WALDEMAR ŁYSIAK
26 STYCZNIA 2001
Zbigniew Herbert: "Michnik jest manipulatorem. To jest czlowiek zlej
woli, klamca, oszust intelektualny".
" - oni wygraja
pójda na twój pogrzeb i z ulga rzuca grude
a kornik napisze twój uladzony zyciorys"
Z. Herbert, "Przeslanie Pana Cogito"
Opinia Zbigniewa Herberta o Adamie Michniku - ze jest manipulatorem,
czlowiekiem zlej woli, klamca i oszustem intelektualnym - nie zostala
przez poete napisana, tylko wypowiedziana, i mozna ja uslyszec ogladajac
film Jerzego Zalewskiego "Obywatel poeta". Rzecz wszakze w tym, iz
ogladalo go dotychczas niewiele osób (tylko widownia kolaudacyjna TVP,
czyli jurorzy oceniajacy, tudziez grono uczestników dwóch niewielkich
publicznych pokazów, plus prywatny krag ludzi bliskich Zalewskiemu), a
polska opinia publiczna jest juz od prawie roku chroniona przed ta
antykomunistyczna i antymichnikowska "trucizna" staraniem cenzorów TVP
wskrzeszajacych bujne lata PRL-owskich "knebli z ulicy Mysiej".
Ta cenzuriada dostaje silne wsparcie od gazety Michnika, czego dowodem
wrecz drastycznym (nawet wobec standardów uprawianych przez Michnika
notorycznie) stal sie wywiad "Gazety Wyborczej" z zona zmarlego poety
(30-XII-2000-1-I-2001), w którym wdowa prezentuje Herberta jako
czlowieka bredzacego chorobliwie "bardzo duzo zlych rzeczy". Ów glosny
juz wywiad Katarzyny Herbertowej - bedacy koronnym dowodem slusznosci
sadu Herberta o Michniku jako manipulatorze, klamcy i szalbierzu
intelektualnym kierowanym zla wola - stanie sie w przyszlosci koronnym
"casusem" dla wszystkich uczciwych analiz studialnych
(historiograficznych, publicystycznych czy akademickich) tyczacych
manipulacji prasowej tudziez intelektualnej. Tym tekstem "Gazeta
Wyborcza" dokonala rzeczy niemozliwej z pozoru: zeszla nizej dna
etycznego, które wyznaczyla sobie juz dawno jako swój zwyczajny poziom.
Wsród najohydniejszych klamstw "Gaduly Wyrodnej" królowal dotychczas
tekst o tym, ze Powstancy Warszawscy (zolnierze AK) programowo mordowali
zydowskich niedobitków z getta warszawskiego. Byl to wszakze paszkwil o
tyle mniej grozny, ze malo kto w takie arcyhaniebne pomówienie uwierzyl,
bo nawet mlodzi rodacy (czerpiacy wiedze historyczna od ojców i matek)
domyslili sie, iz "Adas" uprawia tu antypolska i antygojowska szulerke
gwoli jakichs swoich "wyzszych celów".
Tymczasem wywiad z zona Herberta moze byc wiarygodny dla ogromnej liczby
czytelników "GW", bo któz jak nie "pani Katarzyna" znal psyche wielkiego
poety, któz obcowal z nim czesciej, któz lepiej wsluchiwal sie w bicie
jego serca jak nie malzonka? Ten czytelnik nie wie, iz udzielajac
rzeczonego wywiadu pani Herbertowa leczy wlasne kompleksy, podbechtywana
sprytnie przez interlokutora (tu klania sie Freud), a tym bardziej nie
wie, iz spowiadajaca sie na zamówienie dama zwyczajnie kreuje (by nie
powiedziec: falszuje) rzeczywistosc, glównie metoda przemilczania
faktów, które neglizuja jako nonsensowne jej tezy o niepoczytalnosci
Herberta wywolanej "chorobowa nicia" co poete "oplotla" (cytuje barwne
sformulowania z wywiadu). Pani Herbertowa pomija równiez "wstydliwe"
dzis dla niej fakty towarzyskie (o czym za chwile), by nie uczynic
wywiadu humorystycznym. Zatem wywiad nie jest komiczny - jest tragiczny,
przez co rozumiem charakter i poziom jego kluczowych fragmentów, tych,
dla których w ogóle zostal zmajstrowany, a które maja posmiertnie
ubezwlasnowolnic Herberta jako antymichnikowca i antykomuniste, i
ubrudzic jego sojuszników z kregu antykomunistycznego. Iluz to juz
aforystów zartowalo sobie, ze wdowy po wielkich ludziach winno sie
hinduskim zwyczajem palic na stosach razem z cialami mezów, by nie mogly
glupim lub falszywym slowem kalac pamieci malzonka, albo robic z niego
"post mortem" durnia badz wariata!
U zródel wywiadu pt. "Pani Herbert" lezy wspomniany film pt. "Obywatel
poeta", gdzie Herbert bez ogródek pietnuje ludzi wladajacych rodzima
kultura, publiczna mentalnoscia i scena polityczna, czyli "samych
swoich": komunistów, postkomunistów, intelektualistów przefarbowanych
taktycznie na pozorny antykomunizm lub otwarcie lewicujacych (takze
znanych twórców, Milosza i innych), i wiesza psy na Michniku jako na
szkodniku moralnym, lajdaku par excellence. Kregi "postepowe" musialy
przeciw temu zareagowac. Zareagowaly swoim zwyczajem, czyli cenzura.
Film Zalewskiego ulegl cieciom, emisje ciagle przesuwano "ad calendas
Graecas", wreszcie jednak wyznaczono termin w TVP 2: 28 lipca 2000. Ale
filmu nie wyemitowano wtedy (bo "sami swoi" okazali sie znowu
mocniejsi), zostal wiec "pólkownikiem".
Pech "samych swoich" polegal tu wszakze na tym, iz jeszcze nie wszystkie
polskie media sa czerwone lub rózowe - te nieliczne przyzwoite wszczely
publiczny bój o "Obywatela poete" (vide mój artykul "Po stronie prawdy"
w "Tygodniku Solidarnosc" 15-IX-2000). Sprawa nabrala takiego rozglosu,
ze kilka miesiecy pózniej TVP (borykajaca sie z ciaglymi zarzutami o
wskrzeszanie cenzury) wyznaczyla nowy termin emisji filmu: 29 stycznia
2001. Czy emisja rzeczywiscie nastapi (i w jakiej formie, z jakimi
cieciami cenzorskimi) - zobaczymy juz za kilka dzionków. Wczesniej
zobaczylismy kontruderzenia wyprzedzajace (to termin wojskowy) nowo
upieczonego antyHerbertowskiego duetu pan Michnik-pani Herbert. Dwa. Z
data 1 stycznia 2001 ukazal sie w gazecie pana Michnika ów obrzydliwy
wywiad dezawuujacy wielkiego poete. Dzien pózniej - z data 2 stycznia -
TVP otrzymala pismo kancelarii adwokackiej reprezentujacej pania
Herbertowa. Pismo informowalo TVP 2, ze jesli film Zalewskiego zostanie
wyemitowany w swej formie pierwotnej (czyli oryginalnej) to pani
Katarzyna Herbert pozwie telewizje publiczna i PAI (Polska Agencje
Informacyjna - wspólproducenta filmu) przed sad.
Cóz tak bardzo zabolalo wdowe, ze wszczela kroki prawne, grozac sadem
ludziom i instytucjom zwiazanym z wyprodukowaniem i z planowana emisja
"Obywatela poety"? Michnik i jego kompania postanowili wmówic opinii
publicznej, ze tak pania Herbertowa zdegustowaly antykomunistyczne i
(zwlaszcza) antymichnikowskie wypowiedzi Herberta, które serwuje ów film
- i temu wlasnie sluzy wywiad w noworocznej "GW". Jednak wsród ludzi,
którzy juz film ogladali, mówi sie (i to gremialnie, prawie bez
wyjatków), ze wdowe rozwscieczylo cos zupelnie innego. Duze partie
dlugiego jak na dokument (prawie póltoragodzinnego) filmu to wywiad z
wielka miloscia Herberta - z jedyna kobieta, dla której pisal wiersze
(notabene erotyki), i z która utrzymywal wieloletni kontakt. Ta pani
mówi nostalgicznie do kamery o ich milosci, czulosci, przyjazni etc., co
dla zony byc przyjemne nie moglo.
Udzielajac teraz wywiadu "GW", pani H. napomyka o kochankach meza i (z
widocznym przekasem) o tym, ze dla niej nie pisal wierszy. Lecz
pretensjami sercowo-lózkowymi nie daloby sie zamazac wizerunku "Adasia"
jako klamcy, manipulatora i wydrwigrosza intelektualnego, wiec "Gazeta
Wyborcza" musiala eksponowac watek zupelnie inny: oto sama wdowa po
nieodzalowanym zaswiadcza, ze antysalonowosc, antykomunizm i (zwlaszcza)
antymichnikowosc Herberta byly przejawem starczej choroby (w domysle:
umyslowej) "Pana Cogito".Sformulowana pismem adwokackim konkretna
pretensja pani H. wobec filmu to... twarz i glos Herberta. Pani H. zada
- pod grozba trybunalu - usuniecia z "Obywatela poety" wszystkich
fragmentów zawierajacych twarz i glos Zbigniewa Herberta (czyli
wszystkich jego wypowiedzi przeciw Michnikowi i komunistom), twierdzac,
ze emitowanie tej twarzy i tego glosu naruszaloby jej prawa, a uzasadnia
zadanie artykulem 81 Prawa Autorskiego mówiacym o "wizerunku" (vulgo
twierdzeniem, iz glos jest takze czescia "wizerunku", a wszelkie prawa
do upubliczniania "wizerunku" - calego "wizerunku" poety - moze dawac
tylko ona).
Roszczenia te wszakze zostaly uznane za bezpodstawne przez prawników
realizatora filmu (firma "Dr Watkins"), a przez ekspertów renomowanej
firmy prawniczej "Hogan and Hudson" (do której zwrócila sie o ekspertyze
PAI) wrecz zmiazdzone. Poinformowana o tym TVP nie ma zadnych podstaw
formalnych (prawnych), by kolejny raz wstrzymac emisje "Obywatela
poety". Jesli to zrobi - przyczyna beda wylacznie naciski i manipulacje
polityczne "samych swoich".Stare chrzescijanskie powiedzonko mówi: "Bóg
naznaczyl pewnych ludzi, by walczyli o prawde i sprawiedliwosc". Otwarta
wojne z "samymi swoimi" Herbert wszczal w 1985 roku. Udzielil wtedy
wywiadu J. Trznadlowi (wywiad ten zostal opublikowany jako fragment
"Hanby domowej"), nazywajac "wyscigiem serwilizmu" i "dzuma" prostytucje
polskiej inteligencji (takze twórczej, czy zwlaszcza twórczej) wobec
stalinizmu i pózniejszego "realnego socjalizmu", czyli wobec kazdej
formy komunizmu. Mówil o tym z detalami, a puentowal tak: "To bylo male,
glupie, nedzne, zaklamane". Gdyby powiedzial, ze bylo zbrodnicze - tez
nie minalby sie z prawda.
Albowiem intelektualna elita (gromady wszelakiego rodzaju twórców) doby
bierutowskiej i gomulkowskiej miala pelna swiadomosc, ze - jak to ujal
Z. Kubiak - "socjalizm jest uciskaniem spoleczenstwa przy uzyciu elit
inteligenckich, które dadza sie do tego zatrudnic". Ze beda sie latwo
dawaly zatrudniac - wiedzieli juz Lenin (zwal pracujacych dlan
inteligentów i usluznych twórców "pozytecznymi idiotami") oraz Stalin
(zwal ich "tanimi kurwami"). Ze beda pozbawione serc i sumien -
bolszewicy tez doskonale wiedzieli; G. Nenning tak scharakteryzowal
wlasna klase (lewicujaca inteligencje): "Bezmyslnosc, oschlosc, zgodne
nasmiewanie sie z Kosciola, a przede wszystkim brak serca i odwagi, by
dojrzec sytuacje, w jakiej znajduje sie naród".
"Samym swoim" nie zabraklo wszakze czujnego oka i ucha, by dojrzec
sytuacje, w jakiej znajduje sie parciejacy system "demokracji ludowej".
Znowu Z. Kubiak: "Juz u schylku lat 60. pisarze czy intelektualisci
wiedzieli, ze kryzys komunizmu jest nieuchronny, ze to sie nie rozwija.
Rozwijal sie tylko kapitalizm". W latach 70. zaczeto sie wiec
przebranzawiac na "dysydenckosc". L. Tyrmand slusznie pózniej zauwazy,
iz liski przefarbowaly sie na "antykomunizm" wtedy, "kiedy nieszkodliwym
krzykiem i niezgadzaniem sie mozna juz bylo w Polsce wybornie
zarobkowac, lepiej niz dotychczasowym sluzalstwem". O tych rodzimych
"dysydentach", przemalowanych z wczesniejszych "zasluzonych dla
krzewienia ustroju", mozna rzec to samo, co wloska specjalistka, M.
Fenelli, rzekla roku 1994 o sowieckich "dysydentach": "W opozycji
inteligentów wobec Kremla bylo duzo swoistego leninowskiego spektaklu.
Wciaz nie do konca rozumiem, jak tez sie wam udawalo granie Twalczacych
z rezimem opozycjonistówt i jednoczesnie deklarowanie: Tnie jestesmy
wrogami wladzy radzieckiejt. Domyslam sie, ze chodzilo o branie
pieniedzy z obu stron".
Pani Fenelli za domyslnosc winna dostac celujaca note.Lewacka
"dysydenteria" (mozna mylic z dyzenteria) postkomunistyczna lat 80.
miala juz kilkuletni staz, nie lubila wiec gdy jej wodzom (np.
Kuroniowi, eks-szefowi bolszewickiego harcerstwa), jej trubadurom (np.
Konwickiemu, stalinowskiemu stupajce kulturowemu) i jej samej
przypominano byle prostytucyjne wyslugi i piruety. Dlatego chloszczaca
ich tyrada Herberta w "Hanbie domowej" wywolala furie "salonów".
Odtad przepasc miedzy "ksieciem poe-tów" a lewicujaca inteligencja
"opozycyjna" powiekszala sie juz nieublaganie, by apogeum osiagnac w
latach 90., które celnie streszcza J. Galarowicz: "Niegdysiejsi piewcy
komunizmu, jego wierni sludzy, ludzie skompromitowani - naukowcy,
artysci, dziennikarze - staja na czele budowniczych nowych czasów,
wracaja (w przebraniu socjaldemokratów, liberalów, europejczyków) na
pierwsze strony gazet, gorliwie naród pouczajac, radzac mu itp. Zdrajcy
sugeruja, ze naleza sie im pomniki. W najwyzszej cenie sa konwertyci -
ludzie, którzy odeszli od komunizmu.
Prawdziwi patrioci, spychani na margines, sa bezradni". Wlasnie ta
bezradnosc Dobra wobec rozpanoszonego Zla mobilizowala Herberta jako
rycerza pietnujacego nikczemników. A wlasnie te jego rycerskie harce
przeciwko "samym swoim" mobilizowaly ich do zadawania mu ciosów.
Hersztem wrogów Herberta zostal A. Michnik.Michnik byl zawsze heroldem
wojujacej lewicy (komunistów zwal Prometeuszami), tej lewicy, o której
P. Johnson pisze: "Lewica zawsze jest zdolna do popelniania
niesprawiedliwosci, i zawsze gotowa jest tlumic prawde w imie wlasnej,
wyzszej racji".
Tak wlasnie uczynil Michnik juz na samym progu III Rzeczy-pospolitej,
krzykiem broniac z trybuny sejmowej zlodziejskiego majatku PZPR (" - Co
ja tu slysze?! Nienawisc!") i gwaltownie sie przeciwstawiajac
jakiemukolwiek rozliczeniu zbrodniarzy komunistycznych, czyli torpedujac
sprawiedliwosc w jej najoczywistszym, elementarnym wymiarze. Te
abolicjonistyczna ideologie rozwinal pózniej do rangi zelaznej doktryny,
stajac sie gensekiem calego nadwislanskiego bloku antylustratorów i
antydekomunizatorów.
Zjednalo mu to wielu sympatyków wsród "europejczyków" i esbeków (swego
czasu cytowano pewnego majora bezpieki, charakteryzowanego przez ofiary
jako szczególnie bestialski oprawca, który pial na temat Michnika: " -
Co za wspanialy, madry czlowiek!"). Równoczesnie jednak rosly szeregi
ludzi, których zdumiewala, konsternowala, wreszcie przerazala
zapieklosc, z jaka Michnik wybiela katów i broni ich przed wszelka
odpowiedzialnoscia, chocby tylko moralna.
Herbert zaczal kontestowac te michnikiade w tym samym 1990 roku, w
którym i ja wytoczylem pierwsze antymichnikowskie dziala. Ja na
stronicach "Lepszego" (gdzie m.in. proponowalem polskiemu spoleczenstwu,
by obralo sobie Michnika Ubu-królem); Herbert piszac list otwarty do S.
Baranczaka (gdzie atakowal bronionych przez Michnika "samych swoich",
grzmiac: "I to jest ich historyczna wina, której, co gorsza, nie
potrafia odpokutowac chocby skromnym przyznaniem sie. Przeciwnie,
zacieraja slady i chodza pomiedzy nami jako niewinne ofiary").
Kilka lat pózniej, gdy torpedujace sprawiedliwosc praktyki Michnika (juz
potentata medialnego) szerzyly coraz wieksze spustoszenie etyczne -
Herbert i ja coraz mniej przebieralismy w slowach. Opublikowalem wiele
tekstów pietnujacych dzialalnosc Michnika, prezentujac go jako
Mefistofelesa tumaniacego spoleczenstwo i zatruwajacego dusze narodu;
glównym wsród tych tekstów byl artykul o rutynowej klamliwosci "Gazety
Wyborczej", pt. "Ministerstwo prawdy" ("Tygodnik Solidarnosc"
20-V-1994).
Pisalem m.in.:"Czuje do Michnika i jego stachanowszczyzny pogarde i
obrzydzenie. Cóz bowiem innego jak wstret mozna czuc do bylego
Tdysydentat, który kumpluje sie z Urbanem i Kiszczakiem, chla
bruderszaftowe wino z Jaruzelskim i Kwasniewskim, toczy rozpaczliwa
walke przeciw lustracji (a wiec przeciw deagenturyzacji
Rzeczypospolitej), oglupia i deprawuje Polaków apologia relatywizmu
moralnego, leseferyzmu, permisywizmu etc., przez cale lata trzyma nad
komuna ochronny parasol i staje sie heroldem-symbolem tej rózowej
koterii UD-ckiej, co doprowadzila Polske do stanu zawalowego pod
wzgledem etycznym?".
Herbert byl w trudniejszej sytuacji niz ja, gdyz swego czasu przyjaznil
sie z Michnikiem. Ale Herbert byl czlowiekiem, dla którego - jak to
mówiac o nim ujal J. Trznadel - "prawda byla wazniejsza niz wzgledy
towarzyskie". Herbert uznal (calkowicie slusznie), ze Michnik stajac po
stronie jawnego Zla zdradzil swoich przyjaciól ("Zawiódl niemal
wszystkich swoich przyjaciól!" - to slowa Herberta z roku 1994),
wykazujac owym przeniewierstwem karygodna nielojalnosc.
W lipcu 1999 roku zona Herberta, udzielajac wywiadu miesiecznikowi
"Tysol" (dodatek "Tygodnika Solidarnosc"), przypomniala: "Zbyszek nie
uznawal nielojalnosci".Katalog surowych sadów Herberta o Michniku jest
bogaty; kilka cytatów: "Wierzylem w jego intelekt, a takze w zwykla
uczciwosc - zawiodlem sie"; "On stacza sie po równi pochylej"; "Cynizm i
najpospolitszy nihilizm"; "Jest on klasycznym przykladem kariery
komunistycznego Dyzmy" itd., itp. Inni dawni przyjaciele badz znajomi
Michnika (np. L. Dymarski) wyrazali sady podobne. L. Kaczynski rzekl:
"Niewielu ludzi ma taki udzial w szerzeniu nienawisci w zyciu publicznym
jak Adam Michnik". G. Herling-Grudzinski: "Michnik winien pójsc do
dobrego psychiatry". R. Ziemkiewicz: "Michnik to leninowski Tpozyteczny
idiotat, miotany jakimis zapieklymi kompleksami i urazami (...) To
pajac".
R. Lazarowicz stwierdzil przed paru laty, ze Michnik "ma szczególna
inklinacje do otaczania sie kanaliami". Fakt, ale Michnika otaczaja nie
tylko jego esbeccy i nomenklaturowi kumple, czy gromada jego pokornych
wyrobników (etatowych dziennikarzy "GW") - ma on równiez wielka horde
milosników wsród "inteligencji" (przesiaknietej lewicowoscia i falszywym
humanizmem typu "polityczna poprawnosc") i wsród trzeciorzednych "ludzi
pióra", mialkich pismaków, gotowych hagiografowac swego guru bezwstydnie
i bronic go zawziecie. A. de Saint-Exupéry pisal: "Jesli pozwolisz, by
robactwo sie rozmnozylo - rodza sie prawa robactwa. I rodza sie piewcy,
którzy beda je wyslawiac".
Taki wlasnie mydlek schlastal dopiero co "prawem robactwa" moje (w duzej
czesci antymichnikowskie) "Stulecie klamców" na lamach "Nowej Res
Publiki" (periodyk M. Króla, Smolara, Jastruna-juniora i podobnych),
opluwajac te ksiazke jako produkt "antyliberala", "antykomunisty",
"ciemnogrodzianina", wroga "grubej kreski" itp., a wreszcie nieomal
przepraszajac "samych swoich", ze w ogóle pisze o Lysiaku, i konczac "w
nadziei, ze to juz ostatni tekst, jaki ukazal sie o twórczosci Waldemara
Lysiaka" (sic!). Przy tym wszystkim nie ukrywal, ze broni Michnika,
Malachowskiego i Mazowieckiego, krytykowanych przez Lysiaka. W drugiej
polowie lat 90. Herbert inkasowal podobne uszczypliwosci lub epitety od
takich samych lizusków ze sfory michnikowskiej, lecz zeby go doszczetnie
pognebic gazeta "Adasia" wytoczyla duzo ciezsze armaty przeciwko
"ksieciu poetów", sugerujac m.in. jego bezpieczniackosc i
niepoczytalnosc.
Widzac ogrom Zla zalewajacego "wyzwolona Rzeczpospolita" - ogrom hanby
usprawiedliwianej piórami kundli Michnika - i chcac walczyc przeciwko
temu, Herbert szukal medialnej platformy dla swej walki. Robil rózne
próby, by wreszcie podjac decyzje oczywista - wybral najprzyzwoitszy i
najodwazniejszy tygodnik antykomunistyczny: "Tygodnik Solidarnosc",
bedacy zarazem glównym medialnym adwersarzem Michnika. Od roku 1994
ukazywaly sie tam wywiady i teksty Herberta budzace wscieklosc "GW".
Kontruderzenia michnikowców tez byly ciezkie; za najwieksze uchodzi
"szlaban", jaki "sami swoi" postawili we wplywowych miedzynarodowych
kregach dla kandydatury Herberta do literackiej Nagrody Nobla,
podsuwajac "na zamiane" slabsza poetke, ale "swoja" (ta pani jest
faworyzowanym rymopisem "GW", obok Milosza) - jednak tego nie da sie
udowodnic, bo ten cios nie ma formy pisemnej jako dowodu. Dowiesc mozna
innych nieprawosci Michnika wymierzonych w "ksiecia poetów".
Szczególnie obrzydliwe chwyty antyHerbertowskie wyprodukowala "Gazeta
Wyborcza" po smierci geniusza, w roku 2000, gdy "salony" vel
"srodowiska" wiedzialy juz, ze film Zalewskiego da kazdemu moznosc
wysluchania sadu Herberta: " - Michnik jest manipulatorem. To jest
czlowiek zlej woli, klamca, oszust intelektualny". Wiosna roku 2000
(Zalewski konczyl wlasnie montaz filmu) "GW" publikuje rozmowe swoich...
martyrologia