4.doc

(41 KB) Pobierz
"4/4" księdza

"4/4" księdza...

     "Jak noc nad ranem, tak życie staje się coraz jaśniejsze w miarę, jak je przeżywamy, a przyczyna wielu rzeczy wreszcie się wyjaśnia".

Richter


ks. Marek

     Zawsze zależało mi na tym, by nie zmarnować swego życia. Pytanie o jego sens, drogę powołania stawiałem sobie od niepamiętnych czasów. Są tacy, którzy ponoć zaraz po urodzeniu w pierwszych słowach wołają "Ave Maria" i wiadomo, że to przyszły ksiądz czy zakonnica. Ze mną było diametralnie inaczej.

     Prawdą jest, że będąc maluchem, kiedy nie mogłem uczestniczyć we Mszy św. w kościele, "odprawiałem" ją w domu. Pochodzę ze Śląska, który jest religijny. Sporo wolontariuszy angażuje się w życie parani. Jednym z nich byłem i ja. Należałem do Ruchu Światło-Życie oraz pracowałem z dziećmi. Formacja oazowa pomogła mi w czasie dojrzewania, gdy rodził się we mnie bunt wobec otaczającej rzeczywistości, a nawet wobec Kościoła.

     Moja wiara stopniowo wzrastała. Apogeum jej nastało wtedy, kiedy pracowałem w kopalni. Przemierzałem nieraz kilometry w ciemnych chodnikach kopalnianych z modlitwą różańcową na ustach. Z taką wiarą nie modliłem się na różańcu nigdy wcześniej.

     O marianach dowiedziałem się z książek. Nieśmiertelne "Oblicza wielkości" ze wzmianką o zgromadzeniu zrobiły swoje. Wstąpienie do zakonu nie oznaczało jednak dla mnie pozostania mnichem na wieki. W murach zakonnych bowiem miała się wyjaśnić droga mego powołania.

     Na początku po kilka razy dziennie uciekałem z tej drogi, zastanawiając się: co ja tutaj robię? Do tej pory byłem "panem" swego życia. Zarobiony pieniądz w kieszeni, oddawanie się sztukom pięknym, życie towarzyskie - to było to. Lata studiów seminaryjnych to czas wołania i pytania, czy to moja droga. Ostatnią rzeczą, jaką chciałem wtedy usłyszeć, to głos potwierdzenia. Zależało mi na przyszłości - chciałem ją wygrać. Lękałem się jednak, bym kiedyś nie doszedł do wniosku, że pomyliłem się w wyborze swej drogi.

     Muszę przyznać, że zarówno Bóg, jak i ludzie mieli wielką cierpliwość wobec mnie w tym czasie. Zawsze jako ostatni ze swego kursu podejmowałem decyzje wiążące mnie z drogą zakonną, kapłańską. Tak było ze ślubami wieczystymi, święceniami diakonatu, święceniami kapłańskimi. Pan Bóg jest świetnym pedagogiem i psychologiem. "Łapał" mnie delikatnie na haczyk z przynętą. Pewnego razu jedną z nich były nuty. Gdyby nie one, pewnie odszedłbym po pierwszym roku studiów; w domu nie miałbym szans się ich uczyć. Innym razem, kiedy traciłem grunt pod nogami, a woda dosięgała mi do szyi, Bóg posłał na mą drogę dzieci.

     Zdarzyło się to w Poznaniu, gdzie nigdy wcześniej nie byłem. Nikt nie wiedział, kim jestem - bez sutanny, koloratki. Pewnego razu na mój widok powstało poruszenie między przechodzącymi obok chłopczykiem i dziewczynką. Któreś z nich zawołało pod moim adresem: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!" Na Śląsku tymi słowami pozdrawia się Chrystusa w osobach duchownych. Wydarzenie to dało mi pewne światło w mych ciemnościach; przechodziłem wtedy poważny kryzys.

      Byłem jednak jak niewierny Tomasz. Aby zaryzykować poświęcenie swego życia na wyłączną własność Bogu, potrzebowałem czegoś więcej niż tylko wiary. Dlatego też wycofałem złożone wcześniej podanie o święcenia kapłańskie. Poprosiłem o roczną przerwę na życie poza Zgromadzeniem. Szarpałem się jednak niczym ryba w sieci, a po trzech dniach... wróciłem - Bóg zaczął się o mnie upominać. Po przemyśleniach, rozważeniu jeszcze raz swej historii, po przestudiowaniu tekstów Pisma św., które otrzymałem w ramach modlitw charyzmatycznych, a które były jak klątwa dla mych pragnień - wróciłem... przegrany, zdruzgotany, ogołocony ze swych planów.

     Jako diakon trafiłem na warszawską Pragę, gdzie obolały szukałem śmierci. Wydawało mi się łatwe, że wychodzę na ulicę i ktoś do mnie strzela. Tak naprawdę jednak chodziło o śmierć dla mego sposobu myślenia. Dzieciom tłumaczyłem, że diakon to 3/4 księdza. One zaś modliły się na Mszy o 4/4 mojego kapłaństwa, tzn. bym został "całym" księdzem. Tym razem Najwyższy posłużył się 7-letnią Betty. Podczas wspólnej modlitwy koniecznie chciała przeczytać słowo Boże dla zgromadzonej wspólnoty. Dotyczyło ono powołania Aarona na kapłana, który miał być przyozdobiony w szaty kapłańskie. Wiedziałem, że to słowo odnosi się do mnie, gdyż czekałem, wołałem do Boga o światło. Wtedy już uwierzyłem. Ostatniego maja, w dniu przyjazdu Ojca Świętego do naszej Ojczyzny w 1997 r, przyjąłem święcenia kapłańskie w parafi, gdzie dojrzało moje kapłaństwo - na warszawskiej Pradze.
 

ks. Marek Jarosz MIC

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin