Domek na prerii 5.txt

(295 KB) Pobierz
Laura Ingalls Wilder
Mały farmer
Rozdział pierwszy
Szkolne dni
Działo się to w styczniu szećdziesišt siedem lat temu* na północy stanu Nowy Jork. Wszędzie leżał głęboki nieg. Obcišżał nagie konary dębów, klonów i buków, naginał do samych zasp zielone gałęzie cedrów i wierków. Okrywał pierzynš pola i kamienne ogrodzenia.
Długš drogš przez las szedł do szkoły mały chłopiec - Almanzo, wraz ze swym rodzeństwem - trzynastoletnim bratem Royalem i dwiema siostrami: dwunastoletniš Elizš Jane i dziesięcioletniš Alice. Almanzo był najmłodszy - nie miał jeszcze dziewięciu lat.
Musiał jednak dotrzymać kroku bratu i siostrom, pomimo że niósł pojemnik z drugim niadaniem dla wszystkich.
- Royal powinien nieć, a nie ja, on jest starszy! -zaprotestował nagle.
Royal kroczył przodem, wysoki, w dużych butach, zupełnie jak dorosły.
Pierwsze oryginalne wydanie ksišżki ukazało się w 1933 roku. (Przyp. red.)
5
- Nie, Manzo, teraz twoja kolej, teraz niesie najmłodszy - odezwała się Eliza Jane.
Rzšdziła się jak szara gę. Zawsze wiedziała wszystko najlepiej i zmuszała młodsze dzieci do posłuszeństwa.
Głębokimi koleinami wyrobionymi w niegu przez płozy ciężkich sań Almanzo popieszał za bratem, a Alice szła za starsza siostrš. Po obu stronach cieżki piętrzyły się zaspy miękkiego niegu. Podšżali długim zboczem w dół, gdzie był mostek, i mieli jeszcze milę przez zamarznięty las.
Almanzo prawie nie czuł nosa, mróz szczypał go w policzki, ale poza tym było mu ciepło w grubym, wełnianym ubraniu, zrobionym z wełny owiec należšcych do jego ojca. Pod spodem nosił białš jak mleko bieliznę, tylko wełnę na wierzchniš odzież matka ufarbowała wywarem z łupin owoców palmy olejowej. Zabarwiła na bršzowo wełnę na palto i długie spodnie. Po utkaniu, wymoczeniu i wysuszeniu otrzymała ciężkie, grube, piękne sukno. Nie przenikał przez nie ani mróz, ani wiatr, ani nawet ulewny deszcz. Z cieńszej przędzy ufarbowanej na winiowy kolor utkała też miękki, lekki i ciepły materiał na kamizelkę.
Spodnie chłopca łšczyły się w pasie z kamizelkš ozdobionš rzędem błyszczšcych mosiężnych guzików. Palto zapinało się wygodnie na guziki aż pod samš szyję. Matka zrobiła mu też z tego samego sukna czapkę z ciepłymi nausznikami, wišzanš pod brodš. Miał czerwone, jednopalcowe rękawiczki na tasiemce przerzuconej przez szyję po to, żeby ich nie zgubić.
Jednš parę getrów wcišgał na kalesony, drugš za na nogawki spodni. Na nogi wkładał mokasyny takie same jak Indianie.
Dziewczynki wychodzšc na mróz porzšdnie opatulały głowy grubymi szalikami, ale Almanzo był chłopcem i wystawiał twarz na mróz. Policzki pałafy mu od zimna i wyglšdały jak dwa czerwone jabłuszka, nos miał czer-
6
wieńszy niż winia, toteż kiedy pokonał półtorej mili, na widok szkoły poczuł ogromnš ulgę.
Szkoła stała samotnie w lesie, u stóp wzgórza Hard-scrabble. Z komina unosił się dym, do drzwi biegła cieżka wykopana łopatš poród zasp.
Pięciu dużych chłopaków baraszkowało obok w głębokim niegu.
Na ich widok Almanzo poczuł strach. Royal udawał tylko, że się nie boi. Były to znane wszystkim łobuziaki z osady Hardscrabble; każdy się ich bał.
Potrafili dla zabawy połamać saneczki małych chłopców albo chwycić kogo za nogi i rozhutawszy rzucić go głowš w głęboki nieg. Niekiedy zmuszali chłopców, żeby bili się ze sobš, choć nie mieli na to najmniejszej ochoty i błagali, by ich zostawić w spokoju.
Ta pištka szesnasto- czy siedemnastolatków zjawiła się w szkole już kolejny raz w połowie zimowego semestru. Przychodzili tylko po to, by narobić w szkole szkód i pobić nauczyciela. Chwalili się, że żaden nauczyciel nie wytrzyma do końca zimy, i rzeczywicie jak dotychczas to się sprawdzało.
W tym roku nauczycielem został szczupły, blady młody człowiek - pan Corse. Łagodny i cierpliwy, nigdy nie chłostał malców, gdy nie wiedzieli, jak się co pisze. Na myl o tym, że te draby zamierzajš okładać pięciami pana Corse'a, Almanzo poczuł mdłoci.
W szkole panowała cisza, tylko z zewnštrz dochodziły wrzaski bandy. Uczniowie zgromadzili się wokół dużego pieca na rodku klasy i szeptem o czym rozmawiali. Pan Corse siedział przy pulpicie podparłszy głowę chudš rękš i czytał ksišżkę. Po chwili podniósł głowę i rzekł ranym głosem:
- Dzień dobry!
Royal, Eliza Jane i Alice odpowiedzieli mu grzecznie, ale Almanzo nie wydobył z siebie głosu. Wpatrywał się w pana Corse'a, a ten z umiechem zapytał go:
7
- Czy wiesz, że dzi pójdę z wami do waszego domu? Almanzo z przejęcia nie odpowiedział.
- Tak - dodał pan Corse - dzisiaj przypada kolej na waszego ojca.
Każda rodzina w okręgu musiała przez dwa tygodnie gocić nauczyciela w swoim domu. W zwišzku z tym nauczyciel co dwa tygodnie przenosił się na innš farmę, aż do końca zimowego semestru, a potem zamykał szkołę.
Pora była zaczšć lekcje. Pan Corse uderzył linijkš w pulpit i dzieci zajęły miejsca w ławkach - dziewczynki po lewej stronie klasy, a chłopcy po prawej; pomiędzy sobš mieli piec i skrzynię na polana. Najwyżsi siedzieli z tyłu, przed nimi ci redniego wzrostu, a z przodu maluchy. Ponieważ ławki były jednakowej wielkoci, więksi chłopcy ledwie się w nich miecili, a malcy nie sięgali nogami do podłogi.
Almanzo i Miles Lewis byli w pierwszej klasie, siedzieli więc na samym przodzie; nie mieli pulpitów i musieli trzymać elementarze w rękach.
Nauczyciel podszedł do okna i zastukał w szybę. Pięciu awanturników wpadło z hałasem do klasy miejšc się i drwišc. Przewodził im Bill Ritchie, chłopak o potężnych pięciach i tak prawie duży jak ojciec Almanza. Z głonym tupaniem otrzšsnšł nieg z butów i szurajšc nimi powlókł się do tylnej ławki. Za nim, rozmawiajšc głono, poszła reszta. Pan Corse nie powiedział ani słowa.
W szkole nie wolno było rozmawiać, nawet szeptem, ani wiercić się w ławce. Każdy musiał siedzieć w milczeniu, nie odrywajšc wzroku od ksišżki. Almanzo i Miles starali się nie machać zwisajšcymi nogami, chociaż bez podparcia trochę cierpły i bolały. Czasami noga sama się zahutała, a wtedy Almanzo czujšc na sobie wzrok nauczyciela próbował udawać, że nic się nie stało.
W tylnych ławkach chuligani szamotali się, tłukli ksišżkami i głono gadali. Pan Corse powiedział surowo:
- Proszę nie przeszkadzać!
8
Na parę chwil zapadła cisza, lecz potem znowu się zaczęło. Chcieli, żeby nauczyciel ich ukarał, bo wówczas całš pištkš mogliby rzucić się na niego.
W końcu pan Corse wywołał pierwszš klasę i Almanzo zsunšwszy się z ławki podszedł razem z Milesem do nauczycielskiego pulpitu. Nauczyciel wzišł do ręki jego elementarz i kazał poprawnie przeliterować wskazane słowa.
Kiedy Royal był w pierwszej klasie, często wracał do domu ze spuchniętš, sztywnš rękš. Poprzedni nauczyciel bił linijkš po palcach, jeli się czego nie umiało. Wtedy ojciec zagroził:
- Jeszcze raz nauczyciel cię zbije, to sprawię ci takie lanie, że popamiętasz!
Pan Corse nie bił nigdy małych chłopców po rękach. Kiedy Almanzo nie wiedział, jak się pisze jakie słowo, pan Corse mówił:
- Zostań na przerwie, żeby się nauczyć.
Na przerwę najpierw wychodziły dziewczynki. Wkładały palta i kapturki i powoli wychodziły przed szkołę. Po piętnastu minutach pan Corse stukał w szybę, a wtedy wracały, wieszały palta i szaliki w przedsionku i znowu siadały do ksišżek. Dopiero teraz przychodziła pora na chłopców. Pędem, z krzykiem wybiegali na mróz i natychmiast zaczynali obrzucać się nieżkami. Ci, którzy mieli saneczki, wdrapywali się na wzgórze Hardsc-rabble i zjeżdżali w dół na brzuchu po długim, stromym zboczu. Przewracali się w niegu, biegali, siłowali się, rzucali nieżkami, nacierali sobie twarze niegiem, wrzeszczšc przy tym, ile sił w płucach.
Almanzo bardzo się wstydził, kiedy musiał na przerwie zostać razem z dziewczynkami.
W południe wolno było chodzić po klasie i szeptem rozmawiać. Eliza Jane otworzyła pojemnik z jedzeniem i wyjęła chleb z masłem, kiełbasę, pšczki, jabłka i cztery przepyszne rożki z kruchego ciasta nadziewane pachnšcš marmoladš jabłkowš.
9
Almanzo zjadł swoje ciastko, nie zostawiajšc ani okruszyny, oblizał palce, a potem chochla zaczerpnšł wody z wiadra stojšcego na ławce i napił się. Następnie włożył palto, czapkę, rękawiczki i wyszedł na dwór, żeby się pobawić.
wieciło słońce, nieg skrzył się tysišcami drobniutkich iskierek. Ze wzgórza Hardscrabble zjeżdżali drwale; na saniach piętrzyły się pnie drzew, wonice strzelali z batów i pokrzykiwali na konie, a dzwoneczki przyczepione do uprzęży wesoło dzwoniły.
Chłopcy z wrzaskiem rzucili się do wielkich sań, żeby podczepić swoje saneczki. Ci, którzy ich nie mieli, wdrapywali się na załadowane pnie. Mijali szkołę wznoszšc okrzyki radoci. Gęsto latały nieżki, chłopcy szamotali się na kłodach, spychajšc się z sań w głębokie zaspy. Almanzo pokrzykujšc jechał na saneczkach Milesa.
Zdawało się im, że dopiero chwila minęła od wyjcia ze szkoły. Ale droga powrotna zajęła im sporo czasu. Z poczštku szli, potem biegli, wreszcie dyszšc ruszyli pędem. Wiedzieli, że się spóniš, i bali się lania.
W szkole było zupełnie cicho. Chłopcy ocišgali się z wejciem, ale w końcu jeden po drugim wlizgnęli się po cichu do klasy. Nauczyciel siedział przy pulpicie, a dziewczynki znajdowały się na swoich miejscach i udawały, że się uczš. Ławki chłopców były puste. Almanzo podreptał na swoje miejsce w przerażajšcej ciszy, wzišł do ręki elementarz i starał się zbyt głono nie oddychać. Pan Corse nie powiedział ani słowa.
Bill Ritchie i jego banda z hałasem zajęli swoje miejsca, nie zwracajšc na nic uwagi. Nauczyciel zaczekał, aż się uspokojš, a potem rzekł:
- Tym razem daruję wam spónienie, lecz ma to być ostatni raz.
Ale wszyscy i tak wiedzieli, że chuligani znów się spóniš, a pan Corse znów nie będzie w stanie ich ukarać, obawiajšc się, że go pobijš.
Rozdział drugi
Zimowy wieczór
Powietrze znieruchomiało od mrozu, gałšzki aż trzaskały na zimnie. nieg połysk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin