Agatha Christie - Zło czai się wszędzie.rtf

(425 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE

AGATHA CHRISTIE

ZŁO, KTÓRE ŻYJE POD SŁOŃCEM

TŁUMACZYŁ MARIAN STAWIŃSKI

TYTUŁ ORYGINAŁU: EVIL UNDER THE SUN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Johnowi

na pamiątkę pobytu w Syrii

ROZDZIAŁ PIERWSZY

I

Gdy kapitan Roger Angmering wybudował w roku 1782 dom na wysepce leżącej w zatoce Leathercombe, uznano to za wielkie dziwactwo z jego strony. Człowiek z dobrej rodziny powinien mieć okazałą rezydencję, położoną wśród rozległych łąk lub pięknych pastwisk przeciętych wartkim strumieniem.

Lecz kapitan Roger Angmering miał tylko jedną wielką namiętność - morze. Wybudował więc dom krzepki, właśnie taki jaki powinien stanąć na małym, smaganym wichrem, nawiedzanym przez mewy przylądku, odcinanym od stałego lądu przez każdy przypływ.

Nic ożenił się, morze było jego pierwszą i jedyną miłością, a gdy zmarł, dom i wysepka dostały się dalekiemu kuzynowi. Kuzyn ten i jego potomkowie mało dbali o ów spadek. Ich ziemie kurczyły się, a ci, którzy dziedziczyli po nich, z wolna stawali się coraz biedniejsi.

W roku 1922. gdy ostatecznie ustaliła się tradycja spędzania wakacji nad morzem, a wybrzeża Devonu i Konwalii przestano uważać za zbyt upalne podczas lata. okazało się, że Arthur Angmering nie mógł znaleźć nabywcy na rozległy, niewygodny dom w stylu króla Jerzego, lecz za dziwaczną posiadłość nabytą przez żeglującego po morzach kapitana Rogera otrzymał dobrą cenę.

Krzepki dom został rozbudowany i upiększony. Ląd stały i wysepkę, na której wytyczono spacerowe ścieżki i stworzono „zakątki”, połączono betonową groblą. Powstały dwa korty tenisowe i słoneczne tarasy schodzące do małej zatoczki ozdobionej drewnianymi pomostami i trampolinami. Tak powstał hotel „Wesoły Roger” na Wyspie Przemytników w zatoce Leathercombe. Od czerwca do września (nie licząc krótkiego sezonu koło Wielkiejnocy) hotel „Wesoły Roger” był zwykłe zapchany aż po strych. W roku 1934 dobudowano bar cocktailowy, rozleglejszą sale jadalną i dodatkowe łazienki. Ceny wzrosły.

Ludzie mawiali: „Czy byliście kiedyś w zatoce Leathercombe? Jest tani bardzo wesoły hotel na czymś w rodzaju wyspy. I żadnych autokarów turystycznych ani zbiorowych wycieczek. Dobra kuchnia i tak dalej. Powinniście tam pojechać”. I ludzie jechali.

II

W hotelu „Wesoły Roger” przebywała akurat pewna ważna (przynajmniej we własnym mniemaniu) osobistość. Herkules Poirot, oślepiający w swym białym płóciennym ubraniu, z nasuniętym na oczy słomkowym kapeluszem i wspaniale podkręconymi wąsami, spoczywał w krześle plażowym i spoglądał na plażę. Opadała ku niej z hotelu cała seria tarasów. Na plaży widać' było gumowe materace, rowery wodne, łódki, piłki i nadmuchiwane zabawki. Była też długa trampolina i trzy drewniane pomosty w różnych odległościach od brzegu.

Niektórzy plażowicze kąpali się w morzu, inni leżeli wyciągnięci w słońcu, a jeszcze inni pieczołowicie namaszczali się olejkami.

Na najniższym tarasie, tuż nad plażą, siedzieli ci, którzy od kąpieli woleli rozmowę o pogodzie, o rozciągającym się przed nimi widoku, o nowinach w porannych pismach i o wszystkim, co wydało się im interesujące.

Po lewej stronie pana Poirota siedziała pani Gardener, a z jej ust wypływał monotonnie nieustanny potok cichych słów, któremu towarzyszył klekot drutów do robótek ręcznych. Za nią, z kapeluszem nasuniętym na nos, spoczywał w leżaku mąż, Odell C. Gardener. Na wezwanie małżonki składał od czasu do czasu krótkie oświadczenia.

Po prawej ręce Poirota dorzucała grubym głosem swe uwagi panna Brewster, żylasta, atletyczna kobieta o szpakowatych włosach i miłej, ogorzałej od wiatru twarzy. Brzmiało to, jak gdyby naszczekujący krótko i tubalnie owczarek przerywał ujadającemu bez przerwy szpicowi.

Pani Gardener mówiła:

- ...więc powiedziałam do pana Gardenera, cóż, nie mam nic przeciwko zwiedzaniu, a zresztą lubię dokładnie poznać każde miejsce. Ale, mówiąc szczerze, załatwiliśmy Anglię dosyć dobrze i teraz chcę tylko znaleźć ciche miejsce nad morzem i po prostu odprężyć ,się. Tak powiedziałam, prawda Odellu? Po prostu odprężyć się. Czuję, że muszę się odprężyć, powiedziałam. Tak było, prawda, Odellu?

Pan Gardener mruknął spod swego kapelusza:

- Tak, kochanie.

Pani Gardener ciągnęła:

- Więc kiedy wzmiankowałam o tym panu Kelso w biurze Cooka (on nam ułożył cały plan podróży i w ogóle bardzo nam pomógł, doprawdy nie wiem, co byśmy bez niego zrobili), więc kiedy, jak powiadam, wzmiankowałam mu o tym, pan Kelso powiedział, że najlepiej będzie, jeżeli przyjedziemy tutaj. Najbardziej malownicze miejsce, powiedział, na krańcu świata, a równocześnie bardzo wygodne i ekskluzywne. Oczywiście pan Gardener wtrącił się w tym miejscu i zapytał o urządzenia sanitarne. Bo nie wiem, czy mi pan uwierzy, monsieur Poirot, ale siostra pana Gardenera pojechała kiedyś' na wypoczynek do pewnego pensjonatu, bardzo ekskluzywnego, jak jej powiedziano, w .samym sercu wrzosowisk, ale nie uwierzyłby mi pan, że był tam jedynie klozet ziemny! To oczywiście sprawiało, że pan Gardener stał się podejrzliwy wobec wszystkich „miejsc na krańcu świata”, czy nieprawda, Odcllu?

- Tak. kochanie - powiedział pan Gardener.

- Lecz pan Kelso uspokoił nas. Urządzenia sanitarne, powiedział, są absolutnie nowoczesne, a kuchnia jest znakomita. I miał racje. Ale najbardziej lubię intime tego miejsca, jeśli wie pan, co mam na myśli. Ponieważ obszar jest niewielki, wszyscy rozmawiamy ze sobą i wszyscy się znamy. Jeśli Brytyjczycy mają jakąś wadę, to jest nią skłonność do trzymania się na uboczu od ludzi, których nie znają od co najmniej kilku lal. Ale kiedy już się ich dobrze pozna, nie ma milszych ludzi. Pan Kelso powiedział, że przyjeżdżają tu ciekawi ludzie i widzę, że miał słuszność. Jest pan, panie Poirot, i panna Darnley. Och! Mało nie umarłam z wrażenia, kiedy dowiedziałam się, kim pan jest, czy nieprawda, Odellu?

- To prawda, kochanie.

- Ha! - powiedziała panna Brewster wtrąciwszy się nagle. - Wstrząsające! Co, panie Poirot?

Herkules Poirot uniósł ręce, jak gdyby pragnąc odżegnać się od wszystkiego. Ale był to tylko uprzejmy gest. Potok z ust pani Gardener gładko płynął dalej.

- Widzi pan, panie Poirot, wiele słyszałam o panu od Cornelii Robson. Pan Gardener i ja byliśmy w maju w Badenhof. I, oczywiście. Cornelia opowiedziała nam o tej sprawie w Egipcie, kiedy zabito Linnet Ridgeway. Powiedziała, że był pan cudowny i odtąd szalałam po prostu, żeby pana kiedyś spotkać, prawda, Odellu?

- Tak. kochanie.

- I jest także panna Darnley. Kupuję wiele rzeczy w Rosę Mond. a - oczywiście - to ona jest Rosę Mond. prawda? Myślę, że jej ubiory są naprawdę pomysłowe. Mają taką cudowną linię. Ta sukienka, którą miałam na sobie wczoraj wieczorem, jest właśnie od niej. Myślę, że to w ogóle wspaniała kobieta.

Siedzący za plecami panny Brewster major Barry, którego wyłupiaste oczy wlepione były w kąpiących się, mruknął:

- Ta dziewucha wpada w oko! Pani Gardener szczęknęła drutami.

- Muszę panu wyznać pewną rzecz, panie Poirot. Spotkanie pana tutaj dało mi w pewien Sposób do myślenia. Nie chodzi o to, że spotkanie z panem po prostu mną wstrząsnęło, choć naprawdę byłam wstrząśnięta. Pan Gardener wic o tym. Ale uprzytomniłam sobie, że być może jest pan tutaj... jak by to powiedzieć... profesjonalnie. Wie pan, co mam na myśli? Jestem okropnie wrażliwa, jak może potwierdzić pan Gardener, i nie mogłabym znieść myśli, że będę zamieszana w jakieś przestępstwo, wszystko jedno jakiego rodzaju. Widzi pan...

Pan Gardener odkasłał i powiedział:

- Widzi pan. panie Poirot, pani Gardener jest bardzo wrażliwa.

Herkules Poirot uniósł ręce w górę.

- Zapewniam panią, madame. że znalazłem się tu jak wy wszyscy, po prostu dla wypoczynku, dla spędzenia wakacji. Nawet nie myślę o przestępstwach.

Panna Brewster ponownie odezwała się grubym głosem:

- Żadnych ciał na Wyspie Przemytników. Herkules Poirot powiedział:

- Ach! To nie jest zupełnie prawdziwe - wskazał w dół przed siebie. - Niech się pani im przyjrzy. Leżą tam szeregami. Czym są? To nie mężczyźni ani kobiety. Nie mają w sobie nic osobistego. To po prostu... ciała!

- Niektóre z nich to ładne dziewuchy, może trochę za chude - rzekł z przekonaniem major Barry.

- Tak, czy jest w nich coś pociągającego? - zawołał Poirot - tajemniczego? Jestem stary, ze starej szkoły. Kiedy byłem młody, można było dostrzec najwyżej kostkę. Przelotne mignięcie pienistej haleczki, jakże wabiące! Łagodne zgrubienie łydki... kolano... podwiązka z wstążeczką...

- Rozpustnik, rozpustnik! - zawołał ochryple major Barry.

- Dziś ubieramy się o wiele rozsądniej - zauważyła panna Brewster.

- Tak jest, panie Poirot - powiedziała pani Gardener. - Wic pan, myślę, że dziś' chłopcy i dziewczęta żyją o wiele zdrowiej i naturalniej. Przebywają ze sobą i... i... - pani Gardener zaczerwieniła się lekko, gdyż umysł jej był czysty - ...i nie przejmują się tym, jeśli pan wie, co mam na myśli.

- Wiem - powiedział Herkules Poirot. - Jest to godne pożałowania.

- Godne pożałowania? - pisnęła pani Gardener.

- Zniszczenie całego romantyzmu... całej tajemnicy! Obecnie wszystko jest ujednolicone! - wskazał ruchem ręki spoczywające postaci. - Bardzo mi to przypomina kostnicę paryską.

- Panie Poirot! - pani Gardener była zgorszona.

- Zwłoki ułożone na kamiennych płytach, jak mięso u rzeźnika!

- Panie Poirot, czy nie posuwa się pan za daleko? Herkules Poirot przyznał:

- Tak. To możliwe.

- Mimo wszystko - pani Gardener z energią wzięła się do swej robótki - gotowa jestem zgodzić się z panem w jednym punkcie. Tym dziewczynom, które wylegują się tak w słońcu, wyrosną włosy na nogach i ramionach. Powiedziałam to Irenie... to moja córka, panie Poirot. Ireno, powiedziałam do niej, jeżeli będziesz się tak wylegiwała w słońcu, będziesz cała owłosiona, będziesz miała włosy na ramionach, na nogach i na piersiach. I jak będziesz wtedy wyglądała? Tak do niej powiedziałam. Czy nie tak. Odellu?

- Tak. kochanie - przytaknął pan Gardener. Wszyscy zamilkli, być może próbując sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała Irena, gdy nastąpi najgorsze.

Pani Gardener zwinęła robótkę i rzekła:

- Ciekawa jestem, czy... Pan Gardener przerwał:

- Tak, kochanie?

Wygramolił się ze swego leżaka i wziął robótkę pani Gardener wraz z jej książką. Zapytał:

- Czy pójdzie pani z nami na drinka, panno Brewster?

- Dziękuję, ale chyba nic teraz. Gardenerowie ruszyli w stronę hotelu. Panna Brewster zauważyła:

- Amerykańscy mężowie są cudowni!

III

Miejsce pani Gardener zajął wielebny Stephen Lane.

Wielebny Lane był wysokim energicznym duchownym, mniej więcej pięćdziesięcioletnim. Twarz miał opaloną, a jego flanelowe, ciemnoszare spodnie były sfatygowane i wytarte.

Powiedział z entuzjazmem:

- Cudowna okolica! Przeszedłem po skałach znad zatoki Leathercombe do Harford i z powrotem.

- Gorąca rzecz, taki spacer dzisiaj - powiedział major Barry. który nigdy nie spacerował.

- Świetne ćwiczenie - dodała panna Brewster. - Dzisiaj jeszcze nie wiosłowałam. Nic ma nic lepszego dla mięśni brzucha jak wiosłowanie.

Spojrzenie Herkulesa Poirota opadło smętnie ku pewnej wypukłości pośrodku jego osoby.

Dostrzegła to panna Brewster i powiedziała pocieszająco:

- Prędko pozbyłby się pan tego. panie Poirot, gdyby pan co dnia wiosłował.

- Merci, mademoiselle. Nie znoszę, łodzi!

- Ma pan na myśli małe łódki?

- Łodzie wszelkich rozmiarów! - Przymknął oczy i wzdrygnął się. - Ruch morza jest mi niemiły.

- Jak to? Morze jest dzisiaj spokojne jak staw. Poirot odpowiedział z przekonaniem:

- Naprawdę spokojne morze nie istnieje. Zawsze, zawsze faluje.

- Według mnie - powiedział major Barry - choroba morska to w dziewięciu dziesiątych nerwy.

- Oto jak przemawia dobry żeglarz! - uśmiechnął się duchowny. - Co majorze?

- Tylko raz chorowałem i działo się to, kiedy przepływałem kanał La Manche! Moje motto brzmi: „Nie myśl o tym!”

- Choroba morska to rzeczywiście przedziwna rzecz - powiedziała po namyśle panna Brewster. - Dlaczego niektórzy ludzie podlegają jej, a inni nic? Wydaje się to nieuczciwe. I nic ma nic wspólnego ze zdrowiem. Bardzo chorowici ludzie bywają dobrymi żeglarzami. Ktoś mi kiedyś mówił, że ma to coś wspólnego z kręgosłupem. Są też tacy, którzy nie znoszą wysokości. Ja sama nie znoszę jej zbyt dobrze, ale pani Redfern o wiele gorzej. Parę dni temu na tej skalistej ścieżce do Harford dostała zawrotu głowy i po prostu uczepiła się mnie. Powiedziała mi, że utknęła kiedyś w pół drogi schodząc tymi zewnętrznymi schodami katedry w Mediolanie. Wesoła bez zastanowienia, ale przy schodzeniu załamała się kompletnie.

- Niech lepiej nie schodzi po drabinie do Zatoczki Skrzata - zauważył Lane.

Panna Brewster zrobiła grymas.

- Sama bym się bała. To dobre dla młodzieży. Chłopcy Cowanów i młodzi Mastermani biegają po niej w górę i w dół i sprawia im to przyjemność.

Lane powiedział:

- Pani Redleni wraca z kąpieli w morzu.

- Powinna spodobać się panu Poirotowi - zauważyła Panna Brewster. - Nie uznaje kąpieli słonecznych.

Pani Redfern zdjęła gumowy czepek i potrząsnęła głową rozburzając włosy. Była młodą, bardzo jasną blondynką. Skóra jej miała blady, martwy odcień, charakterystyczny dla koloni włosów.

Major Barry zachichotał ochryple.

- Pomiędzy tymi innymi wygląda na trochę niedopieczoną, co?

Owinąwszy się w długi płaszcz kąpielowy, Christine Redfern zaczęła zbliżać się ku rozmawiającym.

Miała miłą, poważną, ładną (warz bez wyrazu i drobne, delikatne dłonie i stopy.

Uśmiechnęła się do nich i opadła na leżak w pobliżu, otulając się płaszczem kąpielowym. Panna Brewster powiedziała:

- Zdobyła pani pochlebną opinię monsieur Poirota. Nie znosi on opalających się tłumów. Powiada, że przypominają mu połcie mięsa u rzeźnika czy coś podobnego.

Christine Redfern uśmiechnęła się smętnie.

- Jak bym chciała móc się opalać! Ale nie opalam się na brązowo. Dostaję tylko bąbli i przerażającej ilości piegów na ramionach.

- To lepsze niż być porośniętą włosami na całym ciele jak Irena pani Gardener - powiedziała panna Brewster. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Christine, dodała: - Dziś rano pani Gardener była w wielkiej formie. Absolutnie nie do powstrzymania. „Czy nie tak, Odellu?” „Tak, kochanie” - urwała, a później powiedziała: - Żałuję, panie Poirot, że nie chciał pan jej dogodzić. Dlaczego pan tego nie zrobił? Dlaczego nie powiedział jej pan, że przybył pan tu w związku z wyjątkowo przerażającym morderstwem, a morderca, zbrodniczy maniak, znajduje się z pewnością wśród gości hotelowych?

Herkules Poirot westchnął:

- Lękam się bardzo, że by mi uwierzyła. Major Barry zachichotał i sapnął:

- Z pewnością.

- Nie, nie wierzę - powiedziała Emily Brewster. Nawet pani Gardener nie uwierzyłaby, że zostało tu zaplanowane morderstwo. Nie jest to miejsce, w którym można znaleźć zwłoki.

Herkules Poirot poruszył się nieznacznie w krześle.

- Ale dlaczegóżby nie, mademoiselle? - zaprotestował.

- Dlaczego to, co pani nazywa zwłokami, nie miałoby się pojawić na Wyspie Przemytników?

- Nie wiem dlaczego - powiedziała Emily Brewster.

- Myślę, że niektóre okolice są bardziej nieprawdopodobne niż inne. To nie jest miejsce tego rodzaju... - urwała, znajdując trudność w wyjaśnieniu, co miała na myśli.

- Jest romantyczne, to prawda - zgodził się Herkules Poirot - spokojne. Słońce świeci. Morze jest błękitne. Ale zapomina pani, panno Brewster, że wszędzie pod słońcem żyje zło.

Duchowny poruszył się w krześle i pochylił ku Poirotowi. Zapłonęły jego ciemnoniebieskie oczy. Panna Brewster wzruszyła ramionami.

- Och, oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę, ale mimo wszystko...

- Ale mimo wszystko wydaje się to pani mało prawdopodobną scenerią dla zbrodni? Zapomina pani o jednej rzeczy, mademoiselle.

- O naturze ludzkiej, jak przypuszczam?

- Tak, o niej także. O niej zawsze trzeba pamiętać. Ale nie to chciałem powiedzieć. Chciałem powiedzieć pani, że tu wszyscy wypoczywają.

Emily Brewster uniosła ku niemu zdumione spojrzenie.

- Nie rozumiem.

Herkules Poirot uśmiechnął się do niej serdecznie. Jego wskazujący palec zaczął dobitnie kłuć powietrze.

- Powiedzmy, że ma pani wroga. Jeśli zacznie go pani poszukiwać w jego mieszkaniu, w biurze, na ulicy... eh, bien. Musi mieć powód... musi pani wyjaśnić swoją obecność. Ale tu, nad brzegiem morza, nikt nie musi wyjaśniać swojej obecności. Jest pani nad zatoką Leathercombe. Dlaczego? Parbleu! Jest sierpień. W sierpniu jedzie się nad morze, wypoczywa się. Widzi pani, jest rzeczą zupełnie oczywistą, że znajduje się pani tutaj, że pan Lane jest tutaj i major Barry jest tutaj, a także, że pani Redfern i jej mąż są tutaj. Ponieważ w Anglii wyjazd nad morze w sierpniu jest narodowym zwyczajem.

- Tak - przyznała panna Brewster - to bardzo pomysłowa koncepcja. Ale co z Gardenerami? To Amerykanie.

Poirot uśmiechnął się.

- Nawet pani Gardener, jak nam powiedziała, odczuwa konieczność odprężenia się. Musi także, ponieważ zwiedza Anglię, spędzić dwa tygodnie nam morzem... chociażby jako dobra turystka. Lubi przyglądać się ludziom.

Pani Redfern powiedziała półgłosem:

- Pan także, jak sądzę, lubi obserwować ludzi.

- Madame, muszę przyznać pani rację. Lubię.

- I wiele pan widzi... - powiedziała w zamyśleniu.

IV

Nastąpiła pauza. Stephen Lane chrząknął i powiedział z odcieniem skrępowania:

- Zaciekawiło mnie, monsieur Poirot, coś, co powiedział pan przed chwilą. Powiedział pan. że wszędzie pod słońcem kryje się zło. Był to niemal cytat z Kaznodziei: „A tak, serce synów ludzkich pełne jest zła, albowiem szaleństwo trzyma się serca ich za żywota ich, a potem idą do umarłych.” - Twarz jego rozjaśnił fanatyczny niemal blask. - Ucieszyły mnie pańskie słowa. W naszych czasach nikt nie wierzy w zło. Uznawane jest co najwyżej za przeciwieństwo dobrą. Zło, powiadają ludzie, czynione jest przez tych, którzy nie znają niczego lepszego... przez niedorozwiniętych... nad którymi należy raczej litować się, niż ich winić. Lecz, panie Poirot, zło jest prawdziwe! Jest faktem! Wierzę w zło, tak jak wierzę w dobro. Ono istnieje! Jest potężne! I wędruje przez świat!

Urwał. Oddech jego był coraz szybszy. Otarł czoło chusteczką i nagle powiedział przepraszająco:

- Proszę mi wybaczyć. Uniosłem się. Poirot powiedział spokojnie:

- Pojmuję, co pan chciał powiedzieć. Do pewnego stopnia zgadzam się z panem. Zło wędruje po świecie i można je rozpoznać jako zło.

Major Buny odkaszlnął.

- Skoro mowa o takich rzeczach, to niektórzy fakirzy w Indiach...

Major Barry przebywał już dostatecznie długo w hotelu „Wesoły Roger” i wszyscy obawiali się jego przerażającej skłonności do długich opowieści o Lidiach. Panna Brcwster i pani Redfern zaczęły mówić nagle i równocześnie.

- To pani mąż tam płynie, prawda, pani Redfern? Jaki wspaniały crawl! To bardzo dobry pływak.

W tej samej chwili pani Redfern powiedziała:

- Och, spójrzcie państwo! Jaka śliczna jest ta łódź z czerwonymi żaglami. To pan Blatt, prawda?

Major Barry chrząknął.

- Dziwaczny pomysł, czerwone żagle.

Lecz niebezpieczeństwo opowiadania o fakirach zostało zażegnane.

Herkules Poirot z przyjemnością patrzył na młodego człowieka, który właśnie dopłynął do brzegu. Patrick Redfern był pięknym mężczyzną. Smukły, opalony, o szerokich ramionach i wąskich biodrach, miał w sobie radość życia, wesołość i wrodzoną prostotę, które zdobywały mu przychylność wszystkich kobiet i większości mężczyzn.

Otrząsając się z wody, uniósł rękę pozdrawiając żonę. Christine Redfern w odpowiedzi pomachała mu ręką i zawołała:

- Chodź tu, Pat.

- Już idę.

Najpierw jednak poszedł po ręcznik zostawiony kawałek dalej na plaży.

Właśnie wówczas siedzących na tarasie minęła kobieta, która wyszła z hotelu i zaczęła schodzić w kierunku plaży.

Jej pojawienie się miało wszelkie cechy „wejścia na scenę” i - co więcej - była ona tego świadoma.

Nie była skrępowana, wydawało się, że aż za dobrze wie o nieuchronnych skutkach, jakie powoduje jej obecność. Była wysoka i smukła. Miała na sobie biały, prosty, głęboko wycięty na plecach kostium kąpielowy, a każdy cal jej odsłoniętego ciała był opalony na piękny odcień brązu. Była doskonała jak posąg. Ognistorude włosy opadały bujnymi falami na plecy. Rysy twarzy nabrały już ostrości zwykłej u kobiet po trzydziestce, lecz cała jej postać tryskała młodością, wspaniałą i tryumfującą żywotnością. Było coś chińskiego w jej nieruchomych rysach i ciemnoniebieskich, lekko skośnych oczach. Na głowie miała dziwaczny szmaragdowozielony, tekturowy kapelusz.

Jej wejście sprawiło, że kobiety na plaży stały się wyblakłe i nieważne. Skupiła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych mężczyzn.

Oczy pana Herkulesa Poirota otworzyły się szerzej, a wąs jego drgnął z aprobatą. Major Barry usiadł. Z podniecenia jeszcze bardziej wytrzeszczył i tak już wyłupiaste oczy. Po lewej ręce Poirota wielebny Stephen Lane wciągnął z cichym świstem powietrze i zesztywniał.

Major Barry powiedział ochrypłym szeptem:

- Arlena Stuart (tak się nazywała, zanim wyszła za Marshalla)... Widziałem ją nim porzuciła scenę, w Przyjdź i odejdź. Niezły widok, co?

Christine Redfern powiedziała powoli zimnym głosem:

- Jest ładna... to prawda. Ale w środku siedzi dzikie zwierzę!

- Przed chwilą mówił pan o istnieniu zła, monsieur Poirot - powiedzia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin