Brent Casey - Wyprawa po szczęście.pdf

(547 KB) Pobierz
175621424 UNPDF
Casey Brent
Wyprawa po szczęście
1.
H Był wczesny wieczór jednego z ostatnich dni lata. O kilka
przecznic dalej jarzyła się feerią świateł i mieniła
wszystkimi kolorami tęczy dzielnica rozrywki, świat kasyn
gry i przytulnych lokali, tu jednak, na przedmieściu Las
Vegas, panowała przytłaczająca cisza.
Nerwowym gestem zwichrzyła swe ciemne, przetykane
jaśniejszymi pasmami włosy, gdy nagle usłyszała za sobą
zniecierpliwiony głos.
— Hallie! Co ty wyprawiasz z włosami! Szczęście, że
nosisz je krótko obcięte. Przy twoim niemądrym przy-
zwyczajeniu długie włosy byłyby dla ciebie katastrofą.
Przyłapana na gorącym uczynku, odwróciła się gwał-
townie i uśmiechnęła z zakłopotaniem.
— Masz rację, Marlo. Ale ja tego po prostu nie
zauważam. Zawsze kiedy jestem zdenerwowana, sięgam
ręką do włosów.
Potrząsnęła głową i jej zgrabnie przycięta fryzura od-
zyskała zwykłą formę. Lubiła ją, ponieważ była praktyczna i
nie wymagała zbyt wiele zachodu.
— Co się stało? — spytała Maryla, nie czekając jednak
na odpowiedź machnęła ręką. — Zresztą nie potrzebujesz
mi nic mówić, i tak wiem. To z powodu Terry'ego, czyż nie
tak?
2
allie Jordan westchnęła ciężko i wstała. Któryś raz z
rzędu podbiegła do okna małego mieszkania, które
dzieliła ze swą przyjaciółką Marlą, i wyjrzała w dół, na
ulicę.
— Tak — odparła zgnębiona Hallie. — Dziś daje na
siebie wyjątkowo długo czekać. Więcej niż godzinę. Mam
nadzieję, że nic mu się nie stało.
Marla skrzywiła się, po czym opadła na krzesło. Ziewnęła
szeroko, próbowała jednak odpędzić od siebie senność, bo
musiała myśleć o przygotowaniu się do wyjścia. Za godzinę
powinna być w pracy, w jednym z wielkich kasyn w
mieście, ale wciąż jeszcze siedziała w szlafroku.
— Byłoby szczęście, gdyby nigdy więcej nie przyszedł
— zauważyła zgryźliwie.
W oczach Hallie błysnął gniew.
Co ty właściwie masz przeciwko Terry'emu Ken-
dallowi? Zawsze mówisz o nim z niechęcią.
Przepraszam, Hallie. Wiem, jak ci na nim zależy. Ale ja
nic na to nie poradzę, że mu jakoś dziwnie nie ufam. On
jest taki... ach, nie wiem. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
Hallie musiała się mimo wszystko roześmiać. — Wiem,
co masz na myśli. Uważasz, że jest śliski jak węgorz, a przy
tym przebiegły.
Odwróciła się do okna i znowu wyjrzała niecierpliwie na
ulicę. — Może rzeczywiście jest taki. Terry mówi, że trzeba
być właśnie takim, aby móc przeżyć w tym mieście.
Sprzedawanie drogich samochodów sportowych gwiazdom
filmowym i znanym ludziom to tylko na pozór prosta
sprawa. Musi ciężko pracować, aby się nie dać konkurencji.
Mów sobie, co chcesz, a ja i tak nie pogodzę się z
twoim wyborem. Zbyt różnicie się od siebie. Poza tym
Terry jest wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną. A takim
mężczyznom z reguły nie można wierzyć.
To nieprawda — gorąco zaprotestowała Hallie. —
Zresztą kocham go, to wszystko.
Marla raptem spoważniała.
— Mówisz serio, Hallie? Naprawdę nie chcę cię dręczyć,
ale czy nie zakochałaś się w Terrym po prostu
3
dlatego, że czułaś się samotna? Twoja matka umarła
przecież tak niedawno. Będąc w stanie przygnębienia,
prawdopodobnie padłabyś w ramiona pierwszemu, który by
się w tym momencie nawinął.
Hallie nie posiadała się ze złości. Podczas ostatnich
dwóch lat, odkąd mieszkały razem, jeszcze nigdy nie była
tak wściekła na Marlę.
— To obrzydliwe z twej strony, że mi mówisz coś
takiego. Nie będę tego dłużej słuchać. Jeśli Terry tak bardzo
się spóźnia, musi mieć po temu ważny powód. Spróbuję się
dowiedzieć, co się stało.
Ignorując pełne zwątpienia spojrzenie Marli sięgnęła po
torebkę, po czym rozgniewana wyszła.
Jadąc przez miasto próbowała się uspokoić. Myślała o
Terrym i o tym, jak często nazywał jej starego volks-wagena
„gruchotem". To prawda, dla swej sekretarki trzymał w
celach reprezentacyjnych jeden ze sportowych, starannie
dobranych modeli. W głębi duszy czuła jednak, że do niej
samej taki elegancki wóz by nie pasował. Z natury
praktyczna, nie miała zwyczaju bujać w obłokach. Zresztą i
tak nie mogłaby sobie na nic takiego pozwolić.
Ochłonąwszy trochę, musiała przyznać, że w słowach
Marli było sporo racji. Jej uczucie dla Terry'ego przyszło tak
nagle.
Co prawda ona, dziewczyna w końcu dwudziestoletnia,
miała prawo zakochać się na śmierć i życie. Jej matka w
tym wieku była już mężatką i zdążyła urodzić ją, Hallie. Na
moment oczy zaszły jej łzami. Biedna Mom. Nie miała
łatwego życia. Hallie miała dziesięć lat, gdy ojciec zostawił
ją dla innej kobiety. Dwa lata później stracił życie w
katastrofie lotniczej. Matka musiała ciężko pracować, aby
zapewnić córce jakie takie warunki. Gdy Hallie wstępowała
do High School, była już naznaczona piętnem ciężkiej
choroby. Może to prawda, że ona sama nie zakochałaby się
tak od razu w Terrym, gdyby jej
4
matka nie umarła cztery miesiące wcześniej. Ale czuła się
taka samotna i opuszczona! Po prostu rozpaczliwie po-
trzebowała kogoś.
To ładnie ze strony Terry'ego, że nie wykorzystał sytuacji
i nie zmuszał jej do niczego. Tyle że z biegiem czasu jego
pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Czuła, że
Terry'emu już nie wystarcza rola pocieszyciela, który
zgnębionej kobiecie pozwala wypłakać się na swym
ramieniu, ale że oczekuje czegoś więcej. Może się wkrótce
zaręczą? Była przekonana, że Terry poprosi ją o rękę.
Gdybyż się to stało tego wieczoru!
Ubiegłego wtorku powiedział, że zabierze ją dziś na
obiad. Potem jednak przez cały tydzień był zajęty i ani
słowem nie wspomniał o spotkaniu. A teraz po prostu nie
przyszedł. Coś musiało mu wypaść, i tego właśnie chciała
się dowiedzieć.
Trzy razy dzwoniła do drzwi, zanim wreszcie Terry
otworzył. Miał na sobie krótki płaszcz kąpielowy, a jego
włosy były w nieładzie.
Hallie! Dziecinko, co ty tu robisz? — spytał wyraźnie
zaskoczony.
Byliśmy umówieni na obiad, nie pamiętasz?
Wielkie nieba! Musiałem chyba zapomnieć, przep-
raszam.
Co za dziecinka? — dobiegł z tyłu lekko schrypnięty
kobiecy głos. Zaraz potem wyjrzała zaspana twarz ob-
ramowana rozczochranymi jasnymi włosami.
Cześć — ujrzawszy Hallie rzuciła przyjaźnie dziew-
czyna. — Jesteś jedną z przyjaciółek Terry'ego? Wejdź do
środka, właśnie wydajemy party. Tyle że musisz sobie
sama poszukać partnera. Terry należy do mnie, przynaj-
mniej dziś w nocy — mrugnęła porozumiewawczo. —
Kto jutro będzie jego wybranką, tego nie wiadomo. Wiesz
przecież, jaki on jest.
Terry gniewnie odepchnął dziewczynę. — Cicho bądź,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin