimi natrętami. Wprawdzie ostatnio, odkąd wyznaczyła
datę konferencji prasowej, przestała natykać się na dziennikarzy. Z przyjemnością
pomyślała o butelce szampana mroŜącego się w lodówce i kąpieli w wannie
wypełnionej po brzegi gorącą wodą.
W samotności.
Nieświadomie zatarła ręce. Mouse powiedziałby, Ŝe nawyk ten przejęła od
ojca.
– Jestem zdenerwowana – powiedziała i roześmiała się krótko. – I to przez
cały wieczór. Mam wraŜenie, jakby ktoś stal mi za plecami.
– Wiesz... tego... – Pomocnik spojrzał na nią niepewnie. Oscar ocierał mu się o
kolana, łasząc się jak mały kotek. Mouse nigdy nie potrafił się ładnie wyraŜać; teraz
widać było, Ŝe z trudem szuka odpowiednich słów, by przekazać Roxanne nowinę. –
Masz gościa, Roxy. W garderobie.
– Tak? – Ściągnęła brwi w odruchu zniecierpliwienia. Kto to?
– Ukłoń się jeszcze raz, kochanie. – Lily, asystentka i przybrana matka
Roxanne podbiegła, by uścisnąć jej dłoń.
– Całkiem podbiłaś widownię. – Wyjęła chusteczkę i otarła oczy, uwaŜając na
sztuczne rzęsy, które nosiła zarówno podczas występów, jak i na co dzień. – Max
byłby taki dumny.
Roxanne poczuła ostry skurcz. Nagle zachciało jej się płakać. O nie, nigdy.
Nikt nie zobaczy jej łez. Ruszyła w stronę sceny; z widowni dobiegał grzmot
oklasków.
– Kto na mnie czeka?! – krzyknęła jeszcze przez ramię, ale Mouse juŜ zniknął.
Mistrz nauczył go, Ŝe dyskrecja to najlepszy ze staroświeckich przeŜytków.
Dziesięć minut później Roxanne zaróŜowiona i oŜywiona sukcesem otworzyła
drzwi swojej garderoby. Poczuła charakterystyczny zapach róŜu i szminki.
Przyzwyczaiła się do niego od dziecka. Napawała się nim niczym świeŜym górskim
powietrzem. Ale zaraz potem napłynęła inna woń – aromat dobrego tytoniu.
Elegancki, egzotyczny. Francuski. Jej dłoń zadrŜała lekko na gałce drzwi.
Znała tylko jednego człowieka, który kojarzył się jej z tym zapachem. Tylko
on palił cienkie francuskie cygara.
Kiedy go zobaczyła, nie odezwała się ani słowem. Nie mogła. Patrzyła tylko,
jak wstaje z krzesła, na którym rozkoszował się swoim cygarem i jej szampanem. O
BoŜe, to było wstrząsające – tak patrzeć na te cudowne usta wygięte w znajomym
uśmiechu, spojrzeć w te nieprawdopodobnie błękitne oczy.
Nadal nosił długie włosy – hebanową falistą grzywę odgarniętą do tyłu. Był
piękny juŜ jako dziecko – smagły chłopczyk o oczach, które potrafiły palić jak ogień
lub mrozić jak lód. Lata podkreśliły tylko jego urodę, wyszlachetniając tę urzekającą
twarz o wystających kościach policzkowych i przedzielonym ledwie widocznym
rowkiem podbródku.
Oto męŜczyzna, za którym szaleją kobiety.
I ona teŜ. O, tak.
To juŜ pięć lat, odkąd po raz ostatni widziała ten uśmiech, kiedy ostatni raz
zatopiła palce w tych gęstych włosach i poczuła palące dotknięcie tych nerwowych
ust. Pięć lat płaczu, rozpaczy i nienawiści.
Dlaczego nie umarł? pomyślała i zmusiła się do pokonania odrętwienia.
Zamknęła drzwi. Dlaczego nie okazał chociaŜ tyle przyzwoitości, Ŝeby zginąć na
jeden z wymyślonych przez nią sposobów?
I co, na miłość boską, ma teraz zrobić z tą okropną tęsknotą, która owładnęła
nią na jego widok?
– Roxanne – lata treningu sprawiły, Ŝe głos Luke'a był zupełnie spokojny. Dziś
wieczorem patrzył na nią, widział kaŜdy jej ruch, stojąc w mroku kulis. Obserwując,
oceniając. Pragnąc. A teraz kiedy tak stali naprzeciw siebie, wydała mu się tak piękna,
Ŝe wprost nie mógł tego znieść.
– To był dobry występ. Bardzo efektowny finał.
– Dziękuję.
Ręka mu nie zadrŜała, gdy nalewał szampana i podawał jej kieliszek. Oboje
byli profesjonalistami z tej samej szkoły. Ze szkoły Maxa.
– Przykro mi z powodu Maxa. Spojrzała na niego spokojnie.
– Naprawdę?
Wiedział, Ŝe zasłuŜył na karę znacznie surowszą niŜ to smagnięcie ironii, więc
pokiwał tylko głową i spuścił oczy. Przez jakiś czas przyglądał się musującemu
szampanowi. Następnie spojrzał na Roxanne z uśmiechem.
– Rubiny z Calais to twoja robota?
Upiła mały łyk i wzruszyła niedbale ramionami. Srebrny kostium zamigotał.
– No pewnie.
– Aha. – Znowu skinął głową zadowolony. Teraz wiedział juŜ na pewno, Ŝe
nie straciła wprawy – zarówno jako artystka, jak i włamywaczka.
– Słyszałem pogłoski, Ŝe ktoś zwędził z Londynu egzemplarz pierwszego
wydania „Zagłady domu Usherów” Poego.
– Masz dobry słuch, Callahan.
Nadal uśmiechnięty zaczął zastanawiać się, kiedy nauczyła się tak
promieniować seksem. Pamiętał ją jako sprytne dziecko, następnie jako rozbrykaną
nastolatkę, a w końcu kwitnącą młodą kobietę. Teraz kuszący kwiat osiągnął pełnię
rozkwitu.
Luke poczuł znowu poŜądanie, które łączyło ich kiedyś, przed laty.
Wykorzysta to teraz, zrobi to z Ŝalem, ale nie zawaha się. Cel uświęca środki. Jeszcze
jedna maksyma Maximilliana Nouvelle'a.
– Chciałbym ci coś zaproponować, Rox.
– Tak? – Pociągnęła jeszcze jeden łyk i odstawiła kieliszek. Czuła w ustach
gorzki smak.
– Propozycja ma charakter zawodowy – powiedział niedbale, wyrzucając
niedopałek cygara. – A takŜe osobisty. Brakowało mi cię, Roxanne.
Było to najszczersze wyznanie, na jakie mógł się zdobyć. Chwila uczciwości
po latach oszustw, kłamstw i udawania. Porwany falą własnych uczuć, nie zauwaŜył
ostrzegawczego błysku w oczach Roxanne.
– Naprawdę, Luke? Tęskniłeś za mną?
– Bardziej, niŜ to umiem wyrazić.
ZbliŜył się do niej oszołomiony wspomnieniami. Serce zaczęło mu bić
szybciej, kiedy poczuł bliskość jej ciała. Zawsze liczyła się tylko ona. Choćby uciekł
na koniec świata, nigdy nie wydostanie się z pułapki, w którą schwytała go Roxanne
Nouvelle.
– Przyjdź do mojego pokoju w hotelu – szepnął ponad jej głową, kiedy kocim
ruchem wsunęła się mu w ramiona. – Zjemy razem kolację. Pogadamy.
– Będziemy rozmawiać? – oplotła go ramionami. Pierścionki na jej palcach
zalśniły, kiedy zanurzyła dłonie w jego włosach. Potrójne lustro na toaletce
ukazywało powielone odbicia ich sylwetek. Ich przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość. Kiedy odezwała się znowu, jej głos przypominał mgłę, w której zniknęła
na scenie. Był głęboki i tajemniczy.
– Czy właśnie to chcesz ze mną robić, Luke? Zapomniał o konieczności
panowania nad sobą, zapomniał o wszystkim z wyjątkiem tego, Ŝe jej usta znajdują
się o cal od jego warg.
– Nie. – Nachylił się, by ją pocałować. W tej samej chwili Roxanne z całej siły
wymierzyła mu cios kolanem między nogi. Pod czaszką poczuł eksplozję bólu, który
odebrał mu oddech. Kiedy zgiął się wpół, jej pięść wylądowała na jego szczęce.
Jęk zaskoczenia i łomot stołu, o który zawadził padając, sprawiły Roxanne
olbrzymią satysfakcję. RóŜe wypadły ze stojącego na stole wazonu, woda rozprysnęła
się na wszystkie strony. Kilka małych pączków upadło na leŜącego na mokrym
dywanie Luke'a.
– Ty... – Wyszarpnął z włosów zaplątaną w nie róŜę. Ta smarkula zawsze była
podstępna, pomyślał. – Jesteś szybsza niŜ kiedyś, Rox.
Stanęła nad nim z dłońmi na biodrach: smukła srebrna wojowniczka, która
nigdy nie porzuciła myśli o zemście.
– Nie tylko to się zmieniło.
Kostki palców paliły ją Ŝywym ogniem. Zniosła to zadowolona, Ŝe ból
zagłusza inne, o wiele większe cierpienie.
– A teraz, ty kłamliwy irlandzki sukinsynu, wynocha z powrotem tam, gdzie
cię poniosło pięć lat temu. ZbliŜ się do mnie jeszcze raz, a przysięgam, Ŝe tym razem
znikniesz na zawsze.
Odwróciła się na pięcie zachwycona swoją ostatnią kwestią. Nagle krzyknęła i
upadła na dywan: Luke podciął jej nogi. Zanim zdąŜyła zareagować, przyparł ją do
podłogi, pozbawiając moŜliwości ruchu. Zapomniała juŜ, jaki jest silny.
„Błąd w obliczeniach” – powiedziałby Max. Oto co leŜy u podstaw wszelkich
niepowodzeń.
– W porządku, Roxy. MoŜemy porozmawiać tutaj. ChociaŜ trudno mu było
oddychać i ciągle czuł ból, uśmiechnął się. – Jak wolisz.
– Idź do diabła.
– Pewnie w końcu pójdę. – Jego uśmiech zniknął. Cholera, Roxy. Nigdy nie
umiałem ci się oprzeć.
Ich usta spotkały się. Roxannc i Luke przenieśli się w przeszłość.
1
Rok 1973, okolice Portland, stan Maine
– Do nas, do nas, wstąpcie do nas! Zabawimy was, zaskoczymy was! Tylko tu
macie szansę zobaczyć, jak Wielki Nouvelle drwi z praw natury! Za jednego dolara
ujrzycie, jak zmusza karty, by tańczyły w powietrzu. Za jednego dolca Wielki
Nouvelle na waszych oczach przepiłuje na pół kobietę przecudnej urody!
Słuchając jednym uchem przemowy naganiacza, Luke Callahan prześlizgiwał
Plik z chomika:
LadyHenrietta
Inne pliki z tego folderu:
Nora Roberts - Uczciwe złudzenia.pdf
(227 KB)
Roberts Nora - Niebo montany.pdf
(5529 KB)
Nora Roberts- Bracia krwi.pdf
(2402 KB)
Roberts Nora - Naznaczone śmiercią.pdf
(1752 KB)
Nora Roberts - Prawdziwe klamstwa(1).pdf
(1198 KB)
Inne foldery tego chomika:
A
Abbi Glines
Abby Green
Abecassis Eliette
Abelar T
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin