Bagley Desmond - Lawina.txt

(506 KB) Pobierz
Desmond Bagley
"LAWINA"
Prze�o�y�
Andrzej Gostomski

Tytu� orygina�u
The Snow Tiger
Copyright (c)Brockhurst Productions 1975
Redaktor
El�bieta Adamska
Ilustracja
Jaros�aw Wr�bel
Opracowanie graficzne serii
Studio Q
For the Polish edition
Copyright (c)1993
by Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski
Wydanie I
ISBN 83-85593-12-8
Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski
Warszawa 1993
ark. wyd. 15, ark. druk. 16
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie
Druk z dostarczonych diapozytyw�w. Zam. 7994/93

Dla Joan, z okazji urodzin.
Obieca�em i dotrzyma�em.
�nieg to nie wilk w owczej sk�rze,
to tygrys w przebraniu jagni�cia,
Matthias Zdarsky

Mimo i� akcja tej ksi��ki jest fikcj�, jej korzenie s�
g��boko osadzone w faktach. Wi�kszo�� wspomnianych
przeze mnie organizacji istnieje, ale nie by�o moj� inten-
cj� ocenianie ich i gdybym zosta� o to pos�dzony - prze-
praszam.
Nie napisa�bym tej ksi��ki, gdyby nie pomoc wielu
ludzi, kt�rzy podzielili si� ze mn� swym do�wiadcze-
niem.
Przekazuj� wi�c podzi�kowania Kenowi Parnellowi,
dawnemu przewodnikowi g�rskiemu w Parku Narodo-
wym Mount Cook; Bobowi Waterhouse'owi i Philipowi
Brewerowi z Zak�adu Bada� Polarnych w Centrum Ba-
da� L�dowych Armii stan�w Zjednoczonych (Cold Re-
gions Research and Engineering Laboratory of the US
Army Terrestrial Sciences Centre); doktorowi Barriemu
Murphy'emu; komandorowi-porucznikowi F. A. Preh-
nowi i komandorowi-porucznikowi Thomasowi Orrowi
z Sz�stego Badawczego Dywizjonu Antarktydy (Ant-
arctic Development Squadron Six, VXE-6, Operation
Deep Freeze).
Dzi�kuj� r�wnie� personelowi William Collins Ltd
(Nowa Zelandia), oraz bibliotekarce i pracownikom New
Zeland House w Londynie za okazanie niebywa�ej cier-
pliwo�ci wobec nawa�u pyta�. Zada�em wiele g�upich
pyta�, lecz nigdy nie otrzyma�em g�upiej odpowiedzi.

Prolog
 To nie by�a jaka� wielka lawina, ale wcale nie musia�a taka by�,
by zabi� cz�owieka. Fakt, �e Ballard prze�y�, zawdzi�cza� jedynie
Mike'owi McGillowi, kt�ry nalega� na za�o�enie liny Oertela. Tak
samo jak mo�na ocale� na oceanie, maj�c do dyspozycji odpowiedni
sprz�t, a potem utopi� si� w wodzie g��bokiej do kolan, tak i Bal-
lard m�g� zgin�� podczas niewielkiego obsuni�cia, nie odnotowa-
nego nawet w wyczulonej na te sprawy Szwajcarii.
McGill by� do�wiadczonym narciarzem, co nie mog�o dziwi�, gdy
wzi�o si� pod uwag� jego zaw�d. Przygarn�� za� pod swoje skrzyd-
�a nowicjusza.
Poznali si� w g�rskim schronisku, w czasie wieczornego spotka-
nia po nartach i od razu przypadli sobie do gustu. Cho� byli w tym
samym wieku, McGill wydawa� si� starszy, by� mo�e z powodu
trybu �ycia, jaki prowadzi�. Zainteresowa� si� jednak nowym znajo-
mym, gdy� ten mia� wiele do powiedzenia w dziedzinach nie zwi�-
zanych ze �niegiem i lodem. Uzupe�niali si� wi�c wzajemnie, co
do�� cz�sto stanowi podstaw� przyja�ni.
Pewnego ranka McGill zaproponowa� co� nowego.
-	Trzeba ci� zabra� z nartostrady - powiedzia�. - I to na kopny
�nieg. Zobaczysz jak� frajd� jest przecieranie nowego szlaku.
-	To podobno du�o trudniejsze? - dopytywa� si� Ballard.
McGill zdecydowanie pokr�ci� g�ow�.
-	Mit nowicjuszy. Mo�e skr�canie nie jest tak �atwe, ale trawer-
sowanie to pestka. Spodoba ci si�. Chod�, popatrzymy na map�.
Na g�r� zawi�z� ich wyci�g krzese�kowy, lecz p�niej, zamiast
jak dot�d zjecha� szlakiem, odbili na po�udnie, przecinaj�c p�asko-
wy�. Po p�godzinie dotarli do szczytu czystego stoku, kt�ry McGil-
lowi polecili miejscowi ludzie. Zatrzyma� si� i, oparty na kijkach,
spogl�da� na zbocze.
-	Wydaje si� bezpieczne, ale nie mo�emy ryzykowa�. Zak�ada-
my ogonki.
Rozpi�� kiesze� anoraku, wyci�gn�� k��bek czerwonej linki, roz-
dzieli� go na dwie cz�ci i jedn� z nich poda� Ballardowi.
- Przewi�� si� tym w pasie.
- Po co?
- To sznur lawinowy Oertela, prosty spos�b, kt�ry ocali� ju�
mn�stwo ludzi. Gdyby przysypa�a ci� lawina, kawa�ek tej linki
zostanie na powierzchni. Dzi�ki niej szybko ci� odnajdziemy.
Ballard popatrzy� w d� stoku.
-  A mo�e co� zlecie�?
- Nic mi o tym nie wiadomo - uspokoi� go McGill z u�mie-
chem, przewi�zuj�c si� link� w pasie.
- Nigdy nie widzia�em, �eby kto� to nosi�.
- Je�dzi�e� tylko nartostrad�. - McGill zauwa�y� wahanie Ballar-
da. - Wielu facet�w nie u�ywa tego, bo wydaje im si�, �e zrobi�
z siebie durni�w. M�wi�: "Kto chcia�by zje�d�a� z czerwonym ogo-
nem?" A dla mnie oni w�a�nie s� sko�czonymi g�upcami nie nosz�c
tego.
- Ale lawiny...
- Popatrz - powiedzia� cierpliwie McGill i wskaza� w d� sto-
ku. - Gdybym s�dzi�, �e istotnie tam, w dole, zagra�a nam lawina,
w og�le by�my nie zje�d�ali. Nim wyruszyli�my, sprawdzi�em pro-
gnozy �niegowe i uwa�am, �e jest tu r�wnie bezpiecznie, jak na
o�lej ��czce. Ale jednak ka�dy �nieg na ka�dym stoku mo�e si�
okaza� gro�ny i niekoniecznie musi to by� w Szwajcarii. W Anglii,
w South Downs te� zasypa�o ludzi. Linka jest zwyk�ym zabezpie-
czeniem, i tyle.
Ballard wzruszy� ramionami i pos�usznie zacz�� si� ni� opa-
sywa�.
- Uczymy si� dalej. Czy wiesz co zrobi�, kiedy zauwa�ysz ob-
suwaj�cy si� �nieg?
- Mam si� modli�?
- Mo�esz zrobi� co� wi�cej - u�miechn�� si� McGill. - Je�li
w og�le ruszy, to pod twoimi nartami, albo tu� za tob�. �nieg nigdy
nie obsuwa si� gwa�townie, masz wi�c czas, by zastanowi� si� co
zrobi�. Niewiele czasu, pami�taj. Je�eli obsunie ci si� pod nogami,
masz szans� uskoczy� w g�r� stoku i wyj�� z tego. Je�li za� ruszy
z ty�u, to zapami�taj jedno: na nartach nie uciekniesz. Mnie mo�e
by si� to uda�o, tobie nie.
- To co mam robi�?
- Pierwsza rzecz, to wyj�� r�ce z pask�w i odrzuci� kijki. Potem
trzeba wypi�� wi�zania. Powinno to nast�pi� automatycznie przy
upadku, ale mo�e sta� si� inaczej. Gdy fala �niegu ju� ci� uderzy,
staraj si� p�yn�� pod pr�d, kieruj�c si� w stron� powierzchni.
Wstrzymuj oddech i nie miotaj si� w �niegu. Kiedy poczujesz, �e
zwalniasz, zas�o� twarz ramieniem, ale niezbyt blisko. Da ci to
przestrze� potrzebn� do oddychania, a mo�e nawet wezwania po-
mocy. - Roze�mia� si� na widok miny Ballarda i doda� lekko: - Nie
przejmuj si�. To mo�e si� nigdy nie zdarzy�. Ruszajmy. Pojad�
pierwszy, nie za szybko, a ty jed� za mn� i r�b to co ja.
Ruszy� w d� stoku, a Ballard pod��y� za nim, prze�ywaj�c naj-
wspanialsz� jazd� w swym �yciu. Tak jak McGill powiedzia�, skr�-
canie w kopnym �niegu nie by�o �atwe, ale szusowanie okaza�o si�
du�� przyjemno�ci�. Zimny wiatr smaga� mu policzki i przenikli-
wie �wiszcza� w uszach. Lecz poza tym, jedynym odg�osem by�o
syczenie nart, wbijaj�cych si� w dziewiczy �nieg.
Przed sob�, u podn�a stoku, zobaczy� jak McGill wykonuje
christiani� i zatrzymuje si�. Gdy do��czy� do niego, zawo�a� entu-
zjastycznie:
-	To by�o wspania�e! Powt�rzmy to jeszcze raz!
McGill roze�mia� si�.
-	Mamy kawa� drogi do wyci�gu, jest za t� g�r�. Mo�e spr�bu-
jemy znowu po po�udniu.
Oko�o trzeciej wr�cili na szczyt stoku i McGill wskaza� na �lady:
-	Opr�cz nas nikogo tu nie by�o. To mi si� w�a�nie podoba, nie
ma tu takiego t�oku jak na szlaku. - Poda� Ballardowi link� Oerte-
la. - Tym razem ty pojedziesz pierwszy. Chc� zobaczy�, jak� masz
technik�.
Zawi�zuj�c link� bacznie przygl�da� si� zboczu. P�ne, popo�u-
dniowe, zimowe s�o�ce rozpo�ciera�o ju� na �niegu d�ugie cienie.
Poradzi� jeszcze:
- Trzymaj si� s�o�ca na �rodku stoku i nie zapuszczaj si� w miej-
sca ocienione.
Nim sko�czy� m�wi�, Ballard ruszy�. McGill bez po�piechu po-
d��y� za nim, obserwuj�c mniej do�wiadczonego narciarza i notuj�c
w my�lach b��dy wymagaj�ce skorygowania. Wszystko sz�o do-
brze, dop�ki nie zauwa�y�, �e Ballard zbacza w lewo, w stron�
nieco bardziej stromego, zacienionego ju� terenu. Zwi�kszy� szyb-
ko��, wo�aj�c jednocze�nie:
- Na prawo, Ian. Trzymaj si� �rodka stoku.
Krzycza� jeszcze, gdy Ballard potkn�� si�, jakby nieznacznie si�
zawaha� w p�ynnym ruchu. W tym samym momencie ca�y stok
obsun�� si�, porywaj�c ze sob� narciarza. McGill zahamowa� i z po-
blad�� twarz� obserwowa� przyjaciela, kt�ry lecia� teraz bezw�adnie
w d�. Dostrzeg� jeszcze, jak odrzuca prawy kijek, ale ju� po chwili
przykry�a go kurzawa �nie�nego py�u. Powietrze wype�ni� huk,
niczym odg�os dalekiego grzmotu.
Ballard pozby� si� wprawdzie kijk�w, ale znalaz� si� w �wiecie
szale�czej niestabilno�ci. Uda�o mu si� odpi�� praw� nart�, lecz
w chwil� potem upad� do g�ry nogami, obracaj�c si� gwa�townie.
M��ci� ramionami niczym p�ywak. Stara� si� jednocze�nie opanowa�
narastaj�c� w nim fal� paniki i przypomnie� sobie wskaz�wki
McGilla. Nagle poczu� rozdzieraj�cy b�l w lewym udzie. Stopa
zosta�a wyszarpni�ta na zewn�trz i mia� uczucie, jakby wraz z ca��
nog� odkr�cano mu j� od biodra.
Niemal zemdla� z b�lu, ale ten, po chwili intensywnego nasile-
nia, zel�a�. P�d lawiny zmniejszy� si� i Ballard w por� przypomnia�
sobie to, co McGill m�wi� o przestrzeni powietrznej przy ustach,
uni�s� wi�c lew� r�k� i os�oni� twarz. Straci� przytomno�� w tym
samym momencie, w kt�rym zatrzyma�a si� lawina.
Wszystko to trwa�o nieco ponad dziesi�� sekund, a Ballard zd�-
�y� przeby� niewiele ponad trzydzie�ci metr�w.
McGill zaczeka�, a� ca�kowicie usta� wszelki ruch, po czym zje-
cha� na skraj nieregularnej blizny, b�d�cej granic� zwalonego �nie-
gu. Przyjrza� si� jej badawczo, a nast�pnie wbi� kijki w �nieg i od-
pi�� narty. Nios�c kijek i nart�, ostro�nie wszed� na lawinisko i za-
cz�� je uwa�nie przeczesywa�. Wiedzia� z do�wiadczenia, jak wiel-
kie znaczenie ma teraz czas. Mia� przed oczami wykres, kt�ry kilka
dni temu pokazano mu w lokalnej stacji ratownictwa g�rskiego.
Przedstawia� zale�no�� pomi�dzy czasem zasypania, a szans� prze-
�ycia.
P� godziny zaj�o mu bezowocne przeszukiwanie tego obszaru.
Gdyby nie znalaz� Ballarda, musia�by zacz�� s�dowanie, a to nie
dawa�o zbyt wielkiej nadziei na sukces. Jeden cz�owiek nie m�g�
podo�a� tej pracy w tak kr�tkim czasie. Zmuszony wi�c by�by spro-
wadzi� ratownik�w i tresowane psy.
Zszed� poni�ej dolnej kraw�d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin