Kate Brian
Pierwszy pogrzeb, w którym uczestniczyłam. Pogrzeb pierwszego chłopaka, który widział mnie nagą. To nie mogło być w porządku.
Nie pogrzeb mojego dziadka lub pokrytej zmarszczkami ciotecznej babki któregoś ze znajomych. Pogrzeb Thomasa. Thomasa Pearsona. Pierwszego kolegi, którego poznałam w liceum Easton. Pierwszej osoby, dzięki której poczułam się tam odrobinę mniej obco. Cudownego, tajemniczego Thomasa Pearsona. Chłopaka, któremu oddałam swoje dziewictwo.
Wspomnienia płynęły wezbranym strumieniem i nie potrafiłam ich zatamować. Josh Hollis wynurzający się z mgły z wiadomością, że Thomas nie żyje. Znaleziony przypadkiem list od Thomasa, zapewniający, że wszystko będzie dobrze. Naiwność, z jaką uwierzyłam w te słowa. Ostatnie spotkanie z Thomasem w bursie Bradwell. Jakby od tamtego rana minęły wieki. Zresztą wyprowadziłam się z Bradwell wkrótce potem. Thomas nie zobaczył mojego nowego pokoju w Billings. I nigdy już nie miał go zobaczyć. Bo teraz leżał w trumnie, zimny i martwy. W trumnie, w ziemi. Pochowano go dyskretnie, nie wiedziałam nawet gdzie. Wiedziałam tylko, że jest gdzieś tam, głęboko. I gnije.
Ilekroć o tym pomyślałam, brakowało mi tchu.
- Co z tobą? - zapytała mnie Noelle Lange.
Stałyśmy przy marmurowym kominku w ogromnym salonie, jednym z czterech w apartamencie Pearsonów na Upper East Side na Manhattanie. Czułam skierowane na mnie spojrzenia eastończyków. Towarzyszyły mi stale, odkąd Thomas zaginął. Zupełnie jakby wszyscy czekali na moje nieuchronne załamanie nerwowe. Dotąd jednak nawet nie zapłakałam publicznie. Nie zamierzałam robić z siebie widowiska dla cudzej satysfakcji.
- Nic takiego - odpowiedziałam, kiedy minęła chwila obezwładniającego lęku. - Ciągle mi się to zdarza.
- Nadal jesteś w szoku - szepnęła Ariana Osgood. - To całkiem naturalne.
Noelle kiwnęła głową i położyła dłoń na moim ramieniu. Noelle. Niosąca pociechę. To było coś nowego: na ogół wola ta zjadliwą ironię. I wyglądała teraz łagodniej niż zwykle, mniej groźnie. Jej jasnopopielaty kaszmirowy sweter i prosta czarna spódnica były nieskazitelne, oczywiście, ale ciemne włosy, nie potraktowane żadnym specyfikiem, opadały miękko wokół jej twarzy, pozbawionej tuszu do rzęs i dyskretnej kredki do oczu - kosmetyków, wydawałoby się, niezbędnych Noelle do życia. Bez tego arsenału sprawiała wrażenie siedemnastolatki, którą była. Osoby podobnej do mnie.
W odrętwieniu rozejrzałam się po salonie. Na stypę przybyły tłumy. Wśród stonowanego luksusu krążyli szpakowaci panowie w garniturach od najlepszych projektantów oraz naszprycowane botoksem panie w czarnych sukniach, popijając wino i rozmawiając przyciszonymi głosami. Między nimi widziałam dziesiątki uczniów z Easton, wstrząśniętych i oszołomionych.
Podobnie jak Noelle, niektóre z najzagorzalszych estońskich klientek salonów kosmetycznych zrezygnowały tego dnia z makijażu. Przycupnięte na kanapach i fotelach, ocierały chusteczkami oczy i wzajemnie dodawały sobie otuchy. Chłopcy, stojący wokół z rękami w kieszeniach, czuli się wyraźnie nieswojo. Zupełnie jakby odebrano im pewność siebie - bo skoro umarł Thomas Person, może oni też nie byli tak niepokonani, jak im się wydawało? Dotąd żyli w uprzywilejowanym świecie, poza zasięgiem rzeczywistości. Teraz zderzyli się z nią boleśnie.
- Ale makabra - powiedziała Kiran Hayes, zamaszyście gestykulując dłonią, w której trzymała kieliszek wina. - Tylu ludzi nie było nawet na pogrzebie papieża. To chore.
Opróżniła kieliszek jednym haustem. Była najpiękniejszą dziewczyną, jaką spotkałam w życiu - prawdziwą modelką pozującą do zdjęć na billboardach. Po miesięcznej znajomości zaczynałam jednak podejrzewać, że jest też najpoważniejszą kandydatką do terapii odwykowej. Kilka ciemnych kosmyków wysunęło się z jej wytwornego koka, zielone oczy patrzyły niezbyt przytomnie. Mimo to wszyscy chłopcy w salonie Pearsonów zerkali na nią z zachwytem przekonani, że nikt ich nie obserwuje.
- Założę się, że przynajmniej jedna z krążących tu blondynek pracuje dla prasy - mruknęła Noelle. - Skandal w elitarnym liceum to wymarzony temat na reportaż.
To właśnie była Noelle, którą dobrze znałam i która budziła we mnie lęk.
- Noelle! - fuknęła Ariana, gromiąc ją spojrzeniem jasno niebieskich oczu. Ariana, sama będąca blondynką, w ciemnym stroju i z diamentowymi kolczykami w uszach, wyglądała tego dnia mniej eterycznie niż zazwyczaj.
- No co? Przecież nikt mnie nie słyszał - odparta Noelle. - I na pewno mam rację. Zobaczycie, w następnym numerze „Hamptons Magazine” będzie cztero stronicowa tragedia Thomasa Pearsona.
- Nie wierzę, że ktoś chciałby wykorzystać jego śmierć - zaoponowałam. - Thomas nie był sławną osobą.
- Ale należał do socjety - powiedziała Noelle z westchnieniem. W tym momencie Taylor Bell, która od rana ocierała łzy, wybuchnęła płaczem i ukryta swoją cherubinkowatą twarz w chusteczce. Ariana pogładziła koleżankę po ramieniu.
Zażenowana, odwróciłam wzrok. Wiedziałam, że dziewczyny z Billings nigdy nie lubiły Thomasa. Wprost go nie znosiły. Domagały się. żebym zerwała z nim wszelkie kontakty. A teraz, podobnie jak całe Easton, zachowywały się tak, jakby nastąpiła straszliwa katastrofa. Jakby utraciły kogoś bliskiego.
Owszem, w pewnej mierze mogłam zrozumieć reakcję eastończyków. Znienawidzony czy uwielbiany, Thomas byt ich kolegą ze szkoły. Byt jednym z nich. Znali go od lat. Nic dziwnego, że jego śmierć nimi wstrząsnęła. Zdumiewało mnie tylko, jak potężny jest to wstrząs.
Naprzeciwko nas. przy ścianie pokrytej gustowną tapetą, zauważyłam Missy Thurber - nawet z Lei odległości nie można było nie dostrzec jej przepastnych dziurek w nosie oraz wybujałego ego - w szykownym czarnym kostiumie, z oczami zapuchniętymi od płaczu. Jak zawsze towarzyszyła jej Lorna Cross: ze zbolałą miną szeptała jej coś do ucha. Miałam ochotę rzucić w nie czymś ciężkim. Po co ta udawana żałość? W życiu nie zamieniły z Thomasem nawet słowa! Powoli ogarniała mnie klaustrofobia: tam rzekomo niepocieszone Missy i Lorna, tu - szlochająca Taylor i coraz mniej poczytalna Kiran... Nagle zobaczyłam, że Constance Talbot, moja dawna współlokatorka, przeciska się do mnie między gośćmi. Kiedy widziałyśmy się poprzednio, Constance ze łzami w oczach oskarżyła mnie o flirt z jej wymarzonym facetem. Waltem Whittakerem (który jak zwykle rozmawiał tu gdzieś zapewne ze starszym pokoleniem). Whit i ja zdecydowanie nie byliśmy już parą w zasadzie nigdy nią nie byliśmy - ale nie miałam pojęcia, czy Constance o tym wie.
Zamarłam ze zdenerwowania.
Constance podeszła całkiem blisko, spojrzała mi w oczy i rzuciła mi się na szyję.
- Reed! Tak straaasznie mi przykro!
Zdumiona, zareagowałam dopiero po chwili: odwzajemniłam jej uścisk. Mocno. Nigdy bym się nie spodziewała, ze przyjacielski gest Constance sprawi mi taką ulgę. Najwyraźniej Constance znaczyła dla mnie więcej, niż sobie uświadamiałam.
- Dziękuję - powiedziałam, kiedy się odsunęła. Jej zielone oczy błyszczały od powstrzymywanych tez.
Ciemnorude włosy upięte miała w zwykły koński ogon. Piegi na jej nosie były z jakiegoś powodu bardziej widoczne niż zwykle.
- Jak się miewasz? - zapytała z troską.
- Nie najgorzej. Sama nie wiem - poczułam ucisk w gardle i gwałtownie przełknęłam ślinę. - Wszystko to wydaje się jakieś nierealne.
„Nierealne” było niewątpliwie za słabym określeniem, ale żadne inne nie przychodziło mi do głowy. Wydarzenia następowały tak szybko i byty tak wstrząsające, że zaczynałam się obawiać rozstroju emocjonalnego. Zaledwie dwie doby wcześniej, w pociągu z Nowego Jorku do Easton, oznajmiłam Joshowi - współlokatorowi Thomasa - że między mną i Pearsonem wszystko skończone, że nie zamierzam już żyć przeszłością. I byłam zadowolona z tej decyzji. Thomas przecież wyniósł się z kampusu bez ostrzeżenia, bez pożegnania, a listowna wiadomość, którą znalazłam wkrótce po jego zniknięciu, nasuwała więcej pytań niż odpowiedzi. Później całymi tygodniami nie raczył się ze mną skontaktować, nawet mnie nie poinformował, czy wszystko u niego w porządku. Uznałam, że szkoda czasu na takiego faceta. Że zasługuję na kogoś lepszego.
A teraz się okazało, że Thomas nie kontaktował się ze mną. ponieważ był martwy. Nie żyt. I ilekroć przypomniałam sobie pretensje, jakie miałam do niego przez te tygodnie, ogarniało mnie koszmarne poczucie winy.
- Na pewno jest jeszcze trudniej, skoro nie wiadomo, jak umarł - skomentowała Constance, stając obok mnie, żeby obserwować gości w salonie.
- Masz cholerną rację - powiedziała Kiran odrobinę za głośno. Z tacy przechodzącego obok kelnera porwała kieliszek wina i jednym łykiem opróżniła go do połowy.
- Kiran, ciszej - upomniała ją Ariana.
- Po prostu chciałabym wiedzieć, co oni o tym wszystkim myślą. No. nie poczułybyście się lepiej, gdybyście usłyszały, co się ich zdaniem wydarzyło?
- Pleciesz - powiedziała Ariana. Wyjęła kieliszek z dłoni Kiran i postawiła go na obramowaniu kominka. Kiran spozierała na niego tęsknie.
- Ciekawe, czy jego rodzice zdobyli jakieś informacje - mruknęła Noelle, patrząc zmrużonymi oczami na złotowłosą panią Person, która właśnie weszła do salonu i szeptała coś do szefa obsługi. - Policja ma chyba obowiązek powiadomić rodziców? Nikt się nie odezwał. Nie bardzo orientowałyśmy się w wewnętrznych mechanizmach systemu sprawiedliwości.
- Spójrzcie na nich - powiedziała Kiran, wskazując na panią Pearson, do której teraz dołączył dystyngowany mąż o włosach przyprószonych siwizną, po czym pstryknęła palcami na kelnera i wzięła od niego następny kieliszek wina. Ariana przewróciła oczami. - Gawędzą sobie, jakby byli na imprezie dobroczynnej. Mam nadzieję, że moi starzy będą bardziej poruszeni, kiedy zejdę.
- Kiran! - zawołała Taylor ze zgrozą.
- No co? Tak tylko mówię...
- I ktoś tu wspominał o makabrze - powiedziała Noelle z ironią. Widziałam, jak pani Pearson z pogodnym uśmiechem kładzie dłoń na ramieniu jednej ze swoich przyjaciółek, a pan Person zerka na zegarek i rozgląda się dyskretnie, jakby szukał bardziej interesującego rozmówcy. Serce zabito mi gwałtownie. Stracili jedynego syna i nie obchodziło ich to ani trochę.
Nagle zauważyłam wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka, który stał samotnie przy ścianie i patrzył prosto na mnie. Odwróciłam wzrok, myśląc, że może przypadkowo spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie. Kiedy jednak znowu zerknęłam w jego stronę, nadal mnie obserwował. Miał pociągłą bladą twarz, podkrążone niebieskie oczy i czarne włosy gładko zaczesane do tyłu. Świetnie by się nadawał zwłaszcza w tym ciemnym stroju oraz przy stosownym oświetleniu i muzyce do roli czającego się wampira.
- Kto to? - zapytałam w końcu Noelle, bo nieznajomy nie przestawał się we mnie wpatrywać.
- Tamten facet? Blake.
- Jaki Blake? I dlaczego się na mnie gapi?
- Blake Pearson. Brat Thomasa. Jakby zapadła się pode mną podłoga.
- Brat... brat...
- Thomas ci nie mówił, że ma starszego brata? - zdziwiła się Noelle. - Rany, ten facet naprawdę uwielbia! tajemnice.
- Czemu Thomas miałby opowiadać o Blake'u? - zapytała Ariana. - Nienawidzili się serdecznie.
Patrzyłam to na jedna, to na drugą. Bardzo chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale byłam zbyt oszołomiona, żeby sformułować sensowne zdanie. Czy bracia Pearsonowie rozmawiali ze sobą przed śmiercią Thomasa? Czy Blake miał jakieś ważne informacje? Jeszcze raz spojrzałam w tamtą stronę. Blake zniknął. Po plecach przebiegł mi dreszcz.
- Pamiętacie tę awanturę w pierwszej klasie? - odezwała się Kiran. - Myślałam, że się pozabijają...
Ariana zgromiła ją wzrokiem. Zważywszy na okoliczności, wypowiedź Kiran rzeczywiście była niezbyt fortunna.
- O co im poszło? - zapytałam.
- Blake miał romans z sekretarką dyrektora i Thomas zagroził, że doniesie rodzicom Klasyczna próba zdobycia pozycji ukochanego syna - wyjaśniła Noelle.
- Jak to? Brat Thomasa romansował z Lewis - Hanneman? Przecież ona jest... niemłoda.
- E, przypatrz jej się dobrze. Całkiem seksowna babka. No i nie jest wiekowa. Wtedy miała dwadzieścia parę lal - powiedziała Kiran. - Nie pierwszej świeżości, owszem, ale jeszcze nie antyk.
- Może zmienimy temat? - syknęła Ariana, bo zaczynałyśmy przyciągać spojrzenia starszych uczestników stypy.
Nie mieściło mi się to w głowie. Thomas miał brata. Brata, który podobno go nie znosił. Dlaczego Blake tak się na mnie gapił? Czy wiedział, kim jestem? Czy Thomas mu o mnie mówił?
Sądziłam, że dobrze znam Thomasa, a nawet nie słyszałam o jego bracie! Jeszcze jedna niewyjaśniona tajemnica.
- Muszę stąd wyjść - oznajmiłam nagle. Zaczęłam przeciskać się przez tłum do miejsca, gdzie Josh stał w grupie kolegów ze szkoły. Niesforne blond loki ujarzmił żelem; w granatowym garniturze wydawał się wyższy i bardziej barczysty. Podczas gdy reszta naszej paczki dotarła do Pearsonów limuzyną wynajętą przez rodziców Dasha McCafferty'ego, Josh przyjechał własnym range roverem, który trzymał w garażu poza szkolnym kampusem.
Zupełnie jakby przewidział, że on sam lub któryś z jego przyjaciół zechce wyrwać się wcześniej z tej pogrzebowej maskarady. Chłopak miał wyczucie.
- Cześć - szepnęłam, dotykając jego ramienia. Spojrzał na mnie i od razu zapytał z niepokojem:
- Coś nie tak? Sama jego bliskość poprawiła mi nastrój. Rozsądny, solidny, pomocny Josh. Zadba o wszystko.
- Nie, po prostu muszę się stąd zwinąć. Odwieziesz mnie?
- Jasne. Chodźmy!
Odstawił szklankę z wodą mineralną na stolik i szybko pożegnał kumpli. Wróciliśmy do dziewczyn z Billings. Już szykowały się do wyjścia.
- Urwiecie się z nami? - zaproponował Josh.
- Czytasz w moich myślach - powiedziała Noelle.
- Pojedziemy... twoim autem? - zapytała Taylor, nadal z oczami pełnymi tez.
- Tak, jego autem - warknęła Noelle. - A co, ma uprowadzić dla nas helikopter? Taylor spojrzała na Kiran, która wzruszyła ramionami i pospiesznie dopiła wino z kieliszka na kominku.
Co, u diabła, działo się z tymi dziewczynami? Czy naprawdę nie mogły znieść myśli o kilku godzinach jazdy samochodem, który nie jest limuzyną? Po pięciu minutach spędzonych w moim mieście, w moim domu, wylądowałyby zapewne w wariatkowie.
- Gdzie Dash i Gage? - zapytał Josh.
- A kogo to obchodzi? - warknęła Noelle, czterema krótkimi słowami pozbywając się swojego wiernego rycerza Dasha. - To duzi chłopcy, poradzą sobie bez nas. Wynośmy się stąd.
- Constance, jedziesz z nami? - zapytałam. Constance popatrzyła na cztery stojące przy mnie dziewczyny. Perspektywa kilkugodzinnego przebywania w tym groźnym towarzystwie była dla niej chyba zbyt przytłaczająca.
- Nie, dzięki... tato mnie odwiezie wieczorem. Idziemy dzisiaj na kolację z Whittakerami...
- Coś ty, serio? W innej sytuacji nie mogłabym powstrzymać się od uśmiechu. Constance poczerwieniała.
- Nasi rodzice się umówili... Postanowiłam wypytać ją dokładnie, kiedy już odzyskam energię i zainteresowanie światem. Najważniejsze jednak, że nie musiałam dłużej martwić się nieporozumieniami w kwestii Whittakera. Co za ulga.
- No to do zobaczenia w Easton - powiedziałam. I uściskałam ją serdecznie. Jeśli chodzi o mnie, było to za chowanie bez precedensu. Ruszyłam niecierpliwie do drzwi: już prawie czułam smak wolności. Ale Ariana, idąca obok mnie, nagle skręciła.
- Dokąd? - zapytałam.
- Reed, trzeba złożyć kondolencje. Przecież nie wychowałyśmy się w lesie. Wspaniale. Akurat na to miałam ochotę.
Podeszłyśmy do Pearsonów. Pani Pearson właśnie rozmawiała z jakąś kobietą o końskiej twarzy i z widocznymi koronami na zębach.
- Naturalnie - mówiła - to najlepsza pora na wizytę w Paryżu, jeśli chce się uniknąć hord turystów.
- Trina nie uważa się w Europie za turystkę, odkąd po raz pierwszy uczestniczyła w pokazie Couture - dodał pan Pearson i mrugnął.
- My też bylibyśmy tam teraz, gdyby nie to - powiedziała matka Thomasa, lekkim g...
sewulka