Reymont Wladysław - Chłopi.pdf

(3320 KB) Pobierz
1093000224.049.png
Chłopi
Jesień- str 2
Zima- str 139
Wiosna- str 270
Lato- str 433
Rozdział I
Rozdział I
Rozdział I
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział II
Rozdział II
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział III
Rozdział III
Rozdział III
Rozdział IV
1093000224.050.png 1093000224.051.png 1093000224.052.png 1093000224.001.png 1093000224.002.png 1093000224.003.png 1093000224.004.png 1093000224.005.png 1093000224.006.png 1093000224.007.png 1093000224.008.png 1093000224.009.png 1093000224.010.png 1093000224.011.png
Rozdział IV
Rozdział IV
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział V
Rozdział V
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VI
Rozdział VI
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VII
Rozdział VII
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział VIII
Rozdział VIII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział IX
Rozdział IX
Rozdział IX
Rozdział X
1093000224.012.png 1093000224.013.png 1093000224.014.png 1093000224.015.png 1093000224.016.png 1093000224.017.png 1093000224.018.png 1093000224.019.png 1093000224.020.png 1093000224.021.png 1093000224.022.png 1093000224.023.png 1093000224.024.png 1093000224.025.png 1093000224.026.png 1093000224.027.png 1093000224.028.png 1093000224.029.png 1093000224.030.png 1093000224.031.png 1093000224.032.png 1093000224.033.png 1093000224.034.png 1093000224.035.png
Rozdział X
Rozdział X
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XI
Rozdział XI
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XII
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIII
Omówienie – str 571
1
Jesień
Rozdział I
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków, moja Agato, a dokąd to wędrujecie, co?
- We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany - w tyli świat!... - zakreśliła kijaszkiem łuk od wschodu
do zachodu. Ksiądz spojrzał bezwiednie w tę dal i rychło przywarł oczy, bo nad zachodem wisiało
oślepiające słońce; a potem spytał ciszej, lękliwiej jakby...
- Wypędzili was Kłębowie, co? A może to ino niezgoda?... może...
Nie zaraz odrzekła, wyprostowała się nieco, powlekła ciężko starymi wypełzłymi oczami po polach
ojesieniałych, pustych i po dachach wsi, zanurzonej w sadach.
- I... nie wypędzali... jakżeby... dobre są ludzie - krewniaki. Niezgody też nijakiej być nie było.
Samam ino zmiarkowała, że trza mi w świat. Z cudzego woza to złaź choć i w pół morza.
1093000224.036.png 1093000224.037.png 1093000224.038.png 1093000224.039.png 1093000224.040.png 1093000224.041.png 1093000224.042.png 1093000224.043.png 1093000224.044.png 1093000224.045.png 1093000224.046.png 1093000224.047.png 1093000224.048.png
Trza było... roboty już la mnie nie miały... na zimę idzie, to jakże - darmo mi to dadzą warzę abo i ten
kąt do spania?...
A że rychtyk i ciołka odsadzili od maci... a i gąski, bo to już zimne nocki, trza zagnać pod strzechę,
tom i zrobiła miejsce... jakże, bydlątek szkoda, Boże, stworzenie też... A ludzie dobre, bo mię choć
latem przytulą, kąta ani tej łyżki strawy nie żałują, że se człowiek kiej jaka gospodyni paraduje...
A na zimę we świat, po proszonym.
Niewiela mi potrza, to se u dobrych ludzi uproszę i do zwiesny z Panajezusową łaską przechyrlam, a
jeszcze się coś niecoś grosza uścibi - to rychtyk la nich na przednowek... krewniaki przeciech...
A już ta Jezusiczek przenajsłodszy biedoty opuścić nie opuści.
- Nie opuści, nie - zawołał gorąco i wstydliwie wsadził jej w garść złotówkę.
- Dobrodzieju nasz serdeczny, dobrodzieju!
Przypadła mu do kolan roztrzęsioną głową, a łzy jak groch posypały się po jej twarzy szarej i
zradlonej jak te jesienne podorówki.
- Idźcie z Bogiem, idźcie - szeptał zakłopotany podnosząc ją z ziemi.
Zebrała drżącymi rękami torby i kijaszek z jeżem na końcu, przeżegnała się i poszła szeroką,
wyboistą drogą ku lasom; raz w raz tylko odwracała się ku wsi, ku polom, na których kopano
kartofle; i na te dymy pastusich ognisk, co się snuły nisko nad ścierniskami - poglądała żałośnie, aż i
zniknęła za przydrożnymi krzami.
A ksiądz usiadł z powrotem na kółkach od pługa, zażył tabaki i rozłożył
brewiarz, ale oczy ześlizgiwały mu się z czerwonych liter i leciały po ogromnych, w jesiennej
zadumie pogrążonych ziemiach, to po bladym niebie błądziły lub zatrzymywały się na parobku,
pochylonym nad pługiem.
- Walek... bruzda krzywa... te... - zawołał unosząc się nieco i chodził już oczami krok za krokiem za
parą tłustych siwków, ciągnących pług ze skrzypem.
Zaczął znowu bezwiednie przebiegać czerwone litery brewiarza i poruszać 2
ustami, ale co chwila gonił oczami siwki, to stadko wron, które ostrożnie, z wyciągniętymi dziobami
podskakiwały w bruździe i raz w raz, za każdym świstem bata, za każdym nawrotem pługa,
podrywały się ciężko, padały zaraz na zorane zagony i ostrzyły dzioby o twarde, zeschłe skiby.
- Walek! a śmignij no prawą po portkach, bo zostaje!
Uśmiechnął się, bo jakoż po bacie prawa już równo ciągnęła, a gdy konie doszły do drogi, uniósł się
żywo poklepał je przyjaźnie po karkach, aż wyciągały do niego nozdrza i przyjacielsko obwąchiwały
Zgłoś jeśli naruszono regulamin