Coulter Catherine - Panna młoda 07 - Pendragon.pdf
(
954 KB
)
Pobierz
Pendragon
ROZDZIAŁ 1
Wyścigi kotów
Tor wyścigowy McCaulty Okolice Eastbourne, Anglia
Jasne sobotnie popołudnie, kwiecień 1823
- Panie Raleigh, proszę zabrać Małego Toma z drogi.Panu Korkowi! Do diabła, zaraz go stratu¬je!
Mały Tom został w ostatniej chwili gwałtownie usunięty z toru. Jeszcze chwila, a Pan Korek bru¬talnie
powaliłby go na ziemię. Pan Raleigh żywił co do 'Małego Toma wielkie nadzieje, ale kot nie był jeszcze
gotowy na taki poziom rywalizacji. Ma¬ły Tom, czarny jak sam diabeł, z małymi białymi łapkami, miał,
ostatecznie, zaledwie rok i nie zdą¬żył jeszcze przejść dobrego przeszkolenia.
Kjedy jednak zawodnicy śmignęli obok jak strza¬ły, pan Raleigh ustawił Małego Toma z powrotem na tor,
poklepawszy go uprzednio po zadku i wy¬mruczawszy coś do małego kociego uszka. Ten po¬mruk
najwyraźniej obiecywał posiekaną kurzą wą¬tróbkę. Mały Tom rzucił się do przodu, już czując ów smak w
pyszczku.
Meggie Sherbrooke spojrzała na tor, złożyła dłonie wokół ust i znów krzyknęła:
- Do diabła, Panie Korku! Biegnij! Nie pozwól, żeby Blinker II cię dogonił! Dasz radę! Biegnij!
Wielebny Tysen Sherbrooke starał się przymy¬kać oko na sporadycznie wymykające się z ust cór¬ki
ulubione diabelskie przekleństwo Sherbrooków,' gdyż w istocie bardzo pasowało do wyścigów. Sam zaś
zawołał:
- Biegnij, Panie Korku! Kleopatra, dasz radę, dalej, mała!
Pan Korek, który wreszcie przestał rosnąć pół roku temu, był dużym pręgowanym kocurem z ru¬dymi
pasami na grzbiecie i łebku oraz z białym brzuchem i łapami, silnym jak Clancy, byk wysta¬wowy pana
Harbora. Biegł tylko na zapach pstrą¬ga, trzykilogramowego i ha szczęście zawsze mar¬twego, pieczonego
z odrobiną soku z cytryny. Max Sherbrooke stał na linii mety i wymachiwał rybą w tę i z powrotem jak
metronomem, próbując sku¬pić na niej uwagę Pana Korka. Poza sezonem Pan Korek często spędzał
poranki pod stołem w jadal¬ni, spod którego wystawał tylko jego rudy, cętko¬wany ogon falując leniwie,
informując wszem wo¬bec, że jego właściciel jest gotowy na przyjęcie smacznego plasterka chrupkiego
bekonu lub, ewentualnie, miseczki mleka, a może nawet obu tych rzeczy naraz, jeśli ofiarodawca odrobinę
się postara.
Duży i silny, z muskularnymi łapami - czysta si¬ła i poezja w ruchu - z podziwem mawiała lady Dauntry o
Panu Korku. Była organizatorką cere¬monii od czternastu lat, nigdy nie odwoływała wy¬ścigów, bez względu
na pogodę. Lady Dountry na¬rzekała na korupcję na torze wyścigowym i nawet teraz, w 1823 roku, chodziły
pogłoski o pojedyn¬czych próbach ustawiania gonitw, dlatego w kocich stajniach prowadzono nad wszystkim
surowy nad¬zór.
Mary Rose, Szkotka, żona Tysena już od ośmiu lat, wydała z siebie bardzo głośny, acz uroczy okrzyk:
- Dalej, Kleo, moja piękna, dalej! - Następnie nabrała głęboko powietrza w płuca i wrzasnęła: - Dogonisz ją,
Alec! Biegnij, mały!
Siedmioletni Alec Sherbrooke tak naprawdę próbował dogonić Leo, którego czcił niemal jak bożyszcze. W
większych stajniach wyścigowych mówiono, że bardzo prawdopodobne, iż Alec Sherbrooke należy do
rzadkiej grupy ludzi - zakli¬naczy kotów. Jeśli to faktycznie prawda, był zaiste nadzwyczajny. Mówiono, że
Kleo zaczyna biec su¬sami za każdym razem, gdy Alec znajduje się w po¬bliżu i to właśnie dzięki niemu
kotka tak szybko opanowała tę nową technikę. Wszystkim zapierało dech z zachwytu - zaklinacz kotów. Jeśli
Alec Sherbrooke posiadał tak wyjątkowy dar, czekała go wielka sława w świecie wyścigów. Jako że Alec był
jeszcze za mały, żeby móc dotrzymać kroku Kleo, jej trenerem na torze był Leo, jego starszy brat przyrodni.
Meggie po cichu zastanawiała się, czy Kleopatra biegła, ponieważ Leo biegł obok, czy może motywowało ją
to, co siedmioletni Alec szeptał jej do ucha przed każdym wyścigiem.
Dla wszystkich zwolenników filigranowych biega¬czy ruch Kleopatry, ochrzczonej kilka miesięcy wcześniej
Cleą Mią przez pewnego przyjezdnego włoskiego kuratora, stanowił istną ucztę dla oka. Była urodzoną
skoczką. Mary Rose z zapartym tchem obserwowała, jak biegnie, robi sześć szybkich kroków, nabiera
rozpędu i niczym tancerka unosi przednie łapy, wyciąga tylne i szybuje do przodu, rozciągając w powietrzu
cętkowany grzbiet, by po chwili wylądować tuż przed Blinkerem II.
Ze wszystkich stron rozległy się wiwaty. Lady Dountry oznajmiła, że Kleopatra to gracja w ruchu, i wszyscy
wokół przyznali jej rację. .
Na początku wyścigu Kleo z zadowoleniem biegła dobrych sześć długości za prowadzącym, sunęła obok
Leo, a w ślad za nimi dreptał, próbujący do¬trzymać im kroku Alec. Leo w kółko powtarzał pod nosem jej
imię, lecz na tyle głośno, żeby mo¬gła je usłyszeć. Biegł z nią krok w krok, co nie na¬leżało do zadań
łatwych, gdy zaczynała poruszała się skokami. Jednak Leo był młody i silny, i uwiel¬biał patrzeć, jak
Kleopatra wyciąga się, skacze i ląduje prawie metr przed pozostałymi uczestni¬kami wyścigu. Bracia Harker,
ze stajni wyścigo¬wej Mountvale, uznali tę technikę za wyjątkową i olśniewającą. Mówili o Alecu, kiwali
głowami¬i zastanawiali się, jak zmieni świat wyścigów ko¬tów dzięki swojemu darowi. Zaklinacz kotów, a to
dopiero!
Blinker II wysunął koci łeb do przodu i znów wy¬szedł na prowadzenie. Biegł z całych sił, pozosta¬jąc na
środku toru, słuchał krzyków zachęty ze strony swojego pana, krzyków, które dla Blinkera oznaczały świeże,
ciepłe mleko prosto od Trudy, krowy pana Grimsby. Nie zboczył z ustalonego to¬ru nawet o milimetr, gdy
inny kot dosłownie sko¬czył mu na grzbiet. Pan Grimsby nie przetrenował go do tego wyścigu, za radą braci
Harker, udzielo¬ną mu z pół roku temu, by nie przekraczał dziesię¬ciu okrążeń dziennie. Blinker II był cały
szary, miał jasnozielone oczy i zawsze mruczał w biegu.
Meggie dostała już chrypy, ale to nie miało zna¬czenia. Darła się co sił w płucach:
- Dalej, Panie Korku! Ruszaj się! Możesz prze¬gonić Blinkera II! Spójrz na tego pysznego pstrąga, którym
Leo do ciebie macha. Poczuj tylko tę smakowitą woń!
Pan Korek rozpędził się już nie na żarty, jego ła¬py ledwie dotykały suchego, piaszczystego toru,
przypominając tylko długą złocistą smugę. Jego zielone oczy utkwione były w rybie lekko kołyszą¬cej się w
prawej dłoni Maksa, który stał, teraz już w pełni widoczny, tuż za linią mety.
Kleopatra dała potężnego susa i wylądowała nieco ponad metr przed Leo. Dysząc ciężko, chło¬pak
próbował dotrzymać jej kroku, gdyż kiedy tra¬ciła go z zasięgu swojego prawego oka, najzwyczaj¬niej w
świecie zatrzymywała się i czekała na niego. A może czekała na nich dwóch, Leo i Aleca? Nikt nie wiedział
tego na pewno. Była to jedyna wada tej metody treningu. Leo Sherbrooke, siedemna¬stoletni młodzieniec,
szkolił koty wyścigowe z ta¬kim zapałem, jak nikt w stajni wyścigowej pastora. Już o świcie można było
zobaczyć Leo i Aleca biegną¬cych przez pola w stronę kanału La Manche.
Zupełnie biała kotka Horacego Blummera, Candace, pruła do przodu niczym pocisk i kiedy zbliżała się do
innego zawodnika, z właściwą sobie złośliwością syczała i prychała zajadle, pokazując kły. Jeśli przeciwnik
szybko nie usunął się na bok, Candace dotkliwie kąsała go w zad. Dziś kotka biegła dość dobrze, prychając
na każdym kroku. Uosobienie złośliwości, tak pan Blummer z dumą wypowiadał się o Candace. Nie trzeba
było ucie¬kać się do przekupstwa, żeby w wyścigu dała z sie¬bie wszystko.
Pan Korek zatrzymał się dosłownie na ułamek sekundy, żeby jej odprychnąć, a potem, z ogonem sztywno
zawieszonym w powietrzu, śmignął obok, wyprzedzając ją.
Horacy pana Goodgame'a, teraz już dziesięcio¬letni, stary, ale jary, jak mawiał żartem pan Good¬game, był
długi, chudy i przypominał białoszarą cętkowaną strzałę, przecinającą tor wyścigowy. Pan Goodgame
przyczepił Horacemu flagę do grubego białego ogona i teraz powiewała ona na wietrze w szalonym tańcu.
Przedstawiała dwa koty stojące na tylnych łapach i trzymające skrzyżowane mie¬cze. Napis pod spodem
głosił: Leve et relius, co w tłumaczeniu oznaczało: Powstań i lśnij, pięk¬na sentencja, bezsprzecznie, lecz
nie do końca ro¬zumiana przez miejscowych.
Zawodnicy pokonali już niemal trzy czwarte dy¬stansu. Jedynie trzy koty zostały wywabione z wy¬ścigu
przez chuliganów, którzy pohukiwali niczym sowy, by wypłoszyć zwierzęta z toru, albo wrzesz¬czeli niczym
handlarze portowi, wymachując do¬rodną rybą lub surowymi udkami kurczaka. Po¬mocnicy trenerów z
okolicznych stajni wyścigo¬wych próbowali siłą usuwać chuliganów z toru.
- Panie Korku, dostaniesz ode mnie trzy plastry bekonu, jeśli wyprzedzisz Starego Lummleya!
Stary Lummley był mistrzem. Znał się na rzeczy i wystarczył mu tylko widok swojej pani, pani Poe, stojącej
na linii mety z ramionami skrzyżowanymi na obfitym biuście i powtarzającej w kółko tę samą śpiewkę, żeby
biec prosto i szybko. Ostatnimi cza¬sy zauważono u niego objawy artretyzmu i eksper¬ci przewidywali, że
wkrótce go to spowolni.
Czteroletni Rory Sherbrooke uwielbiał Kleopa¬trę, choć kotka kuliła ogon i uciekała przed nim za każdym
razem, gdy podchodził na tyle blisko, by móc ją złapać. Rory siedział teraz u ojca na barana, wymachiwał
gwałtownie rączkami i wrzeszczał z ca¬łych sił, niemal przyprawiając rodziciela o głuchotę.
Meggie poklepała Rory'ego po nóżce, a potem dostrzegła, że Pan Korek pozostaje w tyle za Kle¬opatrą,
która właśnie wykonała kolejny skok i wy¬lądowała tuż przed nim. W tłumie wzdłuż toru roz¬legło się
zawodzenie i wiwaty.
Doping stawał się coraz gorętszy. Na torze po¬zostało pięć kotów, prujących przed siebie ile sił w łapach,
wszystkie w świetnej formie, wszystkie mające za cel wygraną. Cztery z nich biegły w ku¬pie - Kleopatra,
Blinker II, Stary Lummley i Pan Korek. Poruszały się szybko, coraz szybciej. Can¬dace, tuż za nimi, pędziła
z pochylonym łbem, nie oglądając się na boki i próbując dogonić grupę•
Lecz wtedy na torze pojawił się Mały Tom. Od¬bił się z impetem i poszybował ponad kotami, któ¬re biegły
przed nim. Jego sposób skakania przypo¬minał susy Kleopatry, zawierał jednak dodatkowy pełen gracji
obrót tuż przed lądowaniem. Tłum wstrzymał oddech, gdy mały kotek przeskoczył po¬nad Horacym, ledwie
muskając flagę dumnie po¬wiewającą na grubym ogonie. Po chwili, pecho¬wym zrządzeniem losu, Mały
Tom wylądował na grzbiecie Blinkera II, który obrócił się gwałtow¬nie i ugryzł Małego Toma w ucho, a
następnie oba koty, miaucząc żałośnie i prychając, wypadły z to¬ru wprost pod nogi osiemdziesięcioletniej
przygłu¬chej pani Blanchard i zaplątały się w jej liczne spódnice, podczas gdy starsza pani okładała je
pa¬rasolem.
Prawdziwy chaos zapanował jednak dopiero wtedy, gdy Pan Korek, w ostatnim przypływie energii,
poszybował nad linią mety, pokonując Kleopatrę o trzy długości wąsów. Stary Lummley i Candace wpadły na
siebie w zaciętej walce o trze¬cie miejsce. Blinker II wbiegł z powrotem na tor, a kiedy zdał sobie sprawę, że
przegrał, zadarł dum¬nie łeb i ze sztywno uniesionym ogonem skierował się spokojnym krokiem do mety.
Jego śladem po-' dążył Horacy, ciągnąc za sobą flagę po brudnym piachu. Dziś nie będzie lśnił. Co zaś do
Małego Toma, był wyczerpany. Leżał na boku na krawędzi toru i wylizywał łapy.
Kiedy lady Dountry, głosem niosącym się aż do samego Eastbourne, ogłosiła Pana Korka zwy_ cięzcą, Max
uniósł go, przewiesił sobie przez ramię i przeniósł uroczyście do kręgu zwycięzców. U je¬go boku szedł
dumnie AJec. Zanim Max dotarł na miejsce, zdążył już dostać zadyszki, gdyż Pan Korek nie zaliczał się do
wagi piórkowej. Na widok Meggie Pan Korek automatycznie otworzył pysz¬czek i wydał z siebie potężne
MIAU. Wodpowie¬dzi Meggie wyciągnęła z kieszeni owinięty w nie¬skazitelnie czystą serwetkę plaster
bekonu i poda¬ła go zwierzęciu, dodając, jaki to wspaniały z niego kot i jak wspaniale się ściga.
Pan Korek skonsumował bekon, polizał dłoń Meggie i z powrotem zwiesił łeb na ramieniu Mak¬sa. Wyglądał
na wyjątkowo zadowolonego z siebie.
Kleopatra wiedziała, że przegrała. Nie była z te¬go powodu szczęśliwa. Niestety, prawdziwy sporto¬wy duch
należał do elementów, których trenerzy w żaden sposób nie potrafili nauczyć swoich pod¬opiecznych, tak
więc gdy Leo podszedł z nią zbyt blisko Pana Korka, kotka wycią'gnęła łapę i pacnꬳa go nią po łbie. Pan
Korek otworzył jedno oko, wydał z siebie krótkie syknięcie i znów zapadł w drzemkę, niewzruszony jej złymi
manierami.
- Następnym razem, Kleo - powiedz!ał Leo, głaszcząc ją po lśniącym grzbiecie. - Zobaczysz, następnym
razem pokonasz tego rudego giganta.
Musisz tylko poćwiczyć start, wzmocnić tylne łapy. Wpadliśmy już z AJekiem na pomysł, jak to zrobić.
AJec musnął ją nosem w pyszczek i delikatnie dotknął palcami łebka. Następnie szepnął jej coś do małego
uszka. Patrząc na scenę z boku, moż¬na by było przysiąc, że zwierzę go słucha. Chłopiec pocałował Kleo w
łepek. Kotka natychmiast prze¬stała się dąsać i głośno zamruczała.
Pan Grimsby zauważył to i pokiwał głową ze zrozumIemem.
- Zaklinacz kotów - powiedział do żony, na któ¬rej twarzy malował się nieukrywany podziw.
- Tak, AJec to obiecujący zaklinacz kotów. Tego popołudnia miał odbyć się jeszcze jeden wyścig, wyłącznie
dla trzylatków, gdyż w tym wieku koty były najbardziej agresywne, najbardziej nie¬okiełznane. Zwykle
wyścigi takie kończyły się ogólną szarpaniną, kępki futra latały nad torem pełnym miauczących, kłębiących
się zwierząt. Czę¬sto żaden kot nie docierał nawet do linii mety i dziś nie miało być inaczej.
- Kociaków nie zmienisz, choćbyś chciał - pokiwał głową Ozzie Harker, znosząc z toru Monroe, szaloną
trzyletnią, pręgowaną kotkę z krwawiącym uchem.
Maggie poklepała najpierw Pana Korka, a po¬tem Kleo i obcałowywała im pyszczki tak długo, aż zaczęły się
od niej odsuwać, zastanawiając się, gdzie jest jedzenie.
- Wspaniały dzień - stwierdziła Meggie i objęła ojca. - Mogę się założyć, że teraz, kiedy AJec sku¬pi całą
uwagę na Kleo, Kleo zacznie pokonywać Pana Korka.
- Ten chłopiec jest zdumiewający, prawda?
Meggie wyraźnie słyszała w głosie ojca ogromną miłość do syna.
- Zarówno on, jak i Rory są zdumiewający. Wy¬konaliście z Mary Rose kawał dobrej roboty - Meggie
wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - I tik jak obiecałam, nauczyłam ich wszystkiego, co po¬winni wiedzieć.
Tysen nie mógł powstrzymać śmiechu na wspo¬mnienie tego kazania dawno temu, które zakoń¬czyło się
nie tylko ogólnym wybuchem radości, ale i całkowitą akceptacją.
- Szkoda, że nie ma tu Zuzanny i Rohana Car¬ringtonów - dodała Meggie po chwili. - Cieszę się, że wysłali
braci Harkerów, by wybadali konku¬rencję• Wyścigi wydają się ciekawsze, gdy stajnie Mountvale wystawiają
swoje koty.
- Będą tu w maju - odparł Tysen. - Rohan na¬pisał mi, że teraz są w Paryżu. Podziwiają kwitną¬ce ogrody.
Znasz Rohana i jego ogrody - powróci z dziesiątkami nowych projektów.
- To był dobry dzień - powiedział Max, wciąż z Panem Korkiem na ramieniu, choć teraz już nie dyszał tak
bardzo ze zmęczenia.
- Tak - przytaknął mu ojciec. - To prawda.
- Tato, mogę ponieść Pana Korka?
Tysen uniósł głowę, spojrzał na czteroletniego synka, Rory'ego, przekalkulował w myślach dodat¬kowy
ciężar Pana Korka na swoich barkach i wes¬tchnął zrezygnowany.
- Podaj mu go, Max.
Rozdział 2
Posiadłość miejska Sherbrooke'ów
1) Putnam Place, Londyn
Tydzień później
Posiadłość miejska Sherbrooke'ów na rogu Put¬nam Place była dwupiętrową rezydencją w stylu
georgiańskim, wybudowaną w połowie poprzednie¬go stulecia przez hrabiego Northcliffe, który posia¬dał
znacznie więcej pieniędzy niż dobrego smaku, lub też bon gout, jak zwykł wykrzykiwać, gdy korzy¬stał z
przyjemności domu publicznego madame Or¬ly. Był to też ten sam hrabia, który wypełnił ogrody Northcliffe
greckimi posągami przedstawiającymi kopulujące pary. Dzieci, dorośli z rodziny Sherbro¬oke'ów, a także ich
goście, służba oraz przejezdni ha!ldlarze przez ostatnie sześćdziesiąt pięć lat go¬dzinami wpatrywali się w
nagich mężczyzn i kobie¬ty z marmuru, wijących się w ekstazie od ziemskich przyjemności. Meggie
żałowała, że nie mogła po¬znać hrabiego. Ani Leo, ani Max nie wygadali się ojcu pastorowi, że ich kuzyni,
synowie wuja Do¬uglasa, szybko pokazali im posągi w ukrytej części ogrodów Northcliffe, i że wszyscy
czterej czynili wulgarne uwagi i przypatrywali się ze śmiechem r.zeźbom, studiując w nieskończoność każdy
detal. Zaden nie był na tyle głupi.
Pokój Meggie, przyjemny i przestronny, utrzy¬many w tonacji brzoskwiniowokremowej, znajd~¬wał
się w tym samym holu co sypialnia ciotki Alex, przylegająca do sypialni wuja Douglasa. Meggie sypiała w tym
pokoju, odkąd skończyła osiem lat.
Nagle rozległo się delikatne pukanie do drzwi. - Proszę - zawołała Meggie w odpowiedzi.
W drzwiach ukazała się ciotka Alex, z rozwia¬nym włosem, szczęśliwa jak wiosenne słońce, gdyż
właśnie powróciła z porannej przejażdżki konnej z wujem Douglasem w Hyde Parku. Z pewnością
galopowali ku uciesze serc, gdyż o tej porze nie było na nogach jeszcze nikogo, kto mógłby ich zo¬baczyć i
wypomnieć tak nieprzyzwoite zachowa¬nie. Miała na sobie ciemnozielony strój do jazdy konnej, który wuj
Douglas podarował jej na uro¬dziny. Bujne, rude włosy wydostały się spod stylo¬wego kapelusza i spadały
teraz skołtunione na ra¬miona.
Była zarumieniona i wprost promieniała szcz꬜ciem i energią.
- Tak się cieszę, że znów jestem w Londynie
- powiedziała, ściągając brązowe rękawiczki z de-
likatnych dłoni. - Zawsze tak jest, kiedy tu wraca¬my po dłuższej nieobecności. Wszystko wydaje się
znów świeże i nowe. To twój pierwszy sezon, Meg¬gie, i tak się cieszę, że Tysen przekazał cię pod na¬szą
opiekę. Będziemy się świetnie bawić. Przy¬szłam ci powiedzieć, że dziś rano Douglas zabiera cię do
madame Jordan.
- Kim jest madame Jordan?
2) - To moja krawcowa. Od czasu, kiedy jestem mężatką. - Alex przerwała na moment i uśmiech¬nęła
się szeroko na wspomnienie dawnych dni. - Hmm, o tak, z pomocą ich dwojga będziesz wyglądała jak
księżniczka. Słuchaj wszystkiego, co mówi wuj. Ma wyśmienity gust.
Obaj jej wujowie mieli wyśmienity gust, kiedy chodziło o damskie stroje. Meggie powtarzano to od
dzieciństwa. Prawdopodobnie jej własny ojciec również nie był go pozbawiony, jako że wszyscy mężczyźni z
rodziny Sherbrooke'ów posiadali nad¬zwyczajne szczęście oraz klasę, jednak jako pastor zwykle nie
pozwalał swemu gustowi ujawnić się w całej krasie.
Meggie oraz jej macocha, Mary Rose, w domu pełnym mężczyzn już dawno się zmobilizowały i
same zadbały o własne zakupy, znajdując w tym niebywałą przyjemność. Ponieważ czterej m꿬czyźni w
domu pastora, włącznie z Alekiem i Ro¬rym, nie byli w ciemię bici, wiedzieli, że należy na¬tychmiast wyrazić
podziw dla zakupionej kreacji. Im bardziej wyszukany komplement, tym lepiej ich traktowano. Ojciec,
najmniej ze wszystkich w cie¬mię bity, w żaden sposób nie potępiał takiego za¬chowania synów.
3) - No dobrze, Douglas chciałby wyjść, gdy tylko się przebierze. Dziś po południu ma spotkanie w
Biurze Spraw Zagranicznych. Mam nadzieję, że nie chodzi znowu o jakieś stanowisko dyploma¬tyczne.
Ostatnio padło na Rzym. Uff, do dziś pa¬miętam te potworne upały. A że spędzaliśmy mnó¬stwo czasu z
kardynałami i biskupami, musiałam być zakryta po samą szyję!
- Ja rozważyłabym Paryż - stwierdziła Meggie.
4) - Odrzucił tę możliwość dwa lata temu - odparła.
W rzeczy samej, lord Northcliffe odrzucił już kil¬ka stanowisk dyplomatycznych i choć był często
wzywany przez króla Jerzego IV, szczególnie w sprawach związanych z Francuzami, których Douglas
rozumiał bardzo dobrze, ostatecznie zwykle kręcił nosem.
Godzinę później Meggie omawiała już zawiłości mody z wujem i madame Jordan w jej eleganckim
sklepie w sercu Regent Street, pod numerem 14, po wschodniej stronie.
Nie padało.
- Prawdziwy cud - rzuciła Meggie w stronę wu¬ja, gdyż lało przez całą jej drogę do Londynu,
po¬dobnie jak przez cały poprzedni dzień, od świtu do zmierzchu.
5) Kwiecień rozsiewał, wspaniałe wiosenne upie¬rzenie. Kwiaty zaczynały kwitnąć, a drzewa robiły się
zielone. Meggie wciąż nie mogła się nawdychać tego świeżego, ożywczego powietrza.
6) Tego ranka w sklepie znajdowały się jedynie trzy damy wraz ze służkami, gdyż było jeszcze dość
wcześnie. Madame Jordan dostrzegła kątem oka wuja Meggie i natychmiast do niego podbiegła,
nadstawiając policzek do pocałowania, a wuj to uczynił. Po filiżance herbaty i wymianie naj śwież¬szych
plotek madame Jordan zwróciła się do wuja Douglasa, uznając Meggie za zbyteczną w całym procesie, co
zresztą nie mijało się z prawdą:
7) - Już sobie wyobrażam młodą damę, która zaufa wspaniałemu gustowi Waszej Lordowskiej Mości.
Razem zrobimy z niej prawdziwą piękność. Hmm, zgrabna talia, to dobrze, odkąd damy znów mogą
pokazywać wcięcie. I ma dośĆ duży biust. Tak, ład¬na cera, i te włosy, ten sam głęboki kolor, co u pa¬na
Rydera Sherbrooke'a i u lady Sinjun, lśniące wszystkimi odcieniami jasnego brązu i blon¬duo I niebieskie
oczy. Sprawię, że zabłysną. A teraz proszę pozwolić, że zabiorę ją do miary. Czas wziąć się do roboty.
Meggie w samej halce i pończochach, stała na niewielkim podeście, poddając się biernie. Z jej
ramion zwisały wielkie połacie materiałów, od naj¬cieńszych jedwabi, po najbardziej połyskujące i bo¬gate
satyny, a wszystko to pod czujnym okiem wu¬ja Douglasa czyniącego komentarze, drapiącego się po
brodzie i wyglądającego przy tym jak do¬wódca na czele armii, w której każdy żołnierz jest gotowy ślepo
wykonywać jego rozkazy.
8) Kiedy Meggie dostrzegła suknię balową wybraną dla niej na jutrzejszy wieczór, serce szybciej zabiło
jej w piersi z podekscytowania i radości. Była to wspaniała kreacja z białej satyny przykrytej tiulem. Od talii
ku dołowi spódnicy biegły dwa pasy kunsz¬townego haftu, sugerujące rozcięcie materiału.
- Dzięki Bogu, do twarzy ci w bieli, Meggie - rzekł wuj, kiwając głową i lustrując ją od stóp
do głów. Rękawy były krótkie i obcisłe, a dekolt kwadratowy. Suknia miała też dwa rzędy bardzo
wąskich falban, jeden na brzegu spódnicy, drugi na wysokości kolan.
- Nie przedobrzyliśmy - stwierdził Douglas - i nareszcie talia jest tam, gdzie powinna być.
Masz zgrabną, wąską talię, Meggie, a twój biust jest wyjątkowo przyjemny do oglądania - ach,
mo¬że nie powinienem tego mówić w twojej obecności, ale to prawda, jak powiedziała madame. Tak, teraz
to będzie twój styl. Koniec ze szkolnymi sukniami, moja droga. Jesteś teraz młodą damą i masz swój
pierwszy sezon na salonach.
Madame Jordan westchnęła.
- Czy wasza lordowska mość pamięta, kiedy po raz pierwszy przyprowadził do mnie swoją młodą
oblubienicę? Jakiż miała okropny gust, wciąż zresz¬tą ma, ale znała siłę swego imponującego biustu.
- Kobiety zawsze rozumieją siłę swego biustu - burknął Douglas. - Co do mojej żony, wciąż nosi suknie
wycięte aż po kolana, i wcale nie podoba mi się to bardziej niż dawniej. Mężczyźni pożerają ją wzrokiem,
Nicolette. Tak bogato jest obdarzo¬na przez naturę.
Madame lordan roześmiała się i szturchnęła go w bok.
- Ach, zazdrosny mąż, czyż to nie urocze, moja droga?
Meggie przeniosła wzrok z Nicolette na wuja, po raz pierwszy wkraczając na nieznane grunty.
- Tak, proszę pani, 'teraz, kiedy o tym pomyślę, to faktycznie dość urocze.
W tym momencie do pomieszczenia wniesiono szafirowy strój do jazdy konnej i Meggie prawie zapłakała ze
szczęścia i zachwytu na jego widok.
- Och, wujku Douglasie, to jest zbyt wspania¬łe ... - wyszeptała, przesuwając delikatnie palcem po materiale,
który pomocnice madame same podsunęły jej pod dłonie.
- Wrócimy tu jutro, Meggie, żeby zamówić dla ciebie więcej kreacji i wprowadzić ostatnie po¬prawki do sukni
balowej. To dopiero początek. lu¬tro wieczorem na balu u Ranleighów będziesz wy_ glądała jak księżniczka
- oznajmił i zwrócił się do madame: - Bal, na którym nastąpi jej oficjalny debiut towarzyski, odbędzie się za
dwa tygodnie. Chcę, żeby miała przygotowańą na ten wieczór wy_ jątkową kreację.
- Znajdę ją dla niej - odparła madame pociesza¬jąco i jeśli Meggie się nie myliła - a nie myliła się, gdyż
wielokrotnie widziała ten sam wyraz oczu Mary Rose - w pięknych, czarnych oczach madame pojawił się
błysk czystej żądzy, gdy obserwowa¬ła wuja wychodzącego ze sklepu.
- E ... ona ... naprawdę cię ceni, wujku Douglasie. Wuj uniósł ciemną brew.
- Masz osiemnaście lat, Meggie, córko pastora. Cóż ty możesz wiedzieć o sprawach damsko-męs¬kich?
Zaśmiała się.
- Mieszkam z ojcem i Mary Rose. Ci dwoje śmieją się i ściskają, i całują się ukradkiem, kiedy myślą, że są
sami. A w wikariacie to przecież nie¬możliwe. Co więcej, dwa tygodnie temu przyszedł do mojej sypialni
wystraszony Rory, bo usłyszał ję¬ki mamy. Nie jestem głupia, wujku Douglasie.
- Twój ojciec jest bardzo szczęśliwym człowie¬kiem - odparł wuj Douglas na to wyznanie. Po chwili jednak
zaśmiał się i dodał: - Ach, chciał¬bym usłyszeć pewnego dnia, jak poradziłaś sobie z problemem małego
Rory'ego. A teraz, Meggie, muszę ci coś powiedzieć. Masz się dobrze bawić w Londynie. Nie przyjechałaś
polować na męża. Nie ma potrzeby, by na siłę wiązać cię z jakimś ma¬ło inteligentnym dżentelmenem. To
pomysł twojej babki, nie nasz. Twój ojciec całkowicie się ze mną zgadza. Poza tym pochodzisz z zamożnej
Plik z chomika:
ja-agusia
Inne pliki z tego folderu:
Coulter Catherine - Panna młoda 09 - Wyścigi.pdf
(1041 KB)
Coulter Catherine - Panna młoda 08 - Bliźniacy.pdf
(1358 KB)
Coulter Catherine - Panna młoda 07 - Pendragon.pdf
(954 KB)
Coulter Catherine - Panna młoda 06 - Rudzielec.pdf
(1518 KB)
Coulter Catherine - Panna młoda 05 - Zaloty.pdf
(1230 KB)
Inne foldery tego chomika:
Carlyle Liz - cykle
Caspari Sofia - cykle
Chattam Maxime - cykle
Cleeves Ann - cykle
Clement Peter - cykle
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin