Europę zjeździli wzdłuż i wszerz. Byli też na innych kontynentach - tam, gdzie na największych sportowych arenach walczyli polscy sportowcy. Chyba jednak nieraz to właśnie oni byli największymi gwiazdami naszego sportu. A przynajmniej jego wizytówką. Bo też trudno, oglądając telewizyjne relacje z wielkich sportowych wydarzeń ich nie zobaczyć. Po prostu nie ma takiej drugiej kolorowej, wesołej i żywiołowej grupy kibiców - to młodzież z Gimnazjum w Racocie.
Kiedy zbliża się czas odjazdu, w całej szkole panuje poruszenie. Ktoś dźwiga flagi, inny biegnie z dzwonkami, jeszcze inni niosą skrzynie z suchym prowiantem. Ci co jadą, żegnają się z koleżankami i kolegami, którzy tym razem muszą zostać. Potem do autobusu i w drogę. Z tyłu zostaje ich piękna, nowoczesna szkoła z dużą tablicą przy wejściu, informująca, kto jest patronem szkoły - polscy olimpijczycy. To zobowiązuje.
Wiara wariata
Jednak nie zawsze było tak fajnie. A właściwie to było tragicznie. W 1981 roku w Racocie funkcjonowała podstawówka. Mieściła się w maleńkim budynku. Nie było w nim nawet korytarzy, na których od biedy można by próbować prowadzić lekcje wf-u. O sali gimnastycznej nikomu się nawet nie śniło. O przyzwoitym boisku zresztą też. To, które określano tą szumną nazwą, było kawałkiem zapuszczonej łąki. Gdy tylko spadł śnieg czy deszcz, zamieniało się w grzęzawisko. Nie tylko nie można było na nim wtedy grać, ale nawet przez nie przejść. I w tym roku właśnie rozpoczął w szkole pracę Wojciech Ziemniak, nowy nauczyciel wychowania fizycznego, pochodzący z Czempinia, pobliskiego miasteczka. Po studiach na AWF-ie w Gorzowie, zamieszkał w Kościanie i zaczął szukać pracy. Z Kościana do Racotu jest tylko kilka kilometrów. Jednak o tym, że trafił akurat do szkoły w tej miejscowości, zadecydował przypadek. Po prostu w całej okolicy jedynie tam był wolny etat dla wuefisty. To, co zastał, najdelikatniej mówiąc, optymizmem nie napawało.
- Tylko, że ja jestem taki wariat i wierzę, że jak się chce coś zrobić, to można w każdych warunkach - przyznaje. Wtedy chciał tylko rozruszać uczniów. Zaczął zabierać ich na biwaki i imprezy sportowe. Na początek w najbliższej okolicy. Z czasem zaczęli jeździć coraz dalej, aż w końcu można ich było spotkać w całym kraju - na największych imprezach sportowych, jakie się u nas odbywały. Młody nauczyciel i jego uczniowie dopingowali rywalizujących zawodników. Z takim zapałem, że po jakimś czasie stali się w polskim sportowym świadku dobrze znani.
Najlepszym dowodem było zaproszenie Wojciecha Ziemniaka w 1989 roku do siedziby PKOL-u w Warszawie, na spotkanie z Juanem Antonio Samaranchem.
Na nauczyciela wychowania fizycznego ten powiew wielkiego świata wpłynął bardzo dopingująco. Zaczął marzyć, by wraz z uczniami wyruszyć gdzieś za granicę. Nim jednak zdecydował się na próbę realizacji tego planu, minęło trochę czasu.
gloriave