Sen.pdf
(
313 KB
)
Pobierz
Sen ( część I )
Nie umiała powiedzieć, jak długo już biegła, ani przed kim i dlaczego uciekała.
Wyczucie czasu straciła dawno temu. Instynkt podpowiadał jej jednak by się nie
zatrzymywała, bo z oddali, wciąż docierały do niej ohydne odgłosy polowania,
wydawane przez ścigające ją nieznane stworzenia.
Powoli dawało też znać o sobie wyczerpanie, coraz częściej się potykała i traciła
równowagę próbując ponownie wstać.
Ścieżka, którą podążała, była wąska i kręta, ale i tak o wiele trudniej byłoby
przedzierać się przez otaczający ją zwartym murem ponury las. Jego wysokie,
poskręcane drzewa, o ciemnych, bezlistnych gałęziach, niemal całkowicie blokowały
dostęp światła. W powietrzu czuć było odrażający zapach, który drażnił nozdrza i
sprawiał, że zbierało jej się na mdłości. Jak wtedy, gdy kiedyś w środku lata, zastała
po powrocie z wakacji całkowicie rozmrożoną lodówkę, a w środku na wpół przegniłe
artykuły spożywcze.
Nagle zahaczyła stopą o dziwny, poskręcany korzeń i runęła jak długa. Po raz
pierwszy usłyszała swój głośny jęk. Jakaś mazista substancja zastępowała twarde i
stabilne podłoże, i to jej fetor czuła przez ten cały czas. Z cichym przekleństwem na
ustach, spróbowała wstać, ale udało się to dopiero za trzecim razem. Posępne wycie
nieznanych stworzeń zaczynało nabierać mocy, dlatego nie oglądając się za siebie,
kontynuowała ucieczkę. I wtedy ujrzała przed sobą wąski pasek światła,
przedzierającego się przez atramentowo-czarną ścianę drzew.
Przyspieszyła, nie zważając na gałęzie bijące ją po twarzy. Widziała już nie tylko
jaśniejszy przesmyk, ale była także pewna, że za chwilę uda jej się wydostać z tego
ponurego lasu. Minęła ostatnie metry i z westchnieniem ulgi, wbiegła na dziwaczne
nadbrzeże. Jednak jej radość była przedwczesna, bo krajobraz był tu równie mroczny,
jakby pogrążony w wiecznym zmierzchu.
Gdy podniosła głowę, ujrzała, że niebo nie było, jak tego podświadomie
oczekiwała, zaciągnięte chmurami. Słońce lśniło jak matowy kleks na tym
stalowoszarym nieboskłonie. Stała na skraju plaży, lecz kiedy kucnęła i nabrała
~ 1 ~
odrobinę piasku do ręki, przesypując go pomiędzy palcami, ze zdumieniem zauważyła,
jak bardzo był niepodobny do czegokolwiek, co widziała w swoim życiu.
Drobne ziarenka o ciemno grafitowym kolorze i ostrych krawędziach, raniły skórę
jej dłoni, więc czym prędzej strząsnęła je na ziemię, a potem przyjrzała się
pozostawionym przez nie czerwonym śladom. Szybkim krokiem podeszła w kierunku
czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało morze. Jednak czarna, gęsta jak smoła
woda, była niczym zastygła lawa i tylko lekko falowała, poruszając się pod wpływem
silnego wiatru, szarpiącego włosy dziewczyny z niespotykaną siłą. Pomimo tego na
plaży panował niczym niezmącony spokój, nie drgnęło ani jedno ziarenko
dziwacznego piasku.
Rozejrzała się dookoła. Na prawo, w odległości kilkuset metrów, na niewielkim
klifie, stało ogromne, ponure gmaszysko, które przy dobrych chęciach można by było
nazwać zamkiem. Nad jego wieżami krążyły ptaki, o oryginalnym ognisto czerwonym
upierzeniu. W tym monotonnym krajobrazie, przyciągały wzrok niczym magnez.
Nie miała wielkiego wyboru. Słysząc za sobą ponowne odgłosy pogoni, ruszyła w
jego kierunku, starając się wykrzesać z siebie wszystkie siły. Biegła, nie zważając na
zmęczenie, na stopy, które ranił piasek, na całą absurdalność tej sytuacji. Nie miała
teraz czasu, by zastanawiać się jak znalazła się w tym świecie, skoro wieczorem tak
jak zwykle, zasnęła we własnym łóżku, szczelnie otulona ciepłą kołdrą. Teraz
najważniejsza była ucieczka.
Za sobą usłyszała ponure wycie. Choć nie powinna była tego robić, obejrzała się
przez ramię i to, co ujrzała, dodało jej skrzydeł. Na skraju lasu, z którego z takim
trudem się wydostała, stało kilka ohydnych stworzeń, o krępych, pokrytych mieniącą
się łuską ciałach i ogromnych, płonących jak rozżarzone węgle, ślepiach.
Dziewczyna biegła już pod górę, choć za każdym krokiem bose stopy zapadały się
w sypkim piasku. Wiedziała, że jej jedyną nadzieją jest ta budowla, w przeciwnym
bądź razie czeka ją los znacznie gorszy od zwykłej śmierci.
Ołowiane nogi poruszały się miarowo bez udziału świadomości. Zbocze stawało
się coraz bardziej strome, a ziemia lepiej ubita, dzięki czemu mogła ponownie
przyspieszyć. Zamek był teraz oddalony o zaledwie kilka metrów. Z jękiem dobiegła
do ogromnej, otwartej na oścież bramy i potknąwszy się upadła. W tej samej chwili
pogoń znalazła się tuż przy niej, wyjąc jak piekielne demony, triumfujące nad
potępioną duszą. Ale ociekające śliną kły chwyciły powietrze, i choć wyraźnie czuła
ich gorące, smrodliwe oddechy, oczekiwany atak nie nastąpił.
~ 2 ~
Powoli odwróciła głowę. Zziajane jak i ona potwory, siedziały tuż przed progiem,
jak gdyby zatrzymane przez niewidzialną barierę. Ich ogromne ślepia lśniły niczym
czerwone lampki, na tle grafitowego nieba. Wbrew pozorom nie było w nich ani
okrucieństwa, ani wrogości. Ożywiało je za to nieuchwytne tchnienie życia, obcego i
dziwnego, z jakim nigdy dotąd się nie zetknęła.
Nie miała ochoty dłużej im się przyglądać, więc powoli podniosła się z klęczek i
czujnie rozejrzała dookoła. Znalazła się na niewielkim dziedzińcu, otoczonym z trzech
stron tonącymi w mroku krużgankami, a z czwartej wysokim murem z bramą, przez
którą wbiegła. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco, ale przynajmniej było tu
bezpieczniej niż na zewnątrz. Ponownie zerknęła za siebie i wzdrygnęła, napotykając
spojrzenie pełne oczekiwania i nieludzkiej inteligencji czuwających przed bramą
potworów. Potem jej wzrok powędrował w kierunku kolejnego przejścia, tym razem
dużo mniejszego. Wtedy zauważyła, że i tutaj nie była sama. Powolnym, posuwistym
krokiem zbliżał się, wysoki, chudy mężczyzna, o wykrzywionej groteskowo twarzy i
bezbarwnych, bladych oczach. Dopiero, gdy znalazł się tuż przy niej, spostrzegła ich
puste, martwe spojrzenie.
Zamarła, sparaliżowana strachem. Tym razem nie miała już, dokąd uciec. Jednak
ku jej zdumieniu, mężczyzna wykonał przed nią głęboki ukłon i odezwał się
ochrypłym, dudniącym głosem.
- Nasz pan cię oczekuje.
- Wasz pan? – Jak echo, zdziwiona powtórzyła te słowa. Pierwsze, jakie dane było
jej wypowiedzieć w tym dziwacznym miejscu.
Choć wciąż niepomiernie zdumiona, bez słowa sprzeciwu podążyła za swym
trupiobladym przewodnikiem. Ich ciche kroki, odbijały się głuchym echem, podczas
gdy mijali kolejne puste komnaty, ustawione w amfiladzie i tak jednostajne, że po
kilku minutach całkowicie straciła orientację. Czuła się nie tylko nieziemsko
zmęczona, ale także przygnębiona tą całą otaczającą ją szarością, we wszelkich,
różnorakich odcieniach.
Najgorszy był jednak wąski korytarz, w który właśnie skręcili. Panował w nim
niemal całkowity mrok, gdzieniegdzie rozjaśniony tylko przez nieliczne pochodnie
umieszczone wysoko na zawilgoconych ścianach. Zanim zdążyła nabawić się
początków klaustrofobii, stanęli przed solidnymi, okutymi drzwiami. Mroczny
przewodnik zwrócił twarz w jej stronę i gestem zachęcił do otwarcia drzwi.
~ 3 ~
- Twoja komnata. Możesz tu odpocząć i odświeżyć się. Zostaniesz obudzona na
kolację.
Z trudem powstrzymała wszystkie pytania, które cisnęły się jej na usta. Pokój był
niewielki, na wprost poprzez ogromne okna, widziała ponury krajobraz tego miejsca,
po prawej ogromne łoże, a naprzeciwko niego kominek, na którym przyjaźnie trzaskał
ogień. Może i było to niewiele, ale poczuła ulgę, gdy w końcu mogła rozciągnąć się na
miękkiej pościeli. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi i chrobot przekręcanego w
zamku klucza.
"Jakbym miała dokąd uciec"
– pomyślała z ironią. Na sen nie musiała długo
czekać. Była tak wyczerpana tym, co przeżyła, że wystarczyło przymknąć oczy, by
odpłynąć w niebyt.
Sen ( część 2 )
Sen w śnie. Bo przecież była pewna, że to nie jawa.
Jeszcze wczoraj, po męczącym dniu pełnym przygotowań do wyjazdu i pakowania
walizek, zasnęła w swoim własnym łóżku, znajdującym się na poddaszu niewielkiego
domku. Otulona pierzyną, bezpieczna wśród dobrze znanych sobie czterech ścian i z
nadzieją, że pierwsza jej samodzielna podróż za granicę będzie ekscytującym
przeżyciem.
Potem znalazła się w tym okropnym lesie, ścigana przez hordę potworów z piekła
rodem. I dotarła do dziwacznego zamku, którego właściciel ponoć jej oczekiwał.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Oderwała się od ponurego kontemplowania
krajobrazu za oknem. Została przecież zaproszona na kolację, może wtedy zdoła
dowiedzieć się czegoś więcej.
~ 4 ~
Skrzywiła się patrząc na rzeczy, które pojawiły się, gdy ona spała. Przed
kominkiem stała ogromna wanna, pełna gorącej wody. Obok na krześle leżało coś, co
chyba miało służyć, jako ręcznik, a przez oparcie przewieszona była śnieżnobiała
sukienka.
Najwyraźniej zadbano by nie pojawiła się przy stole brudna i śmierdząca.
Kąpiel przywróciła jej odrobinę dobrego humoru. Kiedy wytarła się do sucha, a mokre
włosy zawinęła w zmyślny turban na głowie, podniosła z oparcia przyniesiony jej
strój. Suknia, cała z koronki, sięgała aż do kostek, zgrabnie podkreślając figurę i
stanowczo zbyt mocno obnażając dekolt. Zdziwiła się trochę brakiem obuwia, ale
posadzki były tu na tyle gładkie, że nie kaleczyły jej i tak już obolałych stóp.
Ulubiona piżamka w błękitne paseczki, zmieniła się w szarobury łach, pełen dziur i
rozdarć. Bez żalu zwinęła swoje stare ubranie w kłębek i rzuciła je na pastwę ognia.
Przez chwilę patrzyła w zamyśleniu, jak płonie, potem drgnęła słysząc ciche pukanie.
Do środka wszedł ten sam blady i chudy mężczyzna, zatrzymując się jednak tuż w
progu.
- Kolacja czeka.
Z westchnieniem żalu podniosła się z klęczek. Przeczesała dłonią wilgotne jeszcze
włosy i rozejrzała dookoła. Choć wciąż obca, to ta niewielka komnata stanowiła
jedyną przyjazną rzecz w tym świecie. Ale podejrzewała, że protesty na nic się nie
zdadzą. Dlatego w ciszy podążyła za swym ponurym przewodnikiem, czując wolno
kiełkujące w głębi duszy, przerażenie.
Komnata, do której została zaprowadzona, była tak ogromna, że jej sufit tonął w
nieprzeniknionych ciemnościach. Na kominku, tak wielkim, że zmieściłby się w nim
jej dawny pokój, płonął ogień. Przed nim stał, pusty jeszcze kamienny stół, z dwoma
krzesłami umieszczonymi po jego przeciwległych końcach. Choć na pierwszy rzut
oka, nie zauważyła żadnego towarzystwa, to podświadomie wyczuwała czyjąś
obecność.
Podeszła bliżej i wtedy z cienia wynurzyła się przygarbiona postać. Choć... Chyba
jej się tylko tak wydawało w pierwszym momencie, bo mężczyzna, który spoglądał na
nią z półuśmiechem na ustach, był niczym ucieleśnienie wszelkich kobiecych
pragnień.
Przystojną twarz okalały falujące złociste loki, a spojrzenie błękitnych oczu z
wyraźną aprobatą mierzyło jej postać. Był tak wysoki, że gdy podszedł bliżej, poczuła
~ 5 ~
Plik z chomika:
GrazynaWol
Inne pliki z tego folderu:
Piękna i bestia.pdf
(306 KB)
Sen.pdf
(313 KB)
Coś, za co zapłacę.pdf
(170 KB)
Czerwony Kapturek.pdf
(227 KB)
Seks to zdrowie.pdf
(192 KB)
Inne foldery tego chomika:
Dżin
M-m
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin