Prus Bolesław - Antek.pdf

(103 KB) Pobierz
350521548 UNPDF
Wejd na stronê http://wolnelektury.pl/ i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Boles³aw Prus
Antek
Antek urodzi³ siê we wsi nad Wis³¹.
Wie le¿a³a w niewielkiej dolinie. Od pó³nocy otacza³y j¹ wzgórza spadziste, poros³e
sosnowym lasem, a od po³udnia wzgórza garbate, zasypane leszczyn¹, tarnin¹ i g³ogiem. Tam
najg³oniej piewa³y ptaki i najczêciej chodzi³y wiejskie dzieci rwaæ orzechy albo wybieraæ
gniazda.
Kiedy stan¹³ na rodku wsi, zdawa³o ci siê, ¿e oba pasma gór biegn¹ ku sobie, a¿eby zetkn¹æ
siê tam, gdzie z rana wstaje czerwone s³oñce. Ale by³o to z³udzenie.
Za wsi¹ bowiem ci¹gnê³a siê miêdzy wzgórzami dolina przeciêta rzeczu³k¹ i przykryta zielon¹
³¹k¹.
Tam pasano bydl¹tka i tam cienkonogie bociany chodzi³y polowaæ na ¿aby kukaj¹ce
wieczorami.
Od zachodu wie mia³a tamê, za tam¹ Wis³ê, a za Wis³¹ znowu wzgórza wapienne, nagie.
Ka¿dy ch³opski dom, szar¹ s³om¹ pokryty, mia³ ogródek, a w ogródku liwki wêgierki,
spomiêdzy których widaæ by³o komin sadz¹ uczerniony i po¿arn¹ drabinkê. Drabiny te
zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myleli, ¿e one lepiej chroniæ bêd¹ chaty od ognia ni¿
dawniej bocianie gniazda. Tote¿ gdy p³on¹³ jaki budynek, dziwili siê bardzo, ale go nie ratowali.
Widaæ, ¿e na tego gospodarza by³ dopust boski mówili miêdzy sob¹. Spali³ siê, choæ
mia³ przecie now¹ drabinê i choæ zap³aci³ traf 1 za star¹, co to by³y u niej po³amane szczeble.
W takiej wsi urodzi³ siê Antek. Po³o¿yli go w niemalowanej ko³ysce, co zosta³a po zmar³ym
bracie, i sypia³ w niej przez dwa lata. Potem przysz³a mu na wiat siostra, Rozalia, wiêc musia³
jej miejsca ust¹piæ, a sam, jako osoba doros³a, przenieæ siê na ³awê.
Przez ten rok ko³ysa³ siostrê, a przez ca³y nastêpny rozgl¹da³ siê po wiecie. Raz wpad³
w rzekê, drugi raz dosta³ batem od przejezdnego furmana za to, ¿e go o ma³o konie nie
stratowa³y, a trzeci raz psy tak go pogryz³y, ¿e dwa tygodnie le¿a³ na piecu. Dowiadczy³
wiêc niema³o. Za to w czwartym roku ¿ycia ojciec podarowa³ mu swoj¹ sukienn¹ kamizelkê
z mosiê¿nym guzikiem, a matka kaza³a mu siostrê nosiæ.
Gdy mia³ piêæ lat, u¿yto go ju¿ do pasania wiñ. Ale Antek nie bardzo siê za nimi ogl¹da³.
Wola³ patrzeæ na drug¹ stronê Wis³y, gdzie za wapiennym wzgórzem raz na raz pokazywa³o siê
1. ( przyp. red. ) traf (z niem.) kara.
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E T E X i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Boles³aw Prus, Antek 1
350521548.003.png 350521548.004.png 350521548.005.png 350521548.006.png 350521548.001.png
 
co wysokiego i czarnego. Wy³azi³o to z lewej strony jakby spod ziemi, sz³o w górê i upada³o
na prawo. Za tym pierwszym sz³o zaraz drugie i trzecie, takie samo czarne i wysokie.
Tymczasem winie swoim obyczajem wlaz³y w kartofle. Matka spostrzeg³szy to zawinê³a siê
wedle sukiennej kamizelki Antkowej, tak ¿e ch³opiec prawie tchu nie móg³ z³apaæ. Ale ¿e nie mia³
w sercu zawziêtoci, bo by³o z niego dziecko dobre, wiêc wykrzyczawszy siê i wydrapawszy
kamizelkê, zapyta³ matki:
Matulu! A co to takie czarne chodzi za Wis³¹?
Matka spojrza³a w kierunku Antkowego palca, przys³oni³a oczy rêk¹ i odpar³a:
Tam za Wis³¹? Có¿ to, nie widzisz, ¿e wiatrak chodzi? A na drugi raz pilnuj wiñ, bo ciê
pokrzywami wysmarujê.
Acha, wiatrak! A co on, matulu, za jeden?
At, g³upi! odpar³a matka i uciek³a do swojej roboty. Gdzie ona mia³a czas i rozum do
udzielania objanieñ o wiatrakach!
Ale ch³opcu wiatrak spokojnoci nie dawa³. Antek widywa³ go przecie co dzieñ. Widywa³ go
i w nocy przez sen. Wiêc taka straszna uros³a w ch³opcu ciekawoæ, ¿e jednego dnia zakrad³
siê do promu, co ludzi na drug¹ stronê rzeki przewozi³, i pop³yn¹³ za Wis³ê.
Pop³yn¹³, wdrapa³ siê na wapienn¹ górê, akurat w tym miejscu, gdzie sta³o og³oszenie, aby
têdy nie chodziæ, i zobaczy³ wiatrak. Wyda³ mu siê budynek ten jakby dzwonnica, tylko w sobie
by³ grubszy, a tam gdzie na dzwonnicy jest okno, mia³ cztery têgie skrzyd³a ustawione na krzy¿.
Z pocz¹tku nie rozumia³ nic co to i na co to? Ale wnet objanili mu rzecz pastuchowie, wiêc
dowiedzia³ siê o wszystkim. Naprzód o tym, ¿e na skrzyd³a dmucha wiater i krêci nimi jak liæmi.
Dalej o tym, ¿e w wiatraku miele siê zbo¿e na m¹kê, i nareszcie o tym, ¿e przy wiatraku siedzi
m³ynarz, co ¿onê bije, a taki jest m¹dry, ¿e wie, jakim sposobem ze pichrzów wyprowadza siê
szczury.
Po takiej pogl¹dowej lekcji Antek wróci³ do domu t¹ sam¹ drog¹ co pierwej. Dali mu tam
przewonicy parê razy w ³eb za swoj¹ krwaw¹ pracê, da³a mu i matka co na sukienn¹
kamizelkê, ale to nic: Antek by³ kontent, bo zaspokoi³ ciekawoæ. Wiêc choæ po³o¿y³ siê spaæ
o g³odzie, marzy³ ca³¹ noc to o wiatraku, co mieli zbo¿e, to o m³ynarzu, co bije ¿onê i szczury
wyprowadza ze pichrzów.
Drobny ten wypadek stanowczo wp³yn¹³ na ca³e ¿ycie ch³opca. Od tej pory od wschodu
do zachodu s³oñca struga³ on patyki i uk³ada³ je na krzy¿. Potem wystruga³ sobie kolumnê;
próbowa³, obciosywa³, ustawia³, a¿ nareszcie wybudowa³ ma³y wiatraczek, który na wietrze
obraca³ mu siê jak tamten za Wis³¹.
Có¿ to by³a za radoæ! Teraz brakowa³o Antkowi tylko ¿ony, ¿eby móg³ j¹ biæ, i ju¿ by³by
z niego prawdziwy m³ynarz!
Do dziesi¹tego roku ¿ycia zepsu³ ze cztery koziki, ale te¿ struga³ nimi dziwne rzeczy. Robi³
wiatraki, p³oty, drabiny, studnie, a nawet ca³e cha³upy. A¿ siê ludzie zastanawiali i mówili do
matki, ¿e z Antka albo bêdzie majster, albo wielki ga³gan.
Przez ten czas urodzi³ mu siê jeszcze jeden brat, Wojtek, siostra podros³a, a ojca drzewo
przyt³uk³o w lesie.
W chacie by³a z Rozali¹ wielka wygoda. Dziewczyna zim¹ zamiata³a izbê, nosi³a wodê,
a nawet potrafi³a krupnik ugotowaæ. Latem posy³ano j¹ do byd³a z Antkiem, bo ch³opak zajêty
struganiem nigdy siê nie dopilnowa³. Co go nie nabili, nie naprosili, nie nap³akali siê nad nim.
Ch³opak krzycza³, obiecywa³, p³aka³ nawet razem z matk¹, ale robi³ swoje, a byd³o wci¹¿
w szkodê w³azi³o.
Dopiero gdy siostra razem z nim pas³a, by³o lepiej: on struga³ patyki, a ona pilnowa³a krów.
Nieraz matka widz¹c, ¿e dziewucha, choæ m³odsza, ma wiêcej rozumu i chêci ani¿eli Antek,
za³amywa³a z ¿alu rêce i lamentowa³a przed starym kumem, Andrzejem:
Co ja pocznê, nieszczêsna, z tym Antkiem odmieñcem? Ani to w chacie nic nie zrobi, ani
byd³a dogl¹dnie, ino wci¹¿ kraje te patyki, jakby co w niego wst¹pi³o. Ju¿ z niego, mój Andrzeju,
nie bêdzie chyba gospodarz ani nawet parobek, tylko darmozjad na miech ludziom i obrazê
bosk¹!
Andrzej, który za m³odu praktykowa³ flisactwo i du¿o wiata widzia³, tak pociesza³ strapion¹
wdowê:
Boles³aw Prus, Antek 2
Ju¿ci, gospodarzem on nie bêdzie, to darmo, bo on na to nie ma nawet dobrego rozumu.
Jego by zatem trza naprzód do szko³y, a potem do majstra. Nauczy siê z ksi¹¿ki, nauczy siê
rzemios³a i je¿eli nie zga³ganieje, bêdzie ¿y³.
Na to wdowa odpowiedzia³a, wci¹¿ ³ami¹c rêce:
Oj, kumie, co wy te¿ gadacie. A czy to nie wstyd gospodarskiemu dziecku rzemios³a siê
imaæ i byle komu na obstalunek robotê robiæ?
Andrzej puci³ dym z drewnianej fajeczki i rzek³:
Ju¿ci, ¿e wstyd, ale rady na to nie ma nijakiej.
Potem, zwracaj¹c siê do Antka siedz¹cego na pod³odze przy ³awie, zapyta³:
No gadaj, wisus, czym ty chcesz byæ? Gospodarzem czy u majstra?
A Antek na to:
Ja bêdê stawia³ wiatraki, co zbo¿e miel¹.
I odpowiada³ tak zawsze, choæ nad nim kiwano g³owami, a jak czasem to i miot³¹.
Mia³ ju¿ dziesiêæ lat, kiedy pewnego razu omioletnia wówczas siostra jego, Rozalia, strasznie
zaniemog³a. Jak siê po³o¿y³a z wieczora, to siê jej na drugi dzieñ dobudziæ by³o trudno. Cia³o
mia³a gor¹ce, oczy b³êdne i gada³a od rzeczy.
Matka z pocz¹tku myla³a, ¿e dziewczyna przyczaja siê, da³a jej wiêc parê szturchañców. Ale
gdy to nie pomog³o, wytar³a j¹ gor¹cym octem, a na drugi dzieñ napoi³a wódk¹ z pio³unem.
Wszystko na nic, a nawet gorzej, bo po wódce wyst¹pi³y na dziewuchê sine plamy. Wtedy
wdowa przetrz¹sn¹wszy szmaty, jakie tylko by³y w skrzyni i w komorze, wybra³a szeæ groszy
i wezwa³a na ratunek Grzegorzow¹, wielk¹ znachorkê.
M¹dra baba obejrza³a chor¹ uwa¿nie, oplu³a ko³o niej pod³ogê jak nale¿y, posmarowa³a j¹
nawet sad³em, ale i to nie pomog³o.
Wtedy rzek³a do matki:
Napalcie, kumo, w piecu do chleba. Trza dziewczynie zadaæ na dobre poty, to j¹ odejdzie.
Wdowa napali³a w piecu jak siê patrzy i wygarnê³a wêgle czekaj¹c dalszych rozkazów.
No, teraz rzek³a znachorka po³o¿yæ dziewuchê na sosnowej desce i wsadziæ j¹ w piec
na trzy zdrowaki. Ozdrowieje wnet, jakby kto rêk¹ odj¹³!
Istotnie, po³o¿ono Rozaliê na sosnowej desce (Antek patrzy³ na to z rogu izby) i wsadzono j¹,
nogami naprzód, do pieca.
Dziewczyna, gdy j¹ gor¹co owia³o, ocknê³a siê.
Matulu, co wy ze mn¹ robicie? zawo³a³a.
Cicho, g³upia, to ci przecie wyjdzie na zdrowie.
Ju¿ j¹ wsunê³y baby do po³owy; dziewczyna poczê³a siê rzucaæ jak ryba w sieci. Uderzy³a
znachorkê, schwyci³a matkê obu rêkami za szyjê i wniebog³osy krzycza³a:
A dyæ wy mnie spalicie, matulu!
Ju¿ j¹ ca³kiem wsuniêto, piec za³o¿ono desk¹ i baby poczê³y odmawiaæ trzy zdrowaki
Zdrowa, Panno Mario, ³aski pe³na
Matulu! matulu moja! jêcza³a nieszczêliwa dziewczyna. O matulu!
Pan z tob¹, b³ogos³awiona ty miêdzy niewiastami
Teraz Antek podbieg³ do pieca i schwyci³ matkê za spódnicê.
Matulu! zawo³a³ z p³aczem a dyæ j¹ tam na mieræ zaboli!
Ale tyle tylko zyska³, ¿e dosta³ w ³eb, a¿eby nie przeszkadza³ odmawiaæ zdrowasiek. Jako
i chora przesta³a biæ w deskê, rzucaæ siê i krzyczeæ. Trzy zdrowaki odmówiono, deskê
odstawiono.
W g³êbi pieca le¿a³ trup ze skór¹ czerwon¹, gdzieniegdzie oblaz³¹.
Jezu! krzyknê³a matka ujrzawszy dziewczynê niepodobn¹ do ludzi.
I taki ogarn¹³ j¹ ¿al za dzieckiem, ¿e ledwie pomog³a znachorce przenieæ zw³oki na tapczan.
Potem uklêk³a na rodku izby i, bij¹c g³ow¹ w klepisko, wo³a³a:
Oj, Grzegorzowa! A có¿ wycie najlepszego zrobili!
Znachorka by³a markotna.
Et! Cicho bycie lepiej byli Wy mo¿e mylicie, ¿e dziewuszysko od gor¹ca tak
sczerwienia³o? To tak z niej choroba wylaz³a, ino ¿e trochê za prêdko, wiêc i umorzy³a
niebogê. To wszystko przecie z mocy boskiej.
Boles³aw Prus, Antek 3
We wsi nikt nie wiedzia³ o przyczynie mierci Rozalii. Umar³a dziewucha to trudno. Widaæ,
¿e ju¿ tak by³o przeznaczone. Albo¿ to jedno dziecko co rok we wsi umiera, a przecie zawsze
ich jest pe³no.
Na trzeci dzieñ w³o¿ono Rozaliê w wie¿o zheblowan¹ trumienkê z czarnym krzy¿em, trumnê
ustawiono w gnojownicach i powieziono dwoma wo³ami za wie, tam gdzie nad zapadniêtymi
mogi³ami czuwaj¹ spróchnia³e krzy¿e i bia³okore brzozy. Na nierównej drodze trumienka
skrzywi³a siê trochê na bok, a Antek, trzymaj¹cy siê fa³dów spódnicy matczynej, id¹c za wozem
myla³:
Musi tam byæ le Rozalce, kiedy siê tak poprawia i na bok przewraca!
Potem pokropi³ ksi¹dz trumnê wiêcon¹ wod¹, czterech parobków spuci³o j¹ na szalach
do grobu, przywali³o ziemi¹ i tyle wszystkiego.
Wzgórza z lasem szumi¹cym i te, na których krzaki ros³y, zosta³y tam, gdzie by³y. Pastusi
jak dawniej grali na fujarkach w dolinie i ¿ycie sz³o, wci¹¿ sz³o swoj¹ kolej¹, choæ we wsi nie
sta³o jednej dziewuchy.
Przez tydzieñ mówiono o niej, potem zapomniano i opuszczono wie¿y grób, na którym tylko
wiatr wzdycha³ i wiergota³y polne koniki.
A jeszcze potem spad³ nieg i nawet koniki wystraszy³.
W zimie gospodarskie dzieci chodzi³y do szko³y. A ¿e z Antka nie spodziewa³a siê matka
¿adnej pomocy w gospodarstwie, raczej zawadê, wiêc poradziwszy siê kuma Andrzeja
postanowi³a oddaæ ch³opca na naukê.
A czy mnie we szkole naucz¹ wiatraki budowaæ? pyta³ Antek.
Ocho! Naucz¹ ciê nawet w kancelarii pisaæ, byle ino by³ chêtny.
Wziê³a tedy wdowa czterdzieci groszy w wêze³ek, ch³opca w garæ i ze strachem posz³a do
nauczyciela. Wszed³szy do izby zasta³a go, jak sobie ³ata³ stary ko¿uch. Pok³oni³a mu siê do
nóg, dorêczy³a przyniesione pieni¹dze i rzek³a:
K³aniam siê te¿ panu profesorowi i licznie proszê, ¿eby mi wielmo¿ny pan tego oto wisusa
wzi¹³ do nauki, a rêki na niego nie ¿a³owa³, jak rodzony ojciec
Wielmo¿ny pan, któremu s³oma wygl¹da³a z dziurawych butów, wzi¹³ Antka pod brodê,
popatrzy³ mu w oczy i poklepa³.
£adny ch³opak rzek³. A co ty umiesz?
Ju¿ci prawda, ¿e ³adny pochwyci³a zadowolona matka ale musi, ¿e chyba nic nie umie.
Jak¿e wiêc, wy jestecie jego matk¹ i nie wiecie, co on umie i czego siê nauczy³? spyta³
nauczyciel.
A sk¹d bym ja mia³a wiedzieæ, co on umie? Przecie ja baba, to mi do tych rzeczy nic. A co
uczy³ siê on, niby mój Antek, to wiem, ¿e uczy³ siê byd³o paæ, drwa szczypaæ, wodê ze studni
ci¹gn¹æ i chyba ju¿ nic wiêcej.
W taki sposób zainstalowano ch³opca do szko³y. Ale ¿e matce ¿al by³o wydanych czterdziestu
groszy, wiêc dla uspokojenia siê zebra³a pod domem paru s¹siadów i radzi³a siê ich, czy to
dobrze, ¿e Antek bêdzie chodziæ do szko³y i ¿e taki wydatek na niego ponios³a.
Te! odezwa³ siê jeden z gospodarzy niby to nauczycielowi z gminy siê p³aci, wiêc na
upartego moglibycie mu nic nie dawaæ. Ale zawsze on siê upomina, a takich, co nie p³ac¹ mu
osobno, gorzej uczy.
A dobry te¿ z niego profesor?
No, niczego! On niby, jak z nim gadaæ, to taki jest trochê g³upowaty, ale uczy jak wypada.
Mój przecie ch³opak chodzi do niego dopiero trzeci rok i ju¿ zna ca³e abecad³o z góry na dó³
i z do³u do góry.
E! Có¿ to znaczy abecad³o odezwa³ siê drugi gospodarz.
Ju¿ci, ¿e znaczy rzek³ pierwszy. Nibycie to nie s³yszeli, co nieraz nasz wójt powiadaj¹:
¯ebym ja choæ umia³ abecad³o, to bym z takiej gminy mia³ dochodu wiêcej ni¿ tysi¹c rubli,
tyle co pisarz!
W parê dni potem Antek poszed³ pierwszy raz do szko³y. Wyda³a mu siê taka prawie
porz¹dna jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ³awki by³y w niej jedna za drug¹
jak w kociele. Tylko ¿e piec pêk³ i drzwi siê nie domyka³y, wiêc trochê ziêbi³o. Dzieci mia³y
czerwone twarze i rêce trzyma³y w rêkawach nauczyciel chodzi³ w ko¿uchu na sobie i w
Boles³aw Prus, Antek 4
baraniej czapce na g³owie. A po k¹tach szko³y siedzia³ bia³y mróz i wytrzeszcza³ na wszystko
iskrz¹ce lepie.
Usadzono Antka miêdzy tymi, co nie znali jeszcze liter, i zaczê³a siê lekcja.
Antek, upomniany przez matkê, lubowa³ sobie, ¿e musi siê odznaczyæ.
Nauczyciel wzi¹³ kredê w skostnia³e palce i na zdezelowanej 2 tablicy napisa³ jaki znak.
Patrzcie, dzieci! mówi³. Tê literê spamiêtaæ ³atwo, bo wygl¹da tak, jakby kto kozaka
tañcowa³, i czyta siê A. Cicho tam, os³y! Powtórzcie: a a a
A! a! a! zawo³ali chórem uczniowie pierwszego oddzia³u.
Nad ich piskiem górowa³ g³os Antka. Ale nauczyciel nie zauwa¿y³ go jeszcze.
Ch³opca trochê to ubod³o; ambicja jego zosta³a podra¿niona.
Nauczyciel wyrysowa³ drugi znak.
Tê literê mówi³ zapamiêtaæ jeszcze ³atwiej, bo wygl¹da jak precel. Widzielicie precel?
Wojtek widzia³, ale my to chyba nie odezwa³ siê jeden.
No, to pamiêtajcie sobie, ¿e precel jest podobny do tej litery, która nazywa siê B. Wo³ajcie:
be! be!
Chór zawo³a³: be! be! ale Antek tym razem rzeczywicie siê odznaczy³. Zwin¹³ obie rêce
w tr¹bkê i bekn¹³ jak roczne cielê.
miech wybuchn¹³ w szkole, a nauczyciel a¿ zatrz¹s³ siê ze z³oci.
Hê krzykn¹³ do Antka. To ty taki zuch? Ze szko³y robisz cielêtnik? Dajcie go tu na
rozgrzewkê .
Ch³opiec ze zdziwienia a¿ os³upia³, ale nim siê upamiêta³, ju¿ go dwaj najsilniejsi ze szko³y
chwycili pod ramiona, wyci¹gnêli na rodek i po³o¿yli.
Jeszcze Antek niedobrze zrozumia³, o co chodzi, gdy nagle uczu³ kilka têgich razów i us³ysza³
przestrogê:
A nie becz, hultaju! A nie becz!
Pucili go. Ch³opiec otrz¹sn¹³ siê jak pies wydobyty z zimnej wody i poszed³ na miejsce.
Nauczyciel wyrysowa³ trzeci¹ i czwart¹ literê, dzieci nazywa³y je chórem, a potem nast¹pi³
egzamin.
Pierwszy odpowiada³ Antek.
Jak siê ta litera nazywa? pyta³ nauczyciel.
A! odpar³ ch³opiec.
A ta druga?
Antek milcza³.
Ta druga nazywa siê be. Powtórz, ole!
Antek znowu milcza³.
Powtórz, ole, be!
Albo ja g³upi! mrukn¹³ ch³opiec, dobrze pamiêtaj¹c, ¿e w szkole beczeæ nie wolno.
Co, hultaju jaki, jeste hardy? Na rozgrzewkê go!
I znowu ci sami co pierwej koledzy pochwycili go, po³o¿yli, a nauczyciel udzieli³ mu tak¹
sam¹ liczbê prêtów, ale ju¿ z upomnieniem:
Nie b¹d hardy! Nie b¹d hardy!
W kwadrans póniej zaczê³a siê nauka oddzia³u wy¿szego, a ni¿szy poszed³ na rekreacjê 3 ,
do kuchni profesora. Tam jedni pod dyrekcj¹ gospodyni skrobali kartofle, drudzy nosili wodê,
inni pokarm dla krowy, i na tym zajêciu up³yn¹³ im czas do po³udnia.
Kiedy Antek wróci³ do domu, matka zapyta³a go:
A co? Uczy³e siê?
Uczy³em.
A dosta³e?
O, jeszcze jak! Dwa razy.
Za naukê?
Nie, ino na rozgrzewkê .
Bo widzisz, to pocz¹tek. Dopiero póniej bêdziesz bra³ i za naukê! pocieszy³a go matka.
2. ( przyp. red. ) zdezelowany zniszczony.
3. ( przyp. red. ) rekreacja (z ³ac.) odpoczynek, przerwa w nauce.
Boles³aw Prus, Antek 5
350521548.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin