Rozdział 3
Tak naprawdę, nie odczuwałem już pragnienia, ale postanowiłem, że jeszcze raz zapoluję tej nocy. Starałem się być zapobiegliwy i przezorny. Carlisle pojechał razem ze mną. Nie spędzaliśmy współnie czasu, odkąd wróciłem z Denali. Gdy biegliśmy przez ciemny las, słyszałem jak rozmyśla o naszym pośpiesznym pożegnaniu w zeszłym tygodniu. W jego pamięci moje zachowanie wzbudziło w nim silne emocje. Bardzo go zaskoczyłem i zmartwiłem. - Edward? - Muszę odejść Carlisle. Muszę odejść natychmiast. - Co się stało? - Jeszcze nic, ale się stanie jeśli tu zostanę. Chciał dotknąć pocieszająco mojego ramienia. Bardzo go zraniłem, gdy usunąłem się przed jego ręką. - Nie rozumiem. - Czy kiedyś… Czy kiedykolwiek podczas twojego istnienia… Wziąłem głęboki oddech. Promyki w moim oczach tańcowały złowrogo. Zdałem sobie z tego sprawę patrząc na zamyślonego Carlisle. - Czy kiedykolwiek jakaś osoba pachniała lepiej niż reszta? Dużo lepiej... - Ach, tak… Kiedy zrozumiałem, że wie co mam na myśli, płonąłem ze wstydu. Chciał mnie znowu pocieszyć. Ignorując mój kolejny unik, delikatnie położył dłonie na moich ramionach. - Musisz to przetrwać, synu. Będę za tobą tęsknił. Weź mój samochód. Jest szybszy. W tej chwili zastanawiał się, czy dobrze postąpił pozwalając mi odejść. Przypuszczał, że zranił mnie, brakiem zaufania. - Nie. – wyszeptałem nie przerywając biegu. – Tego właśnie potrzebowałem. Bardzo łatwo mógłbym stracić twoje zaufanie, gdybyś kazał mi zostać. - Przykro mi, że cierpisz Edwardzie, ale musisz zrobić wszystko co w twojej mocy, by utrzymać dziecko Swana przy życiu. - Wiem, wiem… - Dlaczego wróciłeś? Wiesz jaki jestem szczęśliwy mogąc mieć cię przy sobie, ale jeśli dla ciebie to jest zbyt trudne… - Nie cierpię być tchórzem. – oświadczyłem. Zwolniliśmy – lekkim truchtem przemierzaliśmy mrok. - Lepsze to niż narażanie jej na niebezpieczeństwo. Pewnie wyjedzie za rok lub dwa. Carlisle się zatrzymał, a ja poszedłem za jego przykładem. Nie uciekniesz Edwardzie, prawda? Skinąłem głową, potakująco. Nie musisz być dumny. . . Nie ma nic wstydliwego w . . . - To nie duma mnie tu trzyma. Nie masz dokąd pojechać? Zaśmiałem się krótko. - Nie. To by mnie nie powstrzymywało, gdybym zdecydował, że naprawdę muszę odejść. - Oczywiście odejdziemy razem z tobą, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powiedz tylko, kiedy. Nie musisz podejmować decyzji przez wzgląd na innych . . . Zrozumieją. Uniosłem brew, a on się zaśmiał. - Rzeczywiście Rosalie, może robić ci wyrzuty, ale z czasem na pewno zrozumie. Lepiej jest odejść, teraz niż dopiero po jej ewentualnej śmierci. Jego słowa były prawdziwe, ale zarazem raniące. - Nasz rację. – przyznałem. Ale nie odejdziesz? - Powinienem. - Co cię tu trzyma Edwardzie? Naprawdę chciałbym zrozumieć. . . - Chyba nie potrafię tego wyjaśnić. – przyznałem uczciwie. Długo rozmyślał nad tym co powiedziałem. Nie rozumiem, ale uszanuję twoją prywatność. - Dziękuje i właśnie to jest w tobie wspaniałe. Rozumiesz, że nawet ja czasami potrzebuje prywatności. Ja również nie chciałbym nikogo jej pozbawiać. Wszyscy mamy swoje tajemnice, nieprawdaż? Właśnie zwęszył trop małego jelenia. Mnie było trudniej podchodzić do tego z takim entuzjazmem. Cały czas miałem w pamięci zapach świeżej krwi dziewczyny. To wspomnienie, aż skręcało mój żołądek. - Chodźmy. – powiedziałem., zdając sobie sprawę, że trochę gorącej krwi dobrze mi zrobi. Obaj daliśmy ponieść się naszym wyostrzonym zmysłom . . . * * * Było chłodniej, gdy wróciliśmy do domu. Stopniały śnieg znowu zamarzł; zupełnie jakby całe podłoże zostało pokryte cienkim szkłem. Gdy Carlisle przygotowywał się, na poranny dyżur, w szpitalu, udałem cię nad rzekę czekając, aż wzejdzie słońce. Czułem się niemal przejedzony krwią, którą wypiłem. Jednak wiedziałem, że znowu odezwie siwe mnie pragnienie, gdy znowu znajdę się blisko niej. Zamyślony, zimny i pozbawiony emocji siedziałem wpatrując się w płynącą rzekę. Carlisle miał rację. Powinienem opuścić Forks. Mogliby wymyślić jakąś historyjkę tłumaczącą moje nagłe zniknięcie. Wymiana szkolna. Odwiedziny u dalekich krewnych. Ucieczka z domu. Wymówka nie miała większego znaczenia i tak nikt nie zadawałby zbędnych pytań. Za rok może dwa to dziewczyna opuściłaby to małe miasteczko. Poszła by własną drogą, studiowała, odnosiła sukcesy w pracy, a w przyszłości może y kogoś poślubiła. Po prostu wiodła by zwykłe ludzkie życie, z wiekiem doceniając jego przewidywalność. Byłem w stanie nawet wyobrazić sobie ją w dniu ślubu - ubraną w piękną, białą suknię , prowadzoną przez ojca do ołtarza. Towarzyszył mi dziwny ból, gdy to sobie zobrazowałem. Nie rozumiałem tego. Czyżbym był zazdrosny, ponieważ ona miała przed sobą przyszłość, której ja nigdy nie będę miał . . . ? Bez sensu . . . Każdy człowiek miał przed sobą, życie – coś, co mi nigdy nie będzie mi dane. Wiec, dlaczego miałem do niej żal . . . ? Dla jej dobra powinienem zostawić ją w spokoju. Nie powinna, żyć ze śmiertelnym zagrożeniem, za jej plecami. Odejście wydawało się być właściwym posunięciem. Carlisle wiedział jak postępować – powinienem go posłuchać. Słońce właśnie wyszło zza chmur, śląc ciepłe promienie, na zamarzniętą ziemię. Jeszcze tylko jeden dzień. Postanowiłem. By zobaczyć ją ostatni raz. Dałbym radę to znieść. Może udałoby mi się usprawiedliwić jakoś moje nieoczekiwane zniknięcie. To nie będzie łatwe. Poczułem nagle jak mój umysł desperacko pragnie wymyślić przekonującą wymówkę, bym jednak mógł tu zostać. Przynajmniej przez kilka dni. Ale postąpię jak należy. Mogę zaufać Carlisle on zawsze wiedział jak postępować. Również wiedziałem, że jestem zbyt pewny siebie by podjąć tą decyzję samodzielnie. Zbyt wiele niedomówień. Ona i tak, nigdy nie mogłaby się dowiedzieć czym naprawdę jestem. Nie powinienem żyć kierowany czystą ciekawością. Wszedłem do domu by założyć świeże ubrania do szkoły. Alice czekała na mnie na półpiętrze. Znowu wyjeżdżasz. stwierdziła smutno. Posłałem jej znaczące spojrzenie. Tym razem nie widzę dokąd pojedziesz. - Jeszcze nie zdecydowałem. –szepnąłem cicho. Chcę żebyś został. Pokręciłem przecząco głową. Może Jazz i ja moglibyśmy z tobą pojechać . . . ? - Tu będą was bardziej potrzebować. Kiedy wyjadę ktoś ich będzie musiał ostrzegać. Pomyśl o Esme. Chcesz zabrać jej pół rodziny za jednym zamachem? Sprawisz jej przykrość. - Wiem i właśnie dlatego ty musisz zostać. To nie to samo. Przecież wiesz . . . - Wiem, ale muszę postąpić jak należy. Jest wiele wyjść z tej sytuacji, także tych niewłaściwych. Pomyślałeś o tym? Potem przez dłuższą chwilę zatraciła się w moich wizjach, które dla mnie były niczym zamazane zdjęcia. Widziałem siebie pośród cieni, które przyjmowały niestworzone formy. A potem moja skóra iskrzyła się na polanie – znałem to miejsce. Ktoś był razem ze mną, ale nie byłem w stanie rozpoznać tej osoby. Następnie obraz się rozmył i pozostała tylko niewiadoma. - Nie wiele z tego zrozumiałem. – stwierdziłem, gdy wizja dobiegła końca Szczerze mówiąc, ja tak samo. Twoja przyszłość wydaje się być bardzo zagmatwana. Czasami nawet myślę, że . . . Przerwała, przeczesując inne wizje związane z moją osobą. Wszystkie miały jedną wspólną cechę: były zamazane i trudne do zinterpretowania. - Wydaje mi się, że wiele, rzeczy się teraz zmieni. – Twoje życie wydaje się być na rozdrożu. Zaśmiałem się kpiąco. - Czy zdajesz sobie sprawę, że zabrzmiałaś jak tania wróżka? Pokazała mi język, niczym naburmuszona pięciolatka. - Dzisiaj wszystko będzie w porządku, prawda? – dodałem rozbawionym tonem, ale z pewnością dało się wyczuć, że oczekuję szczerej odpowiedzi. - Nie widzę żebyś dzisiaj kogoś zabijał. – zapewniła mnie. - Dzięki, Alice. - Idź się przebrać. Nic nikomu nie powiem, zaczekam aż będziesz gotowy, by sam im to oznajmić. Schodziła w dół, a jej ramiona, poruszały się w rytm kroków. Naprawdę będę za tobą tęskniła. Zdawałem sobie sprawę, że i mnie będzie jej brakowało. Szybko dojechaliśmy do szkoły. Jasper wiedział, że Alice jest smutna, ale znał ją i zdawał sobie sprawę, że jeśli chciałaby o czymś porozmawiać, już dawno by to zrobiła. Rasalie i Emmett puścili wiele, rzeczy w niepamięć. W tej chwili wpatrywali się w swoją drugą połówkę z zastanowieniem – te ich zalotne spojrzenia mogły wydawać się czymś ohydnym dla ludzi, którzy byli zmuszeni się temu przyglądać. Możliwe, że tylko ja tak reagowałem, ponieważ jako jedyny w naszej rodzinie, byłem samotny. Czasami życie z trzema zakochanymi parami pod jednym dachem stawało się udręką. To właśnie była jedna z takich chwil. Może oni byli by szczęśliwsi, gdybym przez cały czas nie plątał się im pod nogami. Oczywiście pierwszą rzeczą, o której pomyślałem, gdy tylko pojawiłem się pod szkołą to, że muszę ją zobaczyć. By móc przygotować się do ostatecznego odejścia. To było, żenujące. Nagle mój stał się pusty. Tylko ona się dla mnie liczyła. Cała moja egzystencja, kręciła się wokół tej dziewczyny. Rzeczywistość przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Łatwo było zrozumieć, że po tym osiemdziesięciu latach myślenia tylko o sobie, myślenie o kimś innym, całkowicie mnie pochłonęło. Jeszcze nie przejechała, ale w oddali dało się słyszeć głośny silnik jej furgonetki. Oparłem się o samochód czekając na jej przybycie. Alice została ze mną podczas gdy pozostali rozeszli się do swoich klas. Znudziła ich moja obsesja. – dla nich fascynacja jakimś śmiertelnikiem, przez tak długi okres czasu, była czymś niepojętym, nieważne, że ten ktoś smakowicie pachniał. Dziewczyna powoli pojawiła się na horyzoncie. Uważnie obserwowała drogę, a jej ręce były zaciśnięte na kierownicy. Wydawała się być niezwykle skupiona. Zajęło mi chwili by uświadomić sobie, że tego dnia każdy człowiek starał się jeździć jeszcze ostrożniej niż zazwyczaj. Ona bardzo poważnie podchodziła do bezpieczeństwa. Chyba dowiedziałem się o niej czegoś nowego. Była niezwykle poważną i odpowiedzialną osobą. – dodałem to, do mojej listy. Zaparkowała niezbyt daleko ode mnie. Jednak nie zauważyła, że się na nią gapię. Zastanawiałem co by zrobiła? Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem i odeszła? Taka była moja pierwsza myśl. Może jednak odwzajemniłaby moje zaciekawione spojrzenie? Może podeszłaby by zamienić ze mną kilka słów? Wziąłem głęboki oddech, napełniając moje płuca, świeżym mroźnym powietrzem. Ostrożnie wysiadła z furgonetki, ostrożnie sprawdzając podłoże nim postawiła na nim obie stopy. Nie rozejrzało się wokoło co mnie sfrustrowało. Może powinienem z nią porozmawiać . . . Nie, to byłoby niewłaściwe. Powoli szła w stronę szkoły opierając dłonie o samochód. Uśmiechnąłem się i poczułem wzrok Alice na mojej twarzy. Nie słuchałem o czym myślała. Zbyt wielką frajdę sprawiało mi obserwowanie dziewczyny z trudem przedostającej się przez śnieżne zaspy. Przez cały czas wydawało mi się, że może za chwilę upaść. Nikt inny nie miał z tym problemów. Czyżby zaparkowała na najgorszym lodzie? Zatrzymał się nagle i spojrzała z . . . Czułością? Zupełnie jakby coś bardzo ją wzruszyło. Znowu ciekawość stała się niemal nie do zniesienia. Poczułem, że muszę wiedzieć o czym myśli. – nic innego się nie liczyło. Poszedłbym z nią porozmawiać. I tak wyglądała na kogoś, kto niezwłocznie potrzebuje pomocy, w każdej chwili mogła się poślizgnąć. Ale Oczywiście, nie mogłem zaoferować jej swojej pomocy . . . Niby jak miałbym to zrobić? Wahałem się i czułem wewnętrzne rozdarcie. Wychłodzona, otulona śniegiem pewnie z przyjemnością podałaby mi rękę. Powinienem włożyć rękawiczki. - NIE! – krzyknęła głośno Alice. Natychmiast przeszukałem jej myśli przypuszczając, że widzi jak robię coś niewłaściwego. Jednak to nie miało nic ze mną wspólnego. Tyler Crowley wjechał na parking ze zbyt dużą prędkością przez co jego samochód wpadł w poślizg . . . Wizja nadeszła chwilę przed rzeczywistym zdarzeniem Tyler wjeżdżał na parking, a ja ze zdziwieniem spojrzałem na twarz Alice. Nagle wszystko zrozumiałem. Tak właściwie ta wizja mnie nie dotyczyła, jednak miała wiele wspólnego ze mną ponieważ van Crowleya miał uderzyć w dziewczynę, która stała się całym moim światem. Nie potrzebowałem nawet Alice, by mieć pewność, że ona nie przeżyłaby tego uderzenia. Bella znalazła się w złym miejscu i w złym czasie. Z przerażeniem wpatrywała się w piszczące opony samochodu. Spojrzała dokładnie w moim kierunku swoimi ciemnymi, przerażonymi oczami, a potem spojrzała w stronę rozpędzonego vana. Błagam, tylko nie ona! Słowa zostały wykrzyczane w mojej głowie, jakby należały do kogoś innego. Alice miała nową wizje, jednak nie miałem czasu dowiedzieć się czego dotyczyła. Musiałem jak natychmiast znaleźć się koło dziewczyny. Poruszałem się tak szybko, że wszystko po za nią było rozmazane. Nie widziała mnie – ludzkie oczy nie były w stanie zarejestrować mojego biegu. Cały czas wpatrywała się w samochód, który już za chwilę miał wgnieść jej ciało w karoserię furgonetki. Otuliłem ją ramionami wokół talii, zbyt natarczywie niż powinienem był to zrobić. Po ułamku sekundy uderzyłem o ziemie trzymając ją, w swoich ramionach. Zdawałem sobie sprawę, jak łatwo mógłbym ją zranić. Gdy usłyszałem jak jej głowa uderza o lód nie miałem nawet sekundy, by sprawdzić w jakim jest stanie. Usłyszałem, jak van zagłębia się , w karoserię, jej furgonetki. Potem zmienił kurs, zupełnie jakby ona była magnesem, przeciągającym samochód do siebie. - Cholera. – zakląłem cicho. Wiedziałem, że już za dużo zrobiłem. Popełniłem mnóstwo błędów, które mogły mnie drogo kosztować. Najgorszy był jednak fakt, że moim postępowanie mogłem zaszkodzić, nie tylko sobie, ale również mojej rodzinie. Naraziłem wszystkich na zdemaskowanie. Wiem, że to kiepskie usprawiedliwienie, ale nie mogłem pozwolić by rozpędzony samochód odebrał jej życie. Wyswobodziłem ją z uścisku i zatrzymałem vana nim zdążył staranować dziewczynę. Po chwili znowu poczułem ją, przy sobie. Samochód stawał opór sile moich ramion. A potem opony bezwładnie kręciły się, w powietrzu. Jeśli zabrałbym ręce, samochód zmiażdżył by jej nogi. Na miłość boską czy ta katastrofa się nigdy nie skończy? Czy jest jeszcze jakaś rzecz która mogłaby się nie udać? Miałem dwa wyjścia. Mogłem siedzieć tu i podtrzymywać vana w powietrzu, czekając na ratunek, bądź odrzucić go daleko – nie było w nim nikogo, gdyż nie słyszałem żadnych myśli przepełnionych paniką Z wewnętrznym jękiem popchnąłem furgonetkę aby zakołysała się daleko od nas na chwilę. Kiedy poczułem ją ponownie, napierającą na mnie, chwyciłem ją za ramę prawą ręką, podczas gdy lewą ponownie zawinąłem wokół talii dziewczyny, aby ochronić ją przed nią. Jej ciało poruszyło się bezwładnie, kiedy pociągnąłem ją lekko – czyżby była nieprzytomna ? Jak bardzo zraniłem ją podczas tej próby ratunku? Przestałem podtrzymywać vana. Upadł na chodnik nie raniąc dziewczyny. Wszystkie szyby roztrzaskały się w drobny mak.. Wiedziałem, że byłem w samym środku kryzysu. Jak dużo widziała? Czy był jakiś świadek, który widział jak zmaterializowałem się przy jej boku, a potem żonglowałem vanem, aby nie dopuścić by staranował dziewczynę? Te pytania powinny być dla mnie największym zmartwieniem. Jednak, byłem zbyt zaniepokojony, by martwić się ewentualnym ujawnieniem tak bardzo jak powinienem. Byłem zbyt dotknięty strachem, że być może zraniłem dziewczynę, próbując ją ratować. Zbyt przerażony tą bliskością, wiedząc co się może stać gdybym pozwolił sobie na oddychanie. . Zbyt świadomy ciepła jej delikatnego ciała naciskanego przez moje – nawet przez powłokę naszych kurtek mogłem poczuć to ciepło… Pierwszy strach był najbardziej budujący. Kiedy tłum krzyczących świadków nas otoczył, pochyliłem się, by sprawdzić jej wyraz twarzy oraz czy była przytomna - mając nadzieję, że nie miała nigdzie otwartej rany. Miała szeroko otwarte oczy. Była w szoku. - Bello? Nic ci nie jest? - spytałem się szybko - Nie. – powiedziała wyraźnie oszołomiona. Ulga, tak delikatna, że był to prawie ból rozmyty przez jej głos. Delikatnie zassałem powietrze, przez zaciśnięte zęby nie przejmując się akompaniującemu paleniu w moim gardle. - Uważaj - ostrzegłem. - Sądzę, że uderzyłaś się w głowę naprawdę mocno. Nie wyczuwałem żadnego zapachu świeżej krwi – dzięki Bogu – ale to nie wykluczało wewnętrznych uszkodzeń. Byłem tym zaniepokojony i chciałem by Carlisle jak najszybciej ją przebadał. - Au – jej głos wydał się zadziwiająco zabawny, gdy zdała sobie sprawę, że mam rację. - A nie mówiłem. – poczułem ulgę. - Jak u licha… - zamrugała nerwowo. - Jakim cudem udało ci się podbiec tak szybko? Ulga i dobry humor zniknęły. Widziała zbyt wiele. Moja rodzina była w niebezpieczeństwie. - Stałem tuż obok, Bello – wiedziałem z doświadczenia, że gdy byłem bardzo pewny siebie, moi rozmówcy tracili wiarę w swoje przypuszczenia. Dziewczyna ponownie spróbowała się ruszyć, tym razem pozwoliłem jej na to. Musiałem oddychać, aby dobrze odegrać swoją rolę. Potrzebowałem przestrzeni, by nie czuć jej krwi pulsującej w żyłach, by nie łączyć jej z zapachem dziewczyny. Nie mogłem pozwolić, aby pragnienie mną zawładnęło. Odsunąłem się od niej najdalej jak to było możliwe w tym zakamarku pomiędzy rozbitymi pojazdami. Patrzyliśmy na siebie wnikliwie. Odwrócenie wzroku, mogło zasugerować, że kłamię. Moja twarz była gładka i życzliwa. To zdawało się ją zdezorientować… Dobry znak… Miejsce wypadku zostało otoczone. Głównie uczniowie i dzieci spoglądali przez dziury szukając jakiś zmasakrowanych ciał. Wszyscy krzyczeli i myśleli z przerażeniem o zaistniałej sytuacji. Skanowałem myśli wszystkich po kolei, aby wyłapać czy poznali już prawdę o mnie, jednak wszyscy skupili się na niej. Była roztargniona przez panujący harmider. Próbowała dojść do siebie, wciąż wyglądając na ogłuszoną. Nieustannie próbowała wstać. Położyłem delikatnie dłoń na jej ramieniu, by ją powstrzymać - Siedź spokojnie. – wydawała się być nadmiernie ruchliwa. Moja wiedza teoretyczna nie biała znaczenia. Pragnąłem by Carlisle jak najszybciej ja obejrzał. - Zimno mi. – pożaliła się. Ledwo co, cudem uniknęła śmierci, jednak jej jedynym zmartwieniem było to, że jest jej zimno…Cichy chichot wymsknął mi się z ust zanim przypomniałem sobie, że sytuacja wcale nie była zabawna. Bella skupiła się na mojej twarzy. - Tam stałeś – przypomniała sobie. – koło swojego samochodu. Poczułem się jakby ktoś wylał mi wiadro zimnej wody na głowę. - Wcale nie. - Sama widziałam. – Jej głos stał się bardziej dziecinny. - Bello, stałem obok ciebie i w porę popchnąłem Wpatrywałem się głęboko w jej szeroko otwarte oczy, starając się wmówić jej moją to co chciałem. – jedyną racjonalną wersję prawdy. Jej szczęka zadrżała. – Nie prawda. Starałem się być dalej opanowanym. Zero paniki. Gdybym tylko mógł uciszyć ją na chwilę, by zniszczyć dowody…i zaprzeczyć jej wersji wydarzeń, tłumacząc, że mocno zraniła się w głowę. Czy nie prościej było zachować ten spokój i ciszę? Gdyby tylko dziewczyna zaufała mi na kilka minut… - Proszę, Bello – powiedziałem, przepełniony emocjami. Pragnąłem by mi zaufała. Za bardzo. Bardziej niż było mi wolno. Dla niej i tak nie miałoby to żadnego znaczenia. - Czemu miałabym to robić? – spytała. - Zaufaj mi. – poprosiłem. - Obiecujesz, że wszystko mi później wyjaśnisz? Byłem na siebie zły, że oto, w tej chwili będę musiał znowu ją okłamać. Przecież tak bardzo chciałem zasłużyć na jej zaufanie. - Obiecuję. - Dobra. – zgodziła się beznamiętnie. Kiedy próba ratowania nas rozpoczęła się – przybywający dorośli, wezwane władze, syreny w oddali – starałem się ignorować dziewczynę i przywrócić moje priorytety do odpowiedniej formy. Słuchałem myśli wszystkich świadków, aby wyłapać czy widzieli coś dziwnego, jednak nie natknąłem się na nic niepokojącego. Wielu z nich było zaskoczonych widząc mnie razem z Bellą, jednak wmawiali sobie, że po prostu nie zauważyli mnie stojącego przy niej przed wypadkiem. Ona okazała się jedyną osobą, która nie akceptowała najprostszego wyjaśnienia, jednak nie była godnym zaufania świadkiem. Wydawała sie przestraszona, nie wspominając o uderzeniu w głowę. Prawdopodobnie w szoku. To bardzo podważało jej wersję, prawda? Nikt nie dałby wiary jej słowom. Wzdrygnąłem się kiedy usłyszałem myśli Rosalie, Jaspera i Emmetta, którzy właśnie dotarli na miejsce wypadku. Wieczorem rozpęta się piekło. Chciałem usunąć ślady i wgięcia, które pozostawiły moje ręce, ale dziewczyna była zbyt blisko. Musiałem poczekać, aż dojdzie do siebie. Czekanie było frustrujące – tyle spojrzeń na mnie - kiedy ludzie starali się odepchnąć furgonetkę, aby się do nas dostać. Mógłbym im pomóc, aby przyspieszyć ten proces, jednak miałem już i tak za dużo problemów na głowie, a wzrok dziewczyny był bardzo nieufny i hardy.. Znajoma, posiwiała twarz zagadnęła mnie - Cześć, Edward. – powiedział Brett Warner. Był on pielęgniarzem i znałem go dobrze ze szpitala. Miałem szczęście – w jego myślach nie wyłapałem nic martwiącego. Ja natomiast byłem spokojny i opanowany – Wszystko porządku, dzieciaku? - Wszystko w porządku, Brett. Jednak martwię się o Bellę. Chyba ma wstrząśnienie mózgu. Bardzo mocno uderzyła się w głowę, gdy ją odepchnąłem. Brett skierował swoją uwagę na Bellę, która rzuciła mi pełne gniewu spojrzenie. Ah, tak. Więc była cichym męczennikiem – wolała cierpieć w ciszy. Nie zaprzeczyła moim słowom, więc ułatwiła mi zadanie. Następny sanitariusz próbował upierać się, że potrzebuję pomocy, jednak nie było zbyt trudno go spławić. Obiecałem dać się zbadać mojemu Carlisleowi, więc odpuścił. Gdy rozmawiałem z większością ludzi, twarde zapieranie się było tym czego potrzebowałem. Tylko Bella… Ona…. Nie pasowała do żadnego schematu. Kiedy założyli jej kołnierz ortopedyczny – a jej twarz poczerwieniała z zawstydzenia – wykorzystałem chwilę, by cicho zmienić kształt wgiecia w samochodzie, spodem mojej stopy. Tylko moje rodzeństwo wie...
magnaw18