BETA: obolała ScaryMary *XVII*- Proszę usiąść. - powiedziałam, wskazując mu kanapę. - Nie zaproponuje mi pani niczego do picia? - spytał bezczelnie. Miałam ochotę mu powiedzieć, że zaraz się napije mojego jadu, i że będzie to ostatni napój w jego życiu, ale pohamowałam się. - Napoje są tylko dla gości. Pan się wprosił. - usiadłam naprzeciwko niego, uśmiechając się. Bree Hodge z "Gotowych na wszystko" byłaby ze mnie dumna. - Czego pan chce? - Już powiedziałem, ale, jak widać, nie dotarło do pani. Chcę odzyskać córkę. Jestem jej ojcem, mam do tego prawo. - Jej ojcem jest Emmett Cullen. - wysyczałam. - Nagle się pan ocknął? Po pięciu latach? - Ważne chyba, że się ocknąłem, prawda? Dzieci powinny być z rodzicami. A tymi jesteśmy ja i Kathy. Każdy lekarz sądowy to pani powie. - Może pan przeszukać wszystkie dokumenty, a nie znajdzie pan żadnego powiązania między Clarisse Cullen a Katherine Lloyd. Każdy sąd panu powie, że to ja jestem matką Clarisse. - Droga pani Cullen, doskonale pani wie, że wystarczy badanie DNA, żeby to zweryfikować. Chciałbym to załatwić szybko i sprawnie, żeby oszczędzić pani bólu. Gdzie jest moja córka? - Jeszcze czego! - wykrzyknęłam, zaciskając pięści. - Nie pozwolę się panu z nią spotkać. Swoją drogą, jak się pan nazywa? - Christopher Durer. Jeszcze raz pytam: gdzie jest moje dziecko? - Na wakacjach. - W październiku? - Owszem. Nic panu do tego, kiedy wysyłam swoje dziecko na wakacje. - Zgłoszę to na policję! Zgłupiał, czy jak? Do jasnej cholery, gdzie ten Emmett? Dlaczego on się nie może pospieszyć? - Tak? I co im pan powie? Że wysłałam swoją córkę na wycieczkę? Z tego, co wiem, to to nie jest karalne. - Powiem im, że pani uprowadziła moje dziecko. I to będzie prawda. - Niech się pan tak nie nakręca. - mruknęłam. Nareszcie usłyszałam, jak Emmett podjeżdża pod dom. Wszedł do niego bardzo szybko. - Rosalie, co tu się dzieje? - spytał, patrząc to na mnie, to na ogłupiałego Durera. No tak, nagłe wtargnięcie do domu niemal dwumetrowego mężczyzny o posturze niedźwiedzia mogło przerażać. - Ten pan nazywa się Christopher Durer i miał niegdyś przyjemność przespać się Katherine Lloyd. W wyniku tego wydarzenia na świecie pojawiła się mała istotka zwana Clarisse Cullen. Pan się o nią upomina, a ja mam ochotę skręcić mu kark. - powiedziałam to wszystko na głos, z uśmiechem na twarzy, trzymając Ema za rękę. - Co proszę?! - warknął Emmett, wyszarpując dłoń z mojej i nachylając się nad Durerem. Mężczyzna odsunął się najdalej jak mógł, na krótkiej kanapie. - Przyszedłem do państwa w nadziei, że załatwimy wszystko jak dobrze wychowani ludzie. - rzekł, wstając. - Jednak, jak widzę, nie da się z wami normalnie rozmawiać. Dobrze, załatwimy to więc inaczej. Do widzenia. - ukłonił się i ruszył w stronę drzwi, ale Emmett zastąpił mu drogę. - Nigdzie pan nie pójdzie. - powiedział. - Niech pan wraca na kanapę. Poczeka tu pan na naszych prawników. - Chcę się tylko widzieć z moją córką. - odparł, napinając mięśnie. - To jest moja córka. I mój dom - tutaj ja stawiam warunki. - Nie będziesz taki ważny, jak udowodnię wam fałszowanie dokumentów i handel dziećmi. - Handel dziećmi? - spytałam z niedowierzaniem. Co ten kretyn wygadywał? Skąd u ludzi taka chora wyobraźnia? - No tak, myśleliście, że nie wiem? Kupiliście moją córkę od Kathy. Dobrze wiem, że opłacacie jej studia na Yale i mieszkanie. Powiedziała mi. - To tylko stypendium. Dotacja na rzecz uzdolnionej dziewczyny. To nie jest zakazane. - nie dałam się wyprowadzić z równowagi. - Zresztą, to nie pańska sprawa, co robimy ze swoimi pieniędzmi. Nie mamy już o czym rozmawiać, poczeka pan tu teraz na naszych prawników. - zarządziłam. - Nic wam nie pomogą prawnicy. - powiedział i wzruszył ramionami. - Ale mogę poczekać, co mi tam. - Emmett, mogę cię prosić? - spytałam i poszłam do kuchni. Podążył za mną. - Za ile będą Carlisle i Jasper? - Myślę, że za pół godziny, albo coś koło tego. Kiedy zadzwoniłem do Alice, byli już w drodze. Edward też jedzie. - Edward? A ten tu po co? - zdziwiłam się. - Przynajmniej będziemy wiedzieli, czego ten świr tak naprawdę chce. Może wystarczy mu dać trochę pieniędzy, żeby się odczepił. - A może by tak zrobić z niego obiad? - zaproponowałam. - Mielibyśmy spokój raz na zawsze. - Carlisle się nie zgodzi, wiesz o tym przecież. - Wiem. Ale mogłabym powiedzieć, że zrobiłam to w afekcie. A zresztą... Poczekajmy, może Carlisle, Jasper i Edward coś wymyślą. Najważniejsze, że Alice zabierze stąd Clarisse, będę miała przynajmniej pewność, że on się z nią nie spotka. Wiesz już, gdzie jadą? - Do Grecji. Podobno Alice już wcześniej obiecała Claire taką wycieczkę, to teraz ma okazję wypełnić obietnicę. Byle dalej od tego świra. Matko, nie mieści mi się w głowie, jak taki idiota może mieć tak rozumną córkę? - Rozum ma po nas. - stwierdziłam i przytuliłam się do niego. - Nie pozwolimy mu zabrać Clarisse, prawda? - Choćbym musiał go zabić. - odparł z zaciętą miną i pogłaskał mnie po głowie. - Będzie dobrze, Rose, zobaczysz. O, nasza familia już jedzie. Istotnie, w oddali słychać już było przyjemne mruczenie silnika sportowego Ferrari. Chwilę potem do domu weszli Carlisle, Edward i Jasper. Ten ostatni od razu sprawił, że zaczęłam oddychać spokojniej. - On chyba naprawdę chce odzyskać tą małą. - powiedział Edward. - Tylko nie wiem, dlaczego. - spojrzał na moją przerażoną minę. - Uspokój się, Rose. - Wejdźmy może do środka. - zaproponował Carlisle. W salonie wciąż siedział Durer. Na widok trzech wysokich mężczyzn, zdziwiony uniósł jedną brew. - Potrzebujecie aż trzech prawników? - powiedział ironicznie. - Tacy są głupi, że musi ich być aż trzech? - Dzień dobry panu, nazywam się Carlisle Cullen. To jest mój syn, Edward. - Edward nie poruszył się, nie ukłonił, wpatrywał się tylko swoimi ciemnomiodowymi oczami w Christophera. - A to brat Rosalie, Jasper Hale. - Jazz ledwie zauważalnie skłonił głowę. Wszyscy trzej usiedli na kanapie, ja w fotelu, a Emmett na jego oparciu. Byłam dużo spokojniejsza. Po pierwsze, nie byliśmy już z naszym problemem sami, po drugie, Clarisse i Alice były już zapewne w drodze na lotnisko w Seattle, a po trzecie wreszcie, Jasper cały czas dbał o to, żebym nie wybuchnęła gniewem. - Przyjechaliśmy z panem porozmawiać. - oświadczył Carlisle. - Już mówiłem: tu nie ma o czym rozmawiać. Oddacie mi dziecko, a ja dam wam spokój. Proste. - Przykro mi, że rozwieję pana nadzieje, ale taka opcja nie wchodzi w grę. Musimy pomyśleć nad innym rozwiązaniem tego problemu. Swoją drogą, sytuacja jest dość dziwna. Zjawia się pan nagle i chce pan odebrać rodzicom swoją pięcioletnią córkę. Nie sądzi pan, że czas na otrząśnięcie skończył się panu już dawno temu? Swoją drogą, jak pan to sobie wyobrażał? Że przyjedzie pan tu, a mój syn i jego żona tak po prostu oddadzą panu Claire? - No, tak. To moja córka, powinna być ze mną. Edward wzniósł oczy ku niebu. - Drogi panie, ja bym panu kwiatków nie powierzył, a już na pewno nie dziecka. - powiedział. - Zresztą, wątpię, żeby moja bratanica wyraziła chęć stania się pana córką. - To tylko dziecko. Dorośli powinni za nią decydować. - Dlatego decydujemy. - Edward uśmiechnął się do niego z politowaniem. - Spytam wprost: Ile pan chce? - zapytał Jasper. - Nie jesteśmy idiotami: nagle pojawia się pan znikąd i chce pan odzyskać córkę, która nigdy nie była pańska. Wytłumaczenia jest jedno: spotkał się pan z Katherine, zobaczył, jak żyje i też się panu zachciało. Od początku wiedział pan, że nikt panu nie odda dziecka. Udawał pan Greka, żeby wyciągnąc od nas pieniądze. Pytam: ile? - wzrokiem świdrował Durera, którego prawdopodobnie zatkało, bo przez kilka minut się nie odzywał. - Bardzo jest pan kreatywny, panie Hale, ale mi nie chodzi pieniądze, tylko o dziecko. - Widzę, że pan nie zrozumiał. W związku z tym, wyrażę się jaśniej: albo weźmie pan pieniądze, które panu zaoferuję i zniknie pan na zawsze, zapominając, że kiedykolwiek miał pan dziecko, albo porozmawiamy inaczej. Ta druga opcja nie skończy się jednak dla pana zbyt szczęśliwie. Radzę dobrze się zastanowić. Jasper nie wyglądał zbyt groźnie, był wprawdzie wysoki, ale przy Emmettcie wydawał się być wątły. Jednakże każdy wielbiciel Cobena wiedział, że nie należy lekceważyć blondynów z arystokratycznymi rysami. Nie należy też lekceważyć wampirów, ale o tym Durer nie wiedział. - Ile mu damy? - zwrócił się do mnie Jasper. - Dwa? Trzy? - zaproponowałam. - Mógłbym się nawet szarpnąć na pięć. Co pan na to? - Pięć co? - Milionów. - odpowiedział z pobłażliwym uśmiechem Edward. Z przerażeniem obserwowałam twarz Christophera Durera, mojego sennego koszmaru. Zastanawiał się długo, doprowadzając mnie niemal do szaleństwa. Mocno zacisnęłam pięści, żeby się uspokoić stukałam obcasami w drewnianą posadzkę. Po chwili zorientowałam się, że obcasy się połamały, a w podłodze jest spore wgłębienie. Nie przejęłam się tym zbytnio, wciąż wpatrywałam się w twarz Durera. Nie mogąc nic z niej wyczytać, przeniosłam wzrok na Edwarda. Gdy zorientował się, że na niego patrzę, wzruszył tylko ramionami. Najwidoczniej w myślach mężczyzny był taki chaos, że nie dało się go ogarnąć. Przeniosłam więc wzrok z powrotem na Christophera. W tym samym momencie otworzył usta, żeby przemówić. Wszyscy wstrzymaliśmy oddechy.
BETA: ScaryMary *XVIII*- No dobrze, wezmę te pieniądze. - zgodził się łaskawie. Odetchnęłam z ulgą. - Łaskę nam robi... - mruknął Edward. - Tak oto wygląda prawdziwa, rodzicielska miłość. Jasper, wypisz panu czek, bo mnie coś strzeli. Oparłam głowę o udo Emmetta. Pogłaskał mnie po włosach. - Myślisz, że się odczepi? - szepnęłam, tak, że tylko nasza rodzina mogła mnie usłyszeć. - Mam nadzieję. W końcu dostał, co chciał. Co za dupek. Nawet gdyby mi ktoś dał pięć miliardów, nie oddałbym Clarisse. - odpowiedział Em, ledwie słyszalnie podnosząc głos. - A wiesz dlaczego? - spytał równie cicho Edward. - Bo ty ją kochasz. A on nie. To taka podstawowa różnica. - Teraz już chyba będzie dobrze. - wyszeptałam. - Emmett, pojedź z panem do banku i przelej mu pieniądze na konto. - poinstruował Jasper, na tyle głośno, że wszyscy obecni w pokoju go usłyszeli. - I weź sobie urlop. Na tydzień. - dodałam. Spojrzał na mnie pytająco. - Potem ci wyjaśnię. - uśmiechnęłam się do niego i mrugnęłam do Edwarda. - Claire będzie zachwycona. Jeszcze więcej chętnych do rozpieszczania. - stwierdził, gdy Emmett i Christopher wyszli z domu. Miałam nadzieję, że ten drugi już na zawsze. - Ej, rodzinko, a może byśmy tak wszyscy polecieli, co wy na to? Jazz, Carlisle? - Właściwie, to czemu nie. Dawno nie byliśmy na wakacjach. - stwierdził Carlisle. - Esme i Bella pewnie też chętnie pojadą. - W sumie, to czemu nie. - stwierdził Jasper, wzruszając ramionami. - Będziemy wprawdzie musieli siedzieć całymi dniami w hotelu, ale może być nawet fajnie. - To świetnie. Trzeba zarezerwować samolot. I zadzwonić do Alice, żeby dorezerwowała hotel. - zarządziłam radośnie. - Uspokój się na razie, one ledwo co weszły na pokład. - mruknął Ed. - Ty lepiej zadzwoń do szefa, czy ci da wolne. - Da, da. To stary erotoman, zawsze gapi mi się w dekolt. Z urlopem nie będę miała problemu. Prędzej sam się zajmie moją klasą, niż mi odmówi. - stwierdziłam, wzruszając tylko ramionami. Przyniosłam z gabinetu laptopa i zaczęłam przeglądać połączenia lotnicze. - Może polecimy tym o szóstej? Wieczorem będziemy w Salonikach. Co wy na to? Edward machnął tylko ręką w geście pt. "A rób sobie co uważasz" i poszedł do biblioteki. Byłam tak szczęśliwa, że wszystko dobrze się skończyło, że miałam ochotę tańczyć, śpiewać, skakać pod sufit i robić inne zupełnie niepodobne do mnie rzeczy. Radość wprost wylewała mi się uszami. - Jaka szkoda, że ludzie tak mało się cieszą. - powiedział Jasper, uśmiechając się do mnie. - O ile przyjemniej jest się z nimi radować, niż płakać. Na lotnisku czekały na nas Clarisse i Alice. Gdy tylko zobaczyłam biegnącą w moją stronę córeczkę, moje serce zalała fala błogiego spokoju. Zamknęłam ją w uścisku swoich chłodnych ramion, ciesząc się, że już nikt nie chce mi jej odebrać. Nie potrafiłabym jej oddać, nawet kilkugodzinne rozstanie sprawiało, że moje matczyne serce było rozrywane przez strach: czy nie jest jej zimno, czy zjadła obiad, czy dobrze się bawi, czy nie jest smutna. Takich pytań były dziesiątki i nie dało się ich upchnąć w kąt, tak jak kłęby kurzu dało się zamieść pod dywan. Takie pytania znikały dopiero, gdy Claire była blisko mnie. - Mamusiu, ciocia Alice mi opowiedziała, że widziała, jak jestem duża i staję się... - powiedziała, ale Emmett nie pozwolił jej dokończyć. - Ej, mała, a czemu ty jeszcze nie śpisz? - spytał, ciągnąc ją delikatnie za warkoczyk. - Już, do samochodu, musisz położyć się do łóżeczka. A tata opowie ci bajkę. - wziął ją na ręce i tanecznym krokiem podążył w stronę wyjścia z lotniska. Claire nie musiała kończyć zdania, bym wiedziała, co Ally jej powiedziała. Spojrzałam na siostrę. Chyba spodziewała się, jak dużą awanturę jej zrobię, bo schowała się za Edwardem. Posłałam jej spojrzenie typu "Alice-zaraz-cię-zamorduję-i-to-w-bardzo-bolesny-sposób". Edward parsknął śmiechem, zapewne usłyszał w moich myślach to, czego nie wypowiedziałam na głos. - Może chodźmy już do tego samochodu. - zaproponował Carlisle widząc, co się święci. - Clarisse faktycznie powinna położyć się spać, jest już późno. - wziął mnie pod ramię i wyprowadził na parking. Powietrze był ciepłe i wilgotne, padał lekki, jesienny deszczyk, niepodobny do waszyngtońskich ulew. Z wściekłości na Alice nie potrafiłam jednak tego docenić. Wpadłam do taksówki razem z Carlislem i Esme. Alice chyba postanowiła przede mną uciec, bo nigdzie jej nie widziałam. W hotelu szybko się zameldowaliśmy, zaniosłam swoją walizkę do apartamentu, zobaczyłam, że Emmett usypia Clarisse i wypadłam na korytarz. Pokój Alice i Jaspera był naprzeciwko, więc nie miałam daleko. Wpadłam do środka bez pukania. - Co ci strzeliło do głowy, żeby mówić mojej córce, że będzie kiedyś wampirem! - wykrzyknęłam. - Rosalie, bądź ciszej, do cholery! - upomniał mnie Jasper. - Nie mam zamiaru! Zgłupiałaś do reszty?! - Ma prawo wiedzieć. - stwierdziła Alice, udając spokój, ale głos nieco jej drżał. - To nie moja wina, ktoś podjął taką decyzję. - Mam gdzieś cudze decyzje! To jest moja córka! Moja i Emmetta! Nie pozwolę wam jej przemienić, nie pozwolę! - Rose, uspokój się. - mruknął Jasper. - I przestań się drzeć na moją żonę. - Twoja żona oszalała! Mówić pięciolatce, że będzie wampirem! Robić jej nadzieję! Dobrze wiesz, że ona tego chce! I wiesz również, że nigdy się na to nie zgodzę! - Kiedy będzie dorosła, nie będziesz jej mogła zabronić. - zauważył przytomnie Jasper. Zrezygnowana usiadłam w fotelu. Jazz zadbał o to, żebym się uspokoiła i przestała krzyczeć. - Błagam was, nie róbcie mi tego. - wyszeptałam. - To moje mała córeczka, chcę żeby miała normalne życie. Żeby mogła przeżyć wszystko to, co mi nie było dane. Żeby nikt nigdy usiłował jej zabrać dziecka, żeby nigdy nie wpadła w depresję. Chcę, żeby była szczęśliwa. - Nie wiesz, czy wciąż będzie chciała przemiany za te kilkanaście lat. - stwierdził Jasper, głaszcząc mnie po dłoni. - Będzie chciała. - powiedziałam. Byłam tego pewna. - I ktoś z was z pewnością chętnie ją przemieni. - A może uszanuje twoją prośbę? Albo posmakuje dorosłego, ludzkiego życia i nie będzie już taka skora, by je zakończyć? - powiedział Edward, która nagle pojawił się w pokoju. - Nie wybiegajmy zbytnio przed orkiestrę. Ma jeszcze kilka długich lat na dogłebne poznanie wszystkich aspektów wampirzego żywota, których teraz jeszcze nie rozumie, bo jest za mała, a ty na pogodzenie się z jej decyzją. Z każdą decyzją. Jeżeli ja mogłem, to ty też dasz radę. - skwitował. - Jeśli kochasz naprawdę mocno, z czasem pogodzisz się z każdą decyzją. Jakakolwiek by ona nie była, Rosalie, zaakceptujesz ją bez słowa, bo każda z tych dróg będzie dobra dla twojej córki. Tu chodzi tylko o to, jaką drogę ONA wybierze, bo czasy, w których będziesz mogła decydować za nią, już niedługo miną. Musisz zrozumieć, Rose, że nie wszystko zależy od ciebie! Ale nie martw się. Masz na tą lekcję jeszcze kilka lat. - pogłaskał mnie po głowie i wyszedł. Patrzyłam, jak zamykają się za nim drzwi i zastanawiałam się nad sensem jego słów. Może faktycznie każda droga, którą obierze Clarisse będzie dobra, tylko dlatego, że to będzie JEJ droga?
BETA: ScaryMary *EPILOG*Wiedziałam, że ten dzień nastąpi. Wiedziałam, że nie będę miała wpływu na jej decyzję. Czasy, w których moja mała córeczka słuchała się mnie w każdej kwestii minęły już dawno temu. Teraz pozostawało mi tylko patrzeć na jej cierpienie i wsłuchiwać się w bicie jej serca, bo to były jego ostatnie uderzenia. Mogłam tylko trzymać ją za rękę, czując pod palcami, jak ucieka z niej ciepło. Byłam pewna, że to będzie nie do zniesienia, ale wiedziałam, że muszę tam z nią być. Dłonie mi drżały, gdy patrzyłam na moją ukochaną Clarisse, którą Alice ubrała białą sukienkę, leżącą na łóżku. Chciałam zamknąć oczy, ale nie mogłam, kiedy Carlisle podawał jej morfinę. Czułam, że obok mnie jest Emmett, czułam, że obejmuje mnie ramieniem, że zaciska palce na dłoni, którą trzymałam Claire, ale wydawał mi się tak odległy jak nigdy dotąd. Jak w zwolnionym tempie patrzyłam, jak Carlisle pochyla się nad szyją mojej córeczki i gryzie ją. Zaczęłam krzyczeć razem z nią. Czułam, że coś rozrywa mnie od środka, że ból wypełnia mnie całą, jakbym po raz kolejny przeżywała przemianę. Gdzieś w oddali ktoś krzyczał: "Zabierzcie stąd Rosalie!", ale ja mocno ściskałam rękę Clarisse, nie chciałam stąd iść. Nie mogłam jej tak zostawić. Tak rodzic nie postępuje. I chociaż serce pękało mi na miliardy małych kawałeczków, przez prawie trzy dni obserwowałam, jak Carlisle podaje jej jedną dawkę morfiny za drugą, aż w końcu uderzenia jej serca zaczęły słabnąć, aż zabrzmiało ostatnie z nich. Claire przestała krzyczeć, a po kilku godzinach otworzyła oczy. Zmusiłam się do uśmiechu, by pierwszym, co zobaczy swoimi nowymi oczami, nie było przerażenie malujące się na mojej twarzy. Spojrzała na mnie, a w czerwieni jej tęczówek dało się dostrzec ogniki dziecięcego podniecenia. Była jeszcze taka młoda, zaledwie w moim wieku, a ja pozwoliłam jej zakończyć swój żywot. Co ze mnie za matka, jak mogłam się na to zgodzić? Emmett gładził mnie teraz po plecach widząc, jak bardzo jestem podenerwowana. Claire szybko się podniosła i skoczyła, by nas uścisnąć. Zapomniawszy, jak bardzo jest silna, omal nie zgniotła mi szyi, ale nie dbałam o to. Z jakiegoś dziwnego powodu czułam, że dobrze, że Claire jest wampirem. Zmarszczyłam brwi. Coś mi się nie zgadzało. Spojrzałam na córkę, która obnażyła w uśmiechu dwa rzędy idealnie równych, śnieżnobiałych zębów. Odsunęła się, ale dłoń trzymała wciąż na moim ramieniu. Nagle poczułam przemożną chęć, by wybrać się na polowanie, chociaż wcale nie byłam spragniona. - Chcesz iść na polowanie, prawda? - spytałam. Przytaknęła tylko, wciąż się uśmiechała, ale patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - A wcześniej chciałaś, żebym się cieszyła z twojej przemiany. - ponownie przytaknęła, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. - Niesamowite... - mruknęłam. - Każdego możesz skłonić, żeby robił to, co chcesz? - Nie wiem. - odpowiedziała melodyjnym głosem, bardziej dźwięcznym nawet od głosu Alice i podeszła do Emmetta. Dotknęła go i zamknęła oczy. - Ej, tylko nie to, Claire... - jęknął. - Nie M3! W drzwiach pojawił się Edward. - Widzisz, Claire, jak znajdziesz faceta, to będziesz miała nawet lepiej niż mamusia. Będziesz go miała pod pantoflem bez żadnego wysiłku. Tym razem to do niego podeszła Clarisse. Po chwili Ed przytulił mnie i wyszeptał: - Przepraszam, Rosalie, że przez te dziewięćdziesiąt lat byłem takim dupkiem. Emmett i Claire wybuchnęli śmiechem. Po chwili dołączyła do nich cała reszta rodziny. - Masz za swoje, braciszku. - powiedział Em, krztusząc się ze śmiechu, a potem nagle spoważniał i odwrócił się do Claire. - Clarisse Madaleine Cullen, moja wampirza córeczko, udało ci się skłonić wujka, żeby przeprosił mamę. Należy ci się za to jakiś baaaardzo duży niedźwiadek.
quattro18