DeNosky Kathie - Slub przy choince.pdf

(597 KB) Pobierz
DeNosky Kathie - Slub przy choince.rtf
Kathie DeNosky
Ś lub przy choince
179971944.002.png
Rozdział 1
– Szeryfie! Jest pan tu?
Pytanie, zadane damskim głosem, odbiło się głuchym
echem w wielkiej remizie straŜackiej, zajmującej budynek
wspólnie z biurem szeryfa w miasteczku Tranquillity.
Dylan Chandler poczuł, jak zaciska mu się Ŝołądek, a
włoski na karku stają dęba. Nienawidził, gdy kobieta
zwracała się do niego tonem, w którym wyczuwał
jednocześnie lęk i oburzenie. Odkąd pełnił słuŜbę jako
funkcjonariusz prawa, ten ton nieodmiennie zapowiadał
kłopoty.
Przytrzymał się krokwi i spojrzał w dół. Miał rację.
Nowa mieszkanka Tranquillity, Brenna Montgomery,
wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha, a na dodatek ten
duch przyprawił ją o wściekłość.
Dylan widział Brennę do tej pory tylko raz, i to z
daleka. Było to podczas zebrania rady miejskiej, gdy
prosiła o pozwolenie na otwarcie sklepu z rzemiosłem
artystycznym. Przy tamtej okazji nie zostali sobie
formalnie przedstawieni, więc właściwie nie wiedział,
czego się po niej spodziewać. Ale jeŜeli teraz miałby
potraktować złość malującą się na twarzy jako
wskazówkę co do jej charakteru, nie wyglądało na to, by
zawarcie znajomości sprawiło mu choćby najmniejszą
przyjemność.
MoŜe go nie zauwaŜy, jeśli będzie milczał. PrzecieŜ
179971944.003.png
wisi na linie pod samym sufitem. A jeśli go nie zauwaŜy,
pójdzie do jego gabinetu, dając mu czas na zejście na
podłogę i włoŜenie koszuli.
Niestety. Brenna zauwaŜyła koniec zwisającej liny i
spojrzała w górę. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko
się przedstawić.
– Jestem szeryf Chandler. Czym mogę słuŜyć?
Zsunął się po linie na podłogę, chwycił koszulę i
szybko się ubrał.
Ale Brenna milczała i tylko się w niego wpatrywała.
Pomyślał, Ŝe bierze go za wariata. Albo to, albo ma
rozpięty rozporek. Zerknął w dół. Wszystko byłoby w
porządku, gdyby nie pas bezpieczeństwa, który tak mu
obciskał talię i uda, Ŝe męska część jego anatomii
odznaczała się aŜ zbyt wyraźnie.
– Pani Montgomery, czym mogę słuŜyć? – powtórzył,
zdzierając z siebie pas.
Na jej policzkach pojawił się rumieniec.
– Dlaczego zwisał pan z sufitu? – spytała niepewnym
głosem.
Coś podobnego! Chce go przesłuchać!
– Musiałem przetestować nowe wyposaŜenie do
wspinaczki dla naszego zespołu ratowniczego – wyjaśnił,
z trudem powstrzymując uśmiech.
Skinęła głową i obrzuciła salę spojrzeniem. Chyba bała
się mu spojrzeć w oczy. Po chwili niezręcznego milczenia
Dylan lekko połoŜył dłoń na jej plecach i skierował ją do
swojego gabinetu. Ale gdy siadał przy biurku, musiał
179971944.004.png
zacisnąć pięść, by pozbyć się mrowienia, które poczuł w
całej ręce. Na pewno za mocno trzymał linę –
wytłumaczył sobie. Bo przecieŜ nie mogło go mrowić od
kontaktu z ciałem Brenny, i to przez bluzkę. To po prostu
śmieszne.
– No więc, w jakiej sprawie pani przyszła? – ponaglił
ją, wkładając swój kapelusz typu resistol.
Chwilę, gdy Brenna zbierała myśli, wykorzystał na to,
by dobrze jej się przyjrzeć. Nawet gdyby od tego zaleŜało
jego Ŝycie, nie potrafiłby wyjaśnić, czemu tak piękne
miedziane włosy zebrała na czubku głowy w byle jaki
kok. Wyglądało to jak bejsbolowa piłka wepchnięta w
ptasie gniazdo.
– Chciałam złoŜyć skargę na pewnego starszego
męŜczyznę... – zaczęła i gwałtownie zamilkła. – Szeryfie,
słucha mnie pan?
– No więc co z tym starszym męŜczyzną? – udało mu
się spytać.
– Jak powiedziałam, pewien starszy męŜczyzna napada
kobiety na Main Street.
– Tu? W Tranquillity? NiemoŜliwe!
Dylan patrzył, jak ona się czerwieni, tym razem z
oburzenia, Ŝe podaje jej słowa w wątpliwość, a na nosie
występuje kilka rozkosznych piegów. Ten widok, a takŜe
ogień w wielkich niebieskich oczach i perfekcyjnie
ukształtowane usta sprawiły, Ŝe zamarzyła mu się długa
zimowa noc i bardzo miękkie łóŜko.
Potrząsnął głową, by odegnać te głupie myśli. Brenna
179971944.005.png
jeszcze coś powiedziała, ale sens jej słów mu umknął. Do
diabła! Musi przestać zwracać uwagę na wygląd tej
kobiety i skierować uwagę na słuŜbowe obowiązki.
– Co pani mówiła?
– Powiedziałam, Ŝe jakiś starszy facet objął mnie na
ulicy i pocałował – powtórzyła spokojnie, ale było widać,
Ŝe cierpliwość powoli jej się wyczerpuje.
Dylan westchnął. Co się stało z tą miłą kobietą, która
od pierwszej chwili oczarowała całą radę miejską?
Zarówno burmistrz, jak i członkowie rady od tygodnia
potrafili mówić tylko o tym, jaką słodką dziewczyną jest
ta mała Montgomery. Pokręcił głową. Nigdy nie
przestawało go zadziwiać, jak uprzejma moŜe być
kobieta, gdy wszystko idzie po jej myśli, a jaka kłótliwa
się staje, gdy coś jej się nie podoba.
Przeklął pod nosem. Nie przejąłby się jej tonem i
nieustępliwością, gdyby wyglądała inaczej. Ale wyglądała
tak, Ŝe na czole i nad górną wargą wystąpiły mu kropelki
potu. Była po prostu... rozkoszna!
Tylko... dlaczego jest tak dziwacznie ubrana? –
zastanawiał się, gdy przy poruszeniu zaszeleściła długą
spódniczką. Bluzkę miała zapiętą pod samą brodą, a
spódniczka sięgała aŜ do ziemi. Przywodziła na myśl
staroświecką nauczycielkę z westernów, które oglądał w
dzieciństwie.
– Tylko tyle? – spytał w końcu. – Chodzi o zwykły
pocałunek?
– Czy to nie dość? – Gdy się nie odezwał, spojrzała na
179971944.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin