Irving John - Ratować Prośka.pdf

(703 KB) Pobierz
John Irving - Ratowaæ Proska
Tytuł oryginału: Trying to Save Piggy Sneed
Copyright © 1982, 1980, 1973, 1968, 1974, 1982, 1976, 1986 by John Irving
Ali rights reserved
Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Wolny Wybór, Gdańsk 1994
Ratować Prośka
Redakcja i korekta: Katarzyna Budna Skład: Zbigniew Mielewczyk Projekt okładki: Jarosław Czarnecki
ISBN 83-85863-05-2 Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Wolny Wybór s.c*'!' - * -*j Gdańsk 45, skr. poczt. 87
Druk i oprawa: Archidiecezjalny Zakład Poligraficzny Olsztyn, ul. Kardynała Wyszyńskiego 11
To są wspomnienia, ale proszę, pamiętajcie, Ŝe (dla kaŜdego pisarza z dobrą wyobraźnią) wszystkie
wspomnienia są fałszem. Pamięć powieściopisarza to wyjątkowo niedoskonały dostawca szczegółów;
zawsze moŜemy sobie wyobrazić lepsze niŜ te, które pamiętamy. Właściwy detal to rzadko kiedy to, co się
zdarzyło. Najprawdziwszy detal to ten, który mógł mieć miejsce lub powinien był mieć miejsce. Połowa
mojego Ŝycia to czynność wprowadzania poprawek, a większość z tego to wprowadzanie drobnych zmian.
Bycie pisarzem to solidne małŜeństwo pomiędzy dokładną obserwacją i równie dokładnym wyobraŜaniem
sobie prawd, których nie było szansy stwierdzić naocznie. Reszta to konieczna, wyczerpująca harówka nad
językiem; dla mnie znaczy to pisanie i przepisywanie zdań tak długo, aŜ będą brzmiały równie
spontanicznie jak dobra rozmowa.
Pamiętając o tym, zostałem chyba pisarzem z powodu dobrych manier mojej babki, a dokładniej mówiąc, z
powodu opóźnionego w rozwoju śmieciarza, w stosunku do którego moja babka była zawsze uprzejma i
miła.
Moja babka jest najstarszą Ŝyjącą absolwentką z Wellesley. Mieszka teraz w domu starców i jej pamięć
coraz bardziej blaknie; nie pamięta juŜ tego śmieciarza, który pomógł mi zostać pisarzem, ale zachowała
zarówno swoje dobre maniery, jak i uprzejmość. Kiedy inni starsi ludzie przypadkiem zabłądzą do jej
pokoju, często przez pomyłkę — szukając własnych pokojów lub mieszkań, w których kiedyś mieszkali —
babcia zawsze pyta:
— Kochanie, zgubiłaś się? Czy pomóc ci odszukać miejsce, w którym powinnaś się znaleźć?
Mieszkałem z babką, w jej domu, prawie do siódmego roku Ŝycia; z tego powodu babka zawsze nazywała
mnie „swoim chłopcem". W rzeczywistości nigdy nie miała własnego chłopca, miała trzy córki. Teraz,
przy kaŜdym poŜegnaniu, oboje wiemy, Ŝe moŜe nie doŜyć następnej wizyty; a ona mówi: — Wracaj
szybko, kochany. Wiesz, jesteś moim chłopcem — podkreślając z naciskiem (i całkiem zasadnie), Ŝe jest
dla mnie kimś znacznie waŜniejszym niŜ babka.
Choć jest absolwentką anglistyki, nigdy nie czytała moich prac z wielką przyjemnością; a tak naprawdę, to
przeczytała moją pierwszą powieść i na tym (na całe Ŝycie) poprzestała. Nie pochwala, jak mi powiedziała,
ani mojego języka, ani tematyki; a z tego, co czytała o innych moich utworach, dowiedziała się, Ŝe ich
tematyka absolutnie zdegenerowała się w miarę, jak moja twórczość dojrzewała. Nie zadała sobie Ŝadnego
trudu, Ŝeby choć przeczytać te cztery powieści, które powstały po pierwszej (zgadzamy się oboje, Ŝe tak
jest lepiej). Jest ze mnie bardzo dumna, jak mówi, a ja nigdy zbytnio nie dopytywałem się, z jakiego
powodu — czy dlatego, Ŝe w ogóle dorosłem, czy po prostu dlatego, Ŝe jestem „jej chłopcem". Tak czy
siak, nigdy, ale to nigdy, nie dała mi odczuć, Ŝe jestem mało interesujący czy nie kochany.
Wyrosłem na Front Street w Exeter w New Hampshire. Kiedy byłem chłopcem, Front Street była
wysadzona wiązami — i to nie jakaś tam holenderska choroba wiązów zwaliła większość z nich. Dwa
huragany, które uderzyły na miasteczko jeden po drugim, gdzieś w latach pięćdziesiątych, zmiotły wiązy i
w dziwny sposób zmodernizowały ulicę. Najpierw przyszła Carol i osłabiła im korzenie, a potem przyszła
Edna, i powaliła je. Babcia draŜniła się ze mną mówiąc, Ŝe to chyba powinno przyczynić się do wzrostu
mojego szacunku dla kobiet.
Kiedy byłem chłopcem, Front Street była zacienioną, chłodną — nawet latem — ulicą, i Ŝadne podwórko
nie było
otoczone płotem; wszystkie psy latały wolno i wpędzały właścicieli w tarapaty. Człowiek imieniem Poggio
dostarczał do domu mojej babki jej sprawunki. A niejaki pan Strout przywoził lód do starej lodziarki
(babka opierała się lodówkom do samego końca). Pan Strout nie cieszył się zbytnią popularnością wśród
psów z okolicy — moŜe dlatego, Ŝe czasami ganiał za nimi z wielkimi, ostrymi szczypcami do lodu. My,
dzieciaki z Front Street, nigdy nie wchodziliśmy w drogę panu Poggio, bo ten pozwalał nam kręcić się po
swoim sklepie i miał dobre serce, gdy chodziło o smakołyki. Panu Stroutowi teŜ nigdy nie dokuczaliśmy (z
powodu tych jego szczypców i legendarnej agresywności w stosunku do psów, która, jak sobie z łatwością
40731297.002.png
wyobraŜaliśmy, mogła zwrócić się równieŜ
przeciwko nam).
Ale śmieciarz nic dla nas nie miał — ani słodyczy, ani agresywności. I stąd my, dzieciaki, zachowaliśmy
całą naszą chęć dokuczania i draŜnienia się (i załaŜenia za skórę w kaŜdy inny
sposób) dla niego.
Nazywał się Prosiek Ryjt. Śmierdział gorzej, niŜ człowiek moŜe śmierdzieć — moŜe z wyjątkiem tego
trupa, od którego zaleciało mnie kiedyś raz, jedyny raz, w Istambule. No, a Ŝeby wyglądać gorzej niŜ
Prosiek Ryjt wyglądał dla nas, dzieciaków z Front Street, to naprawdę trzeba by być trupem. Było tyle
powodów, dla których nazwaliśmy go „Prośkiem", Ŝe zastanawiam się, dlaczego nikt z nas nie znalazł
dla niego bardziej oryginalnego imienia. Po pierwsze, mieszkał na świńskiej farmie. Hodował świnie,
szlachtował świnie, a co waŜniejsze, mieszkał ze świniami: to była wyłącznie świńska farma — nie było
domu czy zagrody, tylko ten chlew. Z jednej z przegród dla świń wychodziła pojedyncza rura kominowa.
Ogrzewał ją, dla wygody Prośka Ryjta, piec na drzewo, a my, dzieciaki, wyobraŜaliśmy sobie, jak (zimą)
świnie tłoczyły się wokół niego, by się ogrzać. On tak właśnie śmierdział.
Przejął teŜ, z powodu osobliwości opóźnienia umysłowego i bliskości czworonoŜnych przyjaciół, swego
rodzaju świńskie gesty i mimikę. Gdy zbliŜał się do kubłów na śmieci, jego twarz
wysuwała się przed tułów, tak jakby łapczywie rył w ziemi; mruŜył swoje małe, czerwone oczka, nos
marszczył z wigorem świńskiego ryja; z tyłu szyi miał głębokie, róŜowe fałdy skóry, a blada szczecina,
która kiełkowała mu to tu, to tam wokół szczęki, nijak nie chciała przypominać brody. Był niski,
przysadzisty i silny: jednym ruchem zarzucał sobie kubły ze śmieciami na plecy, a potem ciskał ich
zawartość na drewnianą, obitą szczebelkami platformę swojej cięŜarówki. Na cięŜarówce było zawsze parę
świń niecierpliwie czekających na nową porcję odpadków. MoŜe w róŜne dni zabierał ze sobą róŜne
świnie; moŜe dla nich to była uczta, bo nigdy nie musiały czekać z jedzeniem odpadków, aŜ Prosiek wróci
cięŜarówką do domu. Brał tylko resztki — Ŝadnego papieru, plastyku czy metalu — bo wszystko było dla
jego wieprzków. Tylko to robił — miał bardzo ekskluzywny zawód. Płacili mu, Ŝeby zabierał odpadki,
którymi futrował swoje świnki. A kiedy zgłodniał, zjadał sobie (tak sobie to wyobraŜaliśmy) jedną świnkę.
— Całą świnię, na jeden raz — mawialiśmy na Front Street. Ale najbardziej świńską cechą, jaką posiadał,
było to, Ŝe nie mówił. Niedorozwój umysłowy albo pozbawił go ludzkiej mowy, albo, jeszcze wcześniej,
pozbawił go moŜliwości nauczenia się ludzkiej mowy. Prosiek Ryjt nie mówił. On chrumkał. Kwiczał.
Chrumko-kwiczał; to był jego język, nauczył się go od swoich przyjaciół, tak jak my uczymy się naszego.
My, dzieciaki z Front Street, podkradaliśmy się do niego, kiedy zarzucał swoje świnie odpadkami i
straszyliśmy go — zza Ŝywopłotów, spod podłogi werandy, zza zaparkowanych samochodów, z garaŜy i
zsypów do piwnic. Wyskakiwaliśmy (nigdy za blisko) i kwiczeliśmy do niego: — Prosiek! Prosiek!
Prosiek! Prosiek! Kwiiiik! Chrum! — A on, jak świnia, spanikowany, skacząc na oślep tu i tam,
bezmyślnie rozbiegany (za kaŜdym razem zachowywał się tak, jakby nic nie pamiętał), odkwikiwał się
nam, jakbyśmy go ukłuli noŜem rzeźnickim; ryczał do nas to swoje „kwiiik!", jakby przyłapał nas na
próbie puszczenia mu krwi we śnie.
8
Nie potrafię odtworzyć tego kwiku — był straszny. Na jego dźwięk wszystkie dzieciaki z Front Street
wpadały w popłoch i z krzykiem leciały się schować. Kiedy przeraŜenie przechodziło, nie mogliśmy się
doczekać jego następnego objazdu. PrzyjeŜdŜał dwa razy w tygodniu. Co za luksus! I mniej więcej co
tydzień moja babka mu płaciła. Wychodziła na ścieŜkę z tyłu domu, gdzie stała jego cięŜarówka i gdzie go
często straszyliśmy, a on tam stał i jeszcze prychał — i mówiła: — Dzień dobry panu, panie Ryjt.
Prosiek Ryjt natychmiast zmieniał się w dziecko — bardzo zajęte, przeraźliwie nieśmiałe i boleśnie
niezgrabne. Kiedyś zakrył twarz rękami, a ręce miał całe w fusach od kawy; kiedyś tak gwałtownie
skrzyŜował nogi, próbując jednocześnie odwrócić twarz od babci, Ŝe padł przed nią jak długi.
— Tak miło znowu pana zobaczyć, panie Ryjt — mawiała babka, nie wzdrygnąwszy się nawet od jego
smrodu. — Mam nadzieję, Ŝe dzieci panu nie dokuczają — mawiała. — PrzecieŜ nie musi pan znosić ich
wybryków, bo jakŜe to! — dodawała. Potem płaciła mu naleŜne pieniądze, przez drewniane szczeble
przyczepy zerkała na jego świnie, które zaŜarcie atakowały świeŜe odpadki, a czasami siebie nawzajem, i
mówiła: — Co za piękne świnie. Czy to są pana własne świnie, panie Ryjt? To nowe świnki? Czy to te
same, które tu były w zeszłym tygodniu? — Ale mimo jej entuzjazmu dla świnek, nigdy nie udało się jej
skłonić Ryjta do odpowiedzi. Potykał się, plątał we własnych nogach, kręcił się wokół niej i nie posiadał z
ukrywanej radości, Ŝe moja babka najwyraźniej aprobowała jego świnki, a nawet chyba akceptowała
(całym sercem!) jego samego! I tylko cicho jej odchrumkiwał.
Kiedy wracała do domu — a Ryjt cofał swoją cuchnącą cięŜarówką do ulicy — my, oczywiście, znowu go
płoszyliśmy, wyskakując po obu stronach cięŜarówki, tak Ŝe i Ryjt, i jego świnie kwiczeli przeraŜeni i
prychali z obronnej wściekłości. — Prosiek! Prosiek! Prosiek! Prosiek! Chrumk! Kwiiiiiii!
40731297.003.png
Mieszkał w Stratham — przy drodze z naszego miasteczka biegnącej do samego oceanu, jakieś osiem mil
dalej. Wyprowadziłem się (z tatą i mamą) od babci (zanim skończyłem
siedem lat, jak ci mówiłem). PoniewaŜ tato był nauczycielem, przeprowadziliśmy się do mieszkania
szkolnego (Exeter był wtedy szkołą tylko dla chłopców) i dlatego nasze odpadki (razem z nieorganicznymi
śmieciami) były wywoŜone przez szkołę.
Teraz chciałbym móc powiedzieć, Ŝe potem wyrosłem, zdałem sobie (z Ŝalem) sprawę z okrucieństwa
dzieci i wstąpiłem do paru organizacji zajmujących się niesieniem pomocy takim ludziom jak Prosiek Ryjt.
Ale tak nie było. Prawa panujące w małym miasteczku są proste i pojemne: gdy dopuszcza się róŜne formy
szaleństwa, ignoruje się wiele form okrucieństwa. Prośka się tolerowało; był dalej sobą i Ŝył jak świnia.
Tolerowało się go, jak toleruje się nieszkodliwe zwierzę, a dzieci mu dogadzały; zachęcały go nawet do
tego, Ŝeby był prosiakiem.
Oczywiście, gdy dorośliśmy, wszyscy zrozumieliśmy, Ŝe był opóźniony — i stopniowo dowiedzieliśmy
się, Ŝe trochę sobie popijał. Ta cięŜarówka z burtami ze szczebelków, cuchnąca świniami, odchodami, albo
czymś jeszcze gorszym od odchodów, kręciła się po miasteczku przez cały ten czas, kiedy dorastałem.
Wolno jej było; miała nawet miejsce na gubienie części ładunku — w drodze do Stratham. To było
miasteczko, to Stratham! Czy w małomiasteczkowym Ŝyciu moŜe być coś bardziej prowincjonalnego niŜ
kręcenie nosem na mniejsze miasteczka? Stratham to na pewno nie było Exeter (nie Ŝeby Exeter było
znowu takie wielkie).
W Piątej osobie dramatu, powieści Robertsona Daviesa, autor pisze o mieszkańcach Deptford: „Byliśmy
powaŜnymi ludźmi, którym nic więcej nie było potrzeba i nie czuliśmy się w Ŝaden sposób gorsi od
większych osad. Spoglądaliśmy jednak ze współczującym rozbawieniem na Bowles Corners, które leŜało
cztery mile dalej i miało stu pięćdziesięciu mieszkańców. śeby
mieszkać w Bowles Corners, trzeba by juŜ schłopieć z kretesem i nieodwracalnie."*
Dla nas, dzieciaków z Front Street, Stratham było takim Bowles Corners, było „schłopiałe z kretesem i
nieodwracalnie."
Kiedy miałem piętnaście lat i zaczęły się moje związki z akademią — gdzie uczyli się licealiści z dalekich
stron — z Nowego Jorku, a nawet z Kalifornii — czułem taką wyŜszość w stosunku do Stratham, Ŝe teraz
nie mogę się sobie nadziwić, Ŝe wstąpiłem do Ochotniczej StraŜy PoŜarnej w Stratham; i w ogóle jak do
tego doszło. Przypominam sobie, iŜ w Exeter nie było Ochotniczej StraŜy PoŜarnej; była chyba tylko
zawodowa. Było kilku mieszkańców Exeter, którzy — najwidoczniej z potrzeby zgłoszenia się na
ochotnika do czegokolwiek — wstąpili do ochotniczej w Stratham. MoŜe nasza pogarda dla mieszkańców
Stratham była tak głęboka, Ŝe uwaŜaliśmy, iŜ nie moŜna się po nich spodziewać, by dobrze gasili nawet
swoje własne poŜary.
Oczywiście, dochodził do tego dreszczyk podniecenia — w całym tym Ŝyciu licealisty — Ŝe naleŜy się do
czegoś, co w kaŜdej chwili i bez ostrzeŜenia moŜe wezwać cię do słuŜby: ten alarm przeciwwłamaniowy w
sercu, który okazuje się telefonem dzwoniącym w środku nocy — to wezwanie do niebezpieczeństwa, jak
biper lekarza burzący uporządkowaną samotność i bezpieczeństwo boiska do gry w sąuasha. Przez to my,
dzieciaki z Front Street, byliśmy waŜni. I jak tylko trochę podrośliśmy, spłynął na nas splendor, którym
młodych moŜe obdarzyć tylko uczestniczenie w tragedii.
Przez te wszystkie lata w straŜy ochotniczej nigdy nikogo nie uratowałem — nawet Ŝadnego psa ani kota.
Nigdy nie wdychałem dymu, nigdy nie cierpiałem od oparzeń, nigdy nie widziałem, jak ktoś spada poza
bezpieczny krąg sieci ratunkowej. Najgorsze są poŜary lasów, a ja uczestniczyłem tylko w jednym takim
PoŜarze — i to na jego skraju. Moje jedyne obraŜenia „w akcji"
* W niniejszej publikacji nie wykorzystano istniejącego przekładu cytowanej powieści autorstwa M. Skibniewskiej. (przyp.
red.)
10
11
zawdzięczam koledze straŜakowi, który wrzucał ręczną sikawkę do magazynku, w którym szukałem swojej
czapeczki do baseballa. Sikawka uderzyła mnie w twarz i przez mniej więcej trzy minuty leciała mi z nosa
krew.
Od czasu do czasu bywały powaŜniejsze poŜary w Hampton Beach (którejś nocy bezrobotny saksofonista,
podobno ubrany w róŜowy smoking, próbował podpalić kasyno), ale do takich wzywano nas tylko w
ostateczności. Gdy zdarzał się poŜar na osiem albo dziesięć dzwonków, Stratham wzywali jako ostatnie;
było to bardziej zaproszenie na widowisko niŜ wezwanie do boju. A miejscowe poŜary w Stratham
okazywały się albo pomyłką, albo stratą czasu. Którejś nocy pan Skully, inkasent wodociągowy, podpalił
swój furgon wlewając wódki do gaźnika, bo, jak mówił, samochód nie chciał mu zapalić. Pewnej nocy
płonęła chlewnia na mlecznej farmie Grantów, ale wszystkie krowy — i prawie całe siano — uratowano
jeszcze przed naszym przyjazdem. Nic nie moŜna było więcej zrobić, jak tylko patrzeć na płonący budynek
40731297.004.png
i polewać go wodą, Ŝeby iskry nie leciały na pobliską zagrodę.
Ale buty, cięŜki hełm (z moim numerem), błyszczący czarny toporek — własna siekierka straŜacka — to
było coś; oznaczało swego rodzaju dorosłą odpowiedzialność w świecie, w którym byliśmy uwaŜani za
(jeszcze) zbyt młodych, by pić. A pewnej nocy, gdy miałem szesnaście lat, pojechałem wozem straŜackim
z drabiną na drogę ciągnącą się wzdłuŜ brzegu, by w domku letniskowym nad plaŜą gasić poŜar wzniecony,
jak się okazało, przez dzieciaki, które spowodowały wybuch kosiarki do trawy, wlewając do jej baku
oczyszczoną benzynę, a tam, zataczając się jak pijany zając w kapuście, blokując wykonanie naszej waŜnej
misji i wolny od wszelkiego poczucia obywatelskiej odpowiedzialności — jak jakaś prawdziwa świnia —
jechał sobie swą cuchnącą cięŜarówką zapruty Prosiek Ryjt, wioząc odpadki swym Ŝarłocznym
przyjaciółkom. Migaliśmy na niego światłami, wyliśmy syreną — ciekawe, za kogo nas wtedy brał? Za
Boga, czerwonookiego wyjącego potwora, który siadł mu na ramieniu
— wielkiego robota świńskiego wszechświata, który przyleciał z kosmosu? Biedny Ryjt, blisko domu, tak
pijany i brudny, Ŝe z trudnością przypominał człowieka, skręcił ostro z drogi, by nas przepuścić, a my,
dzieciaki z Front Street, mijając go krzyczeliśmy
— jeszcze to słyszę — Prosiek! Prosiek! Prosiek! Prosiek! Chrumk! Kwiiiiiii! — Swój głos teŜ chyba
wtedy słyszałem. Trzymając się drabiny, z głowami odrzuconymi w tył tak, Ŝe drzewa nad wąską drogą
zdawały się spowijać gwiazdy czarną, falującą koronką, czuliśmy, jak świński fetor przechodzi w ostry
smród spalenizny zniszczonej kosiarki do trawy, by w końcu złagodnieć do czystego, słonego wiatru od
morza.
W ciemności, wracając obok tej szopy dla świń, zauwaŜyliśmy dziwnie ciepłą poświatę 'bijącą od lampy
naftowej w kojcu Ryjta. Wrócił do domu bezpiecznie. I jeszcze nie spał. Czytał? I znowu usłyszałem nasze
chrząkania, kwiki i chrumkania — nasze absolutnie zwierzęce odŜywki.
Tej nocy, gdy spaliła się jego szopa, byliśmy tak zaskoczeni! Ochotnicza ze Stratham uwaŜała zagrodę
Prośka Ryjta za zło konieczne — cuchnąca rudera przy drodze z Exeter do plaŜy była punktem
orientacyjnym, który w ciepłe letnie wieczory wyduszał oddech z płuc; przejazd obok niej zawsze
wywoływał zwyczajowe jęki. Zimą dym z pieca na drzewo bił regularnie z rury wystającej nad kojcem
Prośka i z boksów otaczających szopę, w których jego świnie, tarzając się w ściółce z osranego śniegu,
wydmuchiwały małe chmurki oddechu, jakby były małymi piecami z mięsa. Wycie naszej syreny
rozpraszało je na wszystkie strony. Nocą, gdy wracaliśmy do domu, a wszystkie ognie były tam pogaszone,
nie mogliśmy sobie odmówić, Ŝeby przejeŜdŜając obok siedziby Prośka znowu nie huknąć syreną. Za
bardzo podniecały nas wyobraŜenia popłochu, jaki ten dźwięk musiał w nich wywoływać — spanikowane
świnie, sam Prosiek przeraŜony, wszyscy się tulą do wszystkich ze świszczącymi pokwikiwaniami,
szukając ochrony w ścisku stada.
12
13
Tej nocy, gdy spłonęła zagroda Ryjta, my, dzieciaki z Front Street, wyobraŜaliśmy sobie, Ŝe będzie to,
mimo późnej pory, wesołe widowisko. Na nadbrzeŜnej drodze, ze wszystkimi światłami i błyskającym
sygnałem, z wyjącą syreną (która doprowadzała świnie do szaleństwa), byliśmy w fantastycznym nastroju.
Opowiadaliśmy sobie mnóstwo kawałów o świniach; jak naszym zdaniem doszło do poŜaru, Ŝe mieli
popijawę, Prosiek i jego świnie, Ŝe Prosiek jedną piekł (na roŜnie) i tańczył z drugą, Ŝe jedna świnia wpadła
na piec i przysmaŜyła sobie ogon, wywróciła barek, i Ŝe świnia, która zazwyczaj z Prośkiem tańczyła, była
w złym humorze, bo Prosiek tańczył z inną... ale kiedy przyjechaliśmy, zobaczyliśmy, Ŝe poŜar nie był
wcale zabawą, Ŝe nie był nawet końcówką nieudanej zabawy. Był to największy poŜar jaki my, dzieciaki z
Front Street, a nawet weterani spośród ochotników ze Stratham, kiedykolwiek widzieliśmy.
Niskie, przytulone do chlewu przybudówki wyglądały jak gdyby eksplodowały albo jakby dachy im się
stopiły. Wszystko, co znajdowało się w szopie, było podatne na ogień — drewno do pieca, siano,
osiemnaście świń i Prosiek Ryjt. No i cała ta nafta. A w większości kojców gnój musiał mieć z metr albo i
więcej grubości. Jak powiedział mi jeden z weteranów spośród ochotników — Jak dobrze się rozgrzeje, to
nawet gówno się zapali.
Rozgrzało się dobrze. Musieliśmy przesunąć wozy straŜackie dalej od domu: baliśmy się, Ŝe świeŜa farba
albo nowe opony dostaną pęcherzyod gorąca. — Nie ma sensu marnować wody — powiedział nasz
kapitan. Polewaliśmy drzewa po drugiej stronie drogi i las z tyłu farmy. Noc była cicha i wściekle mroźna,
a śnieg suchy i drobny jak talk. Z gałęzi drzew zwisały sople, które pękały, gdy tylko je polać. Kapitan
zdecydował pozwolić, Ŝeby poŜar się wypalił — tak będzie mniej bałaganu. Byłoby bardziej dramatycznie,
gdybym powiedział, Ŝe słyszeliśmy kwiki, Ŝe słyszeliśmy, jak wnętrza świń pęcznieją i wybuchają albo Ŝe
przedtem słyszeliśmy, jak biły raciczkami w deski drzwi. Ale
14
40731297.005.png
zanim przyjechaliśmy, wszystkie dźwięki ucichły; to była juŜ historia, mogliśmy je sobie tylko wyobraŜać.
To lekcja dla pisarza: Ŝe odgłosy, które sobie wyobraŜamy, mogą być najczystszymi, najgłośniejszymi ze
wszystkich dźwięków. Zanim przyjechaliśmy, wybuchły juŜ nawet opony cięŜarówki Prośka, eksplodował
bak i przednia szyba zapadła się do środka. PoniewaŜ nie było nas przy tym, mogliśmy sobie tylko
wyobrazić, w jakiej kolejności to nastąpiło.
Gdy stanęło się zbyt blisko chlewni, gorączka skręcała rzęsy, a płyn pod powiekami parzył od gorąca. Jeśli
stało się za daleko, chłód powietrza zimowej nocy, porywany ku płomieniom, przenikał do kości. Droga
nad brzegiem pokryła się lodem od wody rozlanej z naszych węŜy i (koło północy) facet ze znaczkiem
Texaco na czapce i w watowanej kurtce wpadł na drodze w poślizg
1 potrzebował pomocy. Pijany i w towarzystwie kobiety, o wiele za młodej dla niego — a moŜe to była
jego córka. — Prosiek! — krzyczał facet od Texaco. — Prosiek! — wydzierał się w kierunku płomieni. —
JeŜeli tam jesteś — ty kretynie — to lepiej wynoś się stamtąd.
Chyba aŜ do drugiej nad ranem jedynym dźwiękiem było rozlegające się co jakiś czas samotne brzdęk
kurczącej się blachy, kiedy odrywała się od dachu chlewni. Sam dach zapadł się około drugiej, z cichym
szeptem. O trzeciej wszystkie kojce były wypalone. Otaczający je śnieg stopił się i utworzył jezioro, które
zdawało się unosić wokół ognia, sięgając prawie poziomu hałdy Ŝarzących się popiołów. W miarę jak śnieg
topniał, woda gasiła Ŝar od spodu.
Jaki czuliśmy zapach? Letni aromat rozpalonej słońcem stodoły, kłócący się z odorem popiołów w śniegu,
zdecydowany smród spieczonego gnoju i zwodniczy zapach smaŜonego boczku > pieczonej wieprzowiny.
PoniewaŜ nie było wiatru, a my nie próbowaliśmy gasić poŜaru, nie dokuczał nam dym. MęŜczyźni (to
znaczy weterani) zostawili nas, chłopców, Ŝebyśmy pilnowali jeszcze przez godzinę. Tak robią starsi, kiedy
dzielą się pracą
2 chłopcami: robią to, co chcą, a chłopców mają od tego, czym
15
nie chcą się zajmować. MęŜczyźni poszli sobie na kawę (tak przynajmniej mówili), a wrócili cuchnąc
piwem. Wtedy ogień na tyle juŜ przygasł, Ŝe moŜna go było zalać wodą. MęŜczyźni zaczęli tę robotę, a
kiedy im się znudziła, przekazali ją nam, chłopakom. I znowu sobie poszli, o pierwszym brzasku, na
śniadanie, jak powiedzieli. W bladym świetle zacząłem rozpoznawać niektórych z moich towarzyszy,
chłopaków z Front Street.
Kiedy starsi poszli, jeden z chłopaków z Front Street zaczął, najpierw bardzo cicho. MoŜe to byłem ja. —
Prosiek, Prosiek — zawołał. Jednym z powodów, dla których zostałem pisarzem jest to, Ŝe współczułem tej
naszej potrzebie; nigdy mnie nie interesowało coś, co nie-pisarze nazywają dobrym lub złym
„smakiem".
— Prosiek! Prosiek! Prosiek! Prosiek! Chrumk! Kwiiiiiii! — wołaliśmy. Wtedy właśnie zrozumiałem, Ŝe
komedia to tylko inna forma składania kondolencji. I wtedy rozpocząłem; zacząłem swoje pierwsze
opowiadanie.
— Cholera — powiedziałem, bo wszyscy ochotnicy ze Stratham zaczynali kaŜde zdanie od słowa
„cholera."
— Cholera — powiedziałem. — Tam nie ma Prośka. Jest głupi — dodałem — ale nie aŜ tak.
— Jest jego cięŜarówka — powiedział jeden z najmniej obdarzonych wyobraźnią chłopaków z Front
Street.
— Po prostu świnie mu się znudziły — powiedziałem. — Wyjechał z miasta, na pewno. Miał tego
wszystkiego dosyć. Chyba to wszystko zaplanował — wiele tygodni temu.
O dziwo, zaczęli mnie słuchać. Zgadza się, noc była długa. KaŜdy, kto miał cokolwiek do powiedzenia,
mógł z łatwością przykuć uwagę ochotników ze Stratham. Ale ja czułem podniecenie nadchodzącego
ratunku — po raz pierwszy.
— ZałoŜę się, Ŝe tam nie ma wcale Ŝadnych świń. — powiedziałem. — ZałoŜę się, Ŝe połowę ich zjadł, w
kilka dni. Wiecie, napchał się! A resztę sprzedał. Odkładał sobie trochę pieniędzy właśnie na taką godzinę.,
16 .; : <;; '•
— Na jaką godzinę? — spytał jakiś sceptyk. — JeŜeli Prośka tu nie ma, to gdzie jest?
— Jeśli był na dworze całą noc — powiedział inny — to zamarzł na śmierć.
— Jest na Florydzie — powiedziałem. — Przeszedł na emeryturę. — Stwierdziłem to tak, po prostu, jakby
to był fakt.
— Popatrzcie dookoła! — krzyczałem. — Na co on wydawał te swoje pieniądze? Uskładał sobie niezłą
sumkę. Podpalił własny dom — powiedziałem — tylko po to, Ŝeby nam zaleźć za skórę. Pomyślcie, ile
razy my załaziliśmy mu za skórę — mówiłem. I wiedziałem, Ŝe wszyscy o tym myślą. To przynajmniej
była prawda. Odrobina prawdy nigdy nie zaszkodziła opowiadaniu. — No i — powiedziałem — odpłacił
40731297.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin