Sanderson_Gill_Romantyczni_egoisci.pdf

(693 KB) Pobierz
218263974 UNPDF
Gill Sanderson
Romantyczni egoiści
218263974.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tom wtargnął w życie Nikki Gale pewnego pięknego sobotniego poranka wczesnym
latem. Wtargnął to właściwe słowo, albowiem było tak:
Dzień zapowiadał się pracowity – właściwie Nikki wszystkie dni miała pracowite i to jej
odpowiadało – ale rano mogła sobie jeszcze pozwolić na odrobinę lenistwa. Została w
szlafroczku i słuchając czwartego programu radia, zaparzyła kawę i przyrządziła grzanki.
Zamierzała zjeść śniadanie na powietrzu, na swoim patio, choć to może zbyt szumna nazwa, i
przyglądać się rudzikom uwijającym się w zaniedbanym ogrodzie Białego Dworu. Och, z
jaką ochotą zakasałaby rękawy i zajęłaby się tymi wszystkimi roślinami!
Kiedy posiłek był gotowy, wyłączyła radio i wówczas usłyszała pierwszy trzask. Gdzieś
bardzo blisko. Jak gdyby gałąź się złamała. Dziwne, pomyślała. Przecież nie ma wiatru,
nawet najdelikatniejszego powiewu, więc dlaczego gałąź miałaby trzeszczeć?
Owinęła się szczelniej połami szlafroczka, zawiązała pasek i wyjrzała na dwór.
Jej pomalowana na ciemnozielony kolor przyczepa mieszkalna stała starannie
wkomponowana w otoczenie w samym końcu ogrodu Białego Dworu obok bocznej bramy,
ukryta pod gałęziami ogromnego dębu. Na jednej z nich, znajdującej się wprost nad sypialnią,
wisiał teraz, a właściwie leżał, kurczowo jej uczepiony, z głową w dół, nogami wyżej, jakiś
nieznajomy mężczyzna. Gałąź zaś pod takim ciężarem niebezpiecznie trzeszczała i zaczęła się
odłamywać od pnia.
– Co pan tu robi? Dlaczego wchodzi pan na dach mojej przyczepy? – zażądała wyjaśnień.
– Nie miałem w planach znalezienia się nad tą przyczepą – odparł szarmancko mężczyzna
po chwili zastanowienia. – Zamierzałem tylko doczołgać się do gniazda na samym końcu tej
gałęzi – wyjaśnił, pokazując palcem cel swojej wyprawy.
Mówił prawdę. Nikki wielokrotnie widywała samiczkę rudzika krążącą nad tym
miejscem.
– Nie jest pan trochę za stary na takie rzeczy? – spytała karcącym tonem. – W gnieździe
nie ma już jajeczek, pisklęta się wykluły. Nie należy ich niepokoić.
– Wcale nie miałem zamiaru ich niepokoić – żachnął się nieznajomy. – Chciałem je tylko
obejrzeć. Z okna sypialni zobaczyłem ptaszka z robakiem w dziobie i uświadomiłem sobie
nagle, że w życiu nie widziałem gniazda z małymi. Jest kilka rzeczy, jakie mężczyzna
powinien zrobić przynajmniej raz w życiu, a ja nigdy nie oglądałem ptasiej mamy
wkładającej robala w otwarty dzióbek i... – Nie dokończył zdania.
Tym razem nie było nawet ostrzegawczego trzeszczenia. Gałąź z głośnym TRACH!
oderwała się od pnia, a mężczyzna spadł z wysokości około dwóch metrów prosto na dach
przyczepy, która niemal jęknęła pod jego ciężarem.
– Niech się pan nie rusza! – krzyknęła Nikki. – Już do pana idę!
Przyniosła z szopy drabinę, którą oparła o bok przyczepy, i wspięła się na nią.
Teraz znalazła się twarzą w twarz z intruzem. Zauważyła jego ogromne zielone oczy,
zmysłowe usta, długawe ciemne włosy i mimo woli pomyślała, że jest całkiem przystojny.
218263974.003.png
Zauważyła też, że jego szczupłą twarz wykrzywia grymas bólu. Może jest w szoku,
przemknęło jej przez głowę.
– Mam nadzieję, że nie uszkodziłem dachu – rzekł uprzejmie, chociaż z trudem łapał
oddech. – Nie miałem zamiaru na nim lądować.
– Proszę się nie martwić – odparła Nikki równie uprzejmie. – To solidnie zbudowana
przyczepa. Bardziej niepokoję się o pana – dodała. – Proszę leżeć spokojnie i nie ruszać się.
Czy uderzył się pan w głowę albo doznał urazu szyi? – wypytywała. – Aha, zapomniałam
wyjaśnić. Jestem pielęgniarką.
– Wydaje mi się, że nic mi się nie stało. Nie spadłem przecież z dużej wysokości, a poza
tym starałem się rozluźnić mięśnie. Na szczęście dach tej przyczepy nie jest zbyt twardy, więc
zamortyzował uderzenie. Na razie trudno mi złapać oddech i z pewnością będę cały
posiniaczony, ale przede wszystkim jest mi wstyd. Gdyby pani zechciała zejść z drabiny,
postaram się do niej doczołgać i jakoś się stąd ewakuować. A zawsze uważałem dęby za
mocne drzewa – dodał z sarkazmem w głosie i kopnięciem strącił złamaną gałąź z dachu.
– To bardzo cienka gałąź – Nikki wzięła „swoje” drzewo w obronę – a pan całym
ciężarem położył się na niej. Na pewno da pan radę zejść?
– Tak, nic mi nie jest. Tylko... strasznie mi głupio – wyznał mężczyzna i skrzywił się z
bólu.
– A jednak się pan potłukł. Kiedy już pan będzie na dole, chciałabym pana obejrzeć –
powiedziała Nikki.
Nieznajomy uśmiechnął się.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Ja już sobie panią obejrzałem.
Nikki oblała się rumieńcem i spuściła oczy. Przy całej tej szarpaninie z drabiną poły jej
szlafroka rozchyliły się, odsłaniając głęboko wyciętą cieniutką koszulkę nocną.
– Dżentelmen by nie patrzył – oznajmiła z godnością i poprawiła szlafrok.
– Podeszła pani tak blisko, że nie miałem wyboru. Ale chyba docenia pani to, że się
przyznałem?
Co za obłędna rozmowa, pomyślała Nikki. Zeszła z drabiny, upewniła się, że jest mocno
oparta i zawołała:
– No, może pan schodzić. Tylko powoli!
Po chwili nieznajomy stał już obok niej. Przyjrzała mu się uważnie. Z doświadczenia
wiedziała, że mógł odnieść cięższe obrażenia, niż się w pierwszej chwili wydawało. Może jest
w szoku? Zdecydowanie pobladł.
– Niech pan wejdzie do środka i usiądzie – poleciła.
– Zrobię panu coś gorącego do picia. Chciałabym upewnić się, że nic się panu nie stało.
Potem ewentualnie zawiozę pana na ostry dyżur.
– Dziękuję. Nie wydaje mi się, żeby wizyta na ostrym dyżurze była konieczna, ale z
przyjemnością napiję się czegoś gorącego.
– Nie widziałam pana dotychczas, a znam prawie wszystkich w okolicy – zagadnęła
Nikki, a przypomniawszy sobie wzmiankę o rudzikach widzianych z okna sypialni, spytała: –
Osiedlił się pan tutaj?
218263974.004.png
– Tak. Czasowo mieszkam tam. – Mężczyzna odwrócił się i wskazał Biały Dwór. –
Przepraszam, nie zdążyłem się jeszcze przedstawić... Nazywam się Tom Murray i jestem
lekarzem. Joe Kenton przyjął mnie do swojej przychodni. A pani na pewno jest Nikki Gale,
pielęgniarka środowiskowa, prawda?
Nagle pobladł jeszcze bardziej i zachwiał się. Nikki otoczyła go ramieniem i pomogła
wejść do przyczepy. Szybko przygotowała kubek gorącej, mocno osłodzonej herbaty.
Kiedy Tom doszedł trochę do siebie, przystąpiła do badań. Po pierwsze zmierzyła mu
puls i ciśnienie – były w normie. Potem poprosiła, by zdjął koszulę i pokazał bok, na który
upadł. Ramię i rękę miał potłuczone, na dodatek skaleczył się o ramę świetlika. Nikki
opatrzyła ranę, następnie poprosiła, by wstał, poruszał rękami i nogami. Chciała sprawdzić,
czy niczego sobie nie złamał. Tom, krzywiąc się, posłusznie wykonywał polecenia.
– Odnoszę wrażenie, że wyszedł pan z tego bez większego szwanku, ale gdyby stłuczenia
bardzo bolały, radzę zażyć jakiś środek przeciwbólowy.
– Chyba tak zrobię – powiedział i zaczął się ubierać. Nikki zauważyła, że był dobrze
umięśniony, chociaż bardzo szczupły, jak gdyby odrobinę przesadził z odchudzaniem.
– Jest pan karnym pacjentem – pochwaliła go. – Nie tak jak większość lekarzy.
– Nauczyłem się zawsze wykonywać polecenia pielęgniarek – odparł – i lekarzy – dodał
po namyśle. – Dzięki temu mam spokojniejsze życie. A teraz, skoro badanie skończone,
pozwolisz, Nikki, że się jeszcze raz przedstawię – powiedział, wyciągając do niej rękę. –
Tom, twój nowy sąsiad.
Nikki dopiero teraz spojrzała na niego nie jak na intruza czy pacjenta, lecz jak na
mężczyznę.
– Skoro jesteśmy sąsiadami, to może zostaniesz na śniadanie? – zaproponowała.
– Z przyjemnością. Ale... – dodał, patrząc na jej szlafrok i ranne pantofle – czy na pewno
nie przeszkadzam?
– Nie, nie. Usiądź na patio, a ja się szybko ubiorę, dobrze? Może zechcesz przejrzeć
gazetę?
Nikki wśliznęła się do swej maleńkiej łazienki, szybko się umyła, a potem przeszła do
równie maleńkiej sypialni. W co się ubrać, zastanawiała się, energicznie szczotkując włosy.
Przelotnie spojrzała na długą sukienkę – wiedziała, że wygląda w niej dobrze – ale
zrezygnowała z tego pomysłu. Przecież jest ciepło i na dodatek sobota rano! Ostatecznie
włożyła szorty i podkoszulek. Ale usta podmalowała. W końcu bardzo rzadko miała gościa na
śniadaniu.
Kiedy z tacą w rękach pokazała się w drzwiach przyczepy, Tom wstał i odebrał ją od niej.
Nikki spodobał się ten gest. Usiedli.
– Wiedziałam, że masz przyjechać – powiedziała, nalewając kawę – ale kiedy zjawiłeś się
na rozmowę wstępną, byłam akurat na szkoleniu. Dlaczego zdecydowałeś się na tak
radykalną zmianę w życiu? Jesteś ortopedą, pracowałeś jako konsultant w szpitalu w
Londynie, prawda? Kariera stała przed tobą otworem.
– Może tak, a może nie – odparł Tom z filozoficznym uśmiechem.
– Co cię skłoniło, żeby zostać lekarzem ogólnym właśnie tu, na wsi w Yorkshire, w
218263974.005.png
krainie wrzosowisk?
– Cóż... Z wykształcenia jestem internistą, dopiero później zainteresowałem się ortopedią,
otrzymałem propozycję dobrej pracy i... – urwał i wzruszył ramionami – i zmieniłem zdanie.
Znowu przerwał i zatoczył ręką koło, wskazując drzewa, ptaki, niebo.
– Spójrz na to. Całe życie mieszkałem w Londynie. Odkąd pamiętam praca, praca, tylko i
wyłącznie praca, po czternaście godzin na dobę. Aż pewnego dnia uświadomiłem sobie, że
kocham wieś i że ponad dziewięć miesięcy nie wyściubiłem nosa poza Londyn. Więc
zostawiłem tamtą posadę... Na rok. Przez rok będę zajmował się czymś całkowicie innym.
Wiem, że czeka mnie tutaj niezła harówka, ale właśnie tego pragnę. Mam trzydzieści jeden
lat. Jeszcze tylu rzeczy w życiu nie robiłem... A teraz mam okazję spróbować przynajmniej
niektórych z nich.
– Na przykład spaść z drzewa na dach przyczepy?
– Właśnie. Miałem to na mojej liście. Teraz mogę już wykreślić jako załatwione.
Nikki dobrze się czuła w towarzystwie Toma. Spodobał jej się ten nowy kolega i sąsiad.
– Mama mówi, że jestem wścibska, ja wolę określenie „ciekawska” – zaczęła. – Powiedz,
jak to się stało, że zamieszkałeś w Białym Dworze? Przyznam, że ci zazdroszczę. Już jako
mała dziewczynka marzyłam, żeby tam mieszkać.
Tom roześmiał się.
– Wiesz, że przez ten rok właściwie zastępuję Annę Rix, która wzięła urlop
macierzyński...
– Tak. Wyszła za mąż za Amerykanina, Floyda Rixa, i wyjechali do Stanów.
– Właśnie. Nie chciała, żeby dom stał pusty, więc wynajęła mi go na rok. Nie mogło się
lepiej ułożyć. To Joe Kenton podsunął jej ten pomysł. Byłaś w środku, prawda?
– Och tak, wielokrotnie. I zawsze myślałam, że urządziłabym wszystko inaczej niż Anna.
Ale to cudowny dom.
– Prawda? Nigdy nie mieszkałem w tak olbrzymiej rezydencji. Zawsze miałem maleńkie
mieszkania, gdzie zresztą wracałem tylko na noc. Ale teraz chcę się nauczyć gotować, a może
nawet zająć ogrodem. No, twoja kolej. Opowiedz, jak to się stało, że jesteś moją sąsiadką.
Nikki wzruszyła ramionami.
– Dom należał kiedyś do Joego. Sześć lat temu, kiedy zaczęłam pracować jako
pielęgniarka, zaproponował, żebym tu zamieszkała. Oboje myśleliśmy, że to będzie na
krótko, ale jakoś nigdy się nie wyprowadziłam. A kiedy Anna odkupiła dom, cieszyła się, że
jestem w pobliżu. Czasami pomagałam jej w ogrodzie. Lubię to miejsce – dodała. Nagłe
spojrzała na pusty kubek i talerzyk Toma i zaproponowała: – Jeszcze kawy i grzankę?
– Poproszę. To bardzo miłe śniadanie. Musisz kiedyś przyjść do mnie na jakiś
poczęstunek, kiedy się urządzę.
– Bardzo chętnie. Eee... jesteś, to znaczy mieszkasz... – zaczęła się jąkać.
– Zastanawiasz się, jak taktownie zapytać, czy jestem żonaty, tak? – wyręczył ją Tom. –
Nie jestem. Nie mam też narzeczonej ani nawet kandydatki na nią. Wiem, że to zabrzmi
okropnie, ale byłem tak zajęty pracą, że wszystkie znajomości z kobietami kończyły się
bardzo szybko... Ale skoro rozmawiamy tak szczerze, to teraz znowu twoja kolej. Taka
218263974.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin