Mika WALTARI - Komisarz Palmu_2 - Błąd komisarza Palmu.pdf

(3490 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
879597612.003.png
d
Mika WALTARI

Cykl z komisarzem Palmu
Tom II
B ŁĄD KOMISARZA P ALMU
Księgozbiór DiGG
2012
879597612.004.png 879597612.005.png
d
1
Jesienny poniedziałkowy poranek na komendzie policji i przemyślenia
komisarza Palmu o morderstwie jako temacie literackim. • Porucznik
Hagert i skutki Dni Skandynawskiej Policji. • Palmu odwołuje się do
fińskiego sądownictwa i daje mi wykład z ekonomii. • Na scenę wkracza
Batler.
ył jesienny poniedziałkowy poranek w tamtych czasach, kiedy jeszcze nie
wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż teraz.
Był jesienny poniedziałkowy poranek. I powtarzam to z pełną świadomością.
Albowiem ze wszystkich przeklętych dni na komendzie poniedziałek jest
dniem najgorszym. A jesienna szaruga na Rynku przywodzi na myśl dudniące
korytarze więzienia, najtańsze szare mydło i smród pasiastych chałatów.
Komisarz Palmu miał jeszcze gorszy nastrój niż zazwyczaj w poniedziałkowy
poranek. Przez zmrużone powieki patrzył gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem,
kreśląc ołówkiem krzyżyki i jakieś gęby na marginesie protokołu
przesłuchania, który zostawiłem mu na biurku, aby mnie zmusić do
przepisania go na czysto z powodu dwóch nieistotnych błędów. Dobrze
wiedział, że tak zabazgranego raportu nie odważę się zanieść Hagertowi.
- Morderstwo... - odezwał się zamyślony. - Ze wszystkich zbrodni morderstwo
jest czynem najbardziej skończonym i rozstrzygającym, gdyż nie sposób go już
nigdy niczym odkupić.
Poprawił się na krześle, obrzucił krytycznym wzrokiem swoje artystyczne
dokonania na marginesie protokołu, po czym znów spojrzał za okno, na
jesienną szarugę Rynku.
- Skradziony przedmiot można zwrócić - podjął tym swoim zrzędliwym,
poniedziałkowym tonem - fałszerstwo można wynagrodzić, ślady pobicia
znikną, nawet zdrada może pójść w niepamięć... Wszystko, wszystko z czasem
idzie w zapomnienie, bo ludzka pamięć jest niewypowiedzianie krótka. Lecz
zabitemu człowiekowi już nikt nigdy życia nie przywróci.
- Pff - sapnąłem mimo woli, bo aż kipiałem z tajonej wściekłości, patrząc na
czubek jego ołówka, który znów zaczął bezlitośnie kreślić siatkę na brzegu
kartki.
- I dlatego - podjął po chwili Palmu, odkładając ołówek i opuszczając swoją
ciężką dłoń na zbezczeszczony protokół - dlatego właśnie morderstwo jest
jedynym tematem godnym powieści detektywistycznej. I dlatego oddasz panu
Venho akta sprawy tego fałszerza, jeżeli nadal chcesz tu pracować jako mój
B
879597612.006.png
podwładny. A potem przepiszesz na czysto ten raport! - Jego gruba dłoń znów
spoczęła pieszczotliwie na pokreślonym protokole i komisarz dodał z
dobroduszną ironią: - Będziesz mógł się wykazać swoim literackim talentem.
- Pięknie - powiedziałem. - Nie ma co!
I po raz kolejny zapałałem do niego zapiekłą, czarną nienawiścią, bo w głębi
ducha wiedziałem, że Palmu ma znowu rację. Przygnębiony, otworzyłem swoją
szufladę i zacząłem zbierać materiały komisarza Venho, aby mu je odnieść.
Serce mi się krajało.
Sprawy miały się tak, że gdy razem z Palmu rozwiązaliśmy zagadkę
morderstwa pani Skrof, opisałem to w literackiej formie. Moja powieść
detektywistyczna zyskała zaskakującą popularność, choć przecież i ja
uważałem, że to całkiem niezła literatura. Teraz oczywiście pałałem chęcią
kontynuowania twórczości, bo dzięki swojej książce poznałem wielu
prawdziwych pisarzy i ich życzliwe uwagi pobudziły moją ambicję. Brakowało
mi jednak odpowiedniego tematu. Miesiące mijały, a ja wciąż nie miałem nic
nowego, więc komisarz Venho namówił mnie w końcu, abym opisał pewną
frapującą i skomplikowaną sprawę fałszywego bankructwa, którą on
rozwiązał. To zaś oczywiście zupełnie nie pasowało komisarzowi Palmu, gdyż
między oboma panami zawsze nieco iskrzyło.
I mimo że drugi mąż mojej ciotki był sekretarzem ministra, Palmu na pewno
potrafiłby obrzydzić mi życie w helsińskiej komendzie miejskiej, gdybym tylko
śmiał sprzeciwić się jego woli. Dlatego uznałem, że najlepiej zebrać materiały
komisarza Venho, odnieść mu je i dalej siedzieć bezczynnie i czekać na temat,
który może się pojawić dopiero za dziesięć lat.
- Otóż to - rzekł Palmu, wodząc za mną przymrużonymi oczami niemal ze
współczuciem. - Niejeden przed tobą zaprzepaścił wszystko, bo się zbytnio
spieszył. Jesteś jeszcze młody, ale w moim wieku będziesz już umiał czekać,
siedzieć i czekać bez końca.
I na krótką chwilę Palmu pokazał swoją ludzką, serdeczną twarz, co trochę mi
wynagrodziło wycierpiane z jego powodu krzywdy:
- Pewnie, że to nic przyjemnego! Myślisz może, że to wieczne czekanie
sprawia mi przyjemność? Wielkie sprawy dojrzewają powoli i młody policjant
wydziału kryminalnego popełnia tyle gaf i błędów, bo trwa jeszcze w
przekonaniu, że ciągle musi być w ruchu, ciągle musi coś robić. I tu właśnie
popełnia kardynalny błąd, nasza praca bowiem nie polega na tym, aby coś
robić - o to troszczą się zbrodniarze. Naszym zadaniem jest tylko wyjaśniać, i
jest to z natury zadanie całkowicie bierne, gdyż zaplanowanej zbrodni nie
można zapobiec.
Palmu przemawiał życzliwie i moje skute lodem serce zaczęło już nieco tajać,
gdy znowu wszystko zepsuł tym swoim dobitnym, belferskim tonem:
- Wyjaśnianie nie ma w sobie nic romantycznego. To czysty, rzeczowy
879597612.001.png
realizm. Ty lubisz się rozwodzić o teoriach zbrodni, psychologiach, intuicjach i
diabeł jeden wie o czym tam jeszcze. Ja natomiast jestem prostym, starym
policjantem i raz za razem wbijam ci do łba, że rzeczowe wyjaśnianie zbrodni
nie ma, bo i mieć nie może, nic wspólnego z wyobraźnią, psychologią czy
intuicją. Masz jedynie zgromadzić bezdyskusyjne fakty, właściwie je ze sobą
połączyć, a potem wyciągnąć oczywiste wnioski. I to wszystko! Cała reszta
będzie ci tylko gmatwać, przeszkadzać i zwodzić cię na manowce.
Mówił to już chyba ze sto razy, więc i teraz zacząłem się w duszy buntować na
te słowa, wkrótce jednak Palmu ponownie wykazał ponadczasową
prawdziwość swoich rozważań. Stanowiły one bowiem swoisty wstęp do
późniejszych wydarzeń i dlatego uznałem, że warto je przytoczyć. Szkoda
tylko, że nie zakarbowałem ich sobie w pamięci, bo może nie zbłaźniłbym się
znów tak bardzo w ciągu dwóch następnych dni. Wyobraźnia jednak ponownie
wywiodła mnie na manowce.
Czytelnik jest zatem w lepszym położeniu. Kiedy bowiem pod koniec mojej
opowieści zastanowi się głębiej nad przebiegiem zdarzeń, finał tej historii
wcale go nie zaskoczy - jeżeli tylko przyswoił sobie pierwszą i najważniejszą
zasadę komisarza Palmu: zgromadzić fakty, właściwie je ze sobą połączyć, a
potem wyciągnąć oczywiste wnioski.
A ja co? A ja dostałem kulą w bark, o mały włos nie zginąłem pod upadającym
Kokkim, no i w ogóle zachowywałem się jak ostatni bałwan.
* * *
ak, było coś proroczego w tym zwięzłym wyznaniu wiary i metody
komisarza Palmu, kiedy bowiem zebrałem już wszystkie materiały komisarza
Venho i wychodziłem z pokoju, aby mu je odnieść, do środka wkroczył
porucznik Hagert i od razu zaklął:
- Diabli, cholera, diabli nadali!
Z twarzy porucznika można było bez trudu wyczytać, że jest poniedziałkowy
poranek, czyli że wczoraj była niedziela i porucznik do późna bawił się z
duńskimi gośćmi na Dniach Skandynawskiej Policji.
- Palmu, znasz Brunona Rygsecka? - bardziej stwierdził, niż zapytał.
Komisarz nic nie odpowiedział, uniósł tylko głowę i nadstawił ucha.
- No właśnie - skwitował Hagert, po czym machnął ręką i zrobił taką minę,
jakby połknął piołun. - To on przyprawił sobie kiedyś po pijaku krowie rogi do
kapelusza i kierował ruchem w samym centrum miasta. Miał też raz sprawę,
bo potrącił autem i okulawił jakąś starowinę.
Palmu nadal nic nie mówił, a mnie już język świerzbił, żeby o coś zapytać.
Hagert jednak sam uznał, że już wystarczająco pobudził jego ciekawość.
- No dobra - rzekł i znów machnął ręką. - Brunona już nie ma. Spotkał go, że
tak powiem, zasłużony koniec. Dziś rano Rygseck poślizgnął się, wyrżnął
T
879597612.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin