Garwood Julie - Szmaragd.PDF

(1300 KB) Pobierz
632822645 UNPDF
Markiz Cainewood to człowiek, któremu przyświeca
w życiu jeden cel - zemsflŁza śmierć brata.
Nie chowaj tej książki przed żoną! I tak kupi sobie
Lecz kiedy na jego drodze staje Jadę, piękna dziewczyna
o płomiennych włosach i oczach skrzących się
niczym szmaragdy, markiz zapomina rfa chwilę o własnym
celu i postanawia jej pomóc.
Nie przewiduje jednego - Jadę potrafi doprowadzić
człowieka do szału.
Julie Garwood zdobyła sobie uznanie czytelników
już w 1985 roku, kiedy opublikowano jej
pierwszą książkę.
Od tego czasu każda z jej powieści trafiała na
amerykańskie listy bestsellerów.
Łączny nakład książek Julie Garwood przekroczył
w samych tylko Stanach Zjednoczonych
13 milionów egzemplarzy.
Ł*3|?*9
Nakładem Wydawnictwa Da Capo ukażą się wszystkie
powieści Julie Garwood.
JULIE GARWOOD
a oio
DC
HOR)
632822645.003.png 632822645.004.png 632822645.005.png 632822645.006.png 632822645.001.png 632822645.002.png
Tytuł oryginału
GUARDIAN ANGEL
Copyright © 1990 by Julie Garwood
Redaktor
Krystyna Borowiecka
1
Ilustracja na okładce
Robert Pawlicki
Opracowanie okładki
Sławomir Skryśkiewicz
Londyn, rok 1815
Skład i łamanie
Łowca zaczaił się i cierpliwie czekał na ofiarę.
Markiz Cainewood wymyślił zaiste szatański podstęp.
Niechlubnej sławy Poganin z Shallow's Wharf na pewno już
słyszał o roli, w którą markiz się wcielił, więc bez wątpienia
poczuje się zmuszony do wyjścia z kryjówki, gdyż duma
- napęczniała od wszystkich straszliwych opowieści, jakie
o nim snuto - nie pozwoli, by kto inny przypisywał sobie jego
haniebne wyczyny. Będzie pragnął zemsty. A gdy Poganin się
ujawni, Caine zetrze go na proch.
I wtedy legenda umrze.
Markiz był zdecydowany doprowadzić polowanie do końca,
bo gdy pająk raz zacznie tkać sieć, nie może już się z niej
wyplątać.
Od marynarzy nie uzyskał żadnych wiadomości. Obietnica
hojnych nagród nie poskutkowała i żaden nie okazał się
Judaszem; zadziwiało to markiza, gdyż za złoto, które ofiaro­
wywał, każdy zwykły człowiek bez wahania sprzedałby własną
matkę. Jednak tym razem Caine się przeliczył. Marynarze
odmawiali przyjęcia nagrody, powołując się na obowiązek
lojalności wobec legendy. Caine był cyniczny z natury,
a gorzkie doświadczenia przeszłości nauczyły go, że idealizm
MILANÓWEK
For the Polish translation
Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo
For the Polish edition
Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-7157-353-7
Printed in Germany
by ELSNERDRUCK-Berlin
5
JUUE GARWOOD
SZMARAGD
nie istnieje. Domyślał się więc, że prawdziwym powodem
odmowy jest strach. Strach i zabobon.
Pirata chroniła dyskrecja tak gęsta, jak tajemnica konfes­
jonału. Nikt nigdy nie widział go na własne oczy, chociaż jego
okręt, „Szmaragd", widywano często; ślizgał się po wodzie
jak kamyk rzucony ręką Boga, a przynajmniej tak utrzymywali
ci, którzy chełpili się, że go dojrzeli. Widok tego czarnego
okrętu niezrównanej piękności budził przerażenie w utytuło­
wanych dżentelmenach z towarzystwa dysponujących wy­
pchanymi sakiewkami, złośliwą uciechę w nikczemnikach,
i pokorne, dziękczynne modlitwy poszkodowanych przez los.
Poganin był znany z tego, że dzielił się łupem z biednymi.
Mimo że okręt Poganina spotykano dość często, nikt nigdy
nie widział na jego pokładzie ani jednego marynarza. Ten fakt
powodował jeszcze dziwniejsze domysły, zwiększał podziw
dla widmowego pirata, a także nabożny lęk.
A pirat nie zadowalał się łupiestwem na morzu. Wyraźnie
lubił urozmaicenia. Jego rajdy na ląd wzbudzały tak samo
wielkie - a może nawet większe - przerażenie niż wieści
o łupach zdobytych na wodzie. Cechą wyróżniającą Poganina
było to, że rabował wyłącznie w domach ludzi należących do
towarzystwa. 1 nie życzył sobie, by jego nocne wyczyny szły
na konto kogoś innego. Chcąc tego uniknąć, zawsze zostawiał
wizytówkę: białą różę na długiej łodydze. Ofiara, budząc się
rano, znajdowała kwiat na poduszce. Sam widok białej róży
wystarczał, by dorosły mężczyzna mdlał ze strachu.
Oczywiście biedacy bałwochwalczo czcili pirata. Był dla
nich prawdziwie romantycznym, arystokratycznym bohaterem.
Kościół adorował go równie wylewnie, ponieważ pirat pod­
kładał w kruchtach kuferki pełne złota i drogich kamieni, a na
ich wiekach zawsze leżała biała róża, by proboszcze wiedzieli,
za czyją duszę mają się modlić. Biskup, przyparty do muru,
musiał potępiać pirata. Jednak, skoro nie mógł traktować go
jak świętego, bo naraziłby się na gniew najbardziej wpływo-
wych ludzi z towarzystwa, nazywał go łotrzykiem. Ale wszyscy
widzieli, że zawsze wypowiada przydomek „Poganin" z uśmie­
chem i przymrużeniem oka.
Departament Wojny nie miał takich zastrzeżeń i wyznaczył
nagrodę za głowę pirata. Caine podwoił tę sumę. Miał osobiste
powody, by złapać bandytę, i wierzył, że ostateczne roz­
wiązanie usprawiedliwi jego niezbyt chwalebne metody.
Rozgrywka będzie się toczyła według zasady „oko za oko".
Caine wiedział, że musi zabić pirata.
Jak na ironię, obaj przeciwnicy byli sobie równi. Zwykli
ludzie bali się także markiza, bo jego dawniejsza praca dla
rządu zyskała mu ponurą sławę. Gdyby okoliczności były
inne, gdyby Poganin nie ośmielił się wywołać gniewu Caine'a,
markiz wcale by się nim nie zajmował. Jednak Poganin
popełnił śmiertelny grzech i markiz musiał go zniszczyć.
Co noc Caine przychodził do tawerny zwanej,,Nie przejmuj
się" - znajdowała się w sercu londyńskich slumsów i ob­
sługiwano tu głównie największych zabijaków wśród dokerów.
Caine zawsze zajmował narożny stolik, gdzie kamienne ściany
chroniły go przed podstępnym atakiem. Zasiadał tu i cierpliwie
czekał na Poganina.
Markiz nie miał sobie równych w umiejętności dosto­
sowywania się do ludzi najrozmaitszych kręgów społecznych.
Nauczył się tego w latach swojej mrocznej przeszłości.
W tej dzielnicy Londynu tytuł nie był nic wart. Markiz
mógł tu przeżyć wyłącznie dzięki sile, którą emanowało
jego ciało, dzięki umiejętności zadawania bólu we własnej
obronie i obojętności, z jaką przyjmował gwałt i okrucieństwo
otoczenia.
Zadomowienie się w tawernie nie zajęło mu nawet całej
nocy. Był wielkim mężczyzną, o szerokich ramionach i mus­
kularnych kończynach. Już sama potężna sylwetka onieśmielała
każdego, kto chciałby go wyzwać. Miał ciemne włosy, śniadą
cerę, oczy koloru pochmurnego, szarego nieba. Był taki czas.
6
7
JUUE GARWOOD
SZMARAGD
kiedy iskierki migocące w tych oczach wywoływały rumieniec
na twarzach dam. Jednak teraz damy cofały się na widok
chłodu i obojętnego wyrazu tych samych oczu. Szeptały sobie,
że nienawiść zamieniła serce markiza Cainewooda w głaz.
Przyznawał im rację.
Kiedy postanowił odegrać rolę Poganina, nie było mu
trudno go udawać. Wszyscy plotkarze zgadzali się, co do tego,
że Poganin jest utytułowanym dżentelmenem, a zajął się
piractwem, by zyskać środki na zbytkowne życie. Caine
wykorzystał tę plotkę do swoich celów. Gdy po raz pierwszy
pojawił się w tawernie, nosił kosztowne ubranie, a w klapę
surduta wpiął białą różę. Był to bezczelny, chełpliwy drobiazg,
który od razu zauważono.
Na wstępie pociął ostrym nożem kilku mężczyzn, by zapewnić
sobie miejsce wśród bywalców tawerny. To prawda, że ubierał się
jak dżentelmen, ale walczył nieuczciwie i bez godności. W ciągu
kilku minut zdołał wzbudzić uwielbienie i szacunek, a także
strach. Jego herkulesowa postać i siła zapewniły mu również
przychylność gości lokalu. Jeden z najodważniejszych ośmielił
się wyjąkać pytanie, czy to, co się o nim mówi, to prawda, czy
rzeczywiście jest Poganinem? Caine nie odpowiedział, tylko
roześmiał się i ludzie uznali, że pytanie mu się spodobało. A gdy
rzucił uwagę na temat bystrości umysłu pytającego, wszyscy
wyciągnęli oczekiwany wniosek. Pod koniec tygodnia wieść
o nocnych wizytach Poganina w tawernie rozniosła się jak
wiadomość o tym, że gdzieś serwują za darmo dżin.
sprawą - sprzedawał po niebotycznych cenach wielkie ilości
rozwodnionego piwa.
Właściciel tawerny stracił włosy dawno temu, lecz jego
ognistorude brwi wyrównywały ten ubytek z nawiązką. Były
grube, kręcone i pięły się na piegowate czoło jak uparte pędy
dzikiego wina. Teraz Mnich pocierał nerwowo brew, bo
prawdziwie martwił się o markiza. Była już prawie trzecia nad
ranem, godzinę temu powinien był zamknąć tawernę. Nad
kuflami kiwało się jeszcze dwóch gości. Gdy wreszcie
pożegnali się sennie i wyszli, Mnich zwrócił się do Caine'a:
- Przychodząc tu co wieczór okazujesz więcej cierpliwości
niż pchła wobec parszywego kundla. Modlę się, byś się nie
zniechęcił. - Przerwał, nalał markizowi szklaneczkę koniaku
i sam pociągnął uczciwy łyk prosto z butelki. - On będzie
ostrożny. Tak jak ja to widzę, wyśle kilku ludzi, żeby się na
ciebie zaczaili. Dlatego ciągle cię ostrzegam, żebyś chronił
plecy, gdy stąd wychodzisz. - Wypił następny łyk i ciągnął:
- Poganin jest bardzo czuły na punkcie swojej reputacji. Przez
twój podstęp chyba musiał już osiwieć. Niedługo się pokaże.
Mógłbym się założyć, że już jutro.
Caine skinął głową. Mnich, z oczami błyszczącymi nadzieją,
zawsze kończył swoją wypowiedź przepowiednią, że jutro
ofiara się pojawi.
- Caine, rzucisz się wtedy na niego jak jastrząb na gołębia.
Markiz wypił koniak, pierwszy tej nocy, potem przesunął
krzesło tak, żeby oprzeć ramiona o ścianę.
- Dostanę go!
Powiedział to z taką zawziętością, że Mnicha przeszył
dreszcz. Miał już szybko przytaknąć, gdy nagle drzwi wej­
ściowe gwałtownie się otworzyły. Mnich odwrócił się na
krześle, by zawołać, że tawerna jest już zamknięta na noc, ale
poraził go widok, który objawił się jego oczom. Siedział więc
i tylko się wpatrywał w cudowną wizję. Gdy w końcu
odzyskał głos, szepnął".
Mnich, łysy Irlandczyk, który wygrał tawernę w nieuczciwej
partyjce kart, po zamknięciu lokalu siadywał obok Caine'a.
Tylko on wiedział o podstępie. Całym sercem popierał ten
plan, ponieważ słyszał o niegodziwościach, jakich Poganin
dopuścił się wobec rodziny markiza. A poza tym od chwili,
gdy markiz zaczął wprowadzać swój zamysł w czyn, interesy
Mnicha kwitły. Wszyscy chcieli zobaczyć Poganina, więc
Mnich - dla którego zarobek był w życiu najważniejszą
8
9
JUUE GARWOOD
SZMARAGD
- Przenajświętsza Panienko, czyżby anioł do nas zstąpił?
Caine ze swojego miejsca pod ścianą patrzył prosto na
drzwi i widział wszystko dobrze. Nie poruszył się ani w żaden
sposób nie zareagował, ale był tak samo zdumiony jak Mnich.
Serce zaczęło mu walić i z trudem łapał oddech.
Kobieta stojąca w drzwiach naprawdę wyglądała jak anioł.
Caine nawet nie mrugał z obawy, że jeśli na moment
przymknie powieki, zjawa zniknie.
Była nieprawdopodobnie piękna. Jej oczy od razu go
zauroczyły. Miały cudowny odcień zieleni. Jak zieleń mojej
doliny, pomyślał, skąpanej w blasku księżyca.
Patrzyła na niego.
Długie minuty przypatrywali się sobie nawzajem. Potem
ruszyła w jego stronę; kaptur peleryny opadł jej na ramiona
i Caine znów wstrzymał oddech. Poczuł bolesny skurcz
w piersi. Oczy zamgliły mu się na widok gęstwiny kasz­
tanowych włosów. W świetle świec jarzyły się jak płomienie
ogniska.
Gdy podeszła do stołu, Caine zauważył, że jej ubranie jest
w opłakanym stanie. Było kosztowne, ale drogi materiał
z jednej strony został przedarty. Wyglądało to tak, jakby ktoś
go przeciął nożem. Obrębek zielonej atłasowej podszewki
zwisał w strzępach. Caine, coraz bardziej zaciekawiony,
popatrzył znów na jej twarz i zobaczył zadraśnięcia na
prawym policzku, drobną rankę pod pełną dolną wargą i plamę
błota na czole.
Nawet jeśli jest aniołem, najwyraźniej niedawno musiała
spędzić jakiś czas w czyśćcu, pomyślał. Jednak, chociaż
wyglądała tak, jakby właśnie przegrała walkę z Szatanem,
była naprawdę bardzo pociągająca, zbyt pociągająca, a to
mogło pozbawić go przytomności umysłu. Z rosnącym napię­
ciem czekał, aż przemówi.
Zatrzymała się przy stole. Jej spojrzenie spoczęło na róży
wpiętej w klapę surduta markiza.
Dziewczyna niewątpliwie była przestraszona. Jej ręce drżały.
Przyciskała do piersi mały biały woreczek. Caine zauważył
kilka starych blizn na jej palcach.
Zastanawiał się, jak postąpić, bo nie chciał, by się go bała.
Na tę myśl jeszcze mocniej zmarszczył czoło.
- Jest pani sama? - spytał tonem rześkim jak rodzący się
wiatr.
- Tak.
- O tej porze, tu, w tej dzielnicy?
- Tak - odparła. - Czy pan jest Poganinem? - Głos miała
zachrypnięty, cichy.
- Proszę na mnie patrzeć, gdy zadaje mi pani pytanie.
Nie podporządkowała się nakazowi i uparcie wbijała wzrok
w różę.
- Błagam, niech mi pan odpowie. Czy pan jest Poganinem?
Muszę z nim porozmawiać. To bardzo ważne.
- Tak, nazywają mnie Poganinem - powiedział Caine.
Kobieta skinęła głową.
- Słyszałam, że za odpowiednią zapłatę podejmuje się pan
każdego zadania. Czy to prawda?
- Tak - przyznał Caine. - Czego pani ode mnie chce?
W odpowiedzi rzuciła woreczek na środek stołu. Sznurek
się rozwiązał i na blat wypadło kilka srebrnych monet. Mnich
przeciągle gwizdnął.
- Tu jest trzydzieści sztuk - powiedziała, nadal nie pod­
nosząc wzroku.
Caine, słysząc to stwierdzenie, uniósł brew.
- Trzydzieści sztuk srebra?
Skinęła nieśmiało głową.
- Nie wystarczy? To wszystko, co mam.
- Kogo pani chce mi wydać?
W jej oczach odmalował się niepokój.
- Och, nie, pan mnie źle zrozumiał. Nie zamierzam nikogo
panu wydawać. Nie jestem zdrajczynią, sir.
10
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin