Baldacci David - Klub wielbladow.pdf

(2731 KB) Pobierz
powieści Davida Baldacciego
ZDĄŻYĆ NA BOŻE NARODZENIE
KRYTYCZNY MOMENT
KLUB WIELBŁĄDÓW
KOLEKCJONERZY TAJEMNIC
Oficjalna strona internetowa Davida Baldacciego
www.david-baldacci.com
851823212.003.png 851823212.004.png
David
BALDACCI
Klub
Wielbłądów
851823212.005.png
Powieść tę dedykuję funkcjonariuszkom i funkcjonariuszom
amerykańskiej Secret Service
oraz Larry'emu Kirshbaumowi świetnemu redaktorowi,
wybitnemu wydawcy i cudownemu przyjacielowi
851823212.006.png
PROLOG
Chevrolet suburban pędził w mrocznej ciszy wiejskich
terenów Wirginii. Siedzący za kierownicą czterdziestojednóletni
Adnan ar-Rimi nie odrywał wzroku od pełnej zakrętów szosy.
W okolicznych lasach żyło mnóstwo jeleni i Adnan nie chciał,
by szybę przebiły mu nagle jakieś zakrwawione rogi. Prawdę
powiedziawszy, nie miał ochoty na jakiekolwiek niespodzie-
wane ataki. Oderwał od kierownicy dłoń w rękawiczce i dotknął
rewolweru pod marynarką. Broń nie służyła mu tylko do
poprawiania samopoczucia. Dla niego była czymś niezbędnym.
Usłyszał dochodzący z góry dźwięk i spojrzał w okno.
Z tyłu wiózł dwóch pasażerów. Mężczyzna rozmawiający
teraz w farsi przez telefon komórkowy nazywał się Muhammad
az-Zawahiri i był Irańczykiem przybyłym do Ameryki krótko
przed atakiem z 11 września. Obok niego siedział Afgańczyk
Gul Khan, który przebywał w Stanach dopiero od paru miesięcy.
Khan był potężnie zbudowanym mężczyzną z ogoloną na łyso
głową, ubrany w kurtkę myśliwską z kamuflażem. Zwinnymi
palcami majstrował coś przy pistolecie maszynowym, potem
z metalicznym trzaskiem wepchnął magazynek na miejsce
i ustawił przełącznik na krótkie serie po dwa pociski. Na szybę
spadło kilka kropli deszczu i Khan zaczął obojętnie przyglądać
się ich powolnej drodze w dół.
— Ładnie tu — mruknął w paszto. Język ten był zrozumiały
dla Muhammada, Adnan praktycznie go nie znał. — U nas
wszędzie pełno wraków sowieckich czołgów. Żeby uprawiać
7
851823212.001.png
ziemię, chłopi muszą je omijać. — Zawiesił głos, potem
z widoczną satysfakcją dodał: — Amerykańskie też są.
Adnan nie przestawał zerkać w lusterko wsteczne. Nie
podobał mu się ten osiłek z pistoletem maszynowym na
kolanach, niezależnie od tego, jak dobrym był muzułmaninem.
Zresztą Irańczykowi też zbytnio nie ufał. Sam urodził się
w Arabii Saudyjskiej, skąd jako dziecko wyemigrował do
Iraku. Podczas straszliwej wojny iracko-irańskiej walczył po
stronie Iraku i jego niechęć wobec dawnego wroga wciąż
w nim głęboko tkwiła. Pod względem etnicznym Muhammad
az-Zawahiri był Persem, nie Arabem jak Ar-Rimi, i to był
kolejny powód, żeby mu nie ufać.
Muhammad skończył rozmawiać, starł drobinę błota z ame-
rykańskich skórzanych kowbojek, spojrzał na swój kosztowny
zegarek i rozparłszy się na oparciu siedzenia, z uśmiechem na
ustach zapalił papierosa. Powiedział coś w farsi i Khan parsknął
śmiechem. Oddech zwalistego Afgańczyka przesycony był
wonią cebuli.
Adnan jeszcze mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Nigdy
nie należał do ludzi lekkomyślnych i zdecydowanie nie po-
chwalał beztroski Irańczyka wobec ważnych spraw. Chwilę
później znów spojrzał w okno.
Widać Muhammad też to usłyszał, bo opuścił szybę, wystawił
głowę i spojrzał w zachmurzone niebo. Dojrzał w górze
czerwone błyski i rzucił polecenie Adnanowi, który kiwnął
głową i docisnął pedał gazu. Obaj pasażerowie zapięli pasy.
Samochód pognał po krętej wiejskiej szosie jeszcze szybciej,
biorąc zakręty z takim impetem, że przy niektórych musieli się
wczepiać rękami w zwisające po bokach uchwyty. Jednak na
takiej drodze nawet najszybszy samochód świata nie miałby
szans ze śmigłowcem.
Nadal posługując się farsi, Muhammad kazał Adnanowi stanąć
pod jakimś drzewem i upewnić się, czy helikopter poleci dalej.
— Może lecą do wypadku? Może to helikopter pogotowia
ratunkowego? — dodał.
Adnan wzruszył ramionami. W farsi nie czuł się zbyt pewnie
i często niuanse wypowiedzi mu uciekały. Ale niepotrzebny był
lingwista, by wyczuć zaniepokojenie w głosie mówiącego.
Zatrzymał się pod kępą przydrożnych drzew, wszyscy trzej
8
851823212.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin