Baldacci David - Zdążyć na Boże Narodzenie.pdf

(1061 KB) Pobierz
BALDACCI David
Zdążyć na Boże narodzenie
Z angielskiego przełożył PIOTR JANKOWSKI
WARSZAWA 2002
Dedykuję tę powieść wszystkim miłośnikom świąt i podróży koleją.
Rozdział 1
Tom Langdon był dziennikarzem, a także globtroterem, ponieważ włóczenie się po
świecie miał we krwi. W sytuacjach, które dla innych oznaczały brak stabilizacji, zszargane
nerwy i kolejny zakręt życiowy, on czuł się jak w przyjaznych objęciach niezależności.
Większość swej dziennikarskiej kariery spędził za granicą, pisząc o wojnach, powstaniach,
głodzie, wszelkich plagach i najróżniejszych odmianach ludzkiej rozpaczy. Cel wyznaczył
sobie stosunkowo prosty. Chciał zmieniać świat, zwracając ludziom uwagę na jego
niedoskonałości. Poza tym kochał przygodę.
Jednakże, gdy skatalogował już wszystkie ziemskie tragedie i w dalszym ciągu
obserwował, jak stan ludzkości stale się pogarsza, powrócił do Ameryki głęboko
rozczarowany. Jako antidotum przeciw przygnębieniu zaczął pisywać okropnie lekkie
kawałki dla magazynów kobiecych, czasopism wnętrzarskich, przeglądów ogrodniczych i tym
podobne. Utrwaliwszy już zalety kompostu i cuda samodzielnego montowania paneli
podłogowych, odczuł jednakowoż, że nie przyniosło mu to satysfakcji. Zaczął się
zastanawiać, czy przypadkiem nie ma już za sobą szczytu kariery dziennikarskiej.
Zbliżała się Gwiazdka i nękał go dylemat związany z wyjazdem na święta ze
Wschodniego Wybrzeża do Los Angeles. Motywację do tej podróży miał starą jak świat: w
Los Angeles mieszkała Lelia Gibson, ktoś w rodzaju jego dziewczyny. Lelia zaczynała od
filmu, lecz po latach grania wyłącznie w trzeciorzędnych horrorach przerzuciła się na
podkładanie
głosu
do
kreskówek.
Skończyła
z
zarabianiem
na
chleb
jako
ofiara
kinematograficznej rzeźni i zamiast tego użyczała swego głosu najróżniejszym postaciom z
851820678.001.png
popularnych niedzielnych bajeczek rysunkowych. W telewizji dziecięcej przyjęto w końcu za
pewnik, że nikt nie wydobywa z siebie głosów głupawych leśnych stworzonek z większym
zacięciem i talentem od obdarzonej złotą krtanią Lelii Gibson. Na dowód tego miała pełną
półkę nagród i wyróżnień, horrendalnie wysokie gaże i przyzwoity pakiet udziałów w
prawach do rozpowszechniania.
Tom i Lelia przypadli sobie do gustu podczas nocnego lotu z Azji Południowo-
Wschodniej do Stanów. Początkowo sądził, że sprawił to alkohol. Lecz kilka godzin przed
lądowaniem rausz minął, a ona wciąż była piękna i interesująca - choć nieco szalona i
ekscentryczna - a on nie przestał być dla niej pociągający. Został na trochę w Kalifornii, żeby
się lepiej poznali. Potem ona odwiedziła go na Wschodnim Wybrzeżu i od tej pory trwał ich
wygodny, acz nieformalny związek na odległość.
Mogło się wydawać dziwne, że pani, odnoszącej sukcesy w Hollywood, odpowiadał
pan będący z natury koczownikiem, któremu ciągle kończyły się kartki w paszporcie i który
znał zabawne, choć sprośne powiedzonka w trzydziestu językach i nie miał szans na
finansową stabilizację. Lelia miała już jednak dość mężczyzn ze swego środowiska. Jak
wyłożyła to pewnego razu z właściwą sobie dyplomacją, okazało się zbieraniną kłamliwych
szumowin, którym kompletnie nie można było ufać. Tom natomiast, jako dziennikarz, czasem
przynajmniej ocierał się o prawdę, chociaż wyłożoną może w dwuznaczny lub pokrętny
sposób. Poza tym Lelii podobała się jego interesująca, aczkolwiek nieco grubo ciosana
fizjonomia. Zawdzięczał ją głębokim bruzdom, wyrytym przez pracę w pustynnym,
wietrznym klimacie, gdzie często fruwały mu nad głową kule i w myśl miejscowych zasad
bezpieczeństwa zmuszony był chować twarz w piasek.
Lelia z głęboką uwagą słuchała opowieści Toma o jego reportażach z najważniejszych
wydarzeń na świecie. On z kolei obserwował z podziwem jej profesjonalne podejście do
pracy w kreskówkach. W dodatku nie musieli mieszkać razem, co dawało im zdecydowaną
przewagę nad innymi parami, zmuszonymi do ciągłego pokonywania przeszkód we
wspólnym życiu, dobrze znanych Tomowi z doświadczenia.
Żonaty był krótko, a dzieci nie miał. Jego była żona nie przyjęłaby teraz od niego
telefonu na erkę, nawet gdyby wykrwawiał się na śmierć na ulicy i przed obróceniem się w
proch chciał jej wyznać ze łzami w oczach miłość na wieki. Miał czterdzieści jeden lat;
dopiero co zmarła na zawał jego matka, a ojca stracił kilka lat wcześniej. Jako jedynak został
teraz naprawdę sam, a to skłaniało go do introspekcji. Połowa czasu danego mu na ziemi już
minęła,
a
mógł
się
pochwalić
tylko
nieudanym
małżeństwem,
brakiem
potomka,
nieformalnym związkiem z kalifornijską królową głosu, górą wycinków prasowych oraz
kilkoma nagrodami. Według rozsądnych kryteriów stanowiło to dość kiepskie uzasadnienie
egzystencji.
Trafiła mu się kiedyś sposobność cudownego życia z inną kobietą, ale z
niewyjaśnionych powodów wszystko się rozpadło. Z wiekiem jego żal się pogłębiał; być
może wyczerpywały się po prostu możliwości naprawienia błędów. Rozumiał teraz w pełni,
że najpoważniejszym z nich pozostanie już na zawsze rezygnacja z małżeństwa z Eleanor
Carter. Był jednak wciąż człowiekiem czynu i odezwało się w nim znowu zamiłowanie do
włóczęgi. Dlatego na tegoroczne święta postanowił pojechać do Los Angeles pociągiem.
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Tom wybrał kolej, zamiast skorzystać z doskonałych
połączeń lotniczych i być na miejscu o wiele szybciej. No cóż, u mężczyzny to tylko kwestia
czasu, żeby po którymś z kolei przeszukaniu przez ochronę lotniska - połączonym z
zagłębianiem się sondującej pałki w jego święte miejsca, poleceniami opuszczenia spodni na
oczach innych i z wywracaniem zawartości toreb do góry nogami - wreszcie nie wytrzymał.
Tom w rzeczy samej nie wytrzymał na lotnisku La Guardia w Nowym Jorku. Eksplozja, która
wówczas nastąpiła, nie miała może skali wybuchu jądrowego, lecz można ją było śmiało
porównać do zniszczenia Pompei.
Wrócił właśnie z Włoch, gdzie poszukiwał kolejnego atrakcyjnego tematu, tym razem
związanego z produkcją wina. Wlał tego wina w siebie chyba więcej, niż potrzebował do
przebrnięcia przez nudne szczegóły klasyfikacji gleb pod winorośl i metod fermentacji. W
efekcie był zmęczony, rozdrażniony i skacowany. Przed przesiadką na lot do Teksasu
przespał się ledwie trzy godziny u przyjaciela w Nowym Jorku. Zlecono mu właśnie kolejny
reportaż, o konkursach na Miss Nastolatek. Zgodził się na to, bo lubił krwawe sporty.
Przy bramce bezpieczeństwa na La Guardii pałka sondująca trafiła Toma w czułe
miejsce, z którym nie powinna w żadnym razie nawiązywać kontaktu towarzyskiego ani
żadnego innego. Obraźliwy uśmieszek na twarzy ochroniarza spotęgował jeszcze poczucie
dyskomfortu i wzbierającej wściekłości. Jednocześnie drugi z tych wieśniaków wywalił całą
zawartość torby Toma na pas transmisyjny. Dziennikarz przyglądał się bezradnie, jak jego
najbardziej osobiste rzeczy przesuwają się przed oczami innych podróżnych, wzbudzając
ogólne zainteresowanie.
Ukoronowaniem tej wyjątkowej sytuacji było poinformowanie go, że pojawiły się
bardzo poważne zastrzeżenia co do jego paszportu, koloru włosów, doboru odzienia albo
wręcz rozmiarów nosa. Nie było to do końca jasne. W efekcie zamiast lecieć do Dallas, miał
przez nieokreślony czas cieszyć się towarzystwem hordy funkcjonariuszy: FBI, DEA, CIA
oraz NYPD. Padło nawet sformułowanie „pięć do dziesięciu”. To wszystko, w połączeniu z
wyeksploatowanym ciałem, przepełniło miarę. Lawa się wylała.
Tom Langdon miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i dźwigał na sobie ze sto dziesięć
kilo raczej twardych muskułów, a czaszka parowała mu już całkiem porządnie. Wybuch,
który nastąpił, poza rzuceniem się na ochroniarzy i złamaniem dokładnie na pół ich pałki
sondującej, obejmował także użycie języka, którym normalnie nie posłużyłby się w promieniu
dziesięciu kilometrów od kościoła. Ze swych gwałtownych działań tego dnia nie był
szczególnie dumny, chociaż okrzyki aplauzu ze strony innych pasażerów, którzy widzieli i
słyszeli, co mu uczyniono, odrobinę podniosły go na duchu.
Na szczęście sędzina, przed którą stanął Tom, sama przeszła nie tak dawno niezwykle
uciążliwą kontrolę na lotnisku i kiedy usłyszała jego zeznanie, wymienili między sobą
znaczące spojrzenia. Również wysunięte przez ochroniarzy zastrzeżenia co do jego
tożsamości okazały się, co go zaszokowało, pomyłką. W rezultacie sąd ukarał Toma jedynie
poważnym ostrzeżeniem wraz z zaleceniem zapisania się na kurs panowania nad gniewem, co
zamierzał uczynić natychmiast, gdy tylko minie mu nieopanowana ochota na uszkodzenie
kolesia od pałki sondującej. W konsekwencji wybuchu otrzymał jednak także dwuletni zakaz
przemieszczania swej niegodnej osoby na pokładzie samolotów linii krajowych. Nie wierzył,
że posuną się aż do tego. Mina mu jednak zrzedła, gdy pokazano mu odpowiedni przepis,
wydrukowany drobniutką czcionką w regulaminie korzystania z transportu lotniczego i
umieszczony zresztą zaraz pod innym, równie mikroskopijnym przepisem, stwierdzającym,
że linie lotnicze wypłacają odszkodowanie za zagubiony bagaż najwyżej do wartości... pięciu
dolarów.
Całą tę historię potraktował jak objawienie. Utratę możliwości latania, a podróżował
tak najczęściej, uznał za omen, znak z nieba, coś niezwykle ważnego. Dlatego do Los
Angeles zamierzał pojechać koleją. Poza tym chciał napisać duży reportaż o podróży
pociągiem przez całe Stany w porze Bożego Narodzenia. Oprócz spotkania z Lelią miał
jeszcze poważniejszy motyw. Pochodził z Langdonów z Elmiry w stanie Nowy Jork. Każdy,
kto zna w miarę dobrze historię literatury, kojarzy tę miejscowość z Olivią Langdon. Olivia,
mimo że była sama w sobie osobą piękną i pogodną, choć na koniec także tragiczną, zyskała
trwałą sławę dzięki małżeństwu z krewkim z usposobienia, płodnym pisarzem i elokwentnym
gadułą, znanym najbliższym jako Samuel Clemens, natomiast światu i literaturze pod
nazwiskiem Marka Twaina.
Tom znał dzieje tych rodzinnych związków, odkąd nauczył się pisać drukowanymi
literami swoje imię. Inspirowały go one do tego, żeby samemu zacząć zarabiać na życie
pisarstwem. Twain także zaczynał jako dziennikarz
„Territorial Enterprise” w Virginia City w stanie Nevada. Dopiero potem doszedł do
sławy, pieniędzy, bankructwa, a następnie znów sławy i pieniędzy jako pisarz i wykładowca.
Tom jednakże nie przeobraził się wcale z opisywacza surowych faktów w twórcę
mistrzowskiej prozy. Przeciwnie, pędził wciąż traktem dziennikarstwa informacyjnego,
nabijając sobie sińce na jego wybojach.
Dwukrotnie stał się więźniem ugrupowań terrorystycznych i kilka razy omal nie
zginął, opisując wszelkiego rodzaju wojny, potyczki, zamachy stanu i inne wynalazki
cywilizowanych społeczeństw, służące rozwiązywaniu konfliktów. Widział, jak nadzieja
ustępuje miejsca terrorowi, terror zostawia po sobie gniew, a gniew z kolei... właściwie nie
zostawiał po sobie niczego, gdyż zawsze był obecny, stanowiąc źródło wszelkich problemów.
Zdobywał prestiżowe nagrody i był ceniony przez kolegów po fachu, nigdy jednak nie
uważał się za pisarza, który potrafiłby stworzyć wybitną prozę o nieprzemijającej wartości. W
przeciwieństwie do Marka Twaina. Jednakże marginalny choćby związek z twórcą „Przygód
Tomka
Sawyera”,
„Przygód
Hucka”,
„Życia
na
Missisipi”
i
„Człowieka,
który
zdemoralizował Hadleyburg”, z twórcą, którego dzieło było istotnie ponadczasowe, sprawiał,
że Tom uważał się, choć nieco na wyrost, za człowieka cudownie wyjątkowego.
Ojciec, który jako pierwszy opowiedział mu o powiązaniach rodzinnych z Markiem
Twainem, na krótko przed swą śmiercią poprosił syna o dokończenie czegoś, czego według
legendy Twainowi dokończyć się nie udało. Pisarz - jak wyłożył to ojciec - który podróżował
prawdopodobnie najwięcej ze współczesnych sobie ludzi, pod koniec życia, w swoim tak
zwanym ciemnym okresie, przedsięwziął podróż koleją przez całe Stany tuż przed Bożym
Narodzeniem. Najwyraźniej pragnął, mimo wszystkich tragedii, jakich doświadczyła jego
rodzina, dopatrzyć się w świecie czegoś pozytywnego. Najpewniej robił podczas tej podróży
notatki, lecz nigdy nie powstała na ich kanwie żadna historia. I o to właśnie poprosił Toma
ojciec: wybierz się w tę podróż i napisz tę historię; skończ, czego Twain nie skończył,
przysparzając chwały rodowi Langdonów.
Tom znalazł się przy łożu ojca po szalonej, trwającej całą dobę odysei lotniczej z
odległych krańców globu. Usłyszawszy wymamrotaną przez konającego prośbę, poczuł się,
jakby dostał obuchem w głowę. Miał jechać koleją przez cały kraj w porze Gwiazdki tylko po
to, żeby zrobić coś, czego Twain rzekomo nie dokończył? Uznał, że ojciec bredzi w ostatnich
mękach, i nie spełnił jego życzenia. Teraz jednakże, kiedy już nie mógł latać, chyba że po
Zgłoś jeśli naruszono regulamin