Young_Karen_Musi zdarzyc_sie_cud_HS031997.pdf

(385 KB) Pobierz
339987108 UNPDF
Young Karen
Musi zdarzyć się
cud
1
339987108.205.png 339987108.216.png 339987108.227.png 339987108.238.png 339987108.001.png 339987108.012.png 339987108.023.png 339987108.034.png 339987108.045.png 339987108.056.png 339987108.067.png 339987108.078.png 339987108.089.png 339987108.100.png 339987108.111.png 339987108.122.png 339987108.133.png 339987108.144.png 339987108.155.png 339987108.166.png 339987108.171.png 339987108.172.png 339987108.173.png 339987108.174.png 339987108.175.png 339987108.176.png 339987108.177.png 339987108.178.png 339987108.179.png 339987108.180.png 339987108.181.png 339987108.182.png 339987108.183.png 339987108.184.png 339987108.185.png 339987108.186.png 339987108.187.png 339987108.188.png 339987108.189.png 339987108.190.png 339987108.191.png 339987108.192.png 339987108.193.png 339987108.194.png 339987108.195.png 339987108.196.png 339987108.197.png 339987108.198.png 339987108.199.png 339987108.200.png 339987108.201.png 339987108.202.png 339987108.203.png 339987108.204.png 339987108.206.png 339987108.207.png 339987108.208.png 339987108.209.png 339987108.210.png 339987108.211.png 339987108.212.png 339987108.213.png 339987108.214.png 339987108.215.png 339987108.217.png 339987108.218.png 339987108.219.png 339987108.220.png 339987108.221.png 339987108.222.png 339987108.223.png 339987108.224.png 339987108.225.png 339987108.226.png 339987108.228.png 339987108.229.png 339987108.230.png 339987108.231.png 339987108.232.png 339987108.233.png 339987108.234.png 339987108.235.png 339987108.236.png 339987108.237.png 339987108.239.png 339987108.240.png 339987108.241.png 339987108.242.png 339987108.243.png 339987108.244.png 339987108.245.png 339987108.246.png 339987108.247.png 339987108.248.png 339987108.002.png 339987108.003.png 339987108.004.png 339987108.005.png 339987108.006.png 339987108.007.png 339987108.008.png 339987108.009.png 339987108.010.png 339987108.011.png 339987108.013.png 339987108.014.png 339987108.015.png 339987108.016.png 339987108.017.png 339987108.018.png 339987108.019.png 339987108.020.png 339987108.021.png 339987108.022.png 339987108.024.png 339987108.025.png 339987108.026.png 339987108.027.png 339987108.028.png 339987108.029.png 339987108.030.png 339987108.031.png 339987108.032.png 339987108.033.png 339987108.035.png 339987108.036.png 339987108.037.png 339987108.038.png 339987108.039.png 339987108.040.png 339987108.041.png 339987108.042.png 339987108.043.png 339987108.044.png 339987108.046.png 339987108.047.png 339987108.048.png 339987108.049.png 339987108.050.png 339987108.051.png 339987108.052.png 339987108.053.png 339987108.054.png 339987108.055.png 339987108.057.png 339987108.058.png 339987108.059.png 339987108.060.png 339987108.061.png 339987108.062.png 339987108.063.png 339987108.064.png 339987108.065.png 339987108.066.png 339987108.068.png 339987108.069.png 339987108.070.png 339987108.071.png 339987108.072.png 339987108.073.png 339987108.074.png 339987108.075.png 339987108.076.png 339987108.077.png 339987108.079.png 339987108.080.png 339987108.081.png 339987108.082.png 339987108.083.png 339987108.084.png 339987108.085.png 339987108.086.png 339987108.087.png 339987108.088.png 339987108.090.png 339987108.091.png 339987108.092.png 339987108.093.png 339987108.094.png 339987108.095.png 339987108.096.png 339987108.097.png 339987108.098.png 339987108.099.png 339987108.101.png 339987108.102.png 339987108.103.png 339987108.104.png 339987108.105.png 339987108.106.png 339987108.107.png 339987108.108.png 339987108.109.png 339987108.110.png 339987108.112.png 339987108.113.png 339987108.114.png 339987108.115.png 339987108.116.png 339987108.117.png 339987108.118.png 339987108.119.png 339987108.120.png 339987108.121.png 339987108.123.png 339987108.124.png 339987108.125.png 339987108.126.png 339987108.127.png 339987108.128.png 339987108.129.png 339987108.130.png 339987108.131.png 339987108.132.png 339987108.134.png 339987108.135.png 339987108.136.png 339987108.137.png 339987108.138.png 339987108.139.png 339987108.140.png 339987108.141.png 339987108.142.png 339987108.143.png 339987108.145.png 339987108.146.png 339987108.147.png 339987108.148.png 339987108.149.png 339987108.150.png 339987108.151.png 339987108.152.png 339987108.153.png 339987108.154.png 339987108.156.png 339987108.157.png 339987108.158.png 339987108.159.png 339987108.160.png 339987108.161.png 339987108.162.png 339987108.163.png 339987108.164.png 339987108.165.png
Prolog
1 marca 1996
athan McAllister w zamyśleniu wpatrywał się w list, który
trzymał w dłoni. Do oczu napłynęły mu łzy, sprawiając, iż
przez chwilę nie widział zupełnie nic. Jego pierwszą reakcją
na wiadomość, że Lizzie i Jim zginęli w katastrofie lotniczej, było
niedowierzanie. W dalszym ciągu zresztą nie mógł pogodzić się z myślą,
że jego siostra, najbardziej chyba pogodna i energiczna osoba, jaką znał,
odeszła.
Jak coś takiego mogło się wydarzyć? Byli bardzo udanym
małżeństwem. Mieli dwójkę dzieci, szczęśliwy dom... I oto w jednej
chwili Jess i Jamie zostali sierotami.
Nathan zmrużył oczy, aby rozmazany obraz ułożył się w dobrze znany
charakter pisma. Duże, zamaszyste litery, nakreślone na papierze
purpurowym atramentem, najlepiej świadczyły o otwartym,
żywiołowym charakterze piszącej. Gorzki żal ścisnął mu gardło. Nikt
inny, tylko Lizzie mogła napisać coś tak ważnego purpurowym
atramentem.
Westchnął ciężko i zaczął czytać:
Najdroższy Nathanie,
Jeżeli czytasz te słowa, to znaczy, że zdarzyło się coś, czego nikt z nas
nie mógł przewidzieć. Jim i ja odeszliśmy, a nasze najdroższe dzieci
zostały sierotami. Właśnie tego najbardziej obawiają się rodzice. Co sta-
nie się z nimi, kiedy nas zabraknie? Rozmawiałam o tym z Tobą kilka dni
po urodzeniu Jamie'ego, pamiętasz? Obiecałeś mi wtedy, że razem z
Emily zaopiekujecie się moimi dziećmi, gdyby zdarzyło się jakieś
nieszczęście.
Tak bardzo się cieszę, że znalazłeś kogoś takiego, jak ona. Jesteście
dla siebie stworzeni. Wiem, że będzie doskonałą matką dla Jess i
Jamie'ego. A tak przy okazji, może pomyślicie także o własnym dziecku?
2
N
339987108.167.png
A teraz do rzeczy.
Rodzice prawdopodobnie będą czuli się zobowiązani do opieki nad
nimi. Nie zgadzaj się na to pod żadnym pozorem. Jim i ja przemyśleliśmy
wszystko i jesteśmy głęboko przekonani, że Ty i Emily będziecie kochać
nasze dzieci tak samo, jak my.
Mając w pamięci wszystkie chwile naszego dzieciństwa, powierzam
Twojej opiece moje najdroższe dzieci: Jessicę Jane i Jamesa Nathana.
Kochaj je i dbaj o nie. Dziękuję Ci, Nathan.
Z wyrazami miłości Elizabeth McAllister Kinsley
List opatrzony był pieczątką notariusza i podpisami dwóch świadków.
Poniżej umieszczone zostało zdjęcie, ukazujące pogodną, uśmiechniętą
twarz kobiety, a w samym rogu kartki widniało jedno słowo zapisane
purpurowym atramentem - „Lizzie".
Nathan opuścił rękę i zrezygnowany wpatrywał się w okno. Był
przerażony. Co myślał wówczas, gdy obiecywał Lizzie to wszystko? Nigdy
w życiu nie spodziewałby się, że będzie musiał wypełnić swoje przy-
rzeczenie. Sama myśl o tym przytłaczała go. Ledwie znał swoją
siostrzenicę i siostrzeńca. Przez prawie pięć lat mieszkali w Londynie,
gdzie pracował Jim, ich ojciec. W Houston bywali bardzo rzadko.
Zresztą, niewiele wiedział o dzieciach. Byłby kiepskim ojcem. Emily
mogłaby powiedzieć coś na ten temat.
Na samą myśl o żonie kurczowo zacisnął palce. Ciekawe, czy Lizzie
chciałaby zostawić dzieci pod jego opieką, gdyby wiedziała, że Emily go
opuściła? Odeszła dwa miesiące temu, dokładnie w Wigilię Bożego
Narodzenia. Od tamtej pory nie miał od niej żadnej wiadomości.
W zamyśleniu spoglądał na nagie gałęzie drzew rosnących tuż za
patio. Zastanawiał się, czy Emily wróciłaby, gdyby do niej zadzwonił i
opowiedział, co się stało. I gdyby powiedział, że Lizzie uważała ją za ide-
alną matkę dla Jess i Jamie'ego.
Nie, jeszcze nie czas na to. Spojrzał na ciężkie, zachmurzone niebo.
Poradzi sobie sam. Spełni obietnicę, którą dał Lizzie. Najpierw nauczy
się, jak być dobrym ojcem - dzieci są przecież teraz najważniejsze. A po-
tem, kiedy wszystko się ułoży, sprowadzi Emily do domu. Jedyny kłopot
3
339987108.168.png
polegał na tym, że dokonanie tego graniczyłoby z cudem.
4
339987108.169.png
Rozdział 1
16 grudnia 1996
o tutaj?
- Chyba tak. Widzisz? Jest napis „Poddasze Emily". - Drobna,
rudowłosa osóbka odwróciła się, energicznie odrzucając do tyłu
włosy związane w koński ogon i pomaszerowała w kieranku drzwi
sklepu. - To musi być tutaj.
Chłopiec skrzywił się z niezadowoleniem.
- Wygląda mi na to, że to sklep tylko dla dziewczyn. Widzisz tu
jakichś chłopców? - zapytał, ociągając się z wejściem do środka.
- Jamie! - skarciła go dziewczynka i otworzyła drzwi.
- W porządku. - Jamie niechętnie podążył za Jess. Wiedział, że jego
siostra zawsze będzie od niego o trzy lata starsza, ale był również
święcie przekonany, iż nadejdzie dzień, kiedy to on będzie o trzydzieści
centymetrów wyższy. A wtedy pokaże jej, kto tu rządzi. - Zobaczysz,
będziemy mieli kłopoty - mruknął.
- Błagałeś mnie, żebym zabrała cię ze sobą - przypomniała mu,
patrząc z wyrzutem spoza szkieł okularów. - Teraz nie możesz się
wycofać.
- Jasne. Nie jestem tchórzem - odparł nieco obrażony.
- To świetnie. - Jess dyskretnie rozejrzała się wokół. Niestety, było
tylko dwóch klientów. Spodziewała się, że sklep będzie zatłoczony i nikt
nie zauważy jej i Jamie'ego. Cóż... Żaden plan nie jest doskonały.
Pchnęła brata w kierunku dużej wystawy.
- Popatrzmy na te świąteczne lalki. Tylko nie dotykaj niczego.
Okrążyli wystawę, uważnie przyglądając się każdej z zabawek. Były to
głównie Mikołaje - pulchne i chude; ale też duże i małe elfy w
czerwonych czapkach, myszy i króliki, trzymające w łapkach gałązki jodły
lub ostrokrzewu, oraz całe mnóstwo aniołów. Wśród nich, na samym
przodzie, znajdował się jeden szczególny. Na jego widok Jess, która
5
T
339987108.170.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin