Zeydler-Zborowski Zygmunt - Wernisaż.pdf

(793 KB) Pobierz
1069530911.001.png
Zygmunt Zeydler-Zborowski:
WERNISAŻ
W serii ukazały się:
1. T. Kostecki Kaliber 6,35
2. T. Kostecki Smuga grozy
3. Z. Zeydler-Zborowski Szlafrok barona Boysta
4. Z. Zeydler-Zborowski Wernisaż
w przygotowaniu
5. T. Kostecki Cieo na pokładzie
LTW
Łomianki 2009
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Wernisaż
Redakcja Małgorzata Muszyoska Projekt okładki Mikołaj Jastrzębski Edycję opracowano na
podstawie maszynopisu autorskiego
Copyright by Zofia Bimali Zborowska, Warszawa 2009 Copyright for this edition by Wydawnictwo
LTW
ISBN 978-83-7565-079-2
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel./faks (022) 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: wyd@ltw.com.pl
1
Zimne światło jarzeniówek wydobywało z półmroku kształty i kolory. Przeważały biel i czero.
Gdzieniegdzie połyskiwała ostra, agresywna czerwieo. Zieleni i żółci artysta używał bardzo
oszczędnie.
Płótna porozwieszane były efektownie, dobrane kolorystycznie i dobrze oświetlone.
Zaproszeni goście dopisali. Stawili się w komplecie. W trzech obszernych salach było tłoczno. Raul
triumfował. On umiał organizowad takie imprezy. To go bawiło i sprawiało ogromną satysfakcję.
Nabrał
już dużej wprawy. Uważał się za wybitnego fachowca.
Jak to zazwyczaj bywa na wernisażach, niewiele interesowano się dziełami sztuki. Rozmawiano o
polityce,
o ostatnich meczach piłki nożnej, o zatrważającym wzroście cen, o ciężkiej sytuacji ekonomicznej
1069530911.002.png
kraju, a prócz tego naszeptywano sobie poufnie najnowsze plotki i ploteczki - kto, z kim, gdzie i
dlaczego. Nie wszyscy jednak zajęci byli wyłącznie rozmową. Sporo osób lawirowało w kierunku
zgrabnych stoliczków, na których ustawiono kieliszki i szklanki, napełnione najrozmaitszymi
trunkami. Prócz tego kanapki, paszteciki, oliwki, migdały i owoce, efektownie poukładane na
srebrnych paterach.
Profesor Manzano niecierpliwym ruchem poprawił zsuwające się po wąskim, haczykowatym nosie
okulary
i powiedział:
- Ależ to prawdziwa uczta, pani hrabino. Uśmiechnęła się, odsłaniając podejrzanie równe 5
i błyszczące nieskazitelną bielą zęby. Wysoka, świetnie zbudowana, miała w sobie coś władczego,
coś, co nawet bliższym znajomym nakazywało szacunek i utrzymywanie odpowiedniego dystansu.
Mimo iż wiosnę życia miała już dawno za sobą, była jeszcze kobietą bardzo atrakcyjną i mogła
zafascynowad niejednego mężczyznę.
- Pan żartuje, drogi profesorze. To przecież tylko taki skromny poczęstunek dla przyjaciół i dla osób,
które interesują się twórczością mojego syna. Miło mi, że pan skorzystał z naszego zaproszenia. Czy
zdążył pan już rzucid okiem na obrazy?
Profesor znowu poprawił okulary i sięgnął po kieliszek koniaku.
- Bardzo interesujące prace, bardzo. Ogromnie żałuję, że nie mogę osobiście pogratulowad pani
utalentowanemu synowi.
-Ja także żałuję, że go tu dzisiaj nie ma między nami - westchnęła hrabina. - Ale tak się niefortunnie
złożyło, że Armando został pilnie wezwany do Nowego Jorku i nie zdążył na samolot odlatujący do
Rzymu.
- To i w Nowym Jorku syn pani będzie organizowad Wystawę? - zainteresował się profesor.
- Przypuszczalnie dopiero na początku przyszłego roku. Niewykluczone, że i w Paryżu...
Dalszy ciąg rozmowy przerwała inwazja dziennikarzy. Otoczyli hrabinę zwartym kołem.
- Dwa słowa dla „Corriere delia Sera".
- Maleoki wywiadzik dla „Avanti".
- Parę słów dla „II Messaggero". Nie dała się ubłagad.
- Nie nalegajcie, panowie. Dzisiaj nie będę rozmawiała z prasą. Ogłosiłam przecież, że konferencja
prasowa odbędzie się w najbliższy wtorek. Byd może, że wtedy i mój syn Weźmie w niej udział.
Bardzo proszę, nie róbcie zamieszania.
6
Ten i ów próbował jeszcze uzyskad chwilę rozmowy, ale wobec zdecydowanej postawy hrabiny z
wolna poczęli się rozchodzid. W międzyczasie profesor Manzano pokuśtykał w kierunku grupki
starszych panów rozprawiających o czymś z ogromnym ożywieniem.
Podszedł Raul. Wysoki, smukły, o śniadej cerze i dużych ciemnych oczach południowca. Nerwowym
ruchem przeciągnął dłonią po bujnej kasztanowej czuprynie.
- Chyba się udało - powiedział dźwięcznym barytonem.
- Nadspodziewanie. Nie sądziłam, że aż tylu ludzi przyjdzie. Dobrze to zorganizowałeś. Jestem ci
bardzo wdzięczna.
Pieszczotliwym ruchem dotknęła jego dłoni. Nie odwzajemnił uścisku. Powiedział:
- Obawiam się, że będą kłopoty. -Jakie kłopoty?
- Dzwonił wczoraj Luciano.
- Czego chciał?
- Chciał mówid z Tobą.
- Nie powiedział, o co chodzi?
- Wyraźnie nie, ale dał do zrozumienia, że ma dosyd. Spojrzała zdumiona.
- Dosyd? Czy on oszalał? Raul uśmiechnął się.
- To bardzo prawdopodobne. Wiesz, jaki jest niezrównoważony.
- Kretyn - szepnęła przez zaciśnięte zęby. - Trzeba mi było wczoraj powiedzied.
- Nie było cię w Rzymie. A przed samym wernisażem nie chciałem cię denerwowad.
W oczach hrabiny pojawiły się złe błyski.
- Niech ten imbecyl uważa, bo to się może dla niego bardzo źle skooczyd.
7
- To tylko taki chwilowy nastrój - próbował łagodzid Raul. - Niewykluczone, że już dzisiaj mu
przeszło.
Chcesz, żebym pojechał i porozmawiał z nim?
Potrząsnęła głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin