Bajka pisana nocą (rozdziały 1-7) - Akorde.doc

(366 KB) Pobierz
Dawno, dawno temu

Dawno, dawno temu

Z popielnika na chłopczyka
Iskiereczka mruga.
Chodź, chodź, bajkę ci opowiem,
Bajka będzie długa.

- Nie, Harry! Nie! - ale było już za późno. Bez względu na to, jak głośno Hermiona by krzyczała, nie wygrałaby ze wściekłą furią, pulsującą w żyłach Gryfona. Właściwie, to on sam byłby pewnie zaskoczony własną reakcją, gdyby zechciał ją zanalizować. Faktem było jednak to, że nie zechciał.
Rzucił się na Ślizgona tak szybko, że ten nie zdążył ani wyciągnąć różdżki, ani zrobić jakiekolwiek uniku czy obronnego ruchu. Z głuchym łoskotem uderzył o podłogę, dodatkowo przygnieciony ciężkim ciałem Pottera. Jego głowa niebezpiecznie obiła się o marmurową posadzę i przez chwilę przed oczami nie widział nic, poza czarno-czerwonymi plamami. Wzrok wyostrzył mu się w samą porę, żeby mógł dostrzec, jak ręka Pottera unosi się w górę, zaciska w pięść i ląduje prosto na jego szczęce. Twarz przeszył ostry ból, a w ustach poczuł smak krwi. Przymknął oczy, walcząc z reakcjami własnego ciała. Nawet nie zdążył ich otworzyć, kiedy następny cios nieomal złamał mu nos, a kolejny zrobił to już z całą skutecznością. Nie mając innego wyjścia, uderzył na ślepo, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu tryumfu, kiedy poczuł pod pięścią miękkie ciało, a do uszu doleciał go głośny jęk bólu. Próbował wyswobodzić się z mocnego uścisku Gryfona, ale ten był zbyt silny, więc w akcie desperacji, wplótł palce w jego ciemne włosy i mocno pociągnął do tyłu. W końcu jakimś cudem obaj stanęli na nogach, patrząc na siebie, jak wściekłe wilki gotowe w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł. Harry zrobił krok do przodu, ale w tym samym momencie poczuł, jak dłoń Hermiony przytrzymuje jego nadgarstek, nie pozwalając wykonać następnego ruchu.
- Puść mnie! Ten drań odwoła wszystko, co powiedział. Będzie przepraszał na kolanach! - próbował się buntować, choć wiedział już, że przyjaciółka nie da za wygraną.
- To naprawdę nie ma sensu. To tylko słowa, Harry. Z ust kogoś takiego jak on, nie mają żadnego znaczenia. Wpadniesz tylko w kłopoty.
- Ale... przecież on... - Brunet bezradnie spojrzał na dziewczynę, ale w końcu głęboko odetchnął, uspokajając nerwy i oddech. - Masz rację, to nie ma sensu. A ty, Malfoy... - odwrócił się w stronę, gdzie przed chwilą stał Ślizgon i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak okropny błąd popełnił, ignorując przeciwnika. Zdążył tylko zauważyć promienie słońca, odbijające się w jasnych włosach chłopaka, a potem poczuł bolesne szarpnięcie. Wiedział, że zaraz spotka go przykra konfrontacja ze ścianą, znajdującą się tuż za ich plecami.
Jednak to, na czym wylądował, na pewno nie było twardą, zimną cegłą.
W klatce piersiowej coś boleśnie zakuło, kiedy nabrał głębszego oddechu, ale poza tym wszystko wydawało się na swoim miejscu. Przez chwilę myślał, że to na czym leży, to Malfoy... tylko że Malfoy raczej nie szeleści głośno, ani nie pachnie... sianem?
Błyskawicznie otworzył oczy, by po chwili zamknąć je w przerażeniu. Przetarł je palcem tak, jak robi to osoba, która została dopiero wybudzona ze snu i do końca nie jest pewna, czy rzeczywistość wokół niej to jeszcze świat nocnych mar, czy już jawa.
Dla Harry'ego to zdecydowanie nie była rzeczywistość. Problem w tym, że nie przypominał sobie, aby jakikolwiek sen - oczywiście wyłączając z tego przeklęte wizje - bolał tak bardzo... fizycznie.
Coś głośno stęknęło obok, a potem jakiś cień pochylił się nad nim i ktoś szturchnął go palcem w bok.
- Potter, wstawaj!
Jeśli to jednak był sen, to właśnie przybierał oblicze najgorszego koszmaru. Ponownie otworzył oczy, tym razem bardziej przygotowany na to, co zobaczy. No, może niezupełnie. Przed Harrym pojawiła się wciąż zakrwawiona twarz z wielkimi, srebrnymi oczami i wykrzywionymi w grymasie wściekłości i strachu ustami.
- Wstawaj, powiedziałem! - niemal wrzasnął mu do ucha blondyn i Gryfon musiał przyznać, że jest to bardzo sugestywne. Jeszcze raz zlustrował sytuację i uznał, że nie warto wszczynać buntu. Posłusznie usiadł i walcząc desperacko z zawrotami głowy, rozejrzał się uważnie wkoło. Nie mógł powiedzieć, że spodobało mu się to, co zobaczył. Niebo nad nimi było bardzo błękitne, gdzieniegdzie poprzetykane białymi baranami chmur. Szczyty na horyzoncie wydawały się bardzo odległe i groźne, niepewnie chwiejące się w popołudniowym upale. Nieco dalej mógł dostrzec wysokie drzewa lasu, kilka pagórków i wąską, wijąca się między nimi ścieżkę. A on sam z Malfoy'em siedział właśnie na wielkim stogu siana, postawionym w szczerym polu.
Odwrócił się w stronę Ślizgona z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
- Coś ty do cholery zrobił?! To jakaś sztuczka, tak? Przywlokłeś mnie gdzieś, gdzie możesz używać do woli swoich czarnomagicznych zaklęć i nikt nigdy nie udowodni ci winy!
- Przestań być takim paranoikiem, Potter! Nie mam zamiaru marnować moich zdolności na kogoś takiego, jak ty! A teraz wstawaj.
- Po co?
- Bo jesteśmy wystawieni jak króliki na odstrzał. Nie wiem, gdzie jesteśmy i tym bardziej nie wiem, jak się tu znaleźliśmy, ale to nie zmienia faktu, że siedzenie na widoku, nie jest zbyt bezpiecznym rozwiązaniem.
Harry z bólem serca musiał przyznać mu rację. Nieco niezdarnie zdrapał się z ustawionych na kształt piramidy snopków siana i niepewnie stanął na zaoranym polu.
- Co to za... miejsce?
- Potter, mówiłem ci, że wbrew wszelkim plotkom, nie jestem świątynią niezgłębionej wiedzy. Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to mocne uderzenie i ściana, która przybliżyła się do mnie w zastraszająco szybkim tempie.
- Sam jesteś sobie winien! Gdybyś wykazał choć trochę godności, nie atakowałbyś mnie, kiedy jestem do ciebie odwrócony plecami!
- Po pierwsze - nie byłeś odwrócony plecami, tylko bokiem. Po drugie - nigdy nie odwracaj się plecami do przeciwnika. Po trzecie - to ty się na mnie pierwszy rzuciłeś i też mnie raczej wcześniej nie ostrzegałeś!
Harry posłał mu wściekłe spojrzenie, ale więcej się nie odezwał. Co nie znaczyło, że przyznał Malfoy'owi rację. Po prostu stwierdził, że kłótnia z tym głupim, rozwydrzonym dzieciakiem do niczego ich nie zaprowadzi, zwłaszcza w sytuacji, w jakiej się znaleźli.
- Więc... nie pamiętasz niczego więcej? Jakiś błysków światła, przesuwających się cegieł, nieprzyjemnych dźwięków?
- Jak na przykład twój głos? - Uśmiechnął się drwiąco, ale po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz powagi. - Nie, nic takiego nie pamiętam. Tam nie było nic, poza ścianą i tym wielkim gobelinem, który... - przerwał, jakby nie mógł uwierzyć we własne słowa. Spojrzał w prawo, potem w lewo, podniósł głowę do góry, usilnie czegoś tam wypatrując.
- Cholera! Czasami... nienawidzę Hogwartu. Dumbledre'a z całą jego wszechogarniającą dobrocią, ciebie z pieprzonym, gryfońskim heroizmem i obrazów, przez które przechodzisz i znajdujesz się w jednym z ostatnich miejsc, w jakich chciałbyś być, w towarzystwie zdecydowanie ostatniej osoby, jaką chciałbyś widzieć!
Potter dopiero po chwili odkrył, że wypowiedź blondyna nie służyła uwłaczaniu jego czci.
- Chcesz powiedzieć, że jesteśmy w...
- W cholernym, średniowiecznym gobelinie. I tak - nie wiemy, jak się stąd wydostać. Chyba, że sławny Harry Potter, wybawiciel świata, ma jakiś genialny pomysł?
- Zamknij się, Malfoy!
- Tak, jak myślałem. Wiele plotek, ale jak przyjdzie do działania, to wycofujesz się w cień. Czy Czarnemu Panu też każesz się zamknąć, kiedy staniesz z nim oko w oko?
- Czarny Pan? Odkąd to jest dla ciebie panem, co? Wielki Malfoy, któremu każdy liże buty, nazywa jakąś marną imitację człowieka panem? Może to o twoich możliwościach krążą plotki? Może tak naprawdę trzęsiesz przed nim portkami, jak szczur przed kotem?!
- Zamknij się, Potter! Nie waż się mówić o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia.
- O, to teraz ja mam się zamknąć? Dementorom też tak powiesz, kiedy w końcu staniesz przed sądem i zostaniesz skazany tak, jak twój ojciec? Jako śmiercioże... - nie zdążył dokończyć. Siarczysty policzek został mu wymierzony mocno i celnie, nie pozostawiając wątpliwości, że Harry przegiął. Powiedział coś, czego nigdy nie powinien był mówić. I choć nie do końca zdawał sobie sprawę co to takiego było, poczuł nagle, że ma wyrzuty sumienia. Malfoy mu nie przywalił sierpowym, nie odwarknął, nie zignorował - po prostu wymierzył policzek. Przyjrzał się uważnie stojącemu przed nim Ślizgonowi i poczucie winy przybrało na sile.
- Więc... więc co robimy? - zapytał w końcu cicho, próbując przerwać gęstniejącą wokół nich atmosferę.
- To, co zrobiłby każdy normalny czarodziej na naszym miejscu. Spróbujemy dowiedzieć się, gdzie jesteśmy, a potem wybadać, jak dokładnie się tu znaleźliśmy. Może wtedy wymyślimy jakiś sposób, żeby wrócić. I Potter, mam do ciebie małą prośbę. Nie odzywaj się do mnie. Ani słowem, jasne?
Harry zmarszczył brwi, ale wciąż dręczące go sumienie nie pozwoliło posłać w stronę Malfoya ciętej riposty. Więc po prostu siedział cicho.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Idziemy na wschód.
- Dlaczego akurat na wschód?
- Bezpieczniej. W Średniowieczu wierzono, że zachód jest symbolem szatana i potępienia. Wschód to znak Zmartwychwstania i Ziemi Świętej.
Harry stał przez chwilę z otwartymi ustami, wyglądając jak ryba wyciągnięta na ląd, ostatkami sił łapiąca powietrze w rozwarty pyszczek.
- Skąd... skąd ty wiesz takie rzeczy? - zapytał, zapominając o tym, że miał siedzieć cicho.
- Niektórzy chodzą do Hogwartu po to, Potter, żeby się uczyć, a nie marnotrawić czas i pokazywać, jakim się jest odważnym bohaterem. Przy okazji łamiąc wszelkie możliwe przepisy.
- Chcesz powiedzieć, że Ślizgoni grzecznie siedzą w tych waszych zatęchłych lochach i piszą eseje z Historii Magii? - zakpił brunet.
- Niezupełnie. My nie jesteśmy po prostu na tyle głupi i nieuważni, żeby dać się złapać. A jak to mówią - to, czego nie widać, nie istnieje. I jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to owszem - Ślizgoni lubię zgłębiać wiedzę.
- O tak, zwłaszcza tą zakazaną. A potem...
- Nie przeginaj, Potter!
- Nie rozkazuj mi, Malfoy!
Patrzyli na siebie w napięciu, ale żaden z nich nie powiedział już ani słowa. W końcu Draco odwrócił się w stronę majaczącego na wschodzie lasu i ruszył naprzód, przedzierając się przez grudy ziemi. Harry niechętnie ruszył za nim.

Z zewnątrz las nie wyglądał źle, jednak kiedy przemierzyło się kilkanaście kroków, wchodząc między wysokie drzewa, sytuacja zmieniała się diametralnie. Buki i dęby zachłannie wyciągały grube konary, jakby próbowały zatrzymać wędrowców; słońce zostawało daleko, na otwartej przestrzeni, pozostawiając pole do popisu dla mroków i cieni; pełne zgnilizny i wilgoci runo nieprzyjemnie szeleściło. Ptaki zamilkły po kilkunastu kolejnych metrach i ten drażniący szelest był niemal jedynym dźwiękiem, jaki mogli słyszeć. Oczywiście oprócz wzajemnych oddechów i liści, poruszanych lekkim, prawie niewyczuwalnym wiatrem.
Coś większego przemknęło za ich plecami, ale kiedy się odwrócili, mogli dostrzec jedynie wijącą się, niewyraźną ścieżkę, po której szli. Harry odruchowo zmniejszył dystans między sobą a Malfoy'em, wciąż jednak zachowując bezpieczną, według niego, odległość. Przez całą drogę nie zamienili ze sobą ani słowa i powoli cała ta sytuacja zaczęła go denerwować, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się znaleźli.
- Więc... - zaczął niepewnie. - Znasz się na Historii Magii?
Malfoy obejrzał się na niego zdziwiony jego neutralnym głosem, ale w duchu musiał przyznać, że przerwana przez Gryfona cisza jest mu całkiem na rękę. Nawet jeśli nie wykazał się przy tym elokwencją.
- Nie na całej. Tylko wybranych okresach.
- Nie przypuszczałem, że Binns potrafi kogokolwiek zainteresować swoimi wykładami.
- Bo nie potrafi. Ale to nie znaczy, że przedmiot, którego naucza, jest aż taki nudny.
- Doprawdy? - zapytał Harry, nie potrafiąc powstrzymać kpiącego tonu.
- Potter, naprawdę jesteś aż tak kompletnym ignorantem, że uczysz się jedynie tego, co przychodzi ci bez specjalnych trudności?
- Uczę się tego, co mnie interesuje - odwarknął Gryfon, posyłając Malfoy'owi sztyletujące spojrzenie.
- Czyli na jedno wychodzi. Dla twojej wiadomości - historia nie jest łatwą dziedziną. O wiele trudniejszą, niż przedstawia to w swych monologach Binns. Ale kiedy dociera się do źródła magii, do wszystkich wydarzeń, które kształtowały ją przez wieki, o wiele łatwiej zrozumieć jej działanie w obecnej formie. A poza tym...
- Poza tym? - głos Pottera był wyraźnie zaciekawiony, co Ślizgon odebrał jako osobisty sukces.
- Poza tym w przeszłości, konkretnie w średniowieczu, istniały czary, o których nawet Voldemortowi nie marzyło się w jego najgorszych wizjach. Nie na darmo nazywane są wiekami ciemnymi - ludzie w tych czasach byli pełni mroku i okrucieństwa. Nie tylko czarodzieje, ale i zwy... - przerwał, kiedy ręka Gryfona zacisnęła się na jego ramieniu i brutalnie pociągnęła, odwracając go w stronę bruneta.
- Nazwałeś Sam-Wiesz-Kogo Voldemortem?! - powiedział, intensywnie wpatrując się w Malfoya. Ślizgon na chwilę zamarł, jakby nie do końca rozumiejąc, o co chodzi.
- Nazwałeś Voldemorta po imieniu - powtórzył Harry, wciąż ściskając jego ramię.
- Ty to robisz ciągle, więc dlaczego myślisz, że inni nie mogą? Nie... nie wiedziałem, że to zabronione - o dziwo, głos Malfoya wcale nie brzmiał pewnie i buntowniczo. Był raczej zdezorientowany i... zdecydowanie kryło się za nim coś więcej.
- Ale... wam nie wolno!
- Wam to znaczy komu, Potter?
- No... śmierciożercom.
- Nie jestem śmierciożercą - odpowiedział dziwnie spokojnie.
- Ale będziesz.
- Skąd ta pewność? Tak dobrze mnie znasz?
Cisza, jaka zapadła, była jeszcze bardziej dobitna niż ta, którą prezentował sobą las. W końcu przerwał ją Draco.
- Już ci mówiłem, Potter - nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz żadnego pojęcia. Wracając do kwestii, o których wcześniej rozmawialiśmy - musimy coś ustalić. Gobelin, do którego... wpadliśmy, pochodzi z XV wieku, co stawia nas w bardzo niekorzystnej sytuacji, jeśli naprawdę obrazował ówczesną rzeczywistość - spojrzał wymownie na Harry'ego, jakby miał nadzieję, że chłopak sam wpadnie na proste i oczywiste fakty.
- Czyli, że... co? - zapytał ostrożnie Gryfon, czując się bardzo niepewnie pod tym natarczywym wzrokiem. Ślizgon miał ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Albo jeszcze lepiej - uderzyć porządnie tego idiotę, stojącego przed nim.
- Potter, błagam, zastanów się! Myślenie nie jest aż tak skomplikowane, nawet ty możesz sobie na nie pozwolić. Jesteśmy w XV-wiecznej Anglii, a do tego jesteśmy dwoma czarodziejami z przyszłości! Czy możesz to połączyć w całość? To naprawdę proste równanie!
- Chcesz powiedzieć... chodzi ci o... polowania na czarownice?
- Brawo. Byłbym z ciebie dumny, ale na szczęście za bardzo cię nienawidzę.
- I vice versa, Malfoy.
- Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A teraz, skoro już doszliśmy do tych powalających faktów pamiętaj, że możesz używać różdżki tylko w wyjątkowych sytuacjach, jak zagrożenie dla życia albo dla mojej urody.
Harry nie zdążył odpowiedzieć, bo niebo przecięła jasna błyskawica, a prze las przeszedł potężny grzmot. Obaj odruchowo spojrzeli w górę, z niedowierzaniem przyglądając się ciemnym, groźnym chmurom. Korony drzew przysłaniały dotąd niebo, sprawiając, że nawet nie zwrócili uwagi, kiedy z północy nadciągnęła potężna burza.
- To jest zagrożenie dla życia, czy dla twojej urody? - zapytał Harry, ale w jego głosie wcale nie było tyle ironii, ile by sobie życzył.
- Obawiam się, że dla mojej urody, więc musimy szybko znaleźć jakieś schronienie. Chodź.
Chciał ruszyć naprzód, ale w ostatniej chwili spostrzegł, że ręka Gryfona wciąż kurczowo ściska jego ramię.
- Mógłbyś mnie puścić? Będę miał siniaki.
Harry spojrzał ze zdziwieniem na Malfoya, potem na swoją dłoń, potem znów na Malfoya i dopiero wtedy dotarło do niego, co robi. Niemal z obrzydzeniem, malującym się na twarzy, puścił Ślizgona i wymijając go, zaczął iść przed siebie.
 

 

Jaskinia była dosyć duża i na pewno było w niej cieplej niż na zewnątrz. Burza rozpętała się już na całego i nawet gęste korony drzew nie dawały całkowitej ochrony przed wielkimi, zimnymi kroplami deszczu, nie mówiąc już o porywistym, nieposkromionym wietrze. Harry i Draco zdążyli przemoknąć do suchej nitki. Woda skapywała im z włosów, tym razem jednakowo potarganych, a ubranie nieprzyjemnie przyklejało się do ciała.
- I co teraz? – zapytał Gryfon, przyświecając sobie różdżką i rozglądając się ciekawie dookoła.
- Wyglądam na twoją matkę, żebym mówił ci, co masz robić? Rób, co chcesz.
- Chcę cię przycisnąć do ziemi i rozkwasić ci nos. Co ty na to?
- No wiesz, Potter. Nie spodziewałem się po tobie takich perwersyjnych myśli. Gdybyśmy byli w innych okolicznościach...
- To już bym to dawno zrobił i miałbym z tego czystą satysfakcję.
- Obcowanie ze mną to zawsze czysta satysfakcja.
- Moja pięść na twoim nosie mogłaby powiedzieć to samo – odwarknął Harry, coraz bardziej poirytowany kierunkiem, w który zmierzała ta rozmowa.
- Obawiam się, że na taką bliskość jest jeszcze za wcześnie. No wiesz, jeśli się bliżej poznamy, dowiemy czegoś o sobie. Wbrew pozorom nie jestem taki łatwy.
Malfoy wydawał się bardzo dobrze bawić całą sytuacją. Słyszał, że brunet siłą niemal powstrzymuje się przed wprowadzeniem w czyn swoich słów. I tym bardziej mu się to podobało. W końcu Malfoy’owie zawsze uwielbiali prowokować innych i nie ponosić za to żadnych konsekwencji.
- Nie myśl sobie, że... – głośny chrobot przerwał Harry’emu w pół zdania. Draco posłał w jego kierunku pytające spojrzenie, jednocześnie zdając sobie sprawę, że ten wygląda osobliwie, stojąc jak wmurowany i wpatrując się w coś pod swoimi stopami.
- Ma... Malfoy... to chyba... to chyba kości. Ludzkie kości – wyszeptał, nie mogąc oderwać wzroku od białego szkieletu, połyskującego w niewyraźnym świetle czaru.
- Nie panikuj. Nawet jeśli, może to być po prostu włóczęga, który... – urwał kiedy jasna poświata jego własnej różdżki omiotła wnętrze groty. – Chyba jednak nie – wskazał głową na olbrzymi kształt następnego szkieletu - szkieletu smoka.
- Malfoy, idziemy stąd – wyjąkał Harry, robiąc krok w tył i miażdżąc następnych kilka żeber człowieka, które chrupnęły złowieszczo, jednocześnie przyprawiając bruneta o ciarki.
- Niby dlaczego?
- Chyba nie myślisz, że spędzimy noc w miejscu, które jest...
- Które było, Potter. To zwierzę nie żyje już od bardzo, bardzo dawna. A tutaj jest sucho i bezpiecznie. Nie mam zamiaru się stad ruszać nawet na krok. Jeśli chcesz, możesz spać na zewnątrz.
- Ale co jeśli gdzieś tutaj kryją się następne?
- Jedynym żywym smokiem, którego tu znajdziesz, jestem ja. Co prawda w normalnych okolicznościach mógłbym być dla ciebie niebezpieczny, ale teraz – sam rozumiesz. Przestań w końcu tyle gadać i zdejmij płaszcz. Wysuszę go, a ty pójdziesz w tym czasie po drewno.
- Ale przecież pada!
- I właśnie dlatego zrobisz to ty, a nie ja.
Harry nie miał już ani siły, ani ochoty użerać się z tą głupią, nadętą fretką. Zrzucił z ramion pelerynę, nawet nie trudząc się podawaniem jej Ślizgonowi do ręki. Zamaszystym krokiem wyszedł z jaskini i walcząc ze zniechęceniem i zimnem, zaczął zbierać porozrzucane gałęzie. Zgromadzenie całego naręcza zabrało mu ponad piętnaście minut, więc kiedy znowu wrócił do groty, wyglądał jak uosobienie wszystkich nieszczęść nawiedzających świat.
Draco obojętnie rzucił na niego okiem i jednym, szybkim zaklęciem wysuszył cały chrust.
Ale dopiero kiedy zapłonęło ognisko, Potter zdał sobie sprawę, że wystrój wnętrza nieco się zmienił.
Z olbrzymich kości smoka Ślizgon ułożył na ziemi krąg, w którego środku teraz wesoło płonęło drewno. Żebra zwierzęcia posłużyły mu do stworzenia czegoś na kształt płotu, który sprawnie mocował przy wejściu do jamy.
Brunet patrzył na to ze zdziwieniem, za wszelką cenę próbując ukryć podziw, który ewidentnie malował się na jego twarzy. Nie miał zamiaru pytać, skąd Malfoy zna takie przydatne sztuczki. W ogóle stwierdził, że chwilowo nic go nie zdziwi, a poza tym, jest zbyt zmęczony i zmarznięty, żeby zastanawiać się nad czymkolwiek.
Że coś jest nie tak zorientował się dopiero wtedy, kiedy różdżka blondyna tkwiła już mocno wciśnięta między jego łopatki.
- Nie ruszaj się, Potter.
- Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery! Najpierw kazałeś mi moknąć, a teraz próbujesz... – nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia, kiedy przyjemne ciepło rozlało się nagle po jego ciele, biorąc swoje źródło gdzieś z okolic kręgosłupa. Powoli zdrętwiałe palce odzyskiwały sprawność, a ubranie wysychało, pokrzepiająco ogrzewając ciało. Pozlepiane wodą włosy zamieniły się w miękkie kosmyki, choć wciąż zawadiacko sterczały we wszystkie strony. W końcu nawet krople z okularów zniknęły, a Malfoy cofnął się kilka kroków. Harry odwrócił się w ślad za nim, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Cóż... ja... dziękuję... chyba?
- Chyba? Nie jesteś nawet pewien, czy mi dziękujesz? Widocznie zbyt rzadko używasz tego słowa. A teraz przestań gadać i kładź się. Jutro wstajemy ze wschodem słońca. Chcę jak najszybciej dojść do jakiegoś ośrodka cywilizacji i wydostać się stąd.
- Czyli po raz pierwszy w życiu mamy ten sam cel.
- Na to wygląda.

Harry’ego obudził krzyk. Przez chwilę leżał zdezorientowany, nie otwierając oczu i nie bardzo potrafiąc odnaleźć się w sytuacji. Dopiero twardy kamień pod plecami i przejmujące zimno, wywołujące dreszcze przywróciło mu wspomnienia o wydarzeniach poprzedniego dnia. Co oczywiście wciąż nie wyjaśniało krzyku. Był raczej przyzwyczajony do tego, że to on budził całe dormitorium, walcząc ze swoimi koszmarami.
Wyszarpnął różdżkę z kieszeni i rozpraszając ciemności bladym zaklęciem, rozejrzał się niepewnie.
Malfoy leżał po przeciwnej stronie ogniska. Jasne włosy opadały mu na spocone czoło, a dłonie kurczowo zaciskały się w pięści. Jednak nie to najbardziej zwróciło uwagę Harry’ego.
Bo z zamkniętych oczu Ślizgona bardzo powoli, ale i nieubłaganie skapywały łzy, nadając jego twarzy wyrazu... smutku?
Brunet nigdy nie zastanawiał się, jak on sam wygląda, budząc się w nocy z potwornych koszmarów. Jeśli jednak wyglądał tak, jak Malfoy w tym momencie, to przestawał się dziwić zatroskanej minie Rona.
Podczołgał się niepewnie do chłopaka, klękając tuż obok jego nóg.
- Malfoy... hej, Malfoy! – potrząsnął nim, próbując go obudzić, ale nie na wiele się to zdało. - Wstawaj, słyszysz? To tylko sen, musisz się obudzić! No wstawaj, do jasnej cholery! – wrzasnął, pochylając się nad uchem blondyna i szarpiąc jego szatę! W następnej chwili poczuł, jak silnie ramiona obejmują go w pasie, a gorący oddech owiewa policzek.
- Ma... Malfoy? – wydukał zaskoczony, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić i jak się zachować. – Hej, Malfoy, to był tylko sen, uspokój się.
Mocny uścisk zelżał dopiero po chwili, ale obejmujące go ręce wciąż nie zniknęły i Harry przez chwilę poczuł, jakby to on sam śnił, a wszystko, co się wokół niego dzieje, to był jedynie świat zmęczonej podświadomości. Niepewnie spojrzał w dół, próbując dostrzec w niepewnym świetle twarz Ślizgona. Chłopak wyglądał teraz całkiem spokojnie. Zamknięte oczy, równy oddech, zaróżowione policzki – jednym słowem smacznie spał.
- Chyba sobie ze mnie kpisz? Ty masz koszmary, ale to ja nie mogę spać, tak? – wyszeptał cicho, jednak sam zdziwił się, że w jego głosie słychać nutę rozbawienia. Spróbował delikatnie wyswobodzić się z objęć blondyna, ale kiedy tylko ruszył się gwałtowniej, długie palce, uczepione jego szaty, zacisnęły się kurczowo, łaskocząc go w żebra.
- Nie będę robił za twoją osobistą poduszkę – powiedział nieco głośniej. Jeszcze raz spróbował się wyślizgnąć, ale po chwili z westchnieniem niezadowolenia osunął się na ścianę tuż przy Malfoyu. Oparł się o nią plecami – oczywiście wciąż z uczepionym go jak rzep psiego ogona, Ślizgonem – i ze zdumieniem odkrył, że takie położenie nie jest wcale złe. Skała w tym miejscu była gładka i jakby mniej zimna – prawdopodobnie smok spał z łbem zwróconym w tę stronę, owiewając ją swoim oddechem. A ciało Dracona było ciepłe, nawet bardzo. Po kilku głębszych westchnieniach, jego głowa opadła na kolana Gryfona, a ręce, wciąż nie wypuszczające Harry’ego, rozluźniły się i teraz spokojnie obejmowały w pasie zupełnie tak, jakby obejmował ulubionego pluszaka.
- Zapłacisz mi za to, Malfoy. Będziesz moim dłużnikiem do końca życia – wyszeptał na dobranoc i zarzucił na nich obu czarną pelerynę, na której wcześniej spał Ślizgon.

Następnego dnia nie wstali o świcie. Nie wstali nawet rano, ani w południe. Obudzili się, kiedy słońce było już po zachodniej stronie nieba, a po deszczu pozostała tylko wszechogarniająca duchota i mokre, bagniste runo leśne.
Harry otworzył oczy, krzywiąc się przy okazji z bólu. Spanie w pozycji siedzącej nie było najwygodniejszym sposobem spędzania nocy i teraz kręgosłup brutalnie protestował przy każdym, najmniejszym ruchu. Sięgnął dłonią do tyłu, próbując rozmasować bolącą szyję, ale w tym samym momencie coś przyciągnęło jego uwagę. Wielkie, iskrzące się wściekłością spojrzenie, utkwione w jego własnych, zielonych oczach.
- No co? – zapytał, jakby Malfoy śpiący na jego kolanach był czymś całkiem naturalnym.
- Co to, do cholery, znaczy? – niemal wykrzyknął Ślizgon, próbując jak najszybciej wstać. Zatrzymała go ręka Pottera, stanowczo przytrzymująca jego ramię.
- Posłuchaj mnie, Malfoy! Wyrywanie jednego z moich największych wrogów z jego sennych koszmarów nie stanowi dla mnie żadnej rozrywki. Tym bardziej nie jest to zbyt przyjemnym sposobem na budzenie się w środku nocy. Ale w przeciwieństwie co do niektórych, jak mam odrobinę serca i... i wiem, co to znaczy mieć koszmary. Więc zamiast krzyków i obrażania się, wystarczyłoby zwykłe dziękuję.
- Koszmaru? O czym ty mówisz, nie śnił mi się żaden koszmar!
- Sugerujesz, że powodem tego rozdzierającego wrzasku było... coś innego? – zapytał Harry, pozwalając sugestii wypłynąć na wierzch i jednocześnie wykorzystując broń, której blondyn użył na nim dzień wcześniej. W końcu puścił chłopaka i sam wstał, wciąż rozmasowując obolały kark.
- Powiem ci tyle, Malfoy. To, że pozwoliłem ci spać na swoich kolanach, nie ma nic wspólnego z altruizmem. Chciałem zasnąć, a twoje krzyki mi na to nie pozwalały, więc musiałem cię uciszyć. Poza tym było mi zimno, a ty... ty byłeś ciepły więc... no, więc widzisz. To nie był żaden przypływ pozytywnych uczuć – sam zdziwił się, ile pewności było w tych słowach. Problem w tym, że coś w środku mówiło mu, że nie do końca są zgodne z prawdą. On naprawdę wiedział, co to znaczy mieć koszmary.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytał Harry, patrząc tęsknym wzrokiem na oddalającą się czarną dziurę jaskini.
- Nie mam zamiaru marnować całego dnia na siedzenie w miejscu. Do zachodu słońca jeszcze dużo czasu. Może uda nam się dotrzeć do jakiegoś traktu.
- A jeśli nie?
- Jeśli nie, to będziesz zmuszony po raz kolejny oddać do mojej dyspozycji swoje kolana.
- Z tego co pamiętam, to nie tylko moje kolana posłużyły w nocy do twojej dyspozycji.
- Skoro tak bardzo ci na tym zależy, to możesz cały oddać się do mojej dyspozycji – Malfoy odwrócił się w jego stronę z drwiącym uśmieszkiem, czekając na słowa Gryfona. Ale kiedy one w końcu padły, zaskoczyły go tak, że stanął w miejscu, a Potterowi nie udało się wyhamować i wpadł prosto na jego plecy.
- Co ty powiedziałeś?
- Zapytałem, czy ty mnie podrywasz? – powtórzył brunet, poprawiając okulary, które przy zderzeniu zjechały mu na czubek nosa.
Ślizgon nie do końca wiedział, co ma teraz zrobić. Przywalić mu, usiąść na ziemi i śmiać się do upadłego, uderzyć głową w najbliższe drzewo? Ostateczne rozwiązanie przyszło samo i było zdecydowanie diabelskim planem.
- A co, jeśli tak?
- To znaczy, że jesteś... no... jesteś – wiesz...
- Gejem? Cóż, wolę określenie homoseksualista. Wydaje się bardziej wyrafinowane.
W następnym momencie odwrócił się błyskawicznie w stronę Harry’ego i jednym, zwinnym ruchem przyszpilił go do olbrzymiego dębu, stojącego na środku polany, na którą właśnie weszli.
- Wracając do twojego pierwszego pytania – co jeśli to prawda? Jeśli rzeczywiście cię podrywam?
- To... to sugeruję, żebyś... przestał – Potter ciężko przełknął ślinę, uważnie śledząc każdą zmianę na twarzy Malfoya, która jak dla niego była zbyt blisko – i to o wiele.
- Zapominasz, Potter, jakie noszę nazwisko. My – Malfoy’owie, zawsze dostajemy to, czego chcemy. Bez względu na to, czy byłyby to klejnoty Nepalu, czy arogancki, głupi Gryfon.
- A... ale ja cię nienawidzę. I ty... ty mnie też! – niemal już wrzeszczał Harry, kiedy ciepły oddech Draco przesunął się po jego szyi.
- Ale tu przecież nie chodzi o nienawiść czy miłość. To nie ma żadnego znaczenia. Tu chodzi o pożądanie, Harry. Tylko i wyłącznie o pożądanie – przez chwilę napawał się własnym głosem, wypowiadającym imię bruneta, a jego ręce w tym czasie spokojnie powędrowały od ramion do nadgarstków Gryfona, oplatając się wokół nich niczym kajdany i unieruchamiając je nad głową. Jeszcze mocniej naparł na jego ciało, wyraźnie czując szaleńczo bijące serce i naprężone do granic możliwości mięśnie.
Potter próbował intensywnie myśleć o wtopieniu się w pień drzewa albo zapadnięciu pod ziemię, ale kiedy te wygięte drwiąca wargi były coraz bliżej jego własnych ust... zamknął oczy, starając się ostatnim desperackim szarpnięciem wyrwać z mocnego uścisku i wtedy... i wtedy Malfoy się roześmiał. Nie był to mefistofeliczny chichot ani niepohamowany wybuch – po prostu czysty, spontaniczny śmiech.
- Potter, Potter, Potter – czy myślisz, że gdybym był gejem, marnowałbym energię na kogoś takiego jak ty? Na jedno skinienie miałbym u stóp pół Hogwartu. Naprawdę, bawienie się z tobą w kotka i myszkę byłoby stratą czasu.
Harry jeszcze przez chwilę patrzył na niego w osłupieniu, rozcierając wolne już nadgarstki.
- To znaczy, że ty nie...
- Oczywiście, że nie! Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy.
- Wyobraź sobie, że miałem wiele powodów, żeby tak myśleć – odwarknął mu Gryfon, próbując zdusić w sobie narastającą wściekłość. Prawie mu się to udało, kiedy Malfoy nagle znowu się odezwał, ostatecznie przelewając puchar tamowanej furii.
- Nie wątpię, Potter, że bardzo byś chciał... – w następnej chwili blondyn staczał się już ze zbocza niewielkiego pagórka, na którym znajdowała się polana. Siła uderzenia przez chwilę odebrała mu oddech, a zderzenie z ziemią zdecydowanie popsuło ułożoną jakimś cudem fryzurę. Świat przestał wirować wraz z głośnym chlupotem i mętną tonią stawu, do którego wpadli.
- Potter, ty głupi, irytujący sukinsynu – wycharczał, plując naokoło wodą i próbując wymacać nogami stały grunt.
Odpowiedziała mu jedynie cisza.
Rozejrzał się wkoło, ale oprócz kręgów na wodzie, wywoływanych jego ruchami, powierzchnia pozostawała gładka.
- Potter, nie wygłupiaj się! Nie będę cię szukał.
Kolejne sekundy ciszy sprawiło, że przeszedł go dreszcz.
- Cholera, Potter! – wrzasnął, ale na nic się to zdało. Wsadził głowę pod wodę, ale okazało się, że jest zdecydowanie zbyt mętna, żeby cokolwiek zobaczyć. Niepewnie okręcił się wokół własnej osi i powoli ruszył na środek stawu.
Woda sięgała mu już do ramion, kiedy nagle jakieś dwa metry od niego coś głośno chlusnęło.
- Cholera, Potter! Co ty sobie wyobrażasz? Musiałeś zro... – przerwał, widząc przerażenie na twarzy Gryfona.
- Malfoy... – wyszeptał, a krople wody powoli spływały po jego białej jak kreda twarzy.
- ...uciekaj. – w tym samym momencie jakaś siła wciągnęła go z powrotem pod wodę. Draco sam zdziwił się swoją błyskawiczną reakcją. W jednej chwili stał po ramiona w wodzie, a w drugiej rzucał się już do przodu, desperacko chwytając wyciągniętą dłoń Harry’ego. Zaparł się nogami o dno, ale coś, co wciągało ich pod wodę, bez problemu poradziło sobie z tą przeszkodą, porywając ich coraz bardziej w głąb stawu.
Różdżka pojawiła się w jego ręku samoistnie. Przez chwilę wahał się, czy wypowiedziane pod wodą zaklęcie zadziała, ale doszedł do wniosku, że nie przekona się o tym, dopóki nie spróbuje.
Jasne światło na chwilę rozproszyło mrok i Draco wytrzeszczył oczy, widząc w jego łunie długi, czarny kształt i ostre zęby, zatopione w łydce Pottera. Zaraz jednak wszystko zniknęło, a on poczuł, jak moc czaru wybija ich na powierzchnię. Desperacko łapiąc oddech, zaczął płynąć w stronę, zdecydowanie zbyt odległego jak na jego gust, brzegu, ciągnąc za sobą Gryfona. Niemal krzyknął z ulgi, kiedy poczuł pod stopami piaszczyste dno. Ostatkiem sił wyciągnął ich na trawę, okalającą staw i odczołgał się kawałek dalej, na wypadek, gdyby bestia próbowała znowu zaatakować. Leżał przez chwilę bez ruchu, z twarzą przyciśniętą do zielonych, pachnących ziół i czekał. Po pięciu minutach, które wydawały mu się nieskończonością, z wysiłkiem usiadł, spoglądając z wahaniem na Harry’ego.
- Potter, żyjesz?
Cichy jęk, wydobywający się z piersi chłopaka, przyniósł mu nieoczekiwaną radość. Za chwilę obaj już klęczeli na brzegu, patrząc na siebie w przerażeniu.
- Co to było? – zapytał Ślizgon, wciąż podejrzliwie spoglądając na wodę.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nie było jadowite – dopiero po tych słowach Draco spostrzegł, że trawa wokół zranionej nogi przybrała charakterystyczną, bordową barwę, a krew powoli skapywała po kolejnych źdźbłach, wsiąkając w ziemię.
- Daj mi swój płaszcz.
O dziwo, Gryfon bez protestu odpiął klamrę spod szyi i zrzucił z ramion mokrą pelerynę. Draco wziął ją do ręki i zanim brunet zdążył zaprotestować, rzucił na nią Sectumsemprę. Materiał powoli opadł na jego wyciągnięte ręce, a kilka mniejszych strzępów porwał wiatr i zaniósł na środek stawu. Woda momentalnie zabulgotała, ale zaraz jej powierzchnia uspokoiła się i wygładziła. Harry odwrócił od niej wzrok dopiero, gdy poczuł delikatny dotyk na łydce.
- Co... co ty robisz?! – wykrzyknął, kiedy palce Ślizgona zręcznie owijały jego były płaszcz wokół nogi, czyniąc z niego prowizoryczny bandaż.
- Musimy iść dalej i skoro uratowałem cię przed tą wielką pijawą, to nie podoba mi się pomysł, żebyś wykrwawił się po drodze na śmierć.
- Możesz iść sam – naburmuszył się brunet.
- Gdybym chciał iść sam, już dawno bym cię tu zostawił.
- Więc... chcesz iść dalej ze mną? – zapytał z niedowierzaniem.
- Zostańmy przy opcji, że nie chcę iść dalej sam. A poza tym... nie jestem mordercą.
- Nie jesteś – wypalił Harry, zanim zdążył ugryźć się w język. Sam nie wiedział, skąd zrodziła się w nim taka pewność.
Malfoy gwałtownie podniósł głowę, jakby nie wierząc w to, co usłyszał. Jego srebrne oczy tylko na chwilę spotkały się z jadowitą zielenią, bo Potter od razu odwrócił głowę, desperacko walcząc z rumieńcem niewytłumaczalnego wstydu.
- Dziękuję... – wyszeptał, uporczywie wlepiając wzrok w ziemię.
- Masz u mnie dług, Potter. Mam nadzieję, że go spłacisz?
- Spłacę – przytaknął brunet, w końcu podnosząc głowę i krzyżując spojrzenie z Malfoy’em.

 

 

Rana nie bolała tak, jakby można się było tego po niej spodziewać i pomimo tego, że wciąż krwawiła, tempo marszu nie było wcale tak małe, żeby dać Malfoy’owi powody do narzekania.
Szczerze mówiąc przez całą drogę w ogóle by ze sobą nie rozmawiali, gdyby nie wymieniali uwag dotyczących kierunku, w którym powinni iść.
Po kilku godzinach słońce w końcu przetkało las czerwono-pomarańczowymi promieniami, a drzewa wydłużyły swoje cienie.
- Malfoy...
- Czego chcesz? – odwarknął blondyn, wyraźnie czymś poirytowany.
- Zastanawiam się tylko... nie jesteś głodny?
Ślizgon odwrócił się w jego kierunku, mierząc go przenikliwym spojrzeniem
- Jak cholera. Musimy coś wymyślić. Nie wiadomo, jak długo będziemy musieli błądzić.
- A co z noclegiem. I wodą?
- Mam na czole wypisane „przewodnik wycieczki”? Nie wiem, Potter. Nie mam w głowie żadnej magicznej mapy nieznanych terenów.
- Ale to ty zrobiłeś to dziwne ogrodzenie z kości i opatrzyłeś moją nogę!
- No masz. Dasz palec, odgryzą ci całą rękę. I wszys...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin