Thornton Elizabeth - Serena.pdf

(1396 KB) Pobierz
107345344 UNPDF
Elizabeth Thornton
Serena
(Dangerous to Love)
Przełożyła Ewa Mikina
1
Ledwie Serena go dostrzegła, już wiedziała, że będą kłopoty. Jego wygląd na to wskazywał.
Flynn rozdał właśnie karty, ona zaś poderwała głowę zaniepokojona obecnością tkwiącej
nieruchomo w progu postaci, z dłonią wspartą od niechcenia na rękojeści krótkiej szpady.
Nawet w półmroku mogła dojrzeć w jego oczach, którymi wodził po przepełnionej, zadymionej
gospodzie, coś na kształt wyzwania.
Groźny, nieobliczalny, zuchwały – przemknęło jej przez myśl. Popatrzył i na nią, mierząc
kunsztownie umalowaną twarz, połyskliwą szatę, ciemne pukle i biały gors. Szczególnie gors.
Miała ochotę okryć się peleryną przed natarczywym spojrzeniem. Dlaczego akurat ona wzbudziła
jego ciekawość? W porównaniu z resztą „dam” obecnych tego wieczoru w gospodzie nie
zasługiwała na uwagę. Unikać zbytecznej ostentacji – obydwoje z Flynnem przestrzegali tej
zasady.
Wspomniawszy, jaką odgrywa rolę, posłała mu przelotny uśmiech i dotknęła palcem czarnej
muszki przyklejonej w kąciku ust; umówiony znak, by Flynn miał się na baczności. Obcy omiótł
wzrokiem resztę gości i wołając o piwo usiadł przy stole pod ścianą. Po chwili podniósł się
zwykły gwar, goście wrócili do rozmów.
Rzuciła Flynnowi krótkie, pytające spojrzenie, ale to nie on, lecz komediantka z Drury Lane
odpowiedziała na jej nieme pytanie. Według Sereny to właśnie Cassie, ze swoim teatralnym
wyglądem, w szerokiej krynolinie z czerwonej koronki, zasługiwała na podziw i uwagę.
Serena miała na sobie proste szaty, które nie powinny zawadzać w wypełnieniu dzisiejszej misji.
– Julian Raynor – szepnęła Cassie, niemal pożerając wzrokiem rzeczonego dżentelmena. –
Wiesz, ten karciarz. Och, Lud, on patrzy tutaj. – Posłała mu zalotne spojrzenie, w którym
błysnęły diabelskie iskierki.
– Może nasze damy zechciałyby wrócić łaskawie do gry – napomniał je z niecierpliwym
westchnieniem młody aktor, partner Cassie.
– Przyłonczam sie do tej sugestyi – dodał Flynn spoglądając znacząco na Serenę.
Z trudem przychodziło jej skupić się na rozdaniu wista; w głowie brzmiało jeszcze echem
imię najsłynniejszego londyńskiego karciarza. Powracając z niejakim wysiłkiem do ożywionej
konwersacji toczącej się przy stole, Serena z uśmiechem i swobodną na pozór miną zaczęła
rozgrywać swoje karty, ale myślami była gdzie indziej.
Nie pojmowała, co sprowadza Raynora do tak podejrzanego miejsca. Oberża „Pod Strzechą”
nie była co prawda spelunką, ale też nikt nie nazwałby jej pałacem. Zachodzili tutaj służący
z możnych domów, studenci, aktorzy z pobliskiego Drury Lane. Nie hazardowali się, jeśli grali,
to rzadko o wysoką stawkę.
Gwarna gospoda była wprost idealnym miejscem spotkań. Ani arystokratyczny akcent
Sereny, ani prosta mowa Flynna nie wzbudzały tu niczyich podejrzeń. On rzeczywiście był sługą,
ona uchodziła za aktorkę. Debiutującą komediantkę, mówiąc ściśle. Wybrali gospodę „Pod
Strzechą”, gdyż było tu zejście do podziemnych labiryntów, które Flynn znał jak własną kieszeń.
Z Raynorem sprawa miała się wszak inaczej. Zawodowy hazardzista prowadził znany dom
gry w pobliżu Fleet Street i powiadano, że co noc zamożna klientela, a między nią liczyli się
też jej bracia, traciła tam i wygrywała fortuny za jednym obróceniem karty.
Raynor tak nie pasował do gospody, że Serena nie przestawała łamać sobie głowy nad
przyczyną jego obecności. A miała powody, by się niepokoić. W każdej chwili mógł się
pojawić ich „pasażer”. Mieli go przeprowadzić w bezpieczne miejsce w pobliżu doków, gdzie
czekał już jej młodszy brat, Clive. Z pierwszym brzaskiem, jeśli tylko pogoda będzie sprzyjała,
„pasażer” znajdzie się na pokładzie okrętu odpływającego do Francji, ku wolności.
Tu przypomniała sobie coś na temat Juliana Raynora, czy też – jak go nazywano – majora
Raynora. Zażywał sławy nieomal bohatera wojennego. Jego śmiałe czyny pod Prestonpans
przeszły do legendy. Powiadano, że gdyby było więcej podobnych mu śmiałków tamtego dnia
w polu, siły rządowe znacznie wcześniej rozbiłyby rebeliantów i nie doszłoby do bitwy pod
Culloden.
Jako wróg rebeliantów był i jej wrogiem. Jeśli zwęszyłby, jakie mają zamiary, jego
obecność w gospodzie mogła się okazać katastrofalna nie tylko dla „pasażera”, lecz także dla
Clive’a, Flynna, wreszcie dla niej samej. Za okazywanie pomocy jakobitom ciągle jeszcze kładło
się głowę pod katowski topór.
Na wspomnienie Prestonpans, gdzie tak świetnie odznaczył się Raynor, przed jej oczami
pojawiła się na chwilę twarz Stephena. Poległ tam okrutną śmiercią, a z nim umarły wszystkie
jej marzenia.
Nic dobrego chować w sercu zadawnioną nienawiść. Rozumiała to, tak jak wiedziała, że ich
sprawa stracona, ale dopóki tępiono jakobitów niczym robactwo, trzeba było walczyć. Jej ojciec
miał szczęście. Kiedy rebelianci przegrali, zdołał zbiec do Francji i ślad po nim przepadł. Póki
nie ogłoszą amnestii, musiały istnieć sposoby ucieczki.
Kątem oka dojrzała, że Raynor przesunął się nieznacznie z krzesłem, jakby chciał mieć
lepszy widok na rozgrywkę. Co go tu sprowadza? Dlaczego obserwuje ich stolik? Z całej duszy
pragnęła, aby to jej towarzyszka okazała się obiektem zainteresowania karciarza, a nie ona czy
Flynn. Ożywiona Cassie zachowywała się jak na scenie, najwyraźniej chcąc przyciągnąć wzrok
Raynora. Flynn natomiast zupełnie nie rzucał się w oczy. Pudrowany tupet i okulary
w drucianej oprawie postarzały go o dziesięć lat. Nikt nie dopatrzyłby się w nim krewkiego
młodzieńca biegającego z lektyką i skorego do ulicznej bójki pod najbłahszym pretekstem. Jej
przebranie było równie mylące. Zdaniem Flynna uczernione włosy i wymalowana mocno twarz
odmieniały ją nie do poznania.
Gdyby ich zdemaskowano, najbezpieczniej dla obojga było trzymać się możliwie blisko
prawdy. Nic w tym niezwykłego, że wytworne damy w poszukiwaniu nowych uciech
wypuszczały się na ryzykowne wyprawy. Jej obecność tutaj mogła co najwyżej wywołać
przelotny skandal, nic więcej. Prawdziwe niebezpieczeństwo groziło im dopiero w razie
przyłapania z „pasażerem”. Im szybciej go przekażą, tym lepiej dla wszystkich.
Poza pojawieniem się Raynora wszystko przebiegało zgodnie z planem. Spojrzała znacząco
w stronę Flynna i dotknęła loków nad czołem na znak, że to ostatnie rozdanie i pora ruszać.
Tym razem wypadła jej kolej. Musi znaleźć jakiś pretekst, by zakończyć grę. Po roku
spędzonym w gospodach na podobnych zajęciach nabrała dość wprawy. Przetasowała zręcznie
talię, rozdała karty. Kiedy mimowiednie podniosła głowę, spotkała utkwiony w nią wzrok
Raynora.
Zdjęta niedobrym przeczuciem, przełknęła z wysiłkiem ślinę i rzuciła pierwsza kartę.
Rozgrywała tak, jakby od tego zależało jej życie, nie dlatego, że chciała wygrać; czuła na
sobie nieruchome spojrzenie Raynora i wiedziała, że zwróciła jego uwagę. Wygrana w tym
towarzystwie nie była trudną sztuką. Serena musiała raczej skupić się z całych sił, żeby
przegrać. Wzięła dotąd wszystkie lewy, gdy zobaczyła ostrzegawczą minę Flynna. Wiedziała, co
to oznacza. Za nic nie chcieli zwracać na siebie uwagi, a tak się stanie, jeśli zagra za dobrze.
Wygrana, przegrana – taką zwykle stosowali politykę. Sama gra nie była ważna, pomagała
wmieszać się w tłum w oczekiwaniu na przybycie „pasażera”. Siłą woli udało się jej oddać
dwie ostatnie lewy. Gra była skończona. Cassie i jej młody towarzysz zaczęli gruchać między
sobą, ona i Flynn zebrali wygrane pieniądze.
– Co sie dzieje? – zapytał szeptem Flynn, widząc, że siedzi sztywna z napięcia.
Wszystko. Nic. Julian Raynor. Potrząsnęła głową.
Widziała, jak otwierają się drzwi, wchodzi młody człowiek ze skórzanym tobołkiem,
a Flynn przysuwa się do niego powoli i zagaduje. Ale przede wszystkim widziała, że Raynor
podnosi się i kiwa do niej palcem, przyzywając do siebie.
Chociaż zgniewał ją bezczelny gest, nie mogła sobie pozwolić na jawny sprzeciw. Wzięła
obszytą piórami pelerynę i podeszła doń.
– Siadaj. – Wskazał wolne krzesło. W jego głosie dało się słyszeć ciekawość i rozbawienie.
Spoglądał na nią jak na połeć przedniej koniny wystawiony na sprzedaż.
I ona oceniała go spod rzęs: wysoki, za wysoki, by mogła czuć się w jego obecności
spokojna; lekka przypudrowane ciemne włosy związane z tyłu w harcap, żabot i mankiety
z najdroższych koronek, ale niezbyt sute, wyszywany niebieski fraczek habit z jedwabnymi
wyłogami, szamerowany srebrem. O ostrych rysach, znacznie mniej przystojny niż jej bracia,
Jeremy i Clive. Ze swoim nienagannym wyglądem mógł uchodzić za uosobienie elegancji. Nie
znajdowała w nim żadnego uchybienia, nieufność budził tylko rodzący niemiły dreszcz,
bezosobowy, męski błysk w szaroniebieskich oczach. Zachowanie Raynora było niemal
obraźliwe. Nie miała wątpliwości, że pierwsze wrażenie jej nie zwiodło.
Coś jeszcze przypomniała sobie na jego temat, plotki o pojedynkach i kobietach, tuzinach
kobiet, o niewyobrażalnej wprost rozwiązłości, w którą była jednak w stanie uwierzyć.
Niebezpieczny człowiek.
Nie czas teraz przywoływać go do porządku. Sytuacja wymagała taktu i przezorności,
aczkolwiek ni jedno, ni drugie nie należało do jej mocnych stron.
– Major Raynor, czy tak? – zapytała z uprzejmym uśmiechem. – Zaszczyt to dla mnie, sir.
Spojrzała obojętnie przez ramię, licząc, że ściągnie na odsiecz Cassie, ale dostrzegła tylko, że
nowa „przyjaciółka” wściekła opuszcza gospodę. Z tłumionym westchnieniem obróciła się na
powrót ku przeciwnikowi.
Uniósł brew, przybierając cyniczno-kpiącą minę.
– Zrazu zwiodłaś mnie, pani.
Zaszokowana jego słowami opadła na krzesło.
– Pozwolisz sobie powiedzieć, że grasz nadzwyczaj dobrze jak na amatorkę. – Skłonił się
i usiadł naprzeciw niej.
– Dziękuję – odparła drętwo.
– Ale nie o to idzie gra, prawda?
Spuściła powieki, chcąc ukryć przerażone spojrzenie.
– Nie wiem, do czego zmierzacie.
– Wiesz, pani. Byłaś pewna lub zgadywałaś, że nie przyglądałbym się tak, gdybym myślał,
że oszukujesz.
– Oszukuję? – powtórzyła ostrożnie, strwożona, że za chwilę usłyszy słowo „zdrada”.
Nachylił się ku niej z wesołym błyskiem w oczach.
– Dobra robota, pani. Uczcimy to szklanicą? – Dał znak jednej z usługujących, by
przyniosła butelkę klaretu.
Zaczynała rozumieć, że Julian Raynor niczego się nie domyśla. Poczuła ulgę, zaczęła szukać
wzrokiem Flynna.
Odciągnął ich „pasażera” w ciemny kąt sali i czekał na nią.
Odgadywała, co musi teraz myśleć. Na pewno przeklina ją, że się naraża, że w ogóle
pojawiła się tutaj dzisiejszego wieczoru. Nie mogli dojść do porozumienia. Flynn uważał jej
udział w misji za zbędny, wolałby sam wszystko załatwić, na co nie chciała przystać, wiedząc,
że chłopak robi to tylko przez wzgląd na nią. Nie miała sumienia zrzucać nań całego ryzyka.
Ponownie spojrzała na Raynora. Chociaż uśmiechał się, nie mogła się pozbyć pierwszego
wrażenia. Instynkt jej podpowiadał, że lepiej go nie prowokować i przyjąć ofiarowany napitek.
– Nie oszukiwałam – oznajmiła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin