Szostak Wit - Oberki do końca świata.pdf

(1018 KB) Pobierz
25711303 UNPDF
Wit Szostak
OBERKI DO KOŃCA ŚWIATA
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 2007
Rodzicom
Przed
1 Mazurek rokiciński „drogowy” od Józefa Wichra [wariant I]
Ej, za las, chłopcy, za las, bo za lasem grają.
Ej, bo mi się za lasem panny podobają. Józef Wicher nuci pod nosem tę starą
melodię. Siedzi sam w izbie, żona właśnie wyszła do kościoła. Na kuchni został
czajnik, który prycha wrzątkiem. Pokrywka podskakuje w rytm oberka i w tym
podskakiwaniu Józef rozpoznaje starodawnego mazurka. Ile razy go grał? Ile razy
słyszał? Teraz siedzi przy stole i patrzy przez pelargonie na widoczny za oknem las.
Za ten las chodzili, za tym lasem grali. Józef wstaje i szurając po linoleum, idzie do
kuchni, by zestawić czajnik z blachy. Pod stopami skrzypi Bóg wie jak stara, Bóg wie
jak zniszczona, wysłużona podłoga. Wracając, bierze skrzypce. Przez chwilę je
ogląda, przejeżdża palcami pod strunami, po zastygłej warstwie kalafonii. Gładzi
poobijane brzegi, dostraja struny i zaczyna grać.
Ej, za las, chłopcy, za las, bo za lasem grają.
Ej, bo mi się za lasem panny podobają. Tak gra, tak grali. Przed laty, gdy chodzili
muzykować. Józef Wicher chodzi ze skrzypcami po izbie. Grając, wspomina te
wyprawy, te mazurki drogowe, niosące się po polach do sąsiednich wsi. Wreszcie
odkłada skrzypce i podśpiewując pod nosem, sięga po zdjęcia, starannie poukładane
w pudełku po czekoladkach. Józef przerzuca kolorowe zdjęcia dzieci i wnuków i
dociera do starych, połamanych i wyblakłych fotografii sprzed lat. Znajduje jedno,
zrobione latem roku 1938. Jest na nim, razem z bratem Franciszkiem i Antonim Stry-
charzem. Pamięta tę chwilę, jakby to było dziś. Bo na tym zdjęciu muzykanci grają
właśnie tego starodawnego mazurka.
Ej, za las, chłopcy, za las, bo za lasem grają.
Ej, bo mi się za lasem panny podobają. Stali na polnej drodze, na skraju Rokicin.
Szli na pograjkę do Prawsi, która wprawdzie nie leżała za lasem, lecz na jego skraju.
Szli i skracali sobie drogę, grając. A ich muzyka niosła się po polach. Teraz
przystanęli, by dać się sfotografować. Stali więc i patrzyli w obiektyw. Józef nie
pamiętał już, kto robił to zdjęcie. Czy to ten kulawy, z Odrzywołu, czy raczej ten
chudy z wąsem, który miał zakład w Przysusze? Za każdym razem zadawał sobie to
pytanie i za każdym razem kapitulował.
Ej, powiedzcież mi, chłopcy, co się z wami stało?
Czy lat przeszło za dużo, czy może za mało? Zdjęcie jest formatu
pocztówkowego, z wycinanymi w ładny wzorek krawędziami. Widać na nim trzech
młodych chłopców. Ten stojący w środku jest nieco wyższy i starszy od pozostałych.
Ma około dwudziestu lat i gra na skrzypcach. Oczy śmieją mu się do obiektywu, a
na czole łobuzersko odwija się niesforna fala. To Franciszek Wicher, starszy brat
Józefa. Franciszek gra na skrzypcach, które kupił przed kilkoma tygodniami od
starego muzykanta w Kamiennej Woli. Jeszcze nie są dobrze rozegrane, jeszcze się
ich uczy. Nie widać tego na fotografii, ale na ich tylnej ściance Franciszek wyrył
swoje inicjały i datę: 38. Dwaj pozostali młodzieńcy to Józef, ten z bębenkiem po
prawej, i Antoni Strycharz, który pali papierosa, trzyma ręce w kieszeniach i patrzy
gdzieś w bok. Józef jest w pożyczonej od ojca czapce maciejówce, trochę za dużej i
przez to opadającej na ucho. Skupiony na bębnieniu, przejęty fotografowaniem, ma
poważną minę. Śmieszną jak na swój wiek. Po lewej stronie zdjęcia widać uciętą
przez fotografa bieloną kapliczkę. Tę, która poświęcona świętemu Antoniemu
strzeże drogi do Rokicin, by nikt i nic nie uległo zagubieniu. Od kapliczki prowadzi
wąska ścieżka, ale jej na zdjęciu nie widać. Widać natomiast stojącą przy jej końcu
zagrodę, wycofaną aż po sam las. Las jest sosnowy, choć na zdjęciu to tylko
zamazana ciemna linia u góry. Właśnie na jej tle widać strzechę domu, który nie tak
dawno należał do kowala Wojciecha. W prawym górnym rogu ta linia drzew nagle
się urywa i widać tam rozmazaną, podłużną plamę. Niewielu wie, czym była w trzy-
dziestym ósmym. Ale Józef dobrze pamięta, że to dom Tomasza Kobieli,
diabelskiego muzykanta, którego wszyscy podejrzewali o zażyłe kontakty ze Złym.
Teraz tej zagrody już nie ma i poza
Józefem niewielu pamięta, gdzie stała i kto w niej mieszkał. I to cała fotografia.
Tylko tyle, ale dla Józefa to cały świat. Odchodzący świat ostatniego pokolenia
wiejskich muzykantów. Ulepiony wokół osób, pełen łączących je nici. I jednocześnie
pokruszony na trudne do scalenia kawałki, które nie chcą pasować do żadnej całości.
Świat pełen opowieści i cichych, dogasających w samotności dramatów. To zdjęcie
przypomina mu stare historie. Historie tych trzech chłopaków, ich przyjaźni i
wzajemnych losów. Historie miejsc, których już nie ma albo które dawno zmieniły
swoje przeznaczenie. Historie przedmiotów. Pylista droga, którą chłopcy mają pod
stopami, prowadzi w stronę ich rodzinnej wsi, Rokicin. To na prawo. Z kolei idąc w
lewo i mijając kapliczkę, można dojść do Kadzidła, gdzie stoi kościół parafialny i
gdzie na cmentarzu leżą całe pokolenia rodu Wichrów. Polna ścieżka, która skryła
się za plecami Józefa, ma zaprowadzić młodych muzykantów do Prawsi na
pograjkę. A w ciągu następnego roku będą do tej wsi wracać często i Józef, i
Franciszek. To zresztą ostatnie zdjęcie, na którym Franciszek się uśmiecha. Na
kolejnych jest poważny, skupiony i nie patrzy w obiektyw.
Ej, powiedzcież mi, chłopcy, co się z wami stało?
Czy lat przeszło za dużo, czy może za mało? Józef widzi tę fotografię jako
fragment mapy swojego świata. Z pożółkłego obrazka wybiegają ścieżki we
wszystkich kierunkach. Nie tylko w stronę Rokicin, Kadzidła i Prawsi. Ale także ku
przeszłości i przyszłości. Kiedy było robione to zdjęcie, wszyscy trzej jeszcze się
przyjaźnili. Nie było między nimi tego, co ich potem oddali od siebie. Antoni jeszcze
nie wie, że kiedyś śmiertelnie obrazi jednego z ciotecznych braci, co zakończy nie
tylko ich wieloletnią znajomość, ale i wspólne granie. Franciszek z Józefem jeszcze
nie znają przyczyny, która ich poróżni. Nie wiedzą też, że spotkają ją właśnie w
Prawsi, choć nie na tej pograjce. Na te tańce zresztą nigdy nie dotrą. Z połowy drogi
zawróci ich pożar, który wybuchnie w Rokicinach. Biegiem wrócą do rodzinnej wsi,
by ratować przed ogniem stodołę sąsiada. Dach wprawdzie spłonie doszczętnie, ale
zgromadzone zboże zostanie uratowane. Będą siedzieć po wszystkim na trawie,
osmaleni i zmęczeni, nawet nie żałując, że przepadła im zabawa. A z nią na pewno
jakieś pieniądze za granie.
Ej, chodźcie, muzykanci, chodźcie, chłopcy, za las.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin