Sharpe Alice - Trzy swatki.pdf

(626 KB) Pobierz
84137245 UNPDF
Alice Sharpe
Trzy swatki
84137245.001.png 84137245.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Trzymając na rękach rozzłoszczonego kocura, Lora Gif-
ford zadawała sobie pytanie, kim do licha jest ten niesa­
mowicie przystojny mężczyzna, który właśnie wszedł do
gabinetu. Chyba nie tym weterynarzem, którego przyszła
wybadać... to jest, spotkać? Nie, niemożliwe.
Po pierwsze, nie wyglądał na kogoś, komu trzeba po­
szukać kobiety, chętne musiały znajdywać się same. Po dru­
gie, wiedziała z dobrze poinformowanego źródła, że doktor
Reed przekroczył sześćdziesiątkę, tymczasem ten musiał być
o połowę młodszy. Z wyrazistymi rysami twarzy i ze zło­
cistą opalenizną bardziej przypominał gwiazdora z Holly­
wood niż weterynarza. Nawet profesjonalnie wyglądające
okulary w cienkiej metalowej oprawce potrafił zdjąć
z wdziękiem gwiazdy.
Do licha.
To nie ten!
W takim razie musiała zastosować plan B, choć jeszcze
nie zdołała go wymyślić. Trzeba jakoś zręcznie wycofać się
z sytuacji, nie budząc podejrzeń.
Nieznajomy uśmiechnął się do niej, a wtedy w głowie
Lory natychmiast zrodził się plan C - zostać i wypytać tego
intruza o interesującego ją mężczyznę.
- Kim pan jest? - Zabrzmiało to jak wyrzut, dodała więc
pospiesznie: - Pytam, ponieważ spodziewałam się ujrzeć
doktora Reeda.
Amant filmowy wsunął okulary do górnej kieszeni i wy­
ciągnął rękę na powitanie.
- Victora nie ma. Jestem Jon Woods. Z przyjemnością
zajmę się pani kotem.
Lora chciała podać mu rękę, a wtedy Boggle skorzystał
z okazji, by wyrwać się z jej uścisku. Wskoczył jej na ramię
i wczepił się w nie z całej siły. Jęknęła.
Jon Woods delikatnie uwolnił ją od kota, postawił go
na metalowym blacie i zaczął głaskać, jednocześnie prze­
mawiając do niego uspokajająco. Dziwne, nie potrafiła zro­
zumieć ani słowa. Czyżby umiał mówić w jakimś sekretnym
języku, zrozumiałym tylko dla zwierząt?
- Proszę mi powiedzieć, na czym polega problem.
Problem w tym, że... na niczym. Kotu nic nie dolegało,
potrzebowała go jako pretekstu, by zobaczyć się z mężczy­
zną, o którego jej chodziło. To zresztą nawet nie był jej
kot, pożyczyła go sobie od sąsiada.
- Wie pan, chyba poczekam na doktora Reeda.
- Długo musiałaby pani czekać. Miał operowaną nogę,
nie będzie go przez kilka tygodni.
- Och! Jest w szpitalu?
- Bardzo się pani zmartwiła. Czy pani też należy do
grona jego wielbicieli, którzy tylko jemu pozwalają leczyć
swoich pupili? Nie, chwileczkę, to chyba pani pierwsza wi­
zyta u nas?
- Zgadza się. Nigdy nie byłam u doktora Reeda. Nawet
nie umiałabym go rozpoznać.
. .
W jego brązowych oczach odbiło się zdumienie, lecz
Lora udawała, że tego nie dostrzega.
- Nie orientuje się pan, jak długo będzie w szpitalu?
- Jeszcze przez kilka dni. Potem czeka go rekonwale­
scencja w domu.
Plan D powstał w ciągu sekundy. Trzeba oddać kota.
wrócić do kwiaciarni, przygotować wiązankę i dostarczyć
ją do szpitala osobiście.
Ostrożnie sięgnęła po kocura.
Jon Woods przykrył jej dłoń swoją.
- Zapewniam panią, że potrafię...
- Och, nie wątpię w pańskie kompetencje. Na pewno
umie pan wyciąć, co potrzeba.
Wyglądał na jeszcze bardziej zbitego z tropu niż przed
chwilą.
- Czyli w tym celu go pani przyniosła? Przykro mi, dziś
nic z tego nie będzie. Na takie zabiegi umawiamy się z wy­
przedzeniem. Pasuje pani inny termin?
Do twarzy mu było z tym zakłopotaniem. Miał żywą
twarz, łatwo ukazującą emocje. I miał bardzo ładne dłonie,
proporcjonalne i mocne, a jednocześnie ich dotyk był nie­
zwykle delikatny.
Sprawiał wrażenie kogoś godnego zaufania. Czy to moż­
liwe, by ten mężczyzna, był inny od pozostałych?
- Nie - powiedziała na głos.
jego dłoń łagodnie cofnęła się z jej dłoni na grzbiet kota,
który ku zdumieniu Lory zamruczał z zadowoleniem, za­
miast swoim zwyczajem wściekle prychnąć.
- Szkoda. Stałby się łagodniejszy, gdyby go wysteryli-
zować.
Dopiero teraz zrozumiała, jak zinterpretował jej słowa.
- Ach, nie, nic po to przyszłam. Ja tylko chciałam... —
Cóż, nie znała się na kotach, zawsze miała rybki. - Chciałam
się upewnić, czy z nim wszystko w porządku. Jest nerwowy.
Nawet bardzo nerwowy. I prycha. Prawie cały czas.
- To się zaczęło niedawno?
Przypomniała sobie, jak Boggle wodził za nią ślepiami,
siedząc pod werandą sąsiada.
- Nie, zawsze taki był.
- A jak z jego apetytem?
Skąd miała to wiedzieć?
- W normie.
- A czy jest u pani jakiś nowy domownik? Mąż? Przy­
jaciel?
Czy ten przystojniak próbował z nią flirtować? Może
na wszelki wypadek szybko zełgać, że ma szalenie zazdros­
nego męża?
- Nie, nie ma nikogo takiego - powiedziała cicho.
- Rozumiem.
Ich spojrzenia spotkały się. Lora szybko spuściła wzrok.
Jon Woods wyjął z szafki pudełko z tartym żółtym se­
rem i wysypał na blat wąską smużkę, a potem sięgnął po
stetoskop. Kot, zajęty zlizywaniem sera, dał się zbadać ła­
twiej, niż Lora przypuszczała. Chyba sam doktor Reed nie
zrobiłby tego sprawniej, a już na pewno nie wyglądałby
przy tym tak atrakcyjnie.
Szkoda, że nie przyjrzała się Jonowi uważniej, gdy był
w okularach. Na pewno tylko dodawały mu uroku. Za to
teraz mogłaby -bez trudu obejrzeć go sobie od tyłu. Wy-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin