Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 16 korekta.doc

(63 KB) Pobierz

16. Wieczorne rozrywki

              Thero spędził w łóżku cały następny dzień. Alec, który wcześniej również został ugryziony, nie podzielał rozbawienia Seregila i zadowolił się utrzymywaniem stanu czarodzieja w tajemnicy. Ucieszyło go, kiedy Klia stwierdziła, że bardziej się przysłuży swobodnie wędrując po mieście niż uczestnicząc w obradach Iia'sidra. Dyskusje posuwały się do przodu w iście żółwim tempie, każda kwestia łączyła się z wiekami historii i precedensów. Pomijając te nieliczne okazje, kiedy wpadał, by sprawdzić, co ustalono, znalazł sobie inne zajęcie. 

W rezultacie w ciągu dnia Seregila widywał bardzo rzadko. Wieczory zaś spędzali na pozornie niekończących się bankietach. Gościły na nich zarówno te ważniejsze, jak i pomniejsze klany, każdy z nich dostarczający niewypowiedziane pokłady wpływów i woli. Kiedy w końcu udało im się wrócić do komnaty, do świtu pozostawało tylko kilka krótkich godzin. Seregil niemal natychmiast zasypiał, a jeśli nie, to znikał na dachu, by w colos móc pogrążyć się w mroku. Alec widział wystarczająco wiele, by wiedzieć, z jakim przyjęciem, z jakim odrzuceniem tamten musi się codzienne zmierzyć. Oficjalnie na dystans trzymali się wszyscy prócz kilku najbliższych przyjaciół, a Hamańczycy wcale nie kryli się ze swoją niechęcią. Jak zwykle, jego ukochany wolał zmagać się ze swoimi demonami w samotności.

I jakkolwiek miłość Aleca przyjmował z radością, to jego troski już nie. Którejś nocy, w trakcie wizyty z Klią, Adzriel dostrzegła zrezygnowanie brata i niemy ból Aleca. Obejmując chłopaka ramieniem, uścisnęła go i wyszeptała:

- Łączy was więź. Na razie niech to wystarcza. Kiedy będzie gotowy, przyjdzie do ciebie.

Ya'shel nie miał innego wyjścia, jak pójść za jej radą. Na szczęście zajmowało go jego własne zadanie. W miarę, jak coraz lepiej poznawał okolicę, częściej wypuszczał się na samotne wędrówki. Udało mu się nawet nawiązać kilka znajomości, i to pośród tych, w towarzystwie których zawsze czuł się najlepiej.

W czasie gdy Iia'sidra i wpływowe klany spędzali dni na uroczystych dyskusjach, pomniejsi członkowie większości rodów chodzili do miasta, gdzie postawiono prowizoryczne gospody i domy gry. W takim towarzystwie łuk Aleca z powodzeniem mógł służyć za wizytówkę. W przeciwieństwie do Seregila, większość faie była zapalonymi łucznikami i uwielbiała spierać się na temat rodzajów i rozmiarów sprzętu równie mocno, co łowcy Północnych Krain. Niektórzy z nich woleli długie łuki, inni nosili u boku wdzięczne, małe dzieła sztuki wykonane z drewna i rogu. Jednak żaden z nich nie widział nigdy łuku takiego, jak jego czarny radly, a ich ciekawość prawie zawsze prowadziła do przyjacielskiego pojedynku strzeleckiego.

Chłopak stworzył kilka shatta ze skalańskich monet, które od razu zaczęto wysoko cenić. W rozrachunku jednak wygrał więcej niż utracił i już wkrótce u pasa jego kołczanu wisiała godna podziwu kolekcja.

Jednak takie rozrywki zrodziły też inny owoc, dały mu bowiem dostęp do najcenniejszego źródła informacji. Byli to gadatliwi słudzy, którzy beztrosko powtarzali to, co usłyszeli od swych panów. Dla każdego szpiega plotki były równie cenne, jak złoto i Alec uważnie je śledził. W ten właśnie sposób dowiedział się o zainteresowaniu, jakim khirnari Khatme, Lhaar í Iriel, darzył wieczorne przejażdżki Klii i młodego konnego Silmai, Taanila í Khormai. Jemu samemu udało się nawet rozsiać kilka plotek na ten temat, chociaż prawda była taka, że księżniczka uważała Taanila za dość nudnego towarzysza.

Dowiedział się też, że khirnari kilku najbardziej wpływowych pośród pomniejszych klanów, podobno popierających przyjazną Skali Datsię, widziano, jak pod osłoną nocy odwiedzają tupa Ra'basi. Jednak jego prawdopodobnie najważniejszym odkryciem była informacja o tym, że khirnari Lhapnos i jego potencjalny sojusznik, Nazien í Hari, pokłócili się o sprawę poparcia Skali. Podobno kilku spośród Hamańczyków wzięło stronę Lhapnos. Pierwszym pośród tych, którzy się wyłamali, był nemezis Aleca, Emiel í Moranthi.

- To coś nowego - zauważył lord Torsin, kiedy Alec zdał Klii swój cowieczorny raport. Księżniczka puściła do chłopaka oko. - Widzisz, panie? Mówiłam, że zarobi na swoje utrzymanie.

 

Ich dziesiąta noc w Sarikali przyniosła tak wyczekiwaną chwilę wytchnienia. Po raz pierwszy od przybycia nie mieli żadnych wieczornych obowiązków, więc Klia poprosiła, by prosta, wspólna kolacja odbyła się w głównej sali.

Alec spędzał właśnie wolny czas na tylnym dziedzińcu w towarzystwie jednego z ludzi Braknila, gdy Seregil wrócił samotnie z posiedzenia Iia'sidra.

- Miałeś dobry dzień, milordzie? - zawołał Minal.

- Niezbyt - warknął tamten i nawet nie zwalniając kroku zniknął wewnątrz domu. Z ciężkim westchnieniem chłopak poszedł za nim.

- Na Palce Aury, nigdy nie nadawałem się na dyplomatę! - wybuchnął faie, kiedy tylko zostali sami. Guziki wystrzeliły w powietrze, gdy zdarł z siebie płaszcz i cisnął nim w kąt. Zaraz za nim poleciała przepocona koszula. Z toaletki chwycił dzban z wodą, zabrał go na balkon i wylał zawartość na głowę.

- Mogłeś być trochę bardziej uprzejmy wobec biednego Minala - skarcił go oparty o futrynę drzwi balkonowych Alec. - Wiesz przecież, że się o ciebie troszczy.

Ignorując go, Seregil starł wodę z oczu i przecisnął się obok, by wejść do pokoju.

- Bez względu na to, co powie Klia czy Torsin, ktoś zawsze jest w stanie obrócić to w pogróżki. „Potrzebujemy żelaza.”-„Och nie, wy chcecie skolonizować Ashek!”, „Pozwólcie nam korzystać z północnych portów”-„Staracie się ukraść Ra'basi ich szlaki handlowe?”

Najgorszy jest Ulan í Sathil, mimo że nie odzywa się zbyt często. Mało tego, on po prostu siedzi i uśmiecha się tak, jakby zgadzał się z każdym naszym słowem. I nagle, jednym dosadnym komentarzem, prowokuje kłótnie tylko po to, by usiąść i obserwować przedstawienie. Później zaś zbiera dookoła siebie tych jeszcze niezdecydowanych, szepcze im do ucha i zaciera ręce. Na Jaja Bilairy'ego, ten mężczyzna jest przebiegły . Chciałbym jak diabli, żeby był po naszej stronie.

Tamten tylko prychnął.

- Co możesz zrobić?

- Gdyby to ode mnie zależało, po prostu wyzwałbym tę całą cholerną grupkę na wyścig konny i ustalił sprawę raz na zawsze! Już tak bywało. Z czego się śmiejesz?

- Z ciebie. Pieklisz się. Do tego jesteś cały mokry. - Rzucił mu ręcznik. Seregil błysnął ku niemu zza ręcznika skruszonym uśmiechem.

- A tobie jak dziś poszło? Coś nowego?

- Nie. Wygląda na to, że z zaprzyjaźnionych ludzi wycisnąłem już wszystko, co się dało, a wciąż nie znalazłem sposobu, jak się wkręcić pośród Hamańczyków i Khatme. - Postanowił nie mówić, jak często jego obecność wywoływała w pewnych częściach miejsca wyzywające spojrzenia i powtarzane szeptem słowo garshil. - W Rhiminee, by wtopić się w tłum, wystarczało zmienić ubranie. Tutaj postrzegają mnie jak obcego i uważają na to, co mówią. Myślę, że nadszedł czas, żebym wybrał się na „nocną wędrówkę”.

- Rozmawiałem o tym z Klią, ale ona z tą swoją uczciwością twierdzi, że trzeba jeszcze poczekać. Bądź cierpliwy, tali.

- Ty zalecasz cierpliwość? Niesłychane!

- Tylko dlatego, że na obecną chwilę nie widzę innego wyjścia - przyznał Seregil. - Nareszcie mamy wolną noc. Jak myślisz, jak powinniśmy spędzić ten czas?

 

Do czasu, kiedy zeszli na dół na kolację, prawie wszyscy zdążyli już przybyć. Rozstawione w głównej sali długie stoły nakryto po skalańsku. Beka zamachała do nich, by usiedli razem z nią na końcu stołu Klii.

- Ciekawe, gdzie się podziewała cały dzień - wymamrotał Seregil, widząc siedzącego u jej boku Nyala.

- Zachowuj się - ostrzegł go chłopak.

- Za te wspaniałe słodkości i sery, których możemy dziś kosztować, możecie dziękować swojej pani kapitan - ogłosił Ra'basi, kiedy już usiedli.

- Mnie? - zaśmiała się dziewczyna. - To on podsłuchał, że z Datsia ma przybyć kupiecka karawana. Zanim ktokolwiek inny się o niej dowiedział my już wyjechaliśmy poza miasto i tam wytargowaliśmy od nich najlepsze kąski. Alec, nigdy wcześniej nie jadłeś takiego miodu!

- Tak mi się zdawało, że wyglądasz jak ktoś, kto zakosztował słodyczy - zauważył gładko Seregil.

W tym momencie wszedł Thero i Alec wykorzystał tę okazję, by kopnąć ukochanego pod stołem. Klia wstała i uniosła kielich, zupełnie jakby znajdowali się w zwyczajnej, wojskowej stołówce.

- Skoro nie ma wśród nas kapłana, ja to zrobię. Niech Płomień Sakora i Światłość Illiora pobłogosławią swą łaską nasze starania. - Obróciła się i w ramach ofiary skropiła podłogę kilkoma kroplami wina. Pozostali poszli w jej ślady.

- Pani komandor, co słychać w Iia'sidra? Powinniśmy trzymać juki w pogotowiu czy też możemy się rozgościć? - zawołał z drugiego końca stołu Zir.

Skrzywiła się.

- Biorąc pod uwagę, jak nas do tej pory przyjęto, kapralu, sądzę, że równie dobrze możemy się tutaj rozgościć. Czas nie ma dla faie tak wielkiego znaczenia, jak dla nas - zamilkła salutując kielichem w stronę Seregila i Aleca. - Oczywiście z wyjątkiem tych tutaj dwóch naszych towarzyszy.

Seregil odwzajemnił jej gest, chichocząc przy tym ironicznie.

- Nawet jeśli miałem w sobie kiedykolwiek aurenfaie'ską cierpliwość, to straciłem ją dawno temu.

Otwarte drzwi i okna wpuszczały do środka lekki wietrzyk. Cienie powoli sunęły po podłodze, a ptaki uprzyjemniały wieczerzę swoimi trelami i jedynie napady kaszlu Torsina stanowiły nieprzyjemny kontrast dla tak harmonijnej atmosfery.

- Jest z nim coraz gorzej - mruknął Thero, obserwując jak wysłannik przykłada do ust zaplamioną chusteczkę. - On sam oczywiście temu zaprzecza. Twierdzi, że to wina tutejszego klimatu.

- Może to ta sama gorączka, która męczy ciebie? - spytała Beka. Czarodziej przez chwilę miał niepewny wyraz twarzy, po czym pokręcił głową.

- Nie, to nie to. Mogę dostrzec otaczającą jego pierś ciemność.

- Damy sobie radę podczas negocjacji? - zapytał Alec, z troską zerkając na starca.

- Na Światłość! Tego nam tylko brakowało, żeby zmarł w samym środku tego wszystkiego - wymamrotał Seregil.

- Dlaczego nie zgodził się, by zastąpiła go siostrzenica? - wyszeptała Beka. - Lady Melessandra wie o faie równie dużo, co on.

- Ta sprawa to ukoronowanie jego długiej kariery - wyjaśnił Seregil. - Sądzę, że nie potrafi zrezygnować z możliwości śledzenia wydarzeń do samego końca.

Kiedy posiłek dobiegł końca, Klia podeszła do ich końca stołu.

- Przyjaciele, dzisiaj cieszymy się prawdziwym luksusem - nie mamy żadnych zadań. Kheeta í Branin twierdzi, że z colos jest wspaniały widok na zachód słońca. Są chętni, by do nas dołączyć?

- Pani, jeszcze zrobimy z ciebie Aurenfaie - powiedział Seregil, wstając.

- Wspaniale. Dziś wieczorem ty i Alec będziecie naszymi minstrelami.

- Pani, zechciej mi wybaczyć, ale muszę udać się na spoczynek wcześniej - powiedział Torsin, wciąż jeszcze siedząc. Klia położyła mu rękę na ramieniu.

- Ależ oczywiście. Odpoczywaj, przyjacielu.

Służba zaniosła do colos wino, ciasta i poduchy, a Seregil wyskoczył szybko do ich pokoju po harfę. Kiedy dołączył do reszty, tamci rozsiedli się już wygodnie, by nacieszyć się wieczornym chłodem. Zielonkawy poblask ostatnich promieni słońca szybko znikał na zachodzie, ustępując miejsca czerwonej kuli księżyca w pełni, który nadchodził ze wschodu, by objąć panowanie nad miastem.

Alecowi i jemu samemu udało się zająć honorowe miejsca, naprzeciwko Klii. Beka i Nyal przysiedli na podłodze nieopodal drzwi, plecami wspierając się o ścianę.

Uderzając w struny i wygrywając pierwsze nuty „Softly Across the Water”, Seregil poczuł niewidzialną gulę w gardle. Z miejsca, w którym siedział, mógł dostrzec colos domu Adzriel, miejsce, gdzie nieprzeliczoną ilość razy, w wieczory takie jak ten, grywał dla swojej rodziny. Teraz, zanim zdążył przerwać grę lub całkiem się załamać, jego ukochany szybko podjął melodię jednocześnie zwracając jego uwagę pytającym, niemal niewidocznym uniesieniem brwi. Seregil, walcząc z niespodziewanym przypływem smutku, skupił całą uwagę na zawiłym tańcu palców po strunach. W idealnej harmonii z pozostałymi dołączył się do refrenu, pozwalając, by ich głosy zagłuszyły wszelki niepokój w jego własnym.

 

Alec wciąż nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że obraca się w towarzystwie szlachty. Jeszcze nie tak dawno temu, kiedy uznawał faie za stworzenia z legend, a nie własnych pobratymców, za przyjemne uznałby siedzenie w jakiejś obskurnej oberży obok dymiącego kominka.

W miarę, jak upływał wieczór, Seregilowi wracał dobry humor, więc obaj mogli się wykazać jako bardowie. Kiedy zaschło im w gardłach, pałeczkę przejął Thero, chwaląc się całkiem sporą kolekcją iluzji, które zgromadził podczas swoich podróży z Magyaną.

- Kończy nam się wino - oznajmił w końcu Kheeta.

- Pomogę ci - zgłosił się Alec, pragnąc tylko, by jego pęcherz był równie lekki, co głowa. Razem z Kheetą zebrali puste kielichy i zeszli na dół schodami dla służby, położonymi na końcu korytarza na drugim piętrze. Gdy mijali komnatę Torsina, chłopak dostrzegł, że drzwi do niej były uchylone. Pokój za nimi był pogrążony w ciemności.

Biedaczek - pomyślał i delikatnie nacisnął klamkę, zamykając drzwi. - Musiał być chory bardziej niż to okazywał, skoro położył się tak wcześnie.

- Twoja księżniczka to wspaniała pani - jego towarzysz zauważył ciepło, kiedy schodzili do kuchni. Wcześniej bynajmniej nie wylewał za kołnierz, więc teraz mówił trochę niewyraźnie. - To smutne...

- Co niby?

- To smutne, że w jej żyłach płynie tak mało krwi faie - z westchnieniem odparł Bokthersanin. - Ty sam jeszcze nie rozumiesz, jakim jesteś szczęściarzem, że jesteś ya'shel. Poczekaj tylko kilkaset lat.

Kucharz podparł drzwi tak, by zostały otwarte. Chciał, by do jego królestwa wpadały świeże podmuchy wiatru z podwórza. Mijając je, chłopak kątem oka dostrzegł cień wymykającego się przez tylną bramę, owiniętego peleryną człowieka. Coś w pochylonej sylwetce ramion tajemniczej postaci kazało mu się zatrzymać. Usłyszawszy zaś znajomy, przytłumiony kaszel, wepchnął trzymane przez siebie naczynia w ręce Kheety, a sam podążył śladem wymykającego się osobnika.

- Gdzie idziesz? - zawołał za nim faie.

- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.

Alec szybko przebiegł przez dziedziniec zanim tamten zdołał zadać mu więcej pytań. Strażnicy stojący przy ogniu nie zauważyli go, tak samo jak przeoczyli wcześniej Torsina. Dlaczego niby mieliby przejmować się jednym z nich wychodzącym na zewnątrz, kiedy to strzec mieli ich przed tymi, którzy chcieliby potajemnie dostać się do środka. Już za bramą chłopak zatrzymał się na chwilę, by pozwolić oczom przywyknąć do otaczających go ciemności. Kaszel, który rozległ się nieopodal, na lewo od niego, wskazał mu drogę.

Od tego momentu działał wyłącznie zgodnie z tym, co podpowiadał mu instynkt. W pewnym momencie poczuł się jednak głupio, tak skradając się i śledząc jednego z najbardziej zaufanych doradców Klii, zupełnie jakby tamten był plenimarańskim szpiegiem. Co niby miał jej powiedzieć po powrocie? Albo gorzej, co miałby powiedzieć Torsinowi, gdyby ten go przyłapał? Jakby w odpowiedzi na te pytania, z ciemności bezgłośnie wynurzyła się wielka sowa i mijając go, poleciała w tym samym kierunku, w którym udał się starzec. Był to pierwszy raz od opuszczenia ziem Akhendi, kiedy widział tego ptaka.

Zdaje się, że to znak - pomyślał.

Chory czy nie, Torsin szedł tak, jakby miał cel o wiele ważniejszy od nocnego spaceru. Tej nocy w oberżach panował większy niż zazwyczaj ruch, ze wszystkich stron dochodziły dźwięki muzyki. Wszędzie widziało się Aurenfaie, którzy dwójkami lub w większych grupkach cieszyli się piękną nocą. Starzec przystawał czasami, by wymienić z kimś znajomym pozdrowienia, nigdy jednak nie zatrzymywał się na dłuższą pogawędkę.

Opuściwszy tupa Bokthersa, szeregiem ulic wyprowadził śledzącego go Aleca poza znaki graniczne dzielnic Akhendi i Haman. Kiedy w końcu zwolnił, serce chłopaka zamarło na moment. Ulica, na której się znajdowali, była oznaczona charakterystycznym księżycem - symbolem Khatme. Na szczęście tłum był tutaj znacznie mniejszy, jednak młodzieniec uważał, by zawsze trzymać się cieni we wnękach drzwi czy alejek. Wciąż powtarzał sobie, że ta wyprawa to nie jedna z jego „nocnych wędrówek” i miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał usprawiedliwiać się w ten sposób przed kimkolwiek innym. Po prostu pilnował schorowanego staruszka.

Torsin zatrzymał się przed okazałym budynkiem, w którym jego „cień” odgadywał dom Lhaar ä Iriel.

Kiedy wchodził do środka, na krótki moment jego twarz oświetlił padający z wewnątrz blask świec. Alec była na tyle blisko, by móc dostrzec na jego wymizerowanym obliczu wyraz, który można by uznać za rezygnację. Niestety, nawet chłopak nie mógł dostrzec żadnej drogi, która pozwoliłaby mu dostać się do siedziby khirnari Khatme. W porównaniu do tutejszych, wille w Rhiminee, chociaż dobrze strzeżone, cechowały się bardzo dlań wygodną symetrią konstrukcji. Tam mimo wysokich ścian, psów i ochronnych czarów, dla kogoś, kto dobrze znał ten fach, zawsze znajdowała się szczelina, przez którą można się było wślizgnąć do środka. Tutaj widział tylko zaryglowane drzwi i okna, do których nie mógł się dostać. Dodatkową przeszkodę stanowił fakt, że ten budynek, czymkolwiek był, stykał się z kilkoma innymi, a każdy z nich był równie trudny do pokonania. Już miał zamiar zrezygnować, kiedy skądś z góry doleciało go słabe echo głosów.

Patrząc w tamtym kierunku, odkrył wystającą z muru ciemny kształt balkonu. Mimo że głosy były zbyt niewyraźnie, by zdołał uchwycić sens rozmowy, to nagłe napady kaszlu Torsina nie dawały cienia wątpliwości, że chłopak już drugi raz odnalazł starca.

Wysłannikowi towarzyszyło przynajmniej dwoje innych osób, mężczyzna i kobieta, być może sama Lhaar ä Iriel. Narada nie trwała długo i już wkrótce niewidoczni spiskowcy zniknęli we wnętrzu domu. Alec odczekał chwilę, by przekonać się, czy nie wrócą, po czym wrócił przed budynek. Czekał.

Kilka minut później ukazał się Torsin, jednak nie był sam. Towarzyszący mu mężczyzna szedł z nim przez kilka minut, po czym skierował się w zupełnie inną stronę. Podczas gdy chłopak próbował zdecydować się, za którym z nich ma podążyć, z cieni za nim wyłoniła się znajoma sylwetka.

- Seregil?

- Idź za Torsinem, ja będę śledził tego drugiego. Po drodze uważaj na Khatme. Nie powitają cię tu zbyt miło.

To powiedziawszy, faie zniknął równie nagle, jak się pojawił, a chłopak poszedł za starcem. Torsin skierował się prosto pod ich dom, tym jednak razem użył frontowej bramy. Zamieniwszy kilka słów z wartownikami, wszedł do środka.

Alec spojrzał w stronę colos i dostrzegł, że wciąż jest tam jasno. Nie wiedząc, jak usprawiedliwił jego nieobecność Seregil, wszedł przez tylną bramę, minął dziedziniec stajenny i tylnymi schodami wspiął się na górę. Będąc w połowie, zatrzymał się na dźwięk głosów Klii i Torsina.

- Sądziłam, że poszedłeś już do łóżka - powiedziała.

- Krótka przechadzka i nocne powietrze pomogą mi zasnąć - odparł. Żadnej wzmianki o tym, gdzie to spacerował.

Chłopak odczekał aż usłyszy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin