Elizabeth Hawksley
Szarada
(Country Cousin)
Przekład
Barbara Dancygier
Rozkołysany faeton przemknął tuż przy chodniku, mijając o włos chłopca toczącego ulicą wózek z pomarańczami. Rozległ się stłumiony okrzyk młodej damy, która właśnie zamierzała przejść przez ulicę, podkreślony potokiem mało wyszukanych przekleństw handlarza owoców, którego cały ładunek rozsypał się kaskadą po bruku. Powóz zatrzymał się, woźnica zeskoczył z kozła i, odesławszy lokajczyka do rozsypanych pomarańczy, sam pospieszył na pomoc damie.
Dama owa stała na chodniku, tupiąc gniewnie nóżką; nie mogła mięć więcej niż siedemnaście lat, jak zauważył właściciel faetonu. Śliczna jak licho i to nie w pospolitym stylu - kasztanowe loki, błyszczące zielone oczy o morskim odcieniu, żywa, pełna wyrazu twarzyczka. Ubrana była w przesadnie skromną, lecz kosztowną suknię odpowiednią dla młodej osoby właśnie wkraczającej w towarzystwo, zieloną pelisę spacerową i wdzięczny kapelusik z jasnozielonej słomki, spod którego wymykały się niesforne loki. Miała w sobie, jak zauważył nasz dżentelmen, nie tylko wdzięk słodkiego kociaka, lecz zapewne i kocią niezależność.
- Ależ panie, upuściłam przez pana moje pudła na kapelusze!
- A pani, panienko, nie patrzyła, dokąd idzie - odparował dżentelmen z irytującym spokojem. – No już, pudełkom nic się nie stało. Ale panienka z pewnością nie jest tu sama? Gdzie panienki służba? A może - dodał kpiąco - uciekła panienka z lekcji?
- Z lekcji! - Młoda dama wyprostowała się prezentując dumnie całe swoje pięć stóp i półtora cala.
- Mam siedemnaście lat, proszę pana. Tej wiosny zacznę bywać w towarzystwie. Poza tym jest ze mną moja kuzynka. - Wskazała za siebie na damę w czerni wychodzącą właśnie ze sklepu.
- Araminto! Co się znowu stało? - Głos damy był miękki, melodyjny i czaił się w nim śmiech.
- Pan pozwoli, moja opiekunka - rzekła triumfalnie Araminta, niczym magik wyciągający królika z kapelusza pod koniec niezbyt udanego seansu.
Przedstawiona w ten sposób dama podeszła do nich i położyła uspokajająco rękę na ramieniu Araminty. Dżentelmen ledwie raczył na nią zerknąć, uznając ją z góry za ubogą krewną, pewnie nudną i pozbawioną gustu. W istocie była to opinia wielce niesprawiedliwa.
Filida Gainford miała lat dwadzieścia pięć i od kilku już lat była wdową. Jej okryta krepą sylwetka była smukła i elegancka. Włosy miała rdzawe, o głębokim odcieniu, i jasną cerę, która czasem idzie z tym kolorem w parze. Oczy miała zielone, jak jej kuzynka, lecz podczas gdy spojrzenie Araminty było jasne i żywe, oczy Filidy, ciemnozielone z orzechowymi plamkami, nadawały jej twarzy szczególny wyraz. Twarz miała doskonale owalną, ale czerń krepy znamionująca jej wdowieństwo pozbawiała ją barwy i nadawała jej ton niemal wyblakły. Jeśli przeoczyło się inteligencję wyzierającą z tych zielonych oczu i humor czający się w kącikach ust, łatwo było ją odrzucić jako niegodną zainteresowania.
Filida ogarnęła spojrzeniem nieznajomego. Stał przed nią mężczyzna wysoki, górujący nad drobną Aramintą o dobrą stopę i niepokojąco przystojny. Zauważyła burzę jasnych kręconych włosów, ułożonych w artystycznym nieładzie wedle ostatniej mody, ciemnoniebieskie oczy i kształtne usta o stanowczym wyrazie, drgające leciutko z rozbawienia, gdy tak spoglądał w dół na Aramintę. Ubrany był w oliwkowy płaszcz z wykładanym kołnierzem, jedwabną kamizelkę ze skórzanymi wypustkami i obcisłe płowe spodnie oraz czarne wysokie buty. Filida nie musiała oglądać herbu na drzwiach faetonu, by wiedzieć, że temu człowiekowi trudno dorównać majątkiem i urodzeniem.
Poczuła cień zainteresowania, ale natychmiast go stłumiła. W tym wyrazie pogardliwego znużenia całym światem, tej nieznośnej wyższości nad pomniejszymi śmiertelnikami było coś, co boleśnie przypominało Filidzie jej zmarłego męża. Taki człowiek nie zawahałby się zniszczyć każdego, kto wszedłby mu w drogę, nie należało dać się zwieść jego miłej powierzchowności i urokowi - a Filida przyznawała ze smutkiem, że tego akurat miał nieznajomy pod dostatkiem. Jej obawy potwierdzały się - zadanie opiekowania się młodą kuzynką zapowiadało się trudno. Stawało się oczywiste, że Araminta, panna kapryśna, rozpieszczona i śliczna jak z obrazka - nie mówiąc już o jej wspaniałym posagu - stanie się jedną z atrakcji sezonu. Dżentelmen, którego miała przed sobą, otwierał długą zapewne listę przyszłych wielbicieli.
Jakże ona, Filida, miała sobie z tym poradzić? Całe życie, nie licząc krótkiego okresu małżeństwa, spędziła w cichym, wiejskim zakątku w Gloucestershire. Nie przywykła do życia w towarzystwie. Co prawda babcia uważała, że w wieku lat dwudziestu pięciu dorosła już do opiekowania się Araminta, ale Filida znała siebie dobrze i wiedziała, że w towarzystwie czuje się zawstydzona i skrępowana, zwłaszcza jeśli owo „towarzystwo” jest stanowczo za przystojne.
Uratowało Filidę jej poczucie humoru. Możesz sobie być piękny jak Adonis, pomyślała kwaśno, ale jesteś też nadzwyczaj bezczelny, skoro ośmielasz się patrzyć na mnie tak pogardliwie! Była teraz pewna, że stojący przed nią mężczyzna jest o sobie znacznie lepszego zdania niż ona o nim.
- Araminto, czy znasz tego pana? - zapytała stanowczym tonem.
- Nie, nie znam! I wcale nie jestem pewna, czy chcę go znać! Jest arogancki, wyniosły i powozi zbyt ostro. Ma przy tym czelność uważać mnie za uczennicę. Wszystko przez tę okropną burą pelisę!
- Zechciej pamiętać o manierach, proszę cię, Araminto.
- Mówiłam babci - ciągnęła dziewczyna, nie zwracając uwagi na opiekunkę - jeżeli ma się mój wzrost, trzeba czegoś bardziej, no... rzucającego się w oczy. Inaczej nikt mnie nie zauważy.
Dżentelmen wydawał się rozbawiony.
- Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł panią przeoczyć, panno... hm?
- Stukeley - przedstawiła się Araminta - a to moja kuzynka, pani Gainford.
- Gainford? Czy z Gainfordów z Avenell?
- Jestem wdową po kapitanie Ambrożym Gainford.
- Ach tak. - Dżentelmen zmarszczył czoło, lecz nic już nie powiedział.
Filida popatrzyła na niego, ogarnięta nagłym niepokojem. Jej mąż zginął pod Waterloo ledwie trzy miesiące po ślubie i choć to smutne wydarzenie miało miejsce już blisko dwa lata temu, jakieś uprzejme kondolencje byłyby na miejscu. Tymczasem ten patrzący na wszystko z góry zuchwalec milczał, zaciskając wargi, jakby chciał zatrzymać cisnące mu się na usta słowa.
- Czy znał pan mojego męża? - zaryzykowała Filida.
- Nie.
- No cóż - wtrąciła się niezadowolona Araminta, patrząc to na jedno, to na drugie. Była na tyle młoda i ładna, by oczekiwać, że jej osoba pozostanie w centrum uwagi. - My się przedstawiłyśmy. A pan, jeśli wolno spytać, kim pan jest?
- Nazywam się FitzIvor - odpowiedział krótko.
- Lord Hereward FitzIvor.
Wielkie nieba, pomyślała Filida, a więc to jest lord Hereward FitzIvor. Co to babcia mówiła o nim wczoraj wieczorem? Arystokrata par excellence, znany w najlepszych klubach sportowych, mistrz jazdy powozem i najlepsza partia w ciągu ostatnich ośmiu czy dziesięciu lat. Był młodszym bratem hrabiego Gifford, ale dysponuje własnym pokaźnym majątkiem, jako że razem z urodą swojej matki odziedziczył też jej fortunę.
Nic o tym nie wiedząc, lord Hereward stał też wysoko wśród panów zaliczanych przez babcię do grona kandydatów na męża Araminty.
- No, no! - zawołała figlarnie Araminta, kiedy wraz z Filida znalazły się w końcu w ich powozie.
- Oświadczam, że lord Hereward zdążył już nieźle zawrócić mi w głowie! A tobie, Fil?
Filida nie oparła się refleksji, że jego wspaniałe maniery nie skłoniły go do zaofiarowania się z pomocą w niesieniu pudeł i że podczas gdy Araminta została potraktowana z wszelkimi honorami, ją pozostawiono w tyle z pokaźną liczbą nieporęcznych paczek. No cóż, taki piękniś nie mógł się przecież zniżyć do dźwigania pakunków w publicznym miejscu. Zachichotała nagle, wyobrażając sobie tę elegancką postać uginającą się pod stertą pudeł; poczucie humoru pospieszyło na pomoc urażonej godności.
- Z czego się śmiejesz? - spytała Araminta.
- Nic takiego. Niemądra myśl, niewarta powtórzenia. Ale owszem, przyznaję, że lord Hereward to bardzo atrakcyjny mężczyzna. Chociaż mnie osobiście niezbyt się spodobał.
- Ale on jest taki przystojny! - zawołała Araminta, z otwartością, na jaką mogą sobie pozwolić tylko siedemnastolatki.
- Przystojny jest ten, kto postępuje jak przystoi, - odparła Filida, próbując wyrzucić z myśli te rozbawione błękitne oczy.
- Wobec mnie zachował się zupełnie jak przystoi! Czy myślisz, że naprawdę złoży nam wizytę, jak zapowiedział? Co też babcia na to powie?
Pani Osborne, babka Filidy i Araminty, była damą, która w ludziach budziła tyleż obawy, co niechęci. Była nadzwyczaj bogata, zdecydowana w poglądach i pozbawiona wszelkich skrupułów w dążeniu do swoich celów. Należała do osób, które muszą nad innymi dominować i skupiają wokół siebie ludzi o słabszej woli. Do tego grona należały między innymi lady Albinia Marchmont, dama dworu królowej Szarlotty, a także żona generała Marmaduke’a Vavasour, oraz dama będąca zaufaną lady Jersey. Popaść w niełaskę u pani Osborne uchodziło za rzecz niemądrą, dysponowała ona bowiem wielkimi wpływami i nigdy nie wahała się ich użyć.
Pani Osborne miała dwie wnuczki - Aramintę Stukeley i Filidę Gainford. Araminta była oczkiem w głowie babki, która opiekowała się nią od czasu przedwczesnej śmierci rodziców - zginęli oboje, gdy ich powóz uległ wypadkowi w podróży przez Włochy. Araminta miała wówczas sześć lat. Uważano powszechnie, że zostanie jedyną dziedziczką majątku babki.
Matka Filidy, młodsza córka pani Osborne, popełniła mezalians wychodząc za właściciela ziemskiego bez majątku i światowych ambicji. Młodą Anne Osborne pociągał jednak łagodny charakter Herberta Danby i jego pogodne usposobienie. Jakkolwiek argumenty przytaczane przez matkę były poważne - a było ich wiele - nie zmieniły jej decyzji. Pani Osborne trwała w uporze i odmawiała zgody na małżeństwo córki, toteż rankiem w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin Anne Osborne opuściła dom, z niewielką walizą i w towarzystwie jednej pokojówki, po czym wsiadła do dyliżansu zmierzającego do Gloucester i trzy tygodnie potem została żoną Herberta.
Przez dziesięć lat byli bardzo szczęśliwi, lecz potem Anne zapadła na suchoty, a lata cierpień i trawiącej ją śmiertelnej choroby wtrąciły całą rodzinę w przyjęte dobrowolnie odosobnienie. Anne zmarła, gdy Filida miała dziesięć lat. Dziewczynka musiała także znieść sprzedaż majątku Danby Grange i przeprowadzkę do skromniejszej siedziby, zaniedbania i rachunki lekarzy doprowadziły bowiem ich niewielką posiadłość do ruiny. Jej ojciec, wyczerpany i załamany, prowadził odtąd życie odludka, widując tylko tych przyjaciół, którzy odwiedzali go z litości; sam natomiast zupełnie nie dbał o utrzymywanie kontaktów towarzyskich. Filida uważała, że w tych okolicznościach nie może przyjąć zaproszenia prawie nie znanej sobie babki, by spędzić sezon w Londynie.
Panią Osborne do głębi oburzyła ta odmowa, toteż wysłała serię gniewnych listów, po czym raz na zawsze umyła ręce od spraw Filidy. Jedynym ustępstwem było wysyłane na każde Boże Narodzenie 50 funtów, „od czułej babki, Cecylii Osborne”, lecz pod każdym innym względem starsza pani zniknęła z ich życia.
Filida nie była ślepa na błędy ojca. Dopóki żyła jej matka, potrafił być szczęśliwy i towarzyski. Śmierć Anne sprawiła jednak, że w ojcu Filidy jakby pękła główna nic życia i stracił całą energię. To Filida dbała o jego sprawy, prowadziła dom z pełną współczucia sprawnością i przyjmowała jego problemy na swoje młode barki. Wyrosła na osobę cichą i nieco nieśmiałą w towarzystwie, lecz obdarzoną wewnętrzną siłą i poczuciem humoru, które tylko ci, co znali ją dobrze, mieli szansę odkryć.
Dopiero gdy miała dwadzieścia dwa lata, Filida dała się przekonać, że może opuścić dom. Jej matka chrzestna, pani Cade, zaprosiła ją na miesiąc do Brighton. Była pewna, że Herbert nie odmówi córce małych wakacji. A wakacje miały być spokojne; był przecież luty, a, jak pisała pani Cade, w Brighton nie ma właściwie towarzystwa aż do nadejścia lata.
Lecz „spokój” pani Cade był całkiem inny od spokoju wiejskiego Gloucestershire. W pobliżu stacjonował pułk armii i pani Cade zażywała towarzystwa. Tak Filida poznała kapitana Ambrożego Gainforda, który właśnie powrócił ze swym pułkiem z Ameryki. W zawierusze życia Brighton, z jego przyjęciami i spotkaniami, Filida zakochała się bez pamięci. Jej uczucia, tak długo przytłoczone smutkiem i trzymane na wodzy, obudziły się nagle do życia. Ślub z Ambrożym odbył się w marcu 1815 roku, tuż przed odwołaniem jego pułku do Belgii. Młoda żona i pani Cade towarzyszyły mu w tej podróży.
Gdy Filida napisała do babki, by ją poinformować o swoim małżeństwie, reakcja pani Osborne była natychmiastowa: „Ambroży Gainford jest człowiekiem niegodnym zaufania, libertynem i karciarzem. Jeśli on lub też Filida uważają, że dostanie im się bodaj jeden pens z jej majątku, to głęboko się mylą. Nie ma żadnych wątpliwości, że Ambroży przepuści skromny mająteczek żony w kilka miesięcy i że Filida pożałuje wtedy swego nierozważnego i nieprzemyślanego kroku. Ona zaś, Cecylia Osborne, traci niniejszym jakiekolwiek zainteresowanie losem wnuczki”.
Trzy miesiące w Belgii minęły w gorączce rozrywek i narastającego niepokoju. Filida nie mogła sobie przypomnieć poszczególnych wydarzeń, pikników, balów, ruchów wojska. Przez cały czas krążyły pogłoski, narastające z każdym dniem i coraz bardziej przerażające, o bliskim już nadejściu Napoleona. Napięcie osiągnęło szczyt w czasie ostatnich trzech dni bitwy - pomruki armat w oddali, wozy pełne uchodźców, pojawienie się rannych, aż w końcu, po dwóch czy trzech dniach słabnącej nadziei, przybycie transportu poległych. Ambroży zginął pod Waterloo dnia 18 czerwca 1815 roku.
Filida wycofała się do domu załamana i wyczerpana, przysięgając sobie, że nigdy już go nie opuści. Jej życie się skończyło. Ambroży nie żył. Cóż jej jeszcze pozostało?
Dopiero na początku 1817 roku dosięgły ją znowu wieści od babki.
List zaczynał się zwyczajnym Moja droga Filido, by następnie przejść w ton protekcjonalny i nie wróżący nic dobrego:
Postanowiłam nie zwracać uwagi na Twoje nieposłuszeństwo, okazane mi na okoliczność Twego nieszczęsnego małżeństwa. To się musiało stać, skoro pozbawiłaś się dobrodziejstwa mojej rady. Możesz jednak ponownie uważać się za moją wnuczkę, tym samym też wolno Ci będzie skorzystać z przywilejów, jakie Ci gotuję.
Z łaski Wszechmogącego cierpię na artretyzm i niezdolna jestem towarzyszyć mojej drugiej wnuczce, twojej kuzynce Aramincie, gdy zacznie bywać w tym sezonie. Ty natomiast, będąc już od pewnego czasu wdową i mając, jak tuszę, za sobą wiek niemądrych kaprysów, możesz mnie w tym zastąpić. Pokryję, oczywiście, wszelkie Twoje wydatki, a także postanowiłam zaopatrzyć Cię w odpowiednią sumę: otrzymasz dziesięć tysięcy funtów, jeśli wyjdziesz za mąż za mego Życia, lub też pensję wysokości pięciuset funtów rocznie po mojej śmierci.
Spodziewam się, że przybędziesz do miasta najpóźniej na początku marca, musimy bowiem zająć się twoją garderobą, a także pragnę udzielić Ci instrukcji na temat tego, jak powinnaś postępować.
Wyrazy szacunku dla Twego papy, który, jak tuszę, będzie miał w tej sprawie Twoje dobro na względzie.
Szczerze Ci oddana babka, Cecylia Osborne
Filida nie wiedziała, czy bardziej oburzyło ją chłodne zdecydowanie, z jakim babka przystąpiła do organizowania jej życia, czy też rozbawiła obserwacja, że oto ma się stać narzędziem zmiany wyroków opatrzności. Oczywiste było, że propozycję odrzuci. Nie mogła przecież opuścić papy po raz drugi.
Ojciec jednak był innego zdania.
- Nie, moja kochana Fil - rzekł stanowczo. - Musisz jechać. Ba! Cóż to dla mnie trzy miesiące? Molly świetnie się mną zaopiekuje. Poza tym, moja Fil, twoja babka ma rację. Nie miałem twego dobra na względzie tak, jak powinienem był.
- Nonsens, papciu.
- Ależ to prawda, moja duszko. Gdy odejdę, zostanie ci bardzo niewiele pieniędzy, wiesz o tym. Byłbym o wiele spokojniejszy wiedząc, że jesteś odpowiednio zaopatrzona. Myślę, że powinnaś postąpić zgodnie z wolą babki.
Filida zgodziła się z niechęcią i jakieś trzy tygodnie później znalazła się w Londynie. Spodziewała się, że rola towarzyszki Araminty będzie w znacznej mierze synekurą, było bowiem jasne, że zdrowie pani Osborne, pomimo jej licznych narzekań, nie jest aż tak słabe, by jej przeszkodzić w czymś, co naprawdę miała ochotę zrobić. Araminta, z jej urodą i nadziejami na przyszłość, powinna stać się bez wątpienia jedną z atrakcji tego sezonu, a pani Osborne z pewnością chciała być świadkiem jej powodzenia.
Jednak to, co Filida usłyszała od kuzynki, gdy zdążały powozem do domu po swym nieoczekiwanym spotkaniu z lordem Herewardem, wzbudziło w niej wątpliwość, czy aby jej zadanie nie okaże się jednak bardziej skomplikowane, niż na to liczyła.
- Wiesz, Fil - rzekła Araminta, przyglądając się chwaścikom u swojej torebki - myślę, że jednak nie powinnyśmy wspominać o spotkaniu z lordem Herewardem.
- O?
- Widzisz, ja nie lubię być pod presją. Babcia zawsze jakoś skłania ludzi, żeby robili to, czego ona chce, a gdyby pomyślała, że lord Hereward jest mną zainteresowany.... Ja oczywiście chcę w końcu wyjść za mąż, ale mam zamiar najpierw trochę się pobawić!
- Pobawić? Jak? - zapytała Filida, czując, że serce w niej zamiera.
- Jak tylko można. Kiedy byłam w szkole w Bath, wymknęłyśmy się pewnego wieczoru z Belindą Borrowdale i poszłyśmy do cyrku! Nie bądź taka przerażona, świętoszko! Było to całkiem bezpieczne, byłyśmy pod opieką panów. No, może nie było to najlepsze towarzystwo - Araminta zachichotała - ale całkowicie godni szacunku, zapewniam cię.
- Spodziewam się, że wróciłyście do domu nie zauważone - powiedziała spokojnie Filida.
- Ależ tak, na Boga! Belinda zostawiła nie domknięte okno w klasie, więc po prostu wspięłyśmy się do środka.
Jakże różne były dwie wnuczki pani Osborne! Filida była cicha i nie rzucała się w oczy, panna Stukeley zaś z pewnością ulepiono z twardej gliny! Zanosiło się na to, że Araminta odziedziczy po babce nie tylko majątek, lecz także jej zdecydowane trzymanie się własnej drogi. Filida wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby kiedykolwiek znalazła się w środku konfliktu miedzy tymi dwiema osobowościami. Mogła tylko zacisnąć kciuki na szczęście i mieć nadzieję, że atrakcje sezonu wystarczą, by wybić kuzynce z głowy wszelkie myśli o wypadach incognito.
Emma Winter, córka właściciela gospody, niegdyś aktorka, a obecnie przyjaciółka lorda Herewarda FitzIvor, siedziała przy toaletce z marmurowym blatem i układała niesforny kruczoczarny lok, tak by wdzięcznie podkreślał smukłość jej szyi. Uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Jak on ją ostatnio nazwał? Afrodyta? No cóż, to prawda! Jest naprawdę piękna. A jeśli nawet jej szare oczy mają twardość granitu, a piękne usta wyraz nieco niemiły, to są to drobiazgi, na które większość mężczyzn nie zwraca uwagi.
Od czasu pewnej niemądrej przygody z przystojnym, młodym żołnierzem kiedy miała szesnaście lat, Emma potrafiła owinąć sobie każdego mężczyznę wokół małego paluszka. Zasługiwała na ten luksus, którym Hereward ją otaczał; nigdy nie dopuściła, aby miał powody do irytacji, o nie, na to była za mądra. Istniały przecież lepsze sposoby, by osiągnąć to, co chciała. Wiedziała, jak się ubierać bez wulgarnej przesady, a co najważniejsze, miała pełne i ponętne ciało, z którego umiała robić użytek.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i weszła jej pokojówka, Polly.
- Przyszedł lord Hereward, proszę pani.
- Dziękuję ci, Polly. Wyjdę do niego za dziesięć minut. Powiedz Jamesowi, by podał panu sherry.
- Tak jest, proszę pani.
Kiedy jednak Emma dziesięć minut później weszła do swego saloniku, lord Hereward nie wyglądał na rozkochanego.
- Powiedz mi, Emmo, co właściwie robiłaś wczoraj w teatrze?
- W... w teatrze?
- Tak w Olimpijskim. Sądziłem, że przedstawiłem ci mój pogląd zupełnie jasno.
Jak, u diabła, on się o tym dowiedział, pomyślała Emma. Wyszła przecież szczelnie owinięta płaszczem, wzięła nawet dorożkę, zamiast własnego powozu.
- Ależ, kochanie! Skąd to zmarszczone czoło? To było zupełnie niewinne zdarzenie, zapewniam cię. Po prostu benefis kochanego Toma Coopera. Oczywiście, nie tańczy już tak, jak kiedyś, ale był dla mnie taki miły w dawnych czasach, że kiedy jego żona przysłała mi wiadomość, błagając o wsparcie dla niego, co miałam zrobić?
- Mogłaś odmówić i posłać mu gwineę.
- I zranić jednego z mych starych przyjaciół?
- Nigdy dotąd nie słyszałem o tym „starym przyjacielu”.
- Ależ, kochanie - Emma otworzyła szeroko oczy - zawsze mówiłeś, że nie chcesz słuchać o czasach, kiedy grałam. W przeciwnym wypadku, oczywiście, opowiedziałabym ci o Tomie.
Hereward popatrzył na nią sceptycznie, ale się nie odezwał. Emma przeszła przez pokój, wiedząc, że kształty jej ciała przeświecają przez delikatny szlafroczek. Przezroczysty srebrzysty szal osunął się, niby to przypadkiem, odsłaniając białe ramię i zarys pełnej piersi.
Kłamliwa kokota, pomyślał Hereward, patrząc na nią przymrużonymi oczami. Skinął głową w stronę drzwi.
- Zamknij na klucz!
- Tutaj? - Emma uniosła brwi, spoglądając sponad ramienia na sofę.
- A czemu nie? - Hereward szybkim ruchem zdjął z szyi fular.
Po jakimś czasie Emma leniwie wyciągnęła ramię i sięgnęła po szlafroczek. Jej kochanek usiadł i podniósł z podłogi koszulę.
- Wrócę dziś wieczorem - zapewnił ją. - Obiecałem babce, że po południu będę jej towarzyszył. Zamierza złożyć komuś wizytę.
- Wizytę? - zdziwiła się Emma. - To całkiem do ciebie niepodobne, kochanie. Nie wątpię - dodała poważnie - że przedmiot tej „wizyty” jest wielce urodziwy.
- Nie mam zamiaru wiązać się z żadną kobietą, jak zresztą dobrze wiesz - uciął Hereward. - To tylko wizyta grzecznościowa. Babka chce się spotkać ze swą dawną przyjaciółką, niejaką panią Osborne, i jej dwiema wnuczkami. Jedna z nich, panna Stukeley, to jeszcze pensjonarka, druga zaś, pani Gainford, to nieco zaniedbana wdowa. Mam nadzieję, że to ci wystarczy.
- Gainford - powtórzyła powoli Emma. - Znałam kiedyś kogoś z Gainfordów.
- Gainfordów jest chyba wielu - niecierpliwie odparł Hereward. - Ta dama była żoną jednego z Gainfordów z Avenell, zdaje się, że zginął pod Waterloo.
Emma wzruszyła ramionami i w końcu się roześmiała.
- Baw się więc dobrze - powiedziała. - Spodziewam się, że szczebiot pensjonarki i wspomnienia wdowie znudzą cię śmiertelnie, mam więc nadzieję, że docenisz potem moje starania, kiedy będę próbowała cię zabawić wieczorem!
...
sweetkala92