BW-1920_14_Garsc-opinii_Witos.doc

(134 KB) Pobierz
WSPOMNIENIA WITOSA

GARŚĆ OPINII O BITWIE, O ROZWADOWSKIM, O PIŁSUDSKIM

 

WSPOMNIENIA WITOSA

Urywki wybrane przez Romana Galińskiego z książki Wincentego Witosa Moje wspomnienia, tom II, Paryż 1964, Instytut Literacki i ogłoszone w Komunikatach Tow. im. R. Dmowskiego w Londynie, tom I, rok 1970/71, str. 388-397. Podtytuły Galińskiego, podkre­ślenia moje — J.G. Witos był w owym czasie premierem (prezesem rady ministrów).

Wojną polsko-bolszewicką jak i jej przebiegiem zajmowałem się bardzo gorliwie. (...) Starając się w granicach możliwości robić wszy­stko, co się mogło przyczynić do szczęśliwego przebiegu walki i za­pewnienia zwycięstwa, nie mieszałem się nigdy do tego, na czym się nie znałem i co było obo­wiąz­kiem i prawem fachowców, przed pań­stwem i rządem odpowiedzialnych. Moja więc ocena wię­kszych czy mniejszych zasług poszczególnych osób, w tej wojnie wybitniejszy udział biorących może być podyktowana obiektywną oceną chłopskiego, a sądzę i zdrowego rozumu. Nie przeczę, że w tych sprawach może on się okazać niewystarczający.

Wiem, że wielu opinię moją potraktuje wzruszeniem ramion, inni zapewne ze świętym oburzeniem. To mnie jednak niewiele obchodzi wtenczas, gdy trzeba dać świadectwo prawdzie i uznać rzeczywiste zasługi ludzi, o których tak łatwo zapomniano, a którzy nie chcieli, czy nie umieli się reklamować.   (Witos, ibid., str. 354).

 

ZAŁAMANIE PSYCHICZNE ARMII I SPOŁECZEŃSTWA

Sprawą niezwykle wielkiego znaczenia było przywrócenie zaufa­nia w wojsku i społeczeństwie tak do Naczelnego Dowództwa jak i do dowództw poszczególnych części armii, gdyż i tam nie było wcale dobrze. Gen. Rydz-Śmigły zawiódł zupełnie na południu, mimo uży­cia znacznych sił i dos­ko­nałej sposobności. Szef sztabu, gen. Stani­sław Haller, sumienny, prawy i dobry człowiek, nie miał żadnej wła­snej koncepcji, będąc lojalnym, a często ślepym wykonawcą rozkazów Naczelnego Wo­dza. Nie dopisał także dowódca pomocnego frontu, gen. Szeptycki, złamany niepowodzeniami, które przewidy­wał, ale którym nie mógł zapobiec.

Należało przeprowadzić zmiany, by z nowymi ludźmi przyszło zaufanie. Tak się też stało. Szefem szta­bu w miejsce gen. St. Hallera został mianowany 22 lipca gen. Tadeusz Rozwadowski, który nie tylko, że odznaczał się wielką odwagą i niewyczerpanym bogactwem pomysłów operacyjnych, ale pew­nością siebie i wprost bezgranicz­nym optymizmem. Dowództwo zaś po Szeptyckim objął gen. Józef Haller, który przyniósł z sobą pomiędzy innymi zaletami entuzjazm, religijną wiarę w zwy­cię­stwo, osobiste męstwo i zdolność porywania żołnierzy.

Na skutek bardzo poważnych zarzutów, podnoszonych przeciw Piłsudskiemu, odbyło się kilka po­uf­nych konferencji, ale znaczna większość przedstawicieli stronnictw oświadczyła się za utrzy­ma­niem go na dotychczasowym stanowisku, żeby nie drażnić jego dość licz­nych i zaciętych zwo­len­ników, a przy tym uniknąć walki kandydatów na stanowisko po nim. (Ibid., str. 273)

 

NOWY SZEF SZTABU PRZYWRACA WIARĘ W ZWYCIĘSTWO

Po kilku dniach po objęciu swego urzędu gen. Rozwadowski przedstawił Radzie Ministrów plan obrony, mający na celu co naj­mniej zatrzymanie pochodu wojsk bolszewickich. Plan ów nazywał on swoim. Nie przyszło mi nawet na myśl zapytać, czy on wyłącznie od niego pochodzi, czy też był wynikiem pracy wspólnej.

Nowy szef sztabu, zupełnie pewny siebie, zapewniał kategorycznie wpatrzoną w niego Radę Minis­trów, że jest w możności wstrzymania bolszewików, przynajmniej nad brzegami Bugu, gdyż woj­ska polskie zajęły tam bardzo silne, świeżo umocnione pozycje. Dostały też roz­kaz nie opuszczania ich za żadną cenę.

Rada Ministrów zarówno plan jak i oświadczenie gen. Rozwadow­skiego przyjęła do wiadomości zadowolona, że znalazł się przecież ktoś, co ma głowę na karku i wiarę w zwycięstwo. Osobno i po­ufnie informował mnie gen. Rozwadowski, iż polecił, żeby linię tę specjal­nie umocniono i jest w stu procentach pewny, że sobie tam bolsze­wicy karki na dobre połamią. Wierzyłem mu zupełnie.

Minęły dwa dni na dość niespokojnym oczekiwaniu, gdyż różne wieści dostawały się do Rady Ministrów. Przekonaliśmy się wkrótce, że nie były one w zupełności pozbawione podstawy. Na posiedzenie Rady Ministrów, które odbywało się prawie w permanencji, przy szedł zaproszony przeze mnie gen. Rozwadowski. Obserwowałem go bardzo pilnie i zauważyłem, że ma minę nieco strapioną. Niestety, nie pomyliłem się wcale.

Zabrawszy głos, zakomunikował zdziwionej i przerażonej Radzie Ministrów że bolszewicy linię Bu­gu przekroczyli i to bez większych trudności, bo woda w rzece niemal że wyschła, a zresztą z punktu widzenia wojskowego obrona tej linii byłaby zupełnie bezcelowa.

Po jego całkiem spokojnym oświadczeniu nam się zrobiło zupełnie gorąco. Pierwotny optymizm uległ miejsca głębokiej trosce i niedo­wierzaniu. Nastąpiło też dłuższe przykre milczenie. Minis­tro­wie py­tającym wzrokiem spoglądali to na siebie, to na szefa sztabu. Wcale tym nie zrażony gen. Rozwadowski, zabrawszy powtórnie głos, dowo­dził z widocznym przekonaniem i przejęciem, że się nic złego nie stało, bo walkę z bolszewikami należy przenieść na nowe, skrócone linie, a już najlepszym ze wszystkiego byłoby ściągnąć ich w okolice War­szawy i tu do jednego wystrzelać. Tego planu musi jednak na razie zaniechać, mimo że go uważa za wykonalny.

W czasie jego przemówienia obserwowałem poszczególnych mini­strów, widząc jak jego argu­men­ty, nie opuszczająca go pewność sie­bie, wiara i szczerość zaczęły ich znowu przekonywać, a kiedy zaręczył, że obecnie jest zdolny wojska bolszewickie zatrzymać na szereg tygodni, wiara u wszy­stkich odżyła prawie zupełnie na nowo. Nie przekonany został tylko minister Skulski. (Ibid., str. 282-283).

 

JEDEN GEN. ROZWADOWSKI NIE TRACI NADZIEI

Za dalsze dwa dni Rada Ministrów dowiedziała się znowu od tego samego szefa sztabu, że wojska bol­szewickie postępują znowu naprzód, przeszły już pomiędzy innymi linię Osowiec-Grajewo i za­gra­żają Łomży, zaś gen. Sikorski, który się długo trzymał w Brześ­ciu, zmuszony będzie przez woj­ska bolszewickie się przebijać, gdyż mu przecięły odwrót. Na południu bolszewicy przekroczyli rzekę Zbrócz.

Atakowany pytaniami, czasem nawet bardzo nieprzyjemnymi, od­powiedział spokojnie i niemal dobrodusznie, że to są drobne uchy­bienia, które się wnet odrobi. Bolszewicy zaś wcale nie zwy­cię­żyli w bitwie, ale tylko tak sobie «podstępem podleźli». On już zresztą wy­dał rozkazy, aby ich z po­wro­tem wyrzucić. Kiedy to powiedział, wśród ministrów odezwały się przyciszone śmiechy. Dal­szym naradom towarzyszył bardzo ponury nastrój.

Gen. Rozwadowski opuścił posiedzenie wcześniej, wywołany do sztabu dla jakiejś ważnej sprawy, a późnym wieczorem przyszedł znowu do mnie. Zauważyłem, że był nieco zmieniony. Okazywał znacznie mniej optymizmu, choć nie tracił wiary w zwycięstwo, a ostatnie niepowodzenia przy­pi­sy­wał rozkazom Piłsudskiego, które niweczyły jego zamierzenia, a którym musiał się podporządkować. «Nie mogę taić przed panem, - mówił - że wojska bolszewickie po­stępują wciąż jeszcze bardzo szybko naprzód, nie trafiając przy tym na poważniejszy opór, gdyż nieraz uciekają przed mmi całe nasze nawet silne oddziały, rzucają broń z takim trudem nabytą, nie chcąc stawić czoła nieprzy­jacielowi».

Wielu nawet wyższych oficerów całkowicie zawiodło. Na Radzie Ministrów wszystkiego nie mó­wił, gdyż miał obawę, aby niepotrze­bne wiadomości nie rozszerzały się zbytnio i nie dawały po­wo­du do popłochu i depresji. Ministrom raczej należy zakomunikować poje­dynczo, co będzie po­trzeb­ne. (Ibid., str. 283-284).

 

PIŁSUDSKI PARALIŻUJE SKUTECZNOŚĆ AKCJI

Skarżył się znowu szeroko, że Piłsudski, nie mając ani nauki, ani potrzebnego doświadczenia, a uwa­żając się za wszystko wiedzącego, przeszkadza w celowej akcji. Bolszewicy nauczyli się bardzo wiele i stali się groźnymi przeciwnikami. Twierdził, że z winy Piłsudskiego bitwa pod Brodami z Budiennym nie przyniosła pełnego zwycięstwa, gdyż na wiadomość o upadku Brześcia kazał ją przerwać zupełnie niepotrzebnie. Siły wycofane stamtąd nie mogą już zdążyć, żeby wziąć udział w walce nad Bugiem, a Budienny pozostaje w dalszym ciągu dla nas groźną potęgą, mając możność odpoczynku i prze­gru­­powania. W końcu zaznaczył, że jakkolwiek się dzieje, to on jest pewny zwycięstwa. (Ibid., str. 284).

 

KTO OPRACOWAŁ PLAN BITWY POD WARSZAWĄ

W rządzie panowało ogólne przekonanie, że cały plan operacyj­ny, mający się przeciw bolszewikom przeprowadzić, zostanie opra­cowany wspólnie przez Piłsudskiego, gen. Rozwadowskiego i gen. Wey­gan­da; Czy był on dziełem ich wspólnej pracy, czy jednego z nich, nie wiedział nikt z nas dokładnie. Wiem, że tak Piłsudski jak i Rozwadowski przypisywali sobie jego autorstwo i nieraz o tym mó­wili, natomiast generał Weygand uparcie milczał. Kiedy raz zapytałem ministra spraw wojskowych, gen. Sosn­kowskiego, odpowiedział mi wzruszeniem ramion i słowami: «Weygand się niczym nie chwa­li, choć się dość napracował». Niewiele znowu z tego wiedziałem.

Istota planu polegała początkowo na wycofaniu wojsk frontu pół­nocnego nad Wisłę i utworzeniu nowej armii manewrowej pod naz­wą «frontu północnego». Zadaniem frontu północnego gen. Hallera było nie dopuścić do oskrzydlenia wzdłuż granicy niemieckiej i osła­bić rozmach uderzenia ewentualnego na przyczółek warszawski. Za­daniem zaś frontu środkowego miało być uderzenie na bok i tyły nieprzyjaciela atakującego Warszawę i rozbicie go przy współdzia­łaniu wojsk frontu pół­noc­nego. Ażeby te plany i prowadzoną sto­sownie do nich koncentrację wojska utrzymać w tajem­ni­cy, nawet na posiedzeniu Rady Obrony Państwa Piłsudski był bardzo wstrzemięźliwy, dając infor­ma­cje nie zdradzając w szczegółach zamierzonych planów. (Ibid., str. 287-288).

 

PIŁSUDSKI PODAJE SIĘ DO DYMISJI

Dane, zawarte w tym rozdzialiku, już wyżej zostały wydrukowane.

 

GENERAŁ ROZWADOWSKI WPROWADZA PLAN W CZYN

Wśród ciągłej niepewności i rosnącego naprężenia gen. Rozwa­dowski przyszedłszy do mnie po­wie­dział poufnie, że rozpoczęcie na­szej wielkiej ofensywy zostało wyznaczone na dzień 12 sier­pnia, o ile nie zajdą jakieś wielkie i nieprzewidziane przeszkody. Kiedy dzień ten przyszedł, a ofen­sywy nie rozpoczęto, przybył znowu nazajutrz do mnie, usprawiedliwiając niedotrzymanie terminu spóźnieniem przy załadowaniu ciężkich dział na jakiejś małej stacyjce kolejowej nie doszkoloną jeszcze dostatecznie obsługą i postanowieniami Nacz. Wodza, którego on nie może często zrozu­mieć, ale musi się podporządkować. Wyraził też obawę, że ofensywa Piłsudskiego mo­że być spóź­nio­na, gdyż ciężar walki przenosi się na północ od War­szawy. Akcja Piłsudskiego znad Wieprza będzie bardzo efektowna, ale dla wojny ma jego zdaniem znaczenie drugorzędne.

Powodem odłożenia terminu rozpoczęcia ofensywy miały być tak­że nieukończone prace fortyfi­ka­cyj­ne w okolicy Warszawy. (...)

Zniecierpliwienie i obawy jeszcze się wzmogły, gdy nadeszły sprawdzone wiadomości, że dowódz­two bolszewickie przygotowuje wielkie uderzenie w okolicy Modlina, mające na celu złamanie pol­skiego oporu i przejście Wisły w tych okolicach. Gen. Rozwadowski miał duże obawy, czy słabe polskie oddziały mogą uderzenie zwy­cięsko odeprzeć, o ile Piłsudski nie ruszy się prędzej od południa. (Ibid., str. 296-297).

Na drugi dzień gen. Rozwadowski oznajmił Radzie Ministrów, że bolszewicy napierając coraz moc­niej na stolicę, zajęli Radzymin i zbliżają się do miejscowości Marki, położonej zaledwie 12 kilomet­rów od Warszawy, przeszli też bez dużego oporu naszych wojsk przez dwie linie obronne, świeżo zbudowane i niesłychanie słabe. Dalej przyznał, że i na innych frontach nie jest dobrze, gdyż doszli oni prawie pod Toruń, zajęli Płock i kilka innych miejscowości, bar­dzo ważnych pod względem wojskowym. Na froncie południowym posunęli się pod Zamość i Lwów. Trzymający się najmocniej odci­nek frontu pod dowództwem generała Sikorskiego zmuszony był się cofnąć i przejść na inne pozycje.

Niespodziewane przez nikogo te wiadomości wywołały w Radzie Ministrów chwilowo przygnę­bia­jące wrażenie, gdyż szef sztabu przed paru godzinami mówił zupełnie co innego, a teraz zapowiada tak wielkie i niebezpieczne zmiany w sytuacji. Zaczęto go obsypy­wać pytaniami. Generał Rozwa­dow­ski; jakby zupełnie zapomniał o tym; co dopiero mówił, z zupełną pewnością: siebie opowiadał, że on wykonywa swój plan sprowadzenia bolszewików pod Warszawę i rozprawienia się z nimi przy bramach stolicy.

Gdy to jego oświadczenie w przerażoną Radę Ministrów uderzyło jak piorun, on śmiejąc się dodał, że wszystkich bolszewików wystrze­la «na sztrece». Ten jego optymizm trudno już było zrozumieć. (Ibid., str. 298-299).

Po wycieczce na front do Warszawy powracaliśmy w ciężkim na­stroju (...) Oczekujący mnie gen. Roz­wadowski miał natomiast twarz rozpromienioną, dowodząc mi dość długo, że najgroźniejsze nie­bez­­pieczeństwo minęło, jeżeli ono w ogóle istniało, a pełne zwycięstwo nad bolszewikami jest co godzina bliższe.

Nie mogłem pojąć, na czym opierał te swoje nadzieje, gdyż dopie­ro sam mi mówił, ze Radzymin dostał się w ręce bolszewików w tych godzinach, a przeciwdziałanie dywizji litewsko-białoruskiej zostało złamane, wojska zaś bolszewickie zaczęły podchodzić pod Jabłonnę i Nieporęt. Kiedy go zapytałem, czy w związku z wytworzoną sytuacją nie należy poczynić potrzebnych zarządzeń, gdyż bolszewicy mogą nas wziąć jak do saka, odpowiedział mi lekko uśmiechnięty, że nie ma do tego żad­nej potrzeby bo gen. Haller da bolszewikom za to zuchwalstwo porządną nauczkę. Stosunek sił w okolicy Warszawy jest dla naszych wojsk bardzo korzystny, a ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin