Richard Dawkins - Ślepy zegarmistrz.pdf

(2376 KB) Pobierz
RICHARD DAWKINS
Ślepy Zegarmistrz
czyli, jak ewolucja dowodzi,
że świat nie został zaplanowany
Tytuł oryginału
THE BLIND WATCHMAKER
WHY THE EVIDENCE OF EVOLUTION REVEALS
A UNIVERSE WITHOUT DESIGN
Przełożył i wstępem opatrzył Antoni Hoffman
1156912299.002.png
WSTĘP
Richard Dawkins, autor Ślepego zegarmistrza (The Blind Watchmaker) - ale także „Samolubnego genu”
(The Selfish Gene), „Fenotypu poszerzonego” (The Extended Phenotype) i kilkudziesięciu artykułów naukowych - to
postać wyjątkowa w świecie współczesnej nauki. Kiedy w roku 1976 ukazało się drukiem pierwsze wydanie
„Samolubnego genu”, ozdobione zresztą cudownymi dziwolągami Desmonda Morrisa na okładce, młody Anglik z
Uniwersytetu w Oksfordzie szturmem wdarł się na Olimp biologii ewolucyjnej. W gruncie rzeczy to właśnie ta
błyskotliwie i dowcipnie napisana popularna książeczka Dawkinsa, a nie uczone i opasłe tomisko „Socjobiologia”
(Sociobiology) Edwarda Wilsona, upowszechniła socjobiologiczny sposób rozumowania wśród biologów, a bardzo
wielu spośród nich po prostu uświadomiła, że są socjobiologami.
Ale mniejsza o etykietki. W „Samolubnym genie” Dawkins wyjaśnił nam wszystkim - biologom,
humanistom i matematykom, uczonym, studentom i licealistom - na czym naprawdę polega proces ewolucji, jak
działa dobór naturalny. Pokazał, że wszystkie, nawet najbardziej wyrafinowane sposoby zachowania się zwierząt, a
tym bardziej ich struktury anatomiczne i funkcje fizjologiczne, najłatwiej jest przedstawić jako bezpośredni produkt
doboru naturalnego na poziomie pojedynczych genów, to znaczy mechanizmu powodującego, iż najskuteczniej
powielają się w populacji takie geny, których efekty po prostu najbardziej się przyczyniają do dalszego ich
kopiowania. Na tym właśnie polega koncepcja samolubnych genów, bo w takim ujęciu ewolucji (i całej biologii)
same organizmy stają się jedynie środkami, stosowanymi przez geny do osiągania ich własnych, często
egoistycznych „celów”. (Ten cudzysłów jest tutaj oczywiście nieodzowny, bo geny nie stawiają sobie w
rzeczywistości żadnych celów, a logika całego mechanizmu jest kompletnie bezduszna i automatyczna. Po prostu,
jeśli geny mają takie własności, jakie istotnie mają, to dobór naturalny musi działać dokładnie tak, jak to opisuje
Dawkins - w taki sposób, jak gdyby jedynym celem ich istnienia było coraz skuteczniejsze powiększanie liczby kopii
samych siebie w kolejnych populacjach.)
I już ta pierwsza książka Dawkinsa, a zwłaszcza przedstawiona w niej koncepcja samolubnych genów,
zrobiła prawdziwą furorę. Była recenzowana zarówno w najpoważniejszych czasopismach naukowych świata, jak i
w dodatkach literackich lub edukacyjnych do gazet codziennych. Cytowana była - i jest do dzisiaj - w subtelnych
artykułach teoretycznych i w popularnych audycjach telewizyjnych. Pomimo swego niebywale, wręcz artystycznie
wyrafinowanego języka błyskawicznie została przełożona na kilkanaście języków.
A przecież w gruncie rzeczy nie ma w „Samolubnym genie” nic specjalnie oryginalnego. Poza ostatnim
rozdziałem, w którym Dawkins spróbował zanalizować rozwój kultury w tych samych kategoriach co ewolucyjne
zachowania pszczół czy jeleni - z czego się zresztą później słusznie wycofał - reszta książki to tylko prezentacja
ostatecznych konsekwencji logicznych paradygmatu neodarwinowskiego, czyli zespołu przekonań teoretycznych o
ewolucji sformułowanego w latach trzydziestych i czterdziestych naszego wieku przez J. B. S. Haldane’a, Ronalda
A. Fishera, Sewalla Wrighta, Theodosiusa Dobzhansky’ego, Juliana Huxleya, Ernsta Mayra i George’a G. Simpsona,
a rozbudowanego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przede wszystkim przez Johna Maynarda Smitha,
George’a C. Williamsa i Williama Hamiltona.
Ale na tym właśnie polega wyjątkowość Dawkinsa w świecie współczesnej nauki, że swojej błyskotliwej
kariery i niekwestionowanej pozycji nie zawdzięcza żadnemu szczególnemu osiągnięciu naukowemu - żadnym
1156912299.003.png
przełomowym eksperymentom czy obserwacjom, ale też żadnym fundamentalnym rozwiązaniom teoretycznym -
tylko swemu specyficznemu talentowi, którego nie sposób określić po prostu mianem popularyzatorskiego,
dydaktycznego czy wręcz pisarskiego. Rzecz w tym, że Dawkins lepiej niż jakikolwiek inny biolog ewolucjonista
dostrzega, o co naprawdę chodzi w skomplikowanych i wyrafinowanych koncepcjach biologicznych i w ich
matematycznych modelach, przekłada to na język fascynujących obserwacji przyrodniczych i wyjaśnia na poziomie
dostępnym dla każdego, kto pragnie zrozumieć świat ożywiony. To ten jego niezwykły talent zadecydował o
sukcesie „Samolubnego genu”. To on również sprawił, że „Fenotyp poszerzony” - książka bardzo oryginalna, ale i
trudna zarazem - także znalazł swych wiernych czytelników i admiratorów.
I ten sam talent rozstrzyga też o tym, że tak znakomicie czyta się Ślepego zegarmistrza, pierwszą książkę
Dawkinsa, jaka ukazuje się w Polsce (bo, niestety, w latach siedemdziesiątych wydawcy - podobno ze względów
politycznych! - nie chcieli się wydania „Samolubnego genu” podjąć). Z punktu widzenia biologii ta książka jest
zresztą jeszcze lepsza, bo o wiele mniej jednostronna. Wizja ewolucji prezentowana przez Dawkinsa w Ślepym
zegarmistrzu to wizja, którą można by określić mianem ortodoksji w ramach paradygmatu neodarwinowskiego,
wizja, z którą zgodzi się każdy przyznający się do tego paradygmatu ewolucjonista. Jej szerokość i elastyczność, a w
efekcie żywotność i adekwatność do faktów biologicznych, zaskakuje jednak wielu przeciwników tego paradygmatu.
Pod piórem Dawkinsa okazuje się bowiem, że sporo z popularnych dziś anty-, a przynajmniej niedarwinowskich
teorii biologicznych to albo oczywisty fałsz, albo nieznaczne tylko uzupełnienie wielkiego korpusu teorii
neodarwinowskiej. Po przeczytaniu Ślepego zegarmistrza nie sposób chyba mieć wątpliwości, że teoria ewolucji -
tak jak ją Dawkins rozumie i przedstawia, a zatem łącznie z koncepcją samolubnych genów - to w pełni
satysfakcjonujące wyjaśnienie bogactwa i doskonałości formy i funkcji wszystkich organizmów. (Oczywiście,
biologia współczesna stawia też mnóstwo innych ważnych pytań, ale poszukiwanie odpowiedzi na nie musi zatem
odbywać się z uwzględnieniem ram narzucanych przez paradygmat neodarwinowski.)
Z wyjątkową wprost przyjemnością wprowadzam tę książkę na polski rynek wydawniczy, choć nie przyszło
mi to łatwo, bo język Dawkinsa jest w gruncie rzeczy nieprzekładalny i lepiej chyba w tym przypadku mówić o
spolszczeniu niż o rzetelnym przekładzie. Przyjemność mam jednak potrójną. Po pierwsze, udało się i Dawkins staje
się w końcu dostępny dla polskiego czytelnika. Oby trafił do szkół i uczelni, gdzie przede wszystkim jego miejsce.
Po drugie, nie tak dawno temu pisałem przedmowę do polskiego wydania esejów Stephena J. Goulda (Niewczesny
pogrzeb Darwina, PIW, Biblioteka Myśli Współczesnej, Warszawa 1991), który jest niewątpliwie jednym z
głównych dziś antagonistów Dawkinsa na gruncie biologii ewolucyjnej. A myślę, że do najważniejszych zadań nas,
uczonych, należy przekazanie społeczeństwu, na czym naprawdę polega nauka - na sporach, kontrowersjach,
bezustannym poszukiwaniu coraz to lepszych rozwiązań. Po trzecie wreszcie, cieszę się z wydania Ślepego
zegarmistrza po polsku, bo niemal całkowicie się z tą książką zgadzam, a taka zgodność poglądów nieczęsto się dziś
wśród i ewolucjonistów zdarza.
W tym ostatnim akapicie podkreślam jednak wyraz niemal. Albowiem główną tezą Ślepego zegarmistrza
jest, że neodarwinowski paradygmat ewolucji wyjaśnia całą różnorodność i wszystkie własności istot żywych, toteż
nie ma powodu do wiary w ich Stwórcę. A z tą konkluzją Dawkinsa zgodzić się nie mogę. Z faktu, że koncepcja
ewolucji może istnienie organizmów i gatunków wyjaśnić, wynika przecież jedynie, że dla wytłumaczenia ich
istnienia nie trzeba powoływać się na działania rozumnego Stwórcy. Natomiast nie można na tej podstawie
1156912299.004.png
bezapelacyjnie wnioskować - jak to z upodobaniem czyni Dawkins - że ewolucja naprawdę takiego wyjaśnienia
dostarcza. Akceptacja tego wniosku uzasadniona jest jedynie pod warunkiem zgody na wymóg racjonalnego
rozumowania.
Racjonalność oznacza w tym kontekście, że stosowane są reguły logiki i że nie wolno się odwoływać do
przyczyn nadnaturalnych - przynajmniej dopóty, dopóki procesy naturalne zadowalająco wyjaśniają zjawiska
przyrodnicze. Co więcej, kryteria rozdzielające naturalne od nadnaturalnego i rozstrzygające, kiedy wyjaśnienie jest,
a kiedy nie jest zadowalające, muszą być jasno wypowiedziane. Racjonalność jest tu zatem rozumiana bardzo
szeroko. Jej akceptacja stanowi jednak samo sedno światopoglądu naukowego.
W ramach tego światopoglądu neodarwinowska wizja ewolucji to jedna z najlepiej uzasadnionych hipotez,
jakie kiedykolwiek zaproponowano, by wyjaśnić zjawiska przyrodnicze. Udokumentowana jest równie
przekonywająco jak grawitacja. A książka Dawkinsa to jeden z najpiękniejszych przykładów argumentacji na rzecz
ewolucji.
Racjonalność jednakże to tylko jeden z możliwych sposobów myślenia o świecie. Równie dobrze można
preferować, na przykład, poznanie mistyczne, pozaracjonalne. I nie ma żadnego oczywistego powodu, by uznać, że
to właśnie poznanie racjonalne jest najlepsze. Co więcej, kryteriów racjonalności nie sposób wyznaczyć obiektywnie
i raz na zawsze. To, co racjonalne tu i teraz, nie musiało być racjonalne dla starożytnych Greków ani nawet dla
Darwina czy Haeckla; i vice versa. Ponieważ jednak kryteria racjonalności istnieją historycznie, to, co racjonalne dla
mnie, jest także racjonalne dla Dawkinsa i Goulda oraz dla współczesnych nam kolegów naukowców (choć
występują też, rzecz jasna, przypadki sporne).
Opowiedzenie się za racjonalnością, a więc i nauką, to wybór podyktowany wiarą. Ale kto już raz tego
wyboru dokonał, kto zdecydował się na racjonalność myślenia o świecie, ten musi też zaakceptować tezę, że
neodarwinowska koncepcja ewolucji naprawdę wyjaśnia oszałamiającą cudowność świata ożywionego, że zatem
rzeczywiście nie ma tu się po co odwoływać do działań rozumnego Stwórcy.
Tak się składa, że wybrałem to samo co Richard Dawkins - racjonalność. Ale nam, racjonalistom, wypada
przecież przyznać, że równoprawny jest też światopogląd przeciwny - religijny. Tyle tylko, że z kolei w ramach
światopoglądu religijnego, istnienia, doskonałości i cudowności świata ożywionego nie trzeba traktować jako
argumentu, że to dzieło rozumnego Stwórcy. Po prostu takich argumentów w ogóle nie potrzeba. I w tej kwestii nie
sposób się z Dawkinsem nie zgodzić.
Antoni Hoffman
1156912299.005.png
Rodzicom
1156912299.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin