Michaels Fern - Pełnia życia.pdf

(560 KB) Pobierz
7799999 UNPDF
«Wszystko dla pań»
FERN
MICHAELS
PEŁNIA ŻYCIA
Przekład
Ewa Westwalewicz-Mogilska
AMBER
1
Łagodne odgłosy nocy i chłodny szept lekkiego wiatru sprawiły, że
w końcu przymknęła powieki i zapadła w drzemkę. Na czarnym niebie
lśniły gwiazdy, a pyzaty srebrzysty księżyc spoglądał na ziemię niczym
samotny wartownik, stojący na straży kochanków wśród magicznej ciszy
pogrążonej w ciemności pustyni.
Morganna leżała, nasłuchując powolnego, równomiernego oddechu
śpiącego obok niej mężczyzny o ciemnych oczach i kruczoczarnych wło­
sach. Od czasu do czasu delikatnie dotykała jego chłodnej skóry, aby się
upewnić, że to nie sen. Był jej, tylko jej, na zawsze. Nie odbierze jej go nic
i nikt prócz śmierci.
Poruszył się i wyciągnął muskularne ramię, aby przygarnąć ją do siebie.
Westchnęła z zadowoleniem, kładąc ciemną głowę na jego szerokiej piersi.
Czuła na policzku miękki dotyk porastających ją włosów. Jego ramiona wzmoc­
niły uścisk i Morganna przywarła bliżej, szepcząc czułe słowa. Poczuła piesz­
czotę ciepłych ust na nagim barku i usłyszała, jak mąż cicho szepcze jej imię.
- Morganna. Morganna.
- Cśśś - położyła mu palce na wargach, a on zwrócił ku niej głowę
i przycisnął usta do jej pachnącego świeżością nadgarstka. Skóra Mor-
ganny była gładka i ciepła; nawet przez sen natrafił na to miejsce, gdzie
w spokojnym rytmie pulsowała krew.
- Jestem przy tobie. Zawsze będę- wyszeptała. - Śpij, kochanie. -
Słysząc, jak wypowiada jej imię, powróciła pamięcią do chwili, kiedy
przed kilku godzinami się kochali.
5
Ten tekst zawierał wszystko. Słowa, które padły, emocje, które prze-
żyła. Trochę jej własnej krwi, mnóstwo potu i o wiele za dużo łez. Redak- ,
tor będzie zadowolony, wydawca uzna, że to chodliwy towar, a agent bę­
dzie udawał zachwyt, gdyż otrzyma hojną zapłatę z góry. Czytelnicy nie
zawiodą się, bo temat jest taki, jak w każdej powieści Rity Bellamy. Mi­
łość. Namiętność. Romans.
-. Tylko ja jestem zawiedziona - mruknęła gorzko. Spojrzała na ostat­
nią stronę, tkwiącą jeszcze w elektrycznej maszynie do pisania. Niezłe. Dwa­
naście lat temu wystartowała, pisząc ponure gotyckie opowiadania, potem
przeszła do powieści historycznych, które zyskały w kraju spory rozgłos,
by stopniowo stać się najlepiej sprzedającą się autorką książek z serdusz­
kiem na okładce. Istniała opinia, że powieści Rity Bellamy dotykają duszy.
Rita zdawała sobie sprawę, że czytelnicy zastanawiają się, jaką kobietą jest
ich ulubiona powieściopisarka, jakich zmysłowych rozkoszy zaznała, jakie
niezwykłe, uczuciowe wzloty były jej udziałem. Tylko ona sama wiedziała,
że jej życie było i jest puste, a dusza pozostała nietknięta.
Gwałtownie wyszarpnęła kartkę z maszyny. Wszystko to blaga, farsa,
cała ta pisanina, która zastępuje jej życie. No cóż, jeszcze sześć rozdziałów
i Raj namiętności zostanie skończony. Za dwa tygodnie upływa termin. Rita
jest profesjonalistką; zdąży na czas. Nie może sprawić zawodu wydawcy,
agentowi i czytelnikom. Kogo obchodzi, że sprawia zawód samej sobie?
Ukończyła scenę miłosną, ma więc prawo do chwili odpoczynku. Musi
strząsnąć z siebie to cudze życie, które sama wykreowała. Potem wróci do
pracy, by opisać konfrontację dwojga głównych bohaterów, poprzedzają­
cą pomyślne zakończenie. „Żyli długo i szczęśliwie...". Pewnego dnia
napisze książkę bez zakończenia. Dalsze losy bohaterów pozostaną nie­
wyjaśnione. Jak w prawdziwym życiu.
Odchyliła się na twarde oparcie drewnianego krzesła i rozejrzała po
chacie. Zdumiało ją, że potrafi pisać w takim posępnym miejscu. Bez zaglą­
dania do słownika wyrazów bliskoznacznych potrafiła znaleźć jeszcze tyl­
ko jedno określenie „melancholijne". Podczas rozwodu Brett zabrał wszyst­
ko. „Rozwodu" albo ,, jego rozwodu", nigdy „ich" czy ,, jej". W ciągu dwóch
lat nie uporała się jeszcze z tymi określeniami. To Brett zażądał rozwodu, to
on chciał być wolny. Powiedział, że znalazł miłość swego życia, miłość
totalną, pochłaniającą wszystko. Jednakże rozszalałe emocje nie przesłoni­
ły mu bynajmniej spraw materialnych. Wykorzystał niedowartościowanie
Rity jako kobiety i jej ból z powodu odrzucenia, które zresztą po mistrzow­
sku rozniecał i podsycał. Zraniona, z poczuciem porażki i winy, stała po­
kornie, patrząc, jak pakował lśniącą miedź, antyki, ich przytulne, wygodne
meble w kolonialnym stylu... Zabrał nawet kraciaste zasłony i wielki owal-
6
ny szydełkowy dywan, który wydziergała pewnej zimy, aby udowodnić, że
jest domatorką, pomimo coraz większych sukcesów zawodowych i finan­
sowych. Zabrał wszystko z wyjątkiem jej kolekcji glinianych garnków.
Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zapomni pełen pogardy wzrok Bretta,
omijającego te bezcenne, jedyne w swoim rodzaju wyroby garncarskie.
Potarła obolałe skronie. Boże, dlaczego po dwóch długich latach wciąż
czuje się winna? Jest teraz na swoim i utrzymuje się z pracy, którą kocha.
Może to raczej nie poczucie winy, lecz porażki? Gdyby zechciała opisać
siebie jako bohaterkę własnej powieści, straciłaby cierpliwość jeszcze przed
trzecim rozdziałem. Na ile tragiczny i beznadziejny może być główny bo­
hater, aby nie stał się nużący?
Zapaliła papierosa, piętnastego, a może nawet szesnastego w ciągu
ostatnich sześciu godzin. Spojrzała z niesmakiem na przepełniony spode-
czek do ciasta, który służył jej za popielniczkę. Popielniczki i naczynia
zabrał Brett... To bez znaczenia, powiedziała sobie po raz tysięczny. Ja­
sne, do diabła, że bez znaczenia, powtórzyła, zaciągając się papierosem.
Wydmuchnęła długą smugę, nienawidząc siebie samej za to, że szuka uspo­
kojenia w paleniu. Po dwóch latach melancholia osłabła, zastąpiona przez
gniew, i nagle sprawy dotąd nieważne zaczynały nabierać wagi.
Jak choćby ta chata z dwiema sypialniami, położona nad wielkim je­
ziorem w górach Pensylwanii. Rita kochała ją i walczyła, by ją zachować,
tak samo jak dom w Ridgewood w New Jersey.
- Wykupię twój udział - powiedziała Brettowi. - Głównie dla mnie
samej, ale także dla dzieci. Zabieraj, co chcesz, ale domy zachowam ja. -
Adwokaci Bretta robili trudności, upierali się, by wszystko sprzedać i po­
dzielić pieniądze. Rita jednak nie ustąpiła.
Teraz po raz pierwszy od czasu rozwodu przyjechała do chaty. Musi
coś zrobić z tym domkiem. Wystarczy, że stał pusty przez dwa lata. No
a teraz zarzuciła go bez ładu i składu sprzętem kempingowym. Stare drzwi
wsparte na dwóch kozłach do rżnięcia drewna służyły za biurko pod ma­
szynę do pisania, którą przywiozła w bagażniku dodge'a combi.
Zdusiła niedopałek i nalała sobie z termosu kawy do grubego kubka.
Pokrzepiona, utkwiła wzrok w przestrzeni i zaczęła rozmyślać o przyszłości
i przeszłości. Dlaczego nie może się pozbierać i pozostawić rozwodu poza
sobą? Inne kobiety to potrafią; dlaczego nie ona? Ostatnio mur, którym
się obwarowała, zaczął się nieco kruszyć. Wiedziała, że nadszedł czas, by
rozpocząć nowe życie. Ruszyć z miejsca, podjąć decyzje. Ale jak?
- Stałaś mi się obca - powiedział oskarżycielsko Brett, kiedy zażądał
rozwodu. To jeszcze jedna sprawa - on nie prosił, tylko żądał. Był zako­
chany... Boże, to było właściwie śmieszne, szkoda, że nie potrafiła się
7
śmiać. Zamiast tego kuliła się ze strach, nienawidziła samej siebie, czuła
się pokonana i zastanawiała, jak ie popełniła błędy. Zawiodła Bretta. Przy-
parta do muru zgodziła się na rozwód, przekonana, że coś z nią musi być
z nią nie wporządku, że w jakiś sposób tylko ona jest odpowiedzialna za kry-
zys wieku średniego, który przeżywa jej mąż. Gdyby była lepsza, gdyby
była prawdziwą kobietą, Brett nigdy by nie pomyślał o rozwodzie.
Sytuacja już od jakiegoś czasu się pogarszała. Wynagrodzenie za książ­
ki było miarą jej sukcesu i Rita oczywiście cieszyła się nim. Rosło także jej
konto w banku, dzięki któremu stawała się coraz bardziej niezależna. A z tym
Brett nie umiał się pogodzić - lub raczej najwyraźniej nie umiał z tym żyć.
Po kilku rzuconych przez niego uwagach Rita zrozumiała, że mężczyźni ,
utożsamiają pieniądze z władzą. Jeżeli kobieta ma choćby dolara, który nie
został jej dany przez męża, to jest o ten jeden dolar zbyt potężna. Jeżeli zaś
zarabia tysiące dolarów ponad to, co zdoła zarobić jej mąż i nie musi go
o nic prosić, staje się o tysiące dolarów potężniejsza od niego. Brett oświad­
czył jej niemal spokojnie, że nie potrzebuje w swoim życiu starzejącej się
czterdziestolatki, która wyżywa się w pisaniu o seksie.
Za karierę zapłaciła rozwodem, ale nie miała zamiaru z niej zrezygno­
wać. Spełniała swoje obowiązki przez ponad dwadzieścia lat i kiedy wresz­
cie odniosła sukces, stała się kimś, Brett nie miał prawa oczekiwać, że
zrezygnuje, aby ugłaskać urażone ego męża. A co z jej ego? Co z jej pra-
gnieniami? Co z jej, do diabła, duszą? Czy on w ogóle zdawał sobie spra-
wę, że Rita ma duszę, która krwawi, kiedy się ją zrani?
Papieros oparzył jej palce, przypominając, że czas go zgasić. Rita od­
garnęła z czoła krótkie kasztanowate włosy, wyszła na patio i spojrzała na
widniejący przed nią krajobraz. Był piękny. W oddali wznosiły się góry
Poconos, powietrze przesycone było wonią sosen i świerków. Odetchnęła
głęboko, wciągając w płuca ostre aromatyczne powietrze. Całe to półtora
akra porośniętej sosną ziemi wraz z chatą należało tylko do niej. Na akcie
własności widniało wyłącznie jej nazwisko. Któregoś dnia będzie musia­
ła dopilnować, by na sądowym dokumencie dopisane zostały imiona i na­
zwiska dzieci. Ale jeszcze nie teraz. Na razie posiadłość należała tylko do
Rity. Tym razem oczy nie zaszły jej łzami na widok ceglanego pieca do
barbecue, który dawno temu wybudowali razem z Brettem. Spojrzała na
suszarkę do bielizny i zardzewiałe bloczki. Ją także zrobili sami. Wstrzy-
mała oddech z zachwytu nad małą odkrywką skalną, porośniętą kosodrze-
winą i czerwonymi klonami. Może nie była to rajska kraina, ale pod wzglę-
dem malowniczości niewiele jej ustępowała.
Jeżeli pogoda się utrzyma, będzie można popływać w jeziorze. Dni i
były ciepłe, wietrzyk łagodny, woda niewiele chłodniejsza od powietrza.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin