Majewski Krzysztof - Miłość.pdf

(98 KB) Pobierz
Majewski Krzysztof - Miłość
George Majewski
Miłość
Z „Fahrenheit”
"Miłość jest przedmiotem pożądania wszystkich, jednak, tak naprawdę, nikt nie zdaje sobie sprawy,
czym ta miłość naprawdę jest. w szkole, na lekcjach polskiego, uczą nas, że miłość to pojęcie, którego
istoty nikt nie może pojąć. Dla mnie miłość jest uczuciem idealnym. Faktycznie, nie potrafię pojąć jego
sensu. Nie wiem dlaczego ludzie pozornie do siebie nie pasujący są razem przez całe życie. Dzielą między
sobą wszystkie smutki, ale i radości dnia codziennego. To naprawdę wspaniale jest mieć u swojego boku
osobę, która jest gotowa oddać za ciebie życie. Niestety, to szlachetne słowo jest w naszych czasach
nadużywane lub po prostu ludzie nie mają na miłość czasu. Przecież to śmieszne. Teraz przy wybieraniu
partnera kierujemy się odczuciami wizualnymi, czasami o wyborze tego jedynego lub tej jedynej decyduje
zasobność portfela lub wygląd kandydata, a przecież to śmieszne. Ważne jest wnętrze.
Może i mam zbyt wyidealizowane spojrzenie na miłość, ale jeszcze jej nie zaznałem. Oczywiście mówię
o prawdziwej miłości, a nie o uczuciu, jakim darzą nas bliscy. To są po prostu moje odczucia i marzenia,
które pewnie nigdy się nie spełnią..."
Opowieść I
Wiedźma morska
Nathaniel zawsze lubił spędzać wakacje i w ogóle wolny czas w swoim domku nad morzem.
Wieczorami przechadzał się po brzegu. Rozmyślał. Uwielbiał siedzieć na wydmach i rozmyślać, marzyć.
Wychodził z domku z kubkiem kawy, siadał na piasku lub kupie trawy i siorbiąc ciepły napój wsłuchiwał
się w mowę fal. Czasami wydawało mu się, że słyszy czyjś głos. Marzył, aby była to piękna niewiasta
o długich włosach, która w czasie kąpieli zgubiła część swojej garderoby i teraz prosi o pomoc. Innym
razem sądził, że to bogini mórz i oceanów przemawia do niego. w swoich fantazjach posuwał się czasami
bardzo daleko.
Zawsze miał duszę marzyciela. z tego powodu, w szkole nie miał zbyt wielu przyjaciół. Praktycznie nie
miał ich wcale... Nigdy zresztą nie przykładał zbytniej uwagi do spraw przyziemnych. Nie baczył na swój
wygląd, na ubranie. Nigdy nie interesowała go opinia innych. Uchodził za odludka i dziwaka. Dziewczyny
także wiele sobie z niego nie robiły, ale dla niego to i tak niewiele znaczyło. Uważał, że nie należy do tego
świata, że został stworzony do wyższych celów. Sądził, że jego pobyt tutaj to tylko niewybredny żart lub po
prostu zwykła pomyłka jakiegoś Boga. Teraz powinien szturmować razem z Hannibalem Rzym, lub u boku
Aleksandra podbijać Persję. Na pewno nie chciał być zakompleksionym, samotnym
dwudziestopięciolatkiem. Bez osoby, którą mógłby przytulić w chwili słabości, z którą mógłby
porozmawiać, wyżalić się jej.
Zatrudnienie znalazł sobie bez problemu. w końcu był osobą inteligentną, z dobrym wykształceniem
i wieloma pomysłami w swej rojącej się od marzeń głowie. Zaczął pracę w miejscu, w którym mógł
popuścić wodzę fantazji, spełnić choć część swoich dziecięcych fantazji- został architektem. Na arkusz
papieru technicznego mógł przelać całą swoją wiedzę. Oczywiście większość projektów nie nadawała się
do wykorzystania, ale szefowie doceniali jego pomysłowość i szybko awansował na wspólnika firmy. Spore
zarobki i szacunek nie zmieniły sposobu, w jaki postrzegali go ludzie. Dalej był zwykłym dziwadłem,
niezadowolonym ze swojego życia i marzącym o czymś wielkim.
* * *
W wakacje nie brał urlopu. w końcu... po co? Przecież i tak spędził by go samotnie. Ale przerwa w pracy
należy się każdemu... Swój wypoczynek rozpoczął późnym latem, we wrześniu. Podobno jest to
najpiękniejszy moment w roku. Przełom pomiędzy latem a jesienią. Słońce nadal potrafi przypiec, ale dni
nie są już tak upalne. Mają swój niepowtarzalny klimat. Klimat tajemniczości i pewnej dozy magii. Właśnie
tej atmosfery brakowało Nathanowi w upalne, letnie dni. Tego czegoś, co pozwalało się skupić na
rozmyślaniach i marzeniach. Bez zbytniego pośpiechu i gwaru. Plaże o tej porze były już puste. Sezon
turystyczny kończy się, ludzie wracają do pracy, do szkoły. Jedynie wybrańcy mogą rozkoszować się ciszą
i spokojem takiego krajobrazu. Sennego i tajemniczego.
Ostatni dzień lata przeszedł bez echa w umyśle Nathaniela. Jak jakiś mało ważny fakt z przeszłości.
Zwykły dzień. Rozpoczęła się długo oczekiwana przezeń jesień. Pora roku marzycieli i... samobójców, jak
mawiał jego ojciec. Pora, w której czas zwalniał swój bieg a coraz krótsze dni dłużyły się niemiłosiernie.
Słońce grzało coraz słabiej a z drzew zaczęły opadać pierwsze liście.
Ten urlop miał być dla Nathana czymś w rodzaju odskoczni od zgiełku panującego w mieście, ale tak
naprawdę to nią nie był. Coraz krótsze dni mijały mu praktycznie na tym samym: na leżeniu na kanapie
i oglądaniu telewizji oraz odsypianiu wszystkich nieprzespanych do końca nocy. Połowa miesiąca trwała
dla niego w nieskończoność. Chciał przeżyć coś niesamowitego, coś, co mógłby zapamiętać do końca
życia. Zostały mu na to jeszcze dwa tygodnie...
Pewnego razu siedział na swojej kępie trawy i wpatrywał się w przepastną toń wody. Wyjątkowo
niespokojnej tym razem. Wstał z miejsca i wiedziony jakąś nieprzepartą siła wszedł po kolana do zbiornika.
Uniósł ręce do góry, jakby modlił się do jakiegoś bóstwa i zaczął mówić. Mamrotane, z początku, słowa
stopniowo przeradzały się w sensowną wypowiedź. Brzmiała ona następująco: "O wielka, bogini mórz
i oceanów, najpotężniejsza z bóstw! Przemawia do ciebie samotny śmiertelnik. Racz wysłuchać jego
śmiesznej prośby, bo twoja moc jest tak potężna, że taka błahostka nie stanowi dla ciebie problemu!
Chciałbym znaleźć w swoim życiu istotę bliską mojemu sercu. Pożądany przeze mnie ideał. Gotów byłbym
oddać za to... moją duszę!". Po tych słowach padł na kolana jak gdyby siła, która napędzała go do tej pory
odeszła tak nagle, jak się pojawiła. Powoli podniósł się i jakoś dociągnął się do domku. Resztkami sił
wspiął się na łóżko i zasnął.
Następnego wieczoru siedział w domku i czytał książkę, którą chciał zawsze przeczytać, ale nie miał na
to czasu, a mianowicie: "Diunę" Franka Herberta. Zresztą i tak nie miał nic lepszego do roboty. Lektura
wciągnęła go naprawdę mocno. z każdą przeczytaną stroną coraz bardziej zagłębiał się w świat stworzony
przez pisarza. Pogoda była straszna- lało jak z cebra i do tego była burza i straszna wichura, aż ciarki
przechodziły po plecach. z wydarzeń poprzedniego dnia pamiętał jedynie poranek i popołudnie. Wieczoru,
jak gdyby nie było... Nagle, jego pasjonujące zajęcie przerwało stukanie do drzwi. "O tej porze?! Kto to
może być?"- wyszeptał z niekrytą złością. Wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je a w drzwiach ujrzał
suchą zupełnie, pomimo ulewy, kobietę. Przestraszył się. w pierwszym kroku cofnął się do tyłu, jednak
tajemnicza postać zbliżyła się do niego. Był przerażony. Chciał uciec, ale nie mógł... coś nie pozwalało mu
odejść. Postać zbliżyła się na wyciągnięcie ręki. Powoli założyła mu ręce na szyję i zaczęła całować.
Całować tak namiętnie, że strach szybko ustąpił miejsca niekrytemu podnieceniu. Powoli, w miłosnym
uścisku, przemieszczali się do sypialni. w końcu oboje skończyli na łóżku. Ona powoli, delikatnie i z
czułością rozebrała najpierw jego a potem samą siebie. Nathaniel tamtej nocy kochał się po raz pierwszy
w życiu. Było to uczucie nieprawdopodobnie zmysłowe i tajemnicze.
* * *
Następnego poranka Nathaniel obudził się z niekrytą radością, która ogarniała całe jego ciało. Powoli
obrócił się z prawego boku na lewy. Delikatnie, aby nie obudzić tajemniczej kobiety. Oczom jego nie
ukazało się wcale nagie, zmysłowe ciało osoby, z którą spędził wczorajszą noc tylko... pustka. Łóżko po
drugiej stronie było idealnie gładkie, tak, jakby nikt go nie ruszał. Nathan był w szoku. Czy to był tylko
sen? Przecież to niemożliwe, aby sen był tak realny! Nie krył swojej paniki. Zaczął pięściami walić
w posłanie i krzyczeć: "To niemożliwe! To niemożliwe!". Ten stan odrętwienia trwał jakieś piętnaście
minut. Nathanowi zabrakło chyba sił, aby wyładowywać swoją złość, która znalazła już swoje ujście.
Podniósł się bezwładnie. Jego twarz wyglądała, jakby płakał kilka dni. Pomarszczona skóra, siniaki pod
oczami, krople łez w kącikach powiek. Wszedł do łazienki, oparł się o zlewozmywak i spojrzał w lustro.
Przestraszył się sam siebie... Energicznie zrzucił z siebie koszulę, odkręcił wodę i prysnął ją sobie kilka
razy w twarz. Nareszcie jego umysł jako tako doszedł do siebie. Powoli myśli klarowały się na swoim
normalnym poziomie, jednak do mózgu dalej nie docierało to, co się wczoraj stało. Przyćmione
wspomnienia. Zupełnie, jakby to wydarzenie miało miejsce parę lat temu. Jak przez mgłę.
Zakręcił wodę, przetarł twarz ręcznikiem, zgasił światło i opuścił pomieszczenie. Pozbierał
porozrzucane po pokoju ubrania. z szuflady wyciągnął starą, wyświechtaną koszulę, po czym założył ją.
Garderobę skompletował starymi dżinsami i parą laczków. Następnie zaparzył sobie mocną kawę. Chwycił
kubek w garść i wyszedł na taras. Spojrzał w niebo. Słońce z wolna wznosiło się nad horyzont. w ogóle,
wschód słońca nad morzem jest jednym z najpiękniejszych zjawisk na tym świecie. Oczywiście obok
zachodu... Promienie z wolna rozświetlają przestworza, tworząc niemalże wizerunek nieba. Nathaniel
dopiero teraz uświadomił sobie, że jest okropnie wcześnie. Spojrzał na zegarek. Piąta rano. Kto wstaje o tak
wczesnej porze, do cholery?! Widać w ramionach swej wybranki wypoczął bardzo dobrze. Zaraz! Jakiej
wybranki?! Przecież to tylko senna mara. Jedna z takich, jakie dręczą ludzi od pokoleń. Tak rzeczywista, że
trudno odróżnić ją od rzeczywistości. z tej zadumy wytrąciła go syrena przepływającego nieopodal kutra
rybackiego. Widać po porannym połowie, kierował się już do portu, z którego wypłynął o jeszcze bardziej
nieludzkiej porze. Nathan dopił jednym, potężnym łykiem resztkę trunku i wszedł do domku. Do kieliszka
nalał sobie whisky, a butelkę postawił w zasięgu ręki. Przesiedział tak cały dzień. Pijąc i wpatrując się
w niebo. Jakby było jakąś wyrocznią.
Nadszedł wieczór. Mrok powoli ogarniał pomieszczenie, w którym przebywał. Jego myśli były gdzieś
daleko. Wszystkie próby logicznego rozumowania kończyły się fiaskiem. Pewnie z powodu zbyt dużej
ilości alkoholu we krwi... Grobową ciszę w domku przerwało stukanie do drzwi. Nathaniel poderwał się
z fotela, jakby ktoś wsadził mu rozżarzony pręt w zad. Podbiegł do drzwi, przewracając się przy okazji.
Nogi plątały mu się, ale świadomość, że zaraz może zobaczyć swą miłość nie dawała mu się poddać.
Błyskawicznie przekręcił gałkę i uchylił wrota. Oczom jego ukazała się ta sama, tajemnicza osoba, z którą
spędził najwspanialszy czas w swoim życiu. "Witaj nieznajoma" - wyszeptał. Do jego uszu nie dobiegła
jednak żadna odpowiedź. Kobieta natychmiast rzuciła mu się na szyję i zaczęła namiętnie całować.
z początku opierał się, jednak powoli jego sprzeciw słabł. Objęła go nogami w pasie. On szybko
przemieścił się do sypialni, po czym rzucił kochankę na łóżko. Rozebrał ją, a ona jego. Zaczęli się kochać.
Jeszcze bardziej namiętnie niż ubiegłej nocy. Po wszystkim przytuliła go mocno do siebie. Udał, że zasnął.
w rzeczywistości czuwał. Nie poddał się piaskowemu dziadkowi. Około drugiej - nie znał dokładnie
godziny - poczuł, że dotyk, który mu towarzyszył powoli go opuszcza. Otworzył oczy. w pokoju nie było
nikogo. Zerwał się z łoża. Nie bacząc na to, że jest nagi wybiegł na plażę. Jego oczom ukazał się widok
przerażający. Otóż jego wybranka wchodząc do wody, powoli stapiała się z jej powierzchnią. Po paru
chwilach znikła całkowicie. Nathan przetarł oczy z niedowierzaniem. Tym razem był pewien, że to nie jest
sen. Tym razem nie poddał się zgubnej woli tajemniczej istoty. "O kurwa."- wyszeptał, wpatrując się cały
czas w morze. "A czego się spodziewałeś?"- usłyszał głos, który wydawał się dochodzić z głębin
niespokojnej wody.
- Kim jesteś?!- wykrzyknął przerażony
- Twoim marzeniem. Pamiętasz? Sam prosiłeś mnie o spełnienie twojego życzenia. Obiecałeś mi wtedy
swą duszę. Przyszłam więc po swą zapłatę.
- Nie dostaniesz mnie nigdy!
- Mylisz się! Ja już cię mam!
- Nigdy! - po tych słowach rzucił się do panicznej ucieczki. Za plecami słyszał przerażający śmiech,
stawiający wszystkie włosy dęba. Biegł. Biegł. Wreszcie dotarł do samochodu. Otworzył go, wsiadł, zapalił
silnik i wcisnął gaz do dechy. Błyskawicznie przemierzał kolejne metry drogi, biegnącej na brzegu morza.
Jechał może ze sto siedemdziesiąt na godzinę. Jego oczom ukazała się ta sama kobieta. Chciał
przyhamować, ale nie mógł. Wykonał gwałtowny skręt, a samochód, przebijając się przez barierki,
poszybował prosto w odmęty niespokojnej wody...
"Paranoja... to fajna rzecz, gdy chodzi o pewne sprawy..."
część II
Donald wysiadł z samochodu. Rozprostował ręce, gdyż długa jazda samochodem poważnie go zmęczyła.
Chwycił haust powietrza. Było pełne jodu, pochodzącego z oceanu, którego fale rozbijały się o brzeg
kilkaset metrów od jego nowego domu. Za mężczyzną, z samochodu, wysiadła reszta jego rodziny. Żona,
Natalia i dwójka dzieci, George i Natasza. Kobieta podeszła do męża i objęła go. Stali, patrząc w kierunku
domu i rozkoszowali się tą chwilą. Uśmiech nie schodził z twarzy żadnego z nich. Maluchy nie zważały na
chwilę zadumy i od razu przystąpiły do zwiedzania terenu. w parę chwil znikły z pola widzenia rodziców.
- Dzieci!- krzyknął nerwowo Donald, rozglądając się na boki
- Daj im spokój kochanie.- uspokajała go małżonka- To ich pierwszy dzień tutaj. Niech poznają okolicę.
- Dobrze... jeśli tak sądzisz...
Znowu ją pocałował. Puścili się i ruszyli w kierunku ładnie wyglądającego budynku. Weszli na
podwyższenie, które na południu nazywało się "gankiem". Łagodna bryza smagała im twarze. Wspaniały
zapach unosił się dookoła. Donald wyjął z kieszeni klucze. Odszukał ten właściwy. Włożył go do zamka
i przekręcił. Drzwi powoli otwarły swe podwoje. Zgrzytnęły tylko cicho, gdyż zamek musiał być długo nie
oliwiony. Mężczyzna oparł się jedną ręką o framugę, a drugą pchnął wrota. Tym razem zgrzyt był jeszcze
bardziej wyraźny. Powoli weszli do środka. Najpierw on, następnie ona. Tu, słodka woń, ustąpiła miejsca
brzydkiemu zapachowi stęchlizny. Oboje zakryli sobie nosy. Pierwsza fala smrodu minęła. Mogli już
spokojnie oddychać, pomimo, że zapach był wciąż nieznośny. Gdy unieśli wzrok, ich oczom ukazał się
dość spory korytarz. Na wprost od drzwi, znajdowały się schody na górę. Po bokach znajdowały się
wejścia, zdaje się, do innych pokojów.
- Gdzie?- spytała z rozbawieniem Natalia
- Podążę wszędzie tam, gdzie pani!- zaśmiał się jej mąż
Wybrała wejście po prawej od drzwi. Weszli do środka. Wielki salon. Po środku tego pomieszczenia
znajdował się sporej wielkości stół z krzesłami, parę segmentów i para kolejnych drzwi. Brnęli dalej.
Tajemniczym pomieszczeniem koło salonu okazała się kuchnia. z kuchni, można było przejść jeszcze do
piwniczki z winami, podczas wizytacji której Donald zacierał ręce z radości. "Coraz bardziej podoba mi się
ten dom."- mówił do siebie. Pokój po lewej stronie korytarza okazał się przestronnym gabinetem z oknem,
wychodzącym na ocean i wydmy. Na biurku leżała otwarta, zakurzona "Diuna" Franka Herberta.
Przeczytanych było tylko parę stron, a pokrywała je dość gruba warstwa kurzu.
- Poprzedni właściciel miał dobry gust... ale najwyraźniej za mało czasu.- ironizował Donald
- Wiesz chociaż dlaczego sprzedał tak piękny dom?
- On sam go nie sprzedał... Baba w agencji mówiła, że był architektem, który spędzał tu cały wolny czas
- ciągnął dalej. - Zginął w wypadku samochodowym trzy miesiące temu. Ciała nie odnaleziono, toteż nie
można było stwierdzić przyczyn wypadku. Samochód także nie miał żadnych wad konstrukcyjnych. Jedyną
jego usterką, był wgnieciony bok, ale to stało się, gdy przypieprzył w barierkę. Podobno był strasznym
dziwakiem... Dom przeszedł na własność państwa, a prawa do niego odkupiła agencja nieruchomości.
- Smutna historia...- mina kobiety posmutniała. - Przypomina mi wstęp do jakiegoś horroru!- w tym
momencie roześmiała się rzewnie. - Teraz pewnie ciebie opęta jakiś demon i na końcu przeżyje tylko jedna
osoba!
Oboje zaczęli się śmiać. Śmiech powoli przeradzał się w histerię. Zabawę przerwały dzieci, które właśnie
wbiegły do pokoju. Rodzice popatrzyli na nie i od razu spoważnieli.
- Jak wam się tu podoba? - spytał Donald, nie mogący opanować śmiechu.
- Widzieliśmy piękne krajobrazy...- odpowiedziała Natasza, w której oczach można było zaobserwować
niemały zachwyt.
Donald odszedł od biurka i wyszedł z pokoju. Po schodach ruszył na górę. Schody skrzypiały przy
każdym kroku. Nie było słychać za to kroków, ponieważ stopnie pokrywał kwiecisty dywan. Mniej więcej
w połowie drogi mógł już dostrzec, co było na górze. Zobaczył korytarz, który biegł równolegle do
płaszczyzny schodów. Podłogę zdobił ten sam wzór, co schody. Brnął dalej. z każdym krokiem, nastrój
coraz bardziej się mu pogarszał. Wcześniejsza radość niemal całkowicie ustała. Dotarł na górę. Było
ciemno. Jedynym miejscem, przez które wpadało światło, było małe okienko na końcu korytarza Rozejrzał
się powoli i uważnie. Cały nastrój tego piętra był o wiele mroczniejszy niż dół. Było ciemno, tapeta także
nie miała najweselszych barw... Donald odruchowo zaczął szukać włącznika światła. Znalazł go na wprost
od schodów. Pstryk i od razu stało się jaśniej. Teraz mógł przyjrzeć się temu miejscu jeszcze dokładniej.
z lewej strony znajdowały się trzy pary drzwi i trzy, blado świecące lampki, których klosze nie były, chyba,
od dawna odkurzane... Podszedł do drzwi, które były najbliżej. Otworzył je. Oczom jego ukazała się bardzo
obszerna sypialnia, do której także nie dostawało się zbyt dużo światła. Także jedno okno... Opuścił
pomieszczenie i zamknął drzwi. Ruszył w kierunku drugich. Także nie sprawiły problemu. Jedynie trochę
zaskrzypiały przy otwieraniu. Drugi pokój, ten trochę mniejszy, a z boku przejście do następnego i szafa
wbudowana w ścianę. Trzecie- łazienka. Wyszedł z niej i szybko zbiegł po schodach. Nawet nie zgasił
światła na górze. Uciekł stamtąd. Nie wiedział dlaczego, ale bał się, gdy przebywał tam. Ostatnio takie
uczucie towarzyszyło mu, kiedy był małym dzieckiem i oglądał jakiś horror. Nie chodził nawet do ubikacji
sam... Tutaj, z niewyjaśnionych powodów, czuł się tak samo... Nie potrafił wytłumaczyć tego uczucia, ale
wydawało mu się, że jest tu jeszcze ktoś... ale to pewnie jego wyobraźnia, wyostrzona po rozmowie
z żoną... Chociaż śmiali się z tego...
Gdy zszedł na dół uczucie ustąpiło. Naprawdę dziwnie się czuł. Obejrzał się jeszcze raz za siebie. Nic.
Znikło. Natalia popatrzyła się na niego i jeszcze wyraźniej się uśmiechnęła. On, jednak nic nie powiedział.
Szybko zapadł zmierzch. w końcu był środek zimy. Śniegu jednak nikt tu nie widział od dawna.
Temperatura także nie przywodziła na myśl zimy... może raczej wiosnę... Miejscowi zwalali to na anomalie
pogodowe, wywołane zanieczyszczeniem powietrza. Tutaj było to jak zbawienie. Gdy zatoka nie
zamarzała, rybacy mogli łowić dalej... a, gdyby spadł śnieg i wszystko zamarzłoby, sezon skończył by się,
i jedyne ich źródło utrzymania zostałoby zamknięte do wiosny. Cóż, nie ma róży bez kolców... za to dzieci
nie zaznają przyjemności zabawy w śniegu.
Co by nie było, wcześnie położyli się spać. Byli zmęczeni podróżą. Nawet nie rozpakowali rzeczy.
Niestety, Donald nie mógł się tej nocy ułożyć. Przewracał się z boku na bok i nic. Piaskowy dziadek nie
przychodził. Będzie się chyba musiał obejść bez sypnięcia piaskiem po oczach. Wstał i zszedł na dół. Udał
się do kuchni. Zapalił światło i rozejrzał się wokoło. Odnalazł pudła, w które zapakowane były sprzęty
kuchenne. Wydobył z jednego z nich ekspres do kawy i postawił go na blacie. Znalazł przy nim także filtry
i trochę kawy w słoiku. Nalał wody do pojemnika i włączył maszynę. Usiadł przy stole i wpatrywał się
w kropelki wody, ściekające do drugiego pojemnika, barwiąc się przy okazji na kolor brązowy. Siedział tak
może z piętnaście minut, zanim woda skończyła się i ekspres wyłączył się. Wstał, nalał kawy do wcześniej
przygotowanego kubka, zgasił światło i wyszedł z kuchni. Przeszedł przez salon, nie zapalając światła.
o dziwo ani razu nie potknął się o porozstawiane wszędzie kartony. Wyszedł do przedpokoju i już miał
wejść po schodach, kiedy jakaś nieodparta pokusa kazała mu wyjść z domu. Nie ubierał się nawet. Wyszedł
z pidżamie. Nawet nie było mu zimno... w środku zimy, temperatura wynosiła tu 14 stopni! Podszedł do
skraju wydm i stojąc tak z kubkiem, wpatrywał się fale, które rozbijały się jedna po drugiej o piaszczysty
brzeg. Wydawało mu się wtedy, że słyszy jakieś głosy... kobiecy i męski...
* * *
Natalia wstała wcześnie rano. Obróciła się w stronę męża. Niestety nie było go tam. Podniosła się na
łóżku i rozejrzała się po pokoju. Nigdzie go nie zauważyła. Ubrała się i po cichu wyszła z pomieszczenia,
tak, aby nie obudzić dzieci. Zeszła po cichu na dół. Udała się do kuchni. Tam także nie zastała męża.
Zobaczyła za to, która godzina- 5:40, krzyczał zegarek na podłączonym do sieci ekspresie. Strasznie
wcześnie! Zdziwiła się, gdyż Donald nigdy tak wcześnie nie wstawał. Wyszła z kuchni. Przeszła znowu do
przedpokoju. Nigdzie go nie ma. Zajrzała jeszcze do gabinetu. Leżał głową na biurku. Spał, jak małe
dziecko... Nie chciała go budzić. Poszła na górę i zniosła koc, którym go przykryła. Poszła spać na górę,
męża zostawiając na dole...
* * *
Obudził się. Spojrzał na zegarek. 9:56. Zerwał się na równe nogi. Było strasznie późno. Dopiero po
chwili dotarło do niego, gdzie się znajduje. Pamiętał tylko, że wyszedł na zewnątrz. Reszta nocy wydaje się
tylko białą stroną w pamiętniku... Nie wiedział nawet, jak się tu znalazł... Może zszedł w nocy, aby
poczytać i zasnął tutaj. Reszta musiała być snem. Wyszedł do przedpokoju a następnie, kierując się
hałasami, udał się do kuchni. Zobaczył Natalię, szykującą wszystkim śniadanie i dzieci, które, ze
śmiechem, obrzucały się owsianką. Żona z uśmiechem spojrzała na niego.
- Dobrze się spało? - do jego uszu dotarło pytanie i z mocą huraganu uderzyło w korę mózgową.
- Jak ja się tam znalazłem?
- To ty mi to powiedz...- uśmiechnęła się jeszcze mocniej.
- To nie jest śmieszne... Zaczynam lunatykować...
Kobieta nie wytrzymała. Zaczęła śmiać się głośno. Donald machnął tylko ręką i niemrawo doczłapał do
stołu. Odsunął krzesło i usiadł. Natalia postawiła przed nim kubek i nalała kawy. Delikatny dymek buchnął
w górę. Zaciągnął się nim. Wypił ją szybko, nie zważając nawet, że jest strasznie gorąca.
- Gdzie jest mój kubek? - rzucił od niechcenia.
- To ty mi to powiedz... Nie spakowałeś go pewnie...
- Nie, brałem go. Był w tym samym kartonie, co ekspres.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin