Broadrick Annette - Bracia z Teksasu 02 - Zaloty po teksasku.pdf

(1330 KB) Pobierz
Broadrick, Annette - Zaloty po
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jaskrawe, oślepiające światła pojawiły się tuż przed
nimi niespodziewanie, zupełnie nie wiadomo skąd.
Cameron szarpnął kierownicą, próbując ominąć jadący
prosto na niego samochód. Dobiegł go jeszcze
przeraźliwy krzyk siedzącej obok żony i poczuł
oblewający go zimny pot. Jeszcze mocniej zacisnął palce
obejmujące kierownicę. Serce mu waliło, nie mógł
zapanować nad drżeniem całego ciała. W ustach miał
jakiś metaliczny posmak.
Nadludzkim wysiłkiem starał się zachować
panowanie nad pojazdem, za wszelką cenę usiłował
zapobiec zderzeniu. Przez moment pożałował, że nie
wziął ich wygodnej limuzyny zamiast tego niewielkiego
sportowego wozu,
Potężny samochód pędził prosto na nich, przybliżał
się z nieubłaganą szybkością. Jeszcze sekundy i Cameron
poczuł silne uderzenie. Już nic nie mógł zrobić. Auto
zaczęło obracać się wokół osi, przekoziołkowało na
dach…
Szarpnął się gwałtownie i usiadł, wyrwany ze snu
własnym rozpaczliwym krzykiem. Ukrył twarz w
dłoniach. Był zlany potem, cały się trząsł. Serce dudniło
mu w piersi jak oszalałe. Drżącą ręką przeciągnął po
włosach, dotknął czoła. Musi się obudzić, otrząsnąć z
tego koszmaru, wrócić do rzeczywistości.
O Boże! Czy to się nigdy nie skończy? Od tamtej
nocy, kiedy stracił żonę, minęły już cztery lata. Czy
wspomnienie wypadku nie przestanie go prześladować?
Odrzucił kołdrę, wstał. Nie zapalając lampy sięgnął
 
po papierosa. Podszedł do okna i zapatrzył się w
szalejącą za oknem wiosenną burzę.
Może to odgłos grzmotów i błysk piorunów
sprawiły, że znów odżyły chwile, o których tak bardzo
chciał zapomnieć? Zaciągnął się, dym wypełnił mu
płuca. Ten nałóg powoli go zabijał, wiedział o tym, ale
było mu wszystko jedno.
Krople deszczu gwałtownie uderzyły o szybę. Z
rezygnacją pokręcił głową. Jeszcze parę dni takiego
deszczu i całe ranczo spłynie z wodą.
W nocy, kiedy jechał tutaj z San Antonio, słyszał
nadawane przez radio ostrzeżenia o zagrożeniu
powodziowym, zwłaszcza na niżej położonych terenach.
Przez cały ubiegły tydzień gazety prześcigały się w
informacjach o niespodziewanych powodziach i
szkodach wyrządzonych przez porywiste wiatry i ulewy.
Wystarczyło, że zjechał z autostrady na prywatną drogę
prowadzącą na ranczo, by na własne oczy przekonać się,
że ostrzeżenia nie były bezpodstawne. Wzburzona woda
przelewała się przez dwa przerzucone nad strumieniem
mostki. Przez ten drugi ledwie udało mu się przejechać.
Z biura wyszedł dopiero po północy. Początkowo
zamierzał przenocować w swoim apartamencie w
mieście, ale był zbyt zmęczony i spięty, by zasnąć.
Postanowił pojechać na ranczo. Przez półtorej godziny
jazdy powinien się rozluźnić i dojść do siebie. Nie
przypuszczał, że ta pogoda się utrzyma.
Od trzech tygodni nie mógł się wyrwać na ranczo.
Na samą myśl o tym czuł się winny. Od tak dawna nie
widział swojej córeczki Trishy. Z pewnością tyle dni bez
ojca było ciężką próbą dla pięcioletniego dziecka.
 
Zwłaszcza że miała tylko jego.
Zdusił papierosa i przeciągnął ręką po twarzy.
Właściwie nie powinien sobie niczego wyrzucać. Trisha
była pod opieką ciotki Letty, a pracujące na ranczu
Angie i Rosie stale się nią zajmowały. Jednak w głębi
duszy wiedział, że to było za mało. Codziennie
rozmawiał z nią przez telefon i Trisha niezmiennie
wypytywała, kiedy do niej przyjedzie. Obiecał, że bez
względu na wszystko spotkają się w ten weekend.
Zawsze dotrzymywał danego słowa. I przyjechał,
nie bacząc na zmęczenie i nawał czekającej na niego
pracy.
Kochał córeczkę z całego serca. Tylko ona
pozostała mu po Andrei. Była do niej tak podobna, że
stale mu ją przypominała.
Tamtego feralnego wieczoru jechali na ranczo, by
odebrać Trishę pozostawioną pod opieką ciotki. Wyszli
wcześniej ze służbowego przyjęcia, tłumacząc się, że
muszą pojechać po dziecko. Andrea była taka szczęśliwa.
Ile jeszcze razy będzie zadręczać się
przypominaniem sobie tamtej nocy, roztrząsaniem
najdrobniejszych szczegółów? Gdyby poczekali do
rana… Gdyby wcześniej zobaczyli jadący na nich
samochód… Gdyby inaczej się wtedy zachował! Andrea
by żyła, byliby razem.
Cody, jego młodszy brat, próbował znaleźć jakiś
związek między tym zdarzeniem a wypadkiem, w którym
piętnaście lat wcześniej zginęli ich rodzice. Wtedy też
ktoś ich uderzył i zbiegł. Ale Cameronowi nie zależało
na znalezieniu sprawcy. Nic już nie przywróci życia
 
Andrei. Nic.
Praca stała się jego ucieczką. Zagłębił się w niej bez
reszty. Stał się doradcą i zaufanym człowiekiem swojego
starszego brata Cole'a, który zarządzał wszystkimi
firmami należącymi do rodziny Callawayów. Działali w
wielu branżach: poczynając od rynku nieruchomości,
przemysłu wydobywczego i przetwórstwa ropy, na
hodowli bydła kończąc. Cameron skończył prawo i
finanse i jego wykształcenie było bardzo pomocne.
Przeszedł przez pogrążoną w mroku sypialnię i
wszedł do połączonej z nią łazienki. Dopiero teraz
zapalił światło. Oślepiło go. Spojrzał na swoje odbicie w
lustrze i z niechęcią potrząsnął głową. Jego niebieskie,
opuchnięte teraz oczy miały czerwoną obwódkę.
Przeciągnął dłonią po ciemnym od zarostu policzku.
Miał trzydzieści cztery lata, a wyglądał na dziesięć
więcej. Czuł się, jakby miał sześćdziesiąt. Brązowe
zmierzwione włosy prosiły się o fryzjera.
Nalał wody do szklanki, wypił i zgasił światło.
Wrócił do łóżka.
Położył się koło drugiej, a teraz dochodziła piąta.
Był wykończony, ale kłębiące się w głowie myśli nie
dawały mu usnąć.
Nie mógł oderwać się od prowadzonej ostatnio
sprawy. Miał nadzieję, że zakończy się w poniedziałek,
ale sędzia zarządził tydzień przerwy. Czuł się
zniechęcony. Chciał z tym skończyć i wziąć się wreszcie
do czegoś nowego. Przygotowania do sprawy zabrały mu
pół roku. Chciał ją wygrać. Obaj z Cole'em postanowili
udowodnić bezpodstawność oskarżenia, iż zajmują
mniejsze firmy. Właściwie już niemal wygrali.
 
Ich rozrastające się imperium było solą w oku wielu
ludzi w Teksasie. Dwadzieścia lat temu odziedziczyli
wszystko po swoich przedwcześnie zmarłych rodzicach.
Od ponad siedemdziesięciu lat rodzina Callawayów
pracowała na swoją potęgę. Każde pokolenie dokładało
do tego swój udział. Bracia pozostawili Cole'owi wolną
rękę. Miał głowę do interesów. Bezbłędnie potrafił
przewidzieć najbardziej opłacalne ruchy, zaangażować
się w najbardziej dochodowe przedsięwzięcia. Zatrudniał
doskonałych, godnych zaufania fachowców.
Cameron w zupełności zadowalał się rolą
konsultanta i doradcy. Odpowiadał mu taki układ. Nie
ciągnęło go, by sprawdzić się w innym działaniu. Nawet
nie zamierzał próbować.
Zmusił się, by przestać o tym myśleć, i spróbował
się rozluźnić. Te ciągłe stresy nie ułatwiały mu życia,
wiedział o tym, ale robił wszystko, by nie mieć wolnej
chwili. Zostawały mu tylko nocne godziny, kiedy
rozpamiętywał przeszłość i płakał za tym, co utracił.
Powoli uspokoił się, dotychczasowe napięcie nieco
ustąpiło. Jeszcze chwila i zapadł w sen.
Skądś z oddali dochodził jakiś slaby, lecz
uporczywy dźwięk. Wiedział, że powinien na niego
zareagować, ale nie miał siły się poruszyć. Nie chciał
wynurzać się z błogiego, wolnego od uczuć i myśli snu,
ale ten dźwięk nie ustawał. Ktoś go nawoływał…
- Tata, śpisz? Tata, obudź się. Koło stajni zrobiło się
jezioro. Chodź, pokażę ci. Tata?
Powoli, z ociąganiem, powracał do rzeczywistości.
Małe rączki uderzały go po twarzy.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin