CZY ZANOSIŁO SIĘ NA POROZUMIENIE Z NIEMCAMI?
Czy jest możliwe, by Piłsudski, lub jakieś koła polityczne polskie, zbliżone do niego, próbowali nawiązać kontakt z Niemcami, po to, by przygotować współdziałanie wojskowe polsko-niemieckie na okres, gdy Warszawa zostanie przez bolszewików zdobyta, a samotna wojna Polski z Rosją bolszewicką okaże się wojną w sposób ostateczny przegraną?
Jak dotąd, sprawa ta nie została w sposób szczegółowy przez polską naukę historyczną wyświetlona. Przydałaby się na ten temat wyczerpująca rozprawa któregoś z polskich uczonych historyków. Niestety, nikt jeszcze obszerniejszych badań w tej dziedzinie nie przeprowadził, ani rozprawy takiej nie napisał.
Usiłowałem sprawę tę zbadać w sposób prowizoryczny na podstawie danych dostępnych mi i wyniki tego mojego dociekania ogłosiłem w przypisku na stronicach 6-10 mego artykułu "W pięćdziesięciolecie bitwy warszawskiej" w "Komunikatach Towarzystwa im. R. Dmowskiego" (tom I, Londyn 1970, str. 3-18). Dalszych dociekań na ten temat w ciągu 13 lat jakie od ogłoszenia owej notatki upłynęły, a w szczególności żadnych badań archiwalnych, nie przeprowadzałem. Notatka moja nie straciła jednak nic ze swej wartości, a zawarte w niej dane, mimo że oparte o podstawę źródłową dość szczupłą, mają znaczenie tak istotne, a nawet wręcz tak rozstrzygające, że podstawowe fragmenty tej notatki poniżej przedrukowuję.
Powodem napisania wymienionego wyżej, kilkustronicowego przypisku, były następujące słowa, jakie zamieściłem w głównej części mego artykułu: "Istnieją także i dwie teorie co do intencji Piłsudskiego: jedna, że dokonał tego wyboru (tj. wyboru miejsca koncentracji pod Dęblinem, a nie w Mińsku Mazowieckim czy Garwolinie — przyp. obecny) z pobudek rzeczowych, druga, że w zwycięstwo nad Wisłą nie wierzył, że chciał z najlepszą grupą wojsk wycofać się ku Częstochowie — zapewne dlatego ku Częstochowie, a nie ku Poznaniowi, by nie włazić w drogę Niemcom — i chciał kontynuować wojnę na szczątkowym terytorium w oparciu o aliantów i pod auspicjami polityki brytyjskiej, a więc dlatego ulokował się w punkcie skąd łatwiej i bezpieczniej mógł przekroczyć Wisłę w odwrocie. Za tą ostatnią teorią przemawia treść aktu dymisji Piłsudskiego jako wodza naczelnego, napisanego w dniu 12 sierpnia 1920 r., a doręczonego premierowi Witosowi; z aktu tego wynika, że Piłsudski chce uniknąć odpowiedzialności za możliwą klęskę i chce mieć punkt wyjścia do politycznego odegrania się w przyszłości w zmienionych warunkach". (J. Giertych, op. cit., str. 6 i 10).
Przypisek mój zaczyna się jak następuje:
"Wymieniając tu słowo «Niemcy» mogę być narażony na zarzut rzucania nieuzasadnionej insynuacji. Aby ten zarzut uprzedzić, cytuję poniższy urywek z pamiętników ministra Stanisława Głąbińskiego, a wraz z nim i cytowane przez tego ostatniego wypowiedzi z pamiętnika ówczesnego posła włoskiego w Warszawie Tomassiniego, uchodzącego za niezwykle dobrze poinformowanego o tym, co się wówczas działo za kulisami życia dyplomatycznego w Polsce". (Giertych, Ibid., str. 6).
Dodam do tego obecnie, że Tomassini prawdopodobnie dlatego był tak dobrze zorientowany w zakulisowych stosunkach warszawskich, że był wybitnym członkiem masonerii i brał udział w wielu działaniach, przez masonerię, polską i nie polską, inspirowanych. Rola Tomassiniego w stosunkach warszawskich znana jest od dawna. Potwierdza ją jednak stosunkowo niedawno wydana praca o masonerii w Polsce, napisana przez Leona Chajna, też zresztą zapewne masona. Chajn pisze:
"Czy istotnie przypadek zrządził, że ambasadorami Włoch i Francji w Polsce zostali wolnomularze: Francesco Tomassini (b. radca ambasady w Wiedniu) i Andre de Panafleu (b. radca ambasady w Rosji, b. poseł w Sofii)?" (Leon Chain, "Wolnomularswo w II Rzeczypospolitej", Warszawa 1975, Czytelnik, str. 148). "Tradycje polsko-włoskich powiązań wolnomularskich z czasów powstania styczniowego, kiedy w Cuneo działała loża polskich wychowanków szkoły wojskowej, kiedy w Rzymie w 1916 r. erygowano polską lożę «Polonia» — nie były zamącone przez próby wywierania nacisków lub ingerencji. Przebiegły Tomassini, orientujący się dobrze w ówczesnych nastrojach i stosunkach wewnętrznych, potrafił chwycić wiatr w żagle. Pomógł mu w tym naczelnik państwa i jego obóz". (Ibid., str. 151). "Przebywający na emigracji długoletni polski dyplomata Władysław Günther w liście do mnie pisze: «Wobec zbliżania się bolszewickiego frontu i ewakuacji Warszawy z poselstw obcych i naszego MSZ pozostał w Warszawie tylko poseł włoski Tomassini i personel jego poselstwa. Wówczas attache wojskowy włoski, major Stabile, rozpoczął za wiedzą Mussoliniego oficjalną organizację polskiej loży masońskiej jako filii masonerii włoskiej. Pierwsze zebranie loży polskiej miało się odbyć w mieszkaniu ówczesnego adiutanta (Piłsudskiego — L.Ch) płka Wieniawy-Długoszowskiego, który zaprosił mnie na uroczyste otwarcie loży. Inni obecni byli najbliższym otoczeniem Marszałka Piłsudskiego». Dalej autor listu pisze, że ze względów służbowych nie mógł być obecny na tym posiedzeniu, a «mój wyjazd na placówkę do Turcji oddalił mnie od możliwości aktywnej przynależności do masonerii»". (Ibid., str. 160. Relacja jest o tyle bałamutna, że Mussolini jeszcze wtedy nie był we Włoszech u władzy, a więc nie zachodziła potrzeba, by ubiegano się o jego "wiedzę". Widocznie otrzymano zgodę od jakiegoś innego, rządowego zwierzchnika włoskiego poselstwa w Warszawie. Coś się widać w pamięci p. Günthera poplątało. Ten wybitny polski dyplomata okresu międzywojennego — jak widzimy mason — jest jednak sprawozdawcą, któremu w ogólnym zarysie należy wierzyć).
Wracam do mojej notatki — przypisku. Zacytowałem w niej następujący urywek z pamiętników Stanisława Głąbińskiego.
"Naczelnik Państwa zaproponował delegatom stronnictw w Radzie Obrony Państwa utworzenie wspólnego rządu w ten sposób, aby stronnictwa kolejno wedle swej siły liczebnej w Sejmie delegowały swoich członków do gabinetu i wybierały sobie swobodnie teki ministerialne dla swoich delegatów. Propozycja ta została przez stronnictwa przyjęta i na tej podstawie zaprosił Piłsudski Witosa, jako prezesa połączonego stronnictwa ludowego do objęcia prezesury gabinetu. Drugim z kolei klubem najliczniejszym w Sejmie był Związek Ludowo-Narodowy. Imieniem tego związku zażądałem zgodnie z układem teki ministerstwa spraw zagranicznych dla swego stronnictwa. Na to Piłsudski oświadczył, że to jest niemożliwe, ponieważ stronnictwo moje ma w państwach zachodnich złą markę. Zdaniem Piłsudskiego tę tekę należy powierzyć Daszyńskiemu. Odpowiedziałem na to, że przeciwnie moje stronnictwo, które przez całą wojnę popierało koalicję zachodnią, ma w państwach koalicji lepszą markę, niż socjaliści, który stali przy państwach centralnych i byli filarami Naczelnego Komitetu Narodowego. Z tego powodu obstawałem stanowczo przy dotrzymaniu układu świeżo zawartego. Piłsudski upierał się przy swoim i oświadczył, że dla mnie byłaby najodpowiedniejsza teka ministra skarbu. To wyraźne usiłowanie odsunięcia mego stronnictwa od kierowania sprawami zagranicznymi w chwili tak groźnej dla państwa nasunęło mi myśl, że Naczelnik Państwa i dawni stronnicy państw centralnych zamierzają szukać kontaktu z Niemcami dla ratunku przed bolszewikami. Pomoc taka byłaby oczywiście bardzo kosztowna, mogłaby przekreślić wszelkie nasze zdobycze terytorialne w b. zaborze pruskim i narazić nas na utratę Gdańska i Śląska Górnego. Tym usilniej więc pozostałem przy swoim żądaniu, z tym, że ja osobiście nie reflektuję na żadną tekę i nie przyjmę teki ministra skarbu. Wówczas zabrał głos marszałek Trąmpczyński i przedstawił wniosek kompromisowy, aby tekę ministra spraw zagranicznych zatrzymał nadal minister E. Sapieha jako tekę nie parlamentarną. Piłsudski na to się zgodził, ja zaś oświadczyłem, że nie chcę robić trudności w utworzeniu gabinetu, ale oświadczam, że moje stronnictwo nie przyjmie żadnej teki, nie sprzeciwiam się jednak temu, aby minister skarbu Wład. Grabski zatrzymał tę tekę jako minister fachowy. W ten sposób burza została zażegnana kosztem mojego stronnictwa. Ignacy Daszyński zadowolił się stanowiskiem wicepremiera. Inne stronnictwa sejmowe desygnowały bez trudności swoich delegatów do ministerstwa i w ten sposób powstał gabinet koalicyjny bez politycznego reprezentanta Związku Ludowo-Narodowego. (...)
Moje obawy co do możliwości szukania przez rząd ratunku u Niemców nie były płonne. Wystarczy mi tu przytoczyć informacje posła Tomassiniego. Jest faktem - pisze Tomassini - «że zaraz po utworzeniu się gabinetu Witos-Daszyński rząd polski i niemiecki weszły w pewien kontakt z sobą, bo położenie wojenne wydawało się wówczas rozpaczliwym. (...) Lecz rząd niemiecki popełnił wielki błąd w ocenie sytuacji. Nie zadowolił się on układem z Polską, który mógłby objąć korytarz Gdański i Górny Śląsk, ale łudził się, że będzie mógł oprzeć na zupełnie nowych podstawach stosunki swe z wielkimi mocarstwami Ententy, a przede wszystkim uwolnić się od klauzul traktatu wersalskiego i konferencji w Spaa, tyczących się rozbrojenia, przed przystąpieniem do wykonania tych klauzul wzamian za mandat uratowania Polski i Europy Zachodniej od niebezpieczeństwa bolszewickiego». Z informacji tej wynika, że tylko zachłanność Niemców uratowała Polskę od tak okropnego układu, przekreślającego dla Polski wszelkie zdobycze traktatu wersalskiego. Nawet później, po odparciu bolszewików od Warszawy, w drugiej połowie sierpnia, zawiadomił prezydium Związku poufnie minister skarbu Władysław Grabski, że Daszyński na posiedzeniu Rady Ministrów żąda porozumienia się z Niemcami. W interesie narodu i państwa musiałem zrobić użytek z tej informacji i zażądałem zwołania Sejmu ustawodawczego dla wyjaśnienia sytuacji politycznej i zamiarów rządu. Wówczas zamiast zwołania Sejmu rząd uciekł się do znanej metody zaprzeczenia prawdziwości mojej informacji. (...) Trafiłem więc moim wnioskiem w niebezpieczne gniazdo i wywołałem przynajmniej urzędowe zaprzeczenie. Tomassini pisząc o tym, mniema, że «to zaprzeczenie może odpowiadało rzeczywistości, o ile tyczy się ścisłej formy tej wiadomości, ale jest faktem» itd. jak wyżej". (Stanisław Głąbiński "Wspomnienia polityczne", Pelplin 1939, nakładem Drukarni i Księgarni, str. 477-479. Podkreślenia moje - J.G.).
W innym miejscu Głąbiński pisze:
"Prezydent miasta Poznania Jan Drwęski otrzymał polecenie przygotowania w Poznaniu lokalności dla całego rządu. (...) Prezydent Poznania Drwęski oświadczył mi, że Naczelnik Państwa Piłsudski nie godził się na ewentualny wyjazd do Poznania, raczej godziłby się na Kraków, lub Zakopane". (Głąbiński, ibid., str. 481).
Nieco podobne informacje podaje w swoim pamiętniku Witos, co zacytowałem wyżej.
Do powyżej zacytowanych danych Głąbińskiego i innych dałem w 1970 roku następujący komentarz.
"Poznań był bezsprzecznie najwłaściwszym miejscem, po pierwsze ponieważ był centralnie położony między Tatrami i wybrzeżem Zatoki Gdańskiej i był stolicą dość rozległej, ludnej i dobrze zorganizowanej dzielnicy, a po wtóre ponieważ przeniesienie się tam rządu byłoby okazaniem, że pomimo niepowodzeń w wojnie z Rosją, Polska nie rezygnuje z woli niepoddania się Niemcom.
Istotnie, ewakuacja rządu, o tyle o ile została dokonana, przeprowadzona została do Poznania. Należy zauważyć, że ewakuacja rządu do miasta, położonego z dala od strefy działań wojennych jest rzeczą ogólnie stosowaną. (...) Nie chodzi o sam fakt ewakuacji, ale o miejsce.
Zważywszy że w Radzie Obrony Państwa zasiadało dwóch przedstawicieli Związku Ludowo-Narodowego, mianowicie Dmowski jako główny delegat i Głąbiński jako zastępca, należy przypuszczać, że Głąbiński chciał stanowiska ministra spraw zagranicznych w rządzie dla Dmowskiego. Był to postulat zdawało by się wysoce naturalny. To, że Piłsudski tak stanowczo się temu oparł, jest istotnie okolicznością podejrzaną. Należy zauważyć, że rzekomy kompromisowy kandydat, Sapieha, był stronnikiem i zaufanym współpracownikiem Piłsudskiego.
Sprawa zasługiwałaby na dokładne zbadanie w archiwach niemieckich, angielskich i być może - z uwagi na Tomassiniego - włoskich. (J. Giertych, Ibid., str. 7. Podkreślenia obecne).
W dalszym ciągu napisałem:
"Jak dotychczas, odezwała się ona (tj. ta sprawa) w badaniach historycznych tylko bardzo niewielkim echem.
Najwcześniej - bo w rok po ukazaniu się pamiętników Głąbińskiego - zwrócił uwagę na relację tego ostatniego historyk niemiecki Laeuen. Streścił on tę relację (Hans Laeuen "Polnischer Zwischenspiel. Eine Episode der Ostpolitik", Berlin 1940, Hans von Hugo Verlag, str. 64-66) i zakończył to streszczenie następującą konkluzją". (Giertych, ibid., str. 7-8).
Zacytowałem w mej notatce następujące wypowiedziane przez Laeuena słowa, ogłoszone w chwili gdy Polska była w połowie okupowana przez Niemcy (a w drugiej połowie przez Rosją Sowiecką).
"Źródła urzędowe milczą o takich zamiarach Piłsudskiego, byłyby one jednak wobec jego zasadniczej postawy całkiem zrozumiałe. On, który nie przywiązywał wagi do rokowań w sprawie granicy zachodniej, a przeciwnie wszystko co tam otrzymane zostało, miało (dlań) jako «prezent» Ententy nieprzyjemny posmak, mógł być dostępny dla myśli by przynajmniej częściowo poświęcić mniej dla niego cenne ziemie zachodnie, po to, by utrzymać wschód". (Laeuen, ibid., str. 66, w mojej notatce, ibid., str. 8 Podkreślenia moje, J.G.).
Podałem dalej w mej notatce dane, zaczerpnięte z jednej z książek profesora Dziewanowskiego z Ameryki, wraz z danymi, jakie ten ostatni znalazł w wypowiedziach jednego z najwybitniejszych niemieckich generałów, von Seeckta, oraz niemieckiego dyplomaty, Obernsdorffa. Napisałem mianowicie:
"Na fakt różnic zdań w Niemczech w sprawie odniesienia się do toczącej się właśnie walki na śmierć i życie Polski zwrócił pobieżnie uwagę profesor Dziewanowski z Bostonu, choć zdaje się on nie znać pamiętników Głąbińskiego i choć nie zainteresował się relacją Tomassiniego w tej sprawie. Cytuje on prywatny list generała von Seeckta z 31 stycznia 1920, w którym powiedziane jest: «Odrzucam okazanie Polsce poparcia, nawet ryzykując, że Polska zostanie pożarta. Przeciwnie, liczę się z tym i jeśli na razie nie możemy dopomóc Rosji do odzyskania jej granic państwowych, to nie powinniśmy jej przeszkadzać. (...) Gdyby jednak bolszewizm nie zrezygnował z rewolucji światowej, będziemy mu musieli stawić opór na naszych własnych granicach». (M.K. Dziewanowski «Joseph Piłsudski, a European Federalist, 1918-1922», Hoover Institution Press, Stanford University, Stanford, California, 1969, str. 299). Cytuje także memorandum tegoż znakomitego generała z krytycznego okresu bitwy warszawskiej, mianowicie z 31 lipca 1920 roku, które jest dowodem, iż «von Seeckt kontynuował swe wysiłki, by przekonać rząd niemiecki, że powinien skorzystać z polskiej porażki, którą uważał za pewną, by odzyskać 'terytoria utracone'». W memoriale tym von Seeckt napisał: «Nie wiemy, czy i kiedy położenie będzie znowu tak sprzyjające temu, byśmy mogli okazać naszą wolę udziału w polityce światowej i zarazem ruszyć z miejsca sprawę zachodnio-pruską (Pomorza Gdańskiego — przyp. J.G.) i polską bez potrzeby rozstrzygnięć mieczem, oraz czy w dającym się przewidzieć czasie znowu interesy niemieckie i rosyjskie układać się będą w tym stopniu równolegle jak obecnie». (Dziewanowski, ibid., str. 300).
Tak więc von Seeckt był zwolennikiem porozumienia się Niemiec z Rosją i dokonania rozbioru Polski przez te dwa państwa.
Ale Dziewanowski stwierdza istnienie w owej chwili w Niemczech i kierunku odwrotnego, w sposób oczywisty polegającego na dążeniu do współdziałania Niemiec z Ententą, do stawienia bolszewikom oporu i do przyjścia Polsce z pomocą. Zwolennikiem takiej właśnie polityki był hrabia von Obernsdorff poseł niemiecki w Warszawie. Profesor Dziewanowski wynalazł w tajnych aktach Auswattiges Amt w archiwum w Bonn jego raport z dnia 7 lipca 1920 roku w którym «donosił on swemu ministerstwu, że pomimo istniejących politycznych różnic, Niemcy powinny poprzeć Polskę jako bastion przeciwko Rosji. Pomimo bieżących trudności, pisał on, 'musimy sobie życzyć, by Polska się ostała'». (Ibid., str. 299-300). Oczywiście, trudno przypuszczać, by niemiecki dyplomata mógł chcieć by Niemcy okazały Polsce pomoc bezinteresowną i w szczególności mógł wyobrażać sobie, w pół roku po przekazaniu Polsce Pomorza przez Niemcy, jeszcze przed faktycznym ukonstytuowaniem się wolnego miasta Gdańska, na kilka dni przed plebiscytem warmińsko-mazursko-malborskim i na blisko rok przed plebiscytem górnośląskim, że cena jaką Polska za pomoc niemiecką ma zapłacić może być inna niż przekreślenie tego wszystkiego co traktat wersalski Polsce dał. Nadto, jeśli na 14 dni przed utworzeniem w Polsce rządu Witosa, do którego Dmowski nie został dopuszczony, taki raport wysłany został do Berlina przez posła niemieckiego w Warszawie, nasuwa się na myśl podejrzenie, iż autor tego raportu mógł mieć podstawy do uważania, że proponowana przez niego polityka jest wykonalna i przyniesie Niemcom korzyści. Sam nawet ton wystąpienia generała von Seeckta z 31 lipca zdaje się świadczyć, iż głoszony przez niego punkt widzenia nie był przez wszystkich w Berlinie podzielany". (Giertych, ibid., str. 8. Podkreślenia moje obecne. J.G.).
General Hans von Seeckt (1866-1936) był w latach 1920-1926 organizatorem i szefem kierownictwa "Reichswehry", armii niemieckiej, odbudowanej i zreorganizowanej po klęsce I wojny światowej, był więc w okresie republiki weimarskiej w życiu wojska niemieckiego osobą główną. To on stworzył, w postaci Reichswehry, narzędzie, które rozbudowane następnie i powiększone, umożliwiło Hitlerowi osiągnięcie jego zadziwiających zwycięstw w pierwszym okresie II wojny światowej. Nie ulega wątpliwości, że odgrywał on w polityce niemieckiej pierwszych lat po klęsce pierwszej wojny rolę olbrzymią. Mimo to, jest nie tylko możliwe, ale zupełnie oczywiste, że istniał w polityce niemieckiej owych czasów także i prąd odwrotny wobec jego dążeń, który sprzeciwiał się odbudowaniu solidarności niemiecko-rosyjskiej i budował nadzieje na odbudowanie niemieckiej potęgi na współdziałaniu z państwami zachodnimi, a zwłaszcza z Anglią, a tym samym dążył do zburzenia Polski przez zredukowanie jej roli w sposób pokojowy i rzekomo przyjazny i zamienienie jej w małe państewko, wobec Niemiec satelickie. Poseł Obernsdorff najwidoczniej był wyrazicielem tego ostatniego kierunku niemieckiej polityki. J.G.
W dalszym ciągu mej notatki zająłem się wynikiem badań polskiego historyka Krasuskiego. Napisałem mianowicie:...
piotrzachu69