Katarzyna Miszczuk
WILCZYCA
1
Przez cale wakacje było zupełnie spokojnie. Instytut jakby o nas zapomniał. Ale my nadal czuliśmy jakiś niepokój. Trzymaliśmy się więc z daleka od Instytutu i otaczającego go lasu - tak na wszelki wypadek. Ciągle dręczyło mnie wspomnienie tego, co powiedział mi przed miesiącem jeden z naukowców. Tego, że wszczepił mi „wilczego wirusa”. To brzmiało co najmniej nieprawdopodobnie, jakby zostało wyjęte z jakiegoś scenariusza filmowego. Uznałam jednak, że muszę się dowiedzieć na ten temat czegoś więcej. Dużo czasu spędziłam w bibliotece, szukając interesujących mnie informacji. No, i w końcu coś znalazłam...
(...) Jedna z nich [strategii] polegałaby na wprowadzeniu kopii normalnych genów do zapłodnionej już komórki jajowej. Wykorzystywano by do tego zasadniczo tę samą technologię, którą stosuje się dziś do otrzymania zwierząt transgenicznych. U niektórych zwierząt transgenicznych wprowadzony gen jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, działa zatem jak prawdziwe „genetyczne lekarstwo”. Tego rodzaju terapia stwarza jednak tak liczne i złożone problemy etyczne, iż badania nad nią nie są aktywnie rozwijane.
Strategia drugiego typu - polegająca na wprowadzeniu normalnego genu tylko do niektórych komórek dala (terapia genowa komórek somatycznych) - jest dzisiaj przedmiotem szczególnego zainteresowania badaczy.
Oto konkretny gen, choć występuje we wszystkich komórkach, ulega ekspresji normalnego allelu tylko w tych komórkach, w których jest to konieczne, by doprowadzić do odtworzenia prawidłowego fenotypu. Nie trzeba dodawać, że badania prowadzone w tym kierunku napotykają także szereg trudności. Pokonanie ich wymaga uwzględnienia takich elementów jak charakter genu i jego produktu, a także typ komórki, w której oczekujemy ekspresji wprowadzonego genu. W pierwszym etapie gen musi zostać sklonowany, a następnie włączony do DNA właściwej komórki. Można tego dokonać różnymi sposobami.
Najbardziej obiecująca okazuje się metoda, w której jako wektory zastosowano wirusy. Najkorzystniej jest, gdy wirusy infekują znaczny odsetek komórek oraz ułatwiają integrację przenoszonego genu z chromosomem komórki. Wirus nie może czynić żadnych poważnych szkód w komórce ani bezpośrednio po wniknięciu, ani po dłuższym okresie. Znalezienie szczepu wirusowego, który miałby pożądane w terapii genowej cechy, jest bardzo ważne, dlatego czyni się obecnie w tym kierunku znaczne wysiłki.[1]
Co prawda nie zrozumiałam większości tekstu, ale ostatni akapit do mnie dotarł. Na początku w ogóle nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam. A więc ci dranie z Instytutu nie kłamali! Odkryli tam coś, co dla reszty świata było jeszcze zupełnie nieznane!!!
Gdy tylko opowiedziałam Maksowi o tym, co znalazłam, zareagował zupełnie jak ja. Zatkało go.
Szkoda, że Ivette wyjechała. Ma wrócić dopiero na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Niedawno dostałam od niej kartkę. Widocznie jej mama zapisała sobie mój adres, bo nie chciała, żeby mi było przykro, że Iv po wypadku zupełnie mnie zapomniała.
Biedna Iv. To okropne - stracić pamięć! Znowu będzie musiała się do wszystkiego przyzwyczajać.
Mimo fatalnego początku wakacje miałam naprawdę fajne. Nawet bardzo!
Codziennie spędzałam dużo czasu z Maksem. Nawet moi rodzice nie narzekali.
No dobra, narzekali, ale tylko trochę...
Gdy pewnego dnia wróciłam z randki z Maksem koło dziesiątej wieczorem, mama stwierdziła, że najwyższy czas na poważną rozmowę. Jeszcze nigdy nie czułam się tak głupio!
Właśnie przebierałam się w piżamę, gdy mama weszła do mojego pokoju.
- Margo, myślę, że powinnyśmy o czymś porozmawiać. W tym momencie niczego nie przeczuwałam.
- Tak? No, dobrze - odparłam.
- Usiądź, bo to poważna sprawa - powiedziała i przysiadła na moim łóżku.
Odgarnęłam stertę ubrań z fotela i zagłębiłam się pomiędzy poduszki. Mama, zanim zaczęła mówić, głęboko zaczerpnęła powietrza. Ciekawe, czemu jest taka spięta? Zupełnie jak ja, kiedy miałam jej po raz pierwszy powiedzieć, że idę na randkę.
- Może to dziwnie zabrzmi, ale... - zaczęła i zamilkła. Chwilę się zastanawiała.
- Bardzo długo przygotowywałam się do tej rozmowy, a te raz nie potrafię jej zacząć. To jest dla mnie bardzo trudne, ale stwierdziłam, że jesteś już w takim wieku, że powinnam o czymś ważnym z tobą porozmawiać.
- No, nie... Adoptowaliście mnie?! - zażartowałam i głoś no się roześmiałam.
Myślałam, że ją tym trochę rozluźnię, ale nie pomogło. Naprawdę się bała.
- Oj, Margo. Bądź poważna.
OK, już się nie odzywam. Ale o co jej chodzi? Serio, nigdy dotąd tak się nie zachowywała.
- Posłuchaj, nie chciałabym... Powinnaś jednak wiedzieć, że... Chociaż może już to wiesz, ale... eee... - zaczęła się jąkać, a potem nagle wypaliła: - Jak daleko zaszliście z Maksem?
- Ale... w jakim sensie...? - spytałam, nie rozumiejąc. I teraz kompletnie mnie zaskoczyła.
- Chciałabym wiedzieć, czy wy... czy wy... Jeszcze „tego” nie robiliście? - spytała zaniepokojona.
Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałam? Mama zapytała mnie właśnie o seks?!
- Nie, nie robiliśmy „tego” - odpowiedziałam powoli.
- Och, to... bardzo dobrze - westchnęła. - Bo wiesz... ja ci mogę wszystko wytłumaczyć. No, o co w tym chodzi i jak to się dzieje...
Ale numer!!! Moja mama chce mnie uświadamiać!!! Rany boskie!!! Przecież takie rzeczy mówią w szkole, ona o tym nie wie?
- Mamo, ja wiem, o co chodzi. My mieliśmy to na lekcjach, naprawdę - powiedziałam uspokajająco.
- Eee, no tak, ale... - znowu zaczęła się jąkać.
W tym momencie zrobiło mi się jej troszkę żal. W końcu chciała dobrze. Ale nie miała się o co martwić. My z Maksem nie posuwamy się tak daleko. Tylko się całujemy i przytulamy - nic więcej... niestety.
- No tak, ale czy nie zamierzacie zrobić... tego...? - zapytała znowu przestraszona, jakby czytała mi w myślach.
- Mamo, nie! Przecież my chodzimy ze sobą dopiero pół roku! - powiedziałam.
Rany, cała ta rozmowa zaczynała być coraz bardziej absurdalna! Trzeba ją było jak najszybciej przerwać, bo zaraz mama wpadnie na pomysł, że z Maksem mogę się spotykać tylko wtedy, kiedy oni oboje z ojcem są w pobliżu.
- Aha, czyli nie zamierzasz... - próbowała się upewnić.
- Mamo, daj już spokój... - przerwałam jej szybko.
- Och, to dobrze - westchnęła z ulgą. - Rety, nie wiedziałam, że ta rozmowa będzie taka trudna - dodała jeszcze i szybko wyszła z mojego pokoju.
To było straszne i na dodatek okropnie zawstydzające... Zwłaszcza pytania o to, co robię sam na sam z Maksem. Dobrze, że przynajmniej nie nasłała na mnie taty. On rozwodziłby się nad zależnościami między dojrzałością emocjonalną a fizyczną zdecydowanie dłużej.
Z rozpędu złapałam za słuchawkę, żeby zadzwonić do Ivette, ale przypomniałam sobie, że po pierwsze - nie ma jej teraz w Wolftown (i w ogóle w Stanach), a po drugie - przecież ona nie za bardzo mnie pamięta!
Przed jej wyjazdem przesiedziałam u nich w domu całe dwa dni i starałam się przypomnieć Iv jak najwięcej zdarzeń z jej przeszłości. Oczywiście omijałam skrzętnie wszystko, co dotyczyło Instytutu. Może dzięki temu będzie bezpieczna?
Nadal jednak traktuje mnie jak kogoś obcego. To nie jest przyjemne. Ale najdziwniejsze, że doskonale pamięta swoje dzieciństwo i te wszystkie lata, zanim się poznałyśmy. Zupełnie nie pamięta tylko ostatniego roku. Czy to nie wydaje się podejrzane?
Gdzieś tak pod koniec wakacji, kiedy już miałam nadzieję, że wirus wszczepiony mi w Instytucie nie zadziałał i będę normalna, zaczęłam odczuwać pewne zmiany.
Któregoś ranka, kiedy się obudziłam, poczułam nagle zapach bekonu i grzanek. Przeciągnęłam się i zaczęłam się zastanawiać, co będziemy robić z Maksem. Może połazimy po lesie? Albo przejedziemy się gdzieś jego motorem? Z pewnością będzie wspaniale.
Leżało mi się wtedy tak przyjemnie, że wcale nie miałam ochoty wstawać. Zresztą, po co się spieszyć? Przecież wciąż były wakacje! I nie musiałam spotykać się z Pijawką! Tylko raz zobaczyłam ją na ulicy, ale szybko uciekłam. Jeszcze wpadłaby na jakiś głupi pomysł, na przykład wakacyjnych zajęć pływackich!
No więc leżałam sobie w najlepsze, gdy do mojego pokoju weszła mama.
- Wstawaj, śpiochu! Przygotowałam już śniadanie.
- Tak, wiem - westchnęłam i przeciągnęłam się. - Bekon i grzanki. Pycha...
- Skąd wiesz? - spytała zdziwiona mama. - Schodziłaś już na dół?
- Nie - odpowiedziałam i nagle to do mnie dotarło.
Jakim cudem czuję tu zapachy z kuchni? Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. W końcu kuchnia jest dość daleko od mojego pokoju i to niemożliwe, żeby jakikolwiek zapach dotarł aż tu.
W takim razie dlaczego teraz czuję ten bekon? To pewnie wirus! Więc jednak zadziałał!!!
- Zgadywałam - powiedziałam szybko do mamy, która na dal mi się przypatrywała.
- Aha - mruknęła nieprzekonana. - Chodź już na to śniadanie.
I wyszła.
A ja? Ja od razu sięgnęłam po komórkę, chcąc zadzwonić do Maksa. Zaraz przypomniało mi się jednak, że w czasie wakacji lubi sobie pospać nawet do jedenastej (i to ja jestem śpiochem!), więc pewnie wciąż jeszcze śpi.
Powiem mu, jak po mnie przyjedzie.
Hm, skoro mam teraz tak czuły węch, to może potrafię też zmieniać się w wilka tak jak Max?
Stanęłam przed lustrem.
Tylko jak to zrobić? To dopiero pytanie. Hm, może po prostu trzeba o tym intensywnie pomyśleć?
Chcę być wilkiem.
Nic.
Eee, to może teraz spróbuję to powiedzieć.
- Chcę być wilkiem - powiedziałam cicho, zerkając nie pewnie na drzwi.
I... nic.
- Chcę być wilkiem! - powtórzyłam trochę głośniej. Ciągle nic.
Tak na wszelki wypadek zamknęłam drzwi na klucz i włączyłam na cały regulator The Calling.
- CHCĘ BYĆ WILKIEM!!! - krzyknęłam. No i... nic.
Choroba, coś muszę robić źle.
Nagle usłyszałam czyjś krzyk i głośne łomotanie w drzwi.
- Margo!!!
Szybko wyłączyłam odtwarzacz i otworzyłam mamie.
- O co chodzi? - spytałam jak gdyby nigdy nic.
- Co ty robisz?! - krzyknęła znowu mama.
- Przypadkiem potrąciłam odtwarzacz i włączyłam muzykę. Przepraszam, już schodzę - odpowiedziałam i zamknę łam jej drzwi przed nosem.
No fajnie, teraz zacznie coś podejrzewać. Lepiej poczekam z tą zmianą na Maksa. Tak będzie bezpieczniej.
Poza tym nie mam pojęcia, co mam robić, a to już poważny problem.
Gdy zeszłam na śniadanie, od razu zaatakował mnie tata. Super, mama już mu się na mnie poskarżyła.
- Córeczko - zaczął tak jak zawsze, gdy próbował mi coś wmówić - chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
- Jasne, tato - mruknęłam i spojrzałam oskarżycielskim wzrokiem na mamę, ale nie zareagowała.
- Wspólnie z mamą stwierdziliśmy, że jeśli chodzi o tę twoją. .. muzę, to może powinnaś troszkę przystopować - myśli, że jak będzie używał młodzieżowego slangu, łatwiej się ze mną dogada. - Przeszkadza nam, że nie uznajesz żadnych norm głośności. Owszem, rozumiemy twoje potrzeby. Usiłujesz w ten sposób odreagować swoje emocje, ale może powinnaś... - i tak dalej, i tak dalej.
Rany, nawet nie wolno już człowiekowi włączyć głośno muzyki, bo od razu się czepiają!!!
Jakoś zniosłam to śniadanie, ale było ciężko. Przez całą przemowę ojca zerkałam na zegarek. Gadał prawie pół godziny! Myślałam, że tego nie wytrzymam.
Około dwunastej przed dom (jak ostatnio codziennie, gdy rodzice wychodzili do pracy) zajechał Max.
Wyszłam z domu, już nie mogąc się doczekać momentu, w którym opowiem mu o moim dzisiejszym odkryciu.
Max stał przy swoim motocyklu i przekładał coś w bagażniku, gdy to się stało.
Szłam sobie najzwyczajniej w świecie do furtki, gdy nagle poczułam straszliwą chęć ucieczki. Aż przystanęłam. O co chodzi? W mojej głowie cały czas jakby brzęczał ostrzegawczy dzwonek: „Uciekaj!!!”. Nie wiedziałam, co mam robić.
Nagle poczułam mocne uderzenie w plecy i upadłam na ziemię. Głuche warczenie nad moją głową stawało się coraz głośniejsze.
Szybko zwinęłam się w kłębek, żeby ochronić twarz, tak jak uczą tego w telewizji.
Zaatakował mnie Sweter! Rzucił się na mnie i teraz ciągnął za nogawkę spodni!
- Sweter, to ja!!! - krzyknęłam. - Zostaw mnie!!! Jednak pies nie reagował. Zachowywał się tak, jakby mnie w ogóle nie poznawał! I nagle to skojarzyłam. Przecież przez ostatni tydzień prawie go nie widziałam. Pewnie wyczuł, że coś się ze mną dzieje, i mnie unikał.
Kiedy Max usłyszał szczekanie Swetra, natychmiast się odwrócił. Zobaczył, jak staję w pół kroku i jak rzuca się na mnie mój własny pies.
Błyskawicznie przeskoczył ogrodzenie, złapał Swetra za obrożę i odciągnął go ode mnie. Gdy tylko pies puścił moją nogawkę, odczołgałam się trochę.
- Margo! Uciekaj za ogrodzenie! - krzyknął Max, wlokąc psa w stronę domu.
Szybko podniosłam się na nogi i puściłam biegiem do furtki. Gdy już stałam za nią bezpieczna, zobaczyłam, jak szarpiący się z psem Max otwiera jedną ręką drzwi do domu i wpycha do środka szamoczącego się wściekle Swetra. Następnie szybko je zatrzasnął i podbiegł do mnie na ulicę.
Chwilę było słychać gwałtowne drapanie pazurami o drewno, ale zaraz ucichło.
Sweter wybiegł przez klapkę w kuchennych drzwiach na tyłach domu, okrążył go i zaczął wściekle obszczekiwać nas zza ogrodzenia.
Przestraszona aż odskoczyłam, gdy całym ciężarem rzucił się na sztachety. Bogu dzięki, że są za wysokie, by przez nie przeskoczył!
- Nic ci się nie stało? - spytał zaniepokojony Max.
- Nie, nic - odpowiedziałam roztrzęsiona.
Pies rozdarł mi co prawda dżinsy, ale na szczęście nie naruszył skóry. Zerknęłam szybko na Maksa. Wpatrywał się uważnie w Swetra, który wyglądał tak, jakby nagle ogarnął go dziki szał.
- Margo, twój pies bardzo dziwnie się zachowuje - zaczął Max. - Czy coś się stało? Wiesz, ten wirus...
- Właśnie! Miałam ci powiedzieć! Gdy rano się obudziłam, poczułam intensywny zapach śniadania, a przecież do tej pory się to nie zdarzało.
- To jeszcze o niczym nie świadczy - mruknął Max. - Ludzie przecież czują zapachy. To całkiem normalne.
- Jak to?! Wiesz, gdzie u mnie w domu jest kuchnia. Strasznie daleko od mojego pokoju. Przed tym... tym... zakażeniem nigdy nie czułam u siebie zapachu śniadania ani żadnego innego posiłku! Coś się ze mną dzieje! - zaprotestowałam.
- A czy udało ci się... zmienić?
- Nie - mruknęłam. - Próbowałam, ale nie potrafię. W ogóle nie wiem, jak mam to zrobić. Jak ty się zmieniasz?
- Po prostu o tym myślę i już - powiedział po chwili za stanowienia. - Chociaż w zasadzie to chyba nawet już o tym nie myślę. Samo jakoś tak przychodzi wtedy, kiedy tego potrzebuję.
- Aha... - westchnęłam ciężko. - W każdym razie próbowałam dzisiaj rano, ale nic z tego. Nie umiem.
Musiało to zabrzmieć naprawdę żałośnie, bo Max zareagował ostro.
- Nie masz czego żałować. Instynkty wilka są trudne do opanowania. Czasami mam na przykład ogromną ochotę zmienić się i na kogoś rzucić, ale jednocześnie wiem, że jeśli to zrobię, to wtedy wszyscy się dowiedzą, że nie jestem normalny. Cały czas trzeba się pilnować, żeby ktoś nie zaczął czegoś podejrzewać.
Odkąd jesteśmy ze sobą naprawdę blisko, Max przestał być milczkiem. Co prawda nadal uważał, że nie warto mówić, jeśli nie ma takiej potrzeby, ale już nie mruczał pod nosem ani nie wykręcał się półsłówkami od odpowiedzi.
- Na twoim miejscu cieszyłbym się, że nie mam takiego problemu - dodał jeszcze.
I w tym momencie zrozumiałam, dlaczego Max i inni metalowcy są tacy ogólnie milczący. Oni po prostu nie chcą rzucać się w oczy. Nagle zrobiło mi się ich żal. Mogli być sobą tak naprawdę tylko we własnym towarzystwie.
Resztę dnia spędziłam u Maksa. Uczył mnie trochę grać na swojej elektrycznej gitarze. Wiem, że założył z innymi wilkami zespół rockowy. Nie rozumiem tylko, czemu zawsze, kiedy pytam go o to, czy mogłabym przyjść na ich próbę, odpowiada, że nie ma w ogóle żadnego zespołu. Tak... jasne.
No tak. Jestem ciekawa, jak dostanę się teraz do domu. Sweter znowu może się na mnie rzucić! To straszne, wychowałam go od szczeniaka, a on mnie teraz nawet nie poznaje. Muszę go jakoś do siebie przekonać.
- Jak sądzisz, co powinnam zrobić, żeby Sweter znowu mnie lubił? - spytałam Maksa, gdy odprowadzał mnie do domu.
- Nie mam bladego pojęcia - odpowiedział i bezwiednie potarł kark.
W Instytucie wszczepiono mu tam mikronadajnik i miał teraz taki odruch.
- Ja nigdy nie miałem psa, bo żaden nie chciał mnie za akceptować. Zresztą tak samo jest z nami wszystkimi.
- To jednak...
Elli1958