Kraszewski - Lalki.pdf

(672 KB) Pobierz
145999714 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
145999714.001.png 145999714.002.png
Józef Ignacy KRASZEWSKI
LALKI
Sceny przedślubne
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Inter calicem et os multa cadunt 1
Przysłowie
Dworek szlachecki w Uściu nad Bugiem, własność pana chorążego Zacha-
riasza Zebrzydowskiego, śmiało się mógł liczyć do najpiękniejszych wzorów
siedzib starych, przy prostocie dawnej pełnych wdzięku niewyszukanego,
naturalnego, chociaż się tu żadne nowsze pojęcie warunków piękności i do-
brego smaku ani przyozdabiania siedlisk wiejskich nie wcisnęło. Sam dom
stał pewnie od półtora wieku nie tknięty, ale go pierwszy właściciel z takim
staraniem o trwałość budował, z takim materiałów doborem i obrachunkiem,
że na nim przeżytych lat wcale znać nie było, oprócz że miał wybitniejszy
charakter stary, którego żadne naśladowanie nie nadaje.
Wzniesiony na podmurowaniu, ze swym dachem ogromnym, gankiem po-
ważnym i rzeźbami drewnianymi u słupów, lepiej się wydawał od niejednego
pałacu.
Za tło służył mu sad i drzewa rozrosłe, a jak kokosz pod skrzydły tulić się
zdawały porządnie rozłożone dokoła budowle gospodarskie. Wioseczka nale-
żąca do Uścia była niewielka, ale i na niej też gospodarza dobrego i troskli-
wego o byt włościan poznać było łatwo.
Śmiało się tu jakoś wszystko uśmiechem powagi, uroczystości jakiejś peł-
nym, rzekłbyś, pobożnym i uświęconym. Nie inaczej by pewnie wyglądał
dwór szlachcica w Panu Podstolim 2 Krasickiego. I patrząc na Uście z dala,
każdy doznawał tego wrażenia, jakie wywiera widok miły spokojnego, cichego
szczęścia.
Domyślać się go miał każdy prawo – a jednak w chwili gdy na próg domu
tego wchodzimy, daleko było w nim od tego, co się na ziemi szczęściem zowie.
W pierwszym pokoju, ze staroświecka i bardzo po prostu przybranym,
mężczyzna już niemłody, średniego wzrostu, siwy, w długiej szaraczkowej
kapocie 3 , siedział u okna z rękami złożonymi i niby oryginał staruszka Wań-
kowicza 4 , tego pięknego obrazu ukradzionego z przeszłości. Ale na czole jego
nie było tego spokoju i rezygnacji, jakie opromieniają twarz malowanego
starca. Wojna powlokła je zmarszczkami, w ustach czuć było niemy ból.
Wieczór późnej jesieni z wolna zmrokiem okrywał okolicę - przez okna
wpadały jeszcze reszty pomarańczowego światła z zachodu. Ogród otaczający
dwór cały stał w złocistych i purpurowych barwach jesieni, a część jego już z
1 I n t e r c a l i c e m e t o s m u l t a c a d u e t (łac.) - Między
ustami a brzegiem pucharu wiele się zdarza
2 P a n P o d s t o l i Krasickiego - powieść Ignacego Krasickiego ogłoszo-
na w latach 1778, 1784 i 1803, w której autor zawarł panoramiczny przegląd
spraw aktualnych, religijnych, społecznych i obyczajowych ówczesnej Polski
3 s z a r a c z k o w a k a p o t a - kapota zrobiona z szaraczka, tkaniny
(zwykle samodziałowego sukna) z nitki czarnej i białej
4 W a ń k o w i c z W a l e n t y (1800 - 1842) - malarz polski, twórca
wielu kopii obrazów religijnych i portrecista. Najbardziej znany jest jego
Mickiewicz na Judahu skale
4
liści była ogołocona. Przez na wpół otwarte okno przewiewało ciepłe jeszcze
pięknego wieczora po dniu wyjątkowo gorącym powietrze. Starzec patrzał za-
dumany na niebo i drzewa, jakby nie chciał widzieć i nierad był słyszeć ko-
biety stojącej opodal przy kaflowym piecu, z założonymi rękami, widocznie
toczącej z nim o coś walkę.
Postać kobieca równie była niepospolitą jak ów starzec, któremu towarzy-
szyła. Znacznie młodsza od niego, równie słusznego wzrostu i silnej, pięk-
nych jeszcze kształtów budowy kobieta nosiła na twarzy ślady niepospolitej,
zachowanej starannie piękności. Ubiór jej nie był wykwintny, ale niezmiernie
czysty i smakowny. Ciemnych włosów, czarnych oczu wypukłych, biała i ru-
miana, z małymi ściągniętymi ustami, pani chorążyna była jedną z tych
piękności bez wyrazu, które zdziwić mogą, ale nie pociągają ku sobie. Na
chłodnej tej, marmurowej fizjognomii nie malowało się nic prócz żelaznej wo-
li, nienawykłej do uginania się w najcięższej walce. Oczy błyszczały czasem
przerażająco despotycznie.
Staruszek, nawykły znać nie od dziś do wojowania z żoną, siedział, jakby
na teraz odmawiając jej walki, co widocznie panią gniewało. Milczał posęp-
niej albo nie odpowiadając jej, lub słowem szczerym starał się zamknąć nie-
przyjemną rozmowę.
– Powiadam ci – szybko i głośno wołała pani chorążyna – że nic mnie wię-
cej oburzać nie może nad twoje postępowanie. Zgodziłeś się na wszystko,
powinieneś być szczęśliwym losem dziecięcia, a przecież się trapisz, jakby go
największa spotkała niedola. A to tylko rano i wieczór Panu Bogu dziękować.
– Jam nawykł, moja jejmość, moja Anno – rzekł po cichu chorąży ciągle
patrząc w ogród – za wszystko, co mnie spotka, dziękować Bogu, dziękuję i
za to, co się stało, ale nie każ mi być szczęśliwym z tego, co jeszcze różnie
wypaść może...
– Jak to „różnie"? jak to! – podchwyciła stojąca pod piecem kobieta zży-
mając ramionami. – A więc wolałbyś, aby twój kochany, jedyny syn, skoń-
czywszy jakieś tam szkoły z ekonomskimi synami razem, wrócił do Uścia
hreczkę siać całe życie i, jak my, zakopany w kącie siedzieć?
– Moja kochana Anno – odparł spokojnie chorąży – wierzaj mi, wierzaj, że
niekoniecznie tam szczęście mieszka, gdzie go ludzie szukają. A byłożby to
tak bardzo złym dla naszego dziecięcia, gdybyśmy je przy sobie mieli, gdyby-
śmy z nim razem żyć mogli, gdyby się nauczyło pracować na małym, na ma-
łym przestawać i w ciszy Boga chwalić?
– Nie masz najmniejszej ambicji! – zawołała kobieta.
– Nigdy jej nie miałem – rzekł stary.
– Wolno jegomości dla siebie jej nie mieć, ale dla dziecka – odpowiedziała
kobieta – dla dziedzica tak wielkiego imienia...
Staruszek się dziwnie uśmiechnął.
– Moja kochana Anno – rzekł – wiele to ja razy powtarzałem ci, że ja w to
nasze wielkie imię nie wierzę. Szlachta jesteśmy jak i drudzy, i po wszystkim.
– Co? Zebrzydowscy!!! – przerwała, ręce łamiąc, kobieta.
– Ale, dalipan, wielce wątpię – śmiejąc się dodał stary – wielce wątpię, a
raczej pewny jestem, że my od owych wichrzycieli 5 sławnych wcale nie po-
5 w i c h r z y c i e l e - Mikołaj Zebrzydowski (1553 - 1620), wojewoda kra-
kowski, w okresie bezkrólewia poparł Zygmunta III Wazę, następnie prze-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin