Ferrarella Marie (Nicole Marie) - Strzeżcie sie oszustów.pdf

(295 KB) Pobierz
103404760 UNPDF
Marie Rydzynski
Strzeżcie się oszustów!
103404760.002.png
Rozdział 1
– Sądziłem, że jesteście po to, by doręczać przesyłki adresatom! –
elegancko ubrany jegomość ryczał tak głośno, aż metalowe szafy na akta
drżały pod ścianami. Pozbawiony zasłon i dywanu pokój Wydziału Ochrony
Klientów Poczty rezonował jak pudło fortepianu.
– Proszę posłuchać, panie Dennenberg. Jesteśmy agendą rządową i
wszystko jest tylko kwestią czasu. – Casey Bennett starała się ze wszystkich
sił, by jej głos nie zdradzał zdenerwowania. – Jeśli to pana pocieszy,
powiem, że nie tylko pan ma takie problemy.
– Nie pociesza mnie to ani trochę! – krzyczał Dennenberg. – Jak długo to
jeszcze potrwa? – Uderzył pięścią w biurko, aż leżące tam papiery rozsypały
się po podłodze.
Z mocno zaciśniętymi wargami Casey szybko pozbierała dokumenty i z
silnym postanowieniem ostatecznego zakończenia sprawy zwróciła się do
rozgniewanego mężczyzny.
– Zostałam wyznaczona do wyjaśnienia tej sprawy, panie Dennenberg –
zaczęła wolno i dobitnie. – W minionym miesiącu mieliśmy już kilka skarg
na jakość usług wysyłkowej firmy „Ashford & Ashford".
Doskonale rozumiemy pańskie zatroskanie – mówiła, licząc na to, że
zdoła go choć trochę uspokoić. – Spróbujmy zatem uporządkować fakty...
– Byle szybko. – Elliot Dennenberg umieścił swe opasłe, wielkie cielsko
na krzesełku po drugiej stronie biurka. Nadal jednak mówił tak głośno, że
bez wątpienia słychać go było w sąsiednich pokojach.
– Powiedział pan, że zamówił kilka fabrycznie nowych monet. Następnie
wysłał pan czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów – monotonnym głosem
Casey czytała leżący przed nią dokument – i otrzymał pan pocztą
zamówione monety...
– Które wcale nie pochodziły prosto z mennicy! Fałszywki! To były
zwykłe fałszywki – tryumfalnie dokończył za nią.
– Fałszywki to są...
– ... monety, które były w obiegu, ale przez bardzo krótki czas. Wiem o
tym – z radością tym razem ona mu przerwała.
– Ja także zbieram monety – dodała, uśmiechając się słodko. –
Oczywiście na znacznie mniejszą skalę – dodała, spojrzawszy na kwotę,
103404760.003.png
którą zapłacił Dennenberg. Zawsze sądziła, że ludzie trochę mniej
pochopnie wydają takie pieniądze.
– No cóż, dwadzieścia pięć tysięcy dolarów to niemała sumka.
– To prawda – przyznała Casey. – Czytam tu, że w ciągu czterech
tygodni mógł pan odesłać zamówione monety, jeśli nie był pan zadowolony.
– Byłem zajęty – warknął Dennenberg.
– Trzeba doglądać interesów.
– Ma pan rację. Niemniej jednak miał pan możliwość, z której pan nie
skorzystał i...
– No i dobrze, ale co ze zwykłą przyzwoitością?!
Ogarnęło ją nagle ogromne znużenie. W piątkowe popołudnie, w
dodatku cierpiąc na ból głowy, nie była w nastroju do słownych utarczek z
jegomościem, który nie pozwolił jej jeszcze dokończyć ani jednego zdania.
– Przyzwoitość to bardzo piękne słowo, panie Dennenberg, ale już za
króla Artura wszyscy wiedzieli, że nie ma ono zastosowania w życiu.
– Nie potrzebuję pani pouczeń. – Dennenberg zakręcił się nerwowo na
krześle.
– Czy jest tu jakiś mężczyzna?
Tego już było za wiele.
– Męska toaleta jest na końcu korytarza – warknęła.
Zreflektował się trochę. Casey znów zajrzała do dokumentów.
– Widzę, że próbował pan kontaktować się z Ashfordami.
– Proszę, oto kopie wszystkich moich pism. – Rzucił na biurko plik
papierów.
– A tyle tylko otrzymałem! – Z innej kieszeni wydobył pojedynczą
kartkę papieru.
– Odmowa!
– Proszę dalej – zachęcała.
– Napisałem do samego prezesa. Odpisał mi, że nie znalazł w
dokumentach ani śladu mojego zamówienia. Nic!
– Pan jest początkującym zbieraczem?
– spytała łagodnie. Dennenberg kręcił się na krześle zjeżony i wyraźnie
zirytowany.
– Tak – przyznał niechętnie. – Potrzebuję jakiejś odskoczni, zajęcia
całkiem różniącego się od moich codziennych obowiązków.
Wydało mi się, że najlepsza będzie właśnie numizmatyka. Trochę na ten
103404760.004.png
temat czytałem – dodał cicho.
– Chyba jednak zbyt mało – powiedziała Casey, bardziej do siebie niż do
niego.
– Skoro jest pan początkującym kolekcjonerem, czemu nie pokazał pan
monet jakiemuś specjaliście natychmiast po ich otrzymaniu?
– Już pani mówiłem: nie miałem czasu!
Poza tym ta firma cieszy się doskonałą opinią. To sprawdziłem. Później
poprosiłem o opinię wybitnych fachowców. Ich ocena była jednoznaczna.
Monety były w obiegu!
Co pani teraz proponuje?
Casey westchnęła ciężko. Wszyscy wyszli już dawno z biura. Zaczął się
weekend.
– Panie Dennenberg, zrobię wszystko, co tylko będę mogła, ale jak już
powiedziałam: to trochę potrwa. Przyjęłam pana skargę...
– Co mi z tego! Niech pani zrobi coś konkretnego – przerwał jej znowu.
– Urzędnicy! Wszyscy jesteście jednakowi. Umiecie tylko siedzieć na
tyłkach i przejadać nasze podatki, oto co potraficie!
– Nie zamierzam siedzieć... na tyłku, panie Dennenberg.
– Świetnie, a zatem do dzieła. Proszę spojrzeć. – Wydobył z zanadrza
gazetę i pukając palcem w niewielką notatkę, podsunął ją Casey. – On tu
jest. Przyjechał na aukcję numizmatów.
Casey przebiegła wzrokiem krótki tekst i zatrzymała spojrzenie na
zdjęciu, na którym widać było kilku zasuszonych, elegancko ubranych
staruszków i jednego, równie elegancko ubranego, bardzo przystojnego
młodzieńca. W niego właśnie pukał palcem Dennenberg, wołając:
– To on. Kanalia! Daję go pani na widelcu.
– Czy to jest... ? – spytała Casey, wpatrując się intensywnie w
niewyraźną fotografię.
– Nie umie pani czytać? To jest Simon Ashford.
– Prezes firmy? – Mężczyzna na zdjęciu nie wyglądał na oszusta.
– Szachraj. Widzi pani – mówił Dennenberg, mocno podekscytowany –
piszą nawet, gdzie on zamieszkał. Spotka się pani z nim? – spytał
niespodziewanie.
Casey oblizała wargi, niezwykle poruszona wyglądem mężczyzny z
fotografii. Spotkanie z podejrzanym przed ostatecznym zakończeniem
sprawy nie byłoby pewnie całkowicie zgodne z przyjętymi metodami
103404760.005.png
działania, ale może nie jest to zły sposób, by rozwiać wątpliwości. A poza
tym, skoro Ashford jest w mieście...
– Widzi pani, tu nie chodzi o pieniądze. Raczej o zasady.
– Szczęściarz z pana. Nie każdy może pozwolić sobie na takie poglądy.
– Wiedziałem, że powinienem był rozmawiać z mężczyzną – warknął
Dennenberg, wstając.
– Jak już powiedziałam, to ja zostałam wyznaczona do wyjaśnienia tej
sprawy i zrobię to po swojemu.
– Oto moja wizytówka. Czekam na wiadomości – powiedział
Dennenberg. – A ten drań zatrzymał się w Hiltonie.
I tak oto stało się, że dwie godziny później, zamiast oglądać film w
telewizji, Casey znalazła się w hotelu Hilton. Choć zwykle czuła coś w
rodzaju współczucia dla ludzi, którzy przychodzili do niej ze swymi
kłopotami, to w przypadku Dennenberga było inaczej. Ale przecież nikt nie
ma prawa okradać drugiego człowieka. Choćby najokropniejszego. Nikt,
nawet ktoś tak przystojny jak Ashford, myślała w zadumie, wpatrując się w
gazetową fotografię.
– Czym mogę pani służyć? – usłyszała głos recepcjonisty.
– Poproszę o numer pokoju pana Simona Ashforda – starała się
powiedzieć to jak najnaturalniej.
– Ach tak, oczywiście – mruknął, sunąc palcem po książce
meldunkowej.
Dlaczego „oczywiście", pomyślała z niepokojem.
– Pokój 1040 – recepcjonista uśmiechnął się sympatycznie.
Casey skinęła głową i kierując się napisami na ścianie, ruszyła ku
windom.
Wciąż miała wątpliwości, czy postępuje właściwie, czy takie metody
śledztwa są zgodne z przepisami. Ale nie co dzień nadarza się przecież
okazja poznania kogoś tak fascynującego jak Simon Ashford.
Wjechała na dziesiąte piętro. W labiryncie korytarzy odnalazła pokój
numer 1040. Nim jednak zastukała do drzwi, wyjęła lusterko i przejrzała się
w nim pośpiesznie. Nigdy tego nie robiła. Obdarzona przez naturę
nienaganną figurą i wspaniałą cerą, której niepotrzebne były jakiekolwiek
kosmetyki, szła przez życie z mocnym przekonaniem, że zawsze wygląda
wspaniale. Dysponując niepospolitym umysłem, wykształcona w
103404760.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin