Rozdział 8 .doc

(42 KB) Pobierz

Rozdział ósmy

Gdy się obudziłam, byłam sama. Mrużąc oczy wyjrzałam na zewnątrz – musiało być południe, bo słońce znajdowało się dokładnie przy moim oknie na trzecim piętrze. Pokój tonął w kwiatach, balonach i innych prezentach, ale poza nimi nikogo przy mnie nie było. Ani Edwarda, który czule trzymał mnie w swoich ramionach. Ani badającego mi puls Carlisle’a. Ani pielęgniarki ze strzykawką w ręku. Ani Charliego, który, mimo swojej chwilowej niewiedzy, tak bardzo się martwił. Ani wiecznie spieszącej się mamy. Ani Alice przyglądającej mi się dużymi, ciekawymi oczyma. Ani Emmetta, ani Jaspera i na szczęście żadnej Jessiki lub, co gorsza, Mike’a. Po raz pierwszy mogłam zachowywać się całkiem swobodnie, nie musiałam udawać, że się nie boję, jakby moje położenie nie było mi doskonale znane.
Nie chciałam, żeby Edward to zauważył, ale czułam strach przed śmiercią. Niezależnie od tego, czy mnie teraz przemieni, czy nie, nie będę mogła więcej zobaczyć się z moją rodziną. I nawet, jeśli Mike i Jessica działali mi czasem na nerwy, ich również będzie mi strasznie brakowało. Bałam się łez mojej mamy i wyrazu twarzy Charliego. Mimo najlepszych chęci nie wiedziałam, jak mam to wszystko przetrwać. Nie wiedziałam nawet, jak radzić sobie z ciążącą mi wiedzą.
Właśnie przeklinałam mój zniszczony mózg, moją słabość, szpital, niekompetencję lekarzy – po prostu wszystko, gdy drzwi otworzyły się z łoskotem.
Alice sprawiała wrażenie podekscytowanej, gdy tanecznym krokiem wkroczyła do pokoju. W ramionach trzymała różne kolorowe materiały, które błyszczały w białym świetle i odbijały się na jej twarzy dziesiątkami tęczowych punkcików.
- Płakałaś, Bello? – spytała niespodziewanie i jej twarz spoważniała.
Nie zorientowałam się nawet, kiedy do moich oczu zakradło się kilka pojedynczych łez. Wstrzymałam je, nie pozwalając, by spłynęły na policzki.
- Dopiero co się obudziłam – odpowiedziałam, usiłując jednocześnie odchrząknąć.
To wytłumaczenie wprawdzie jej nie zadowoliło, ale nie drążyła dłużej tematu.
- Zrobimy cię dzisiaj na bóstwo. Ta bezkształtna, szara piżama jest naprawdę nie do zniesienia.
Ogarnęła mnie panika, gdy tylko rzuciłam okiem na stos leżących na moim łóżku rzeczy i zobaczyłam, co się wśród nich znajduje. Ona chyba oszalała!
- Alice, jestem w szpitalu…
- To przecież nie znaczy, że nie możesz wnieść w to beznadziejne miejsce odrobiny blasku i seksapilu.
Powoli i ostrożnie, starając się nie upaść, zaczęłam odsuwać się poza zasięg rąk Alice, a jeszcze dalej od za ciasnych, za krótkich ubrań.
- Nie ma we mnie ani blasku, ani seksapilu. Ja po prostu nie jestem żadną lolitką, Alice. Proszę cię…
- Uspokój się! Zobaczysz, Edward będzie zachwycony, nawet twój ojciec spojrzy na ciebie całkiem inaczej.
- Nie pokażę mu się tak na oczy!
Zbliżyła się bez pospiechu, a na jej twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
- Pokażesz, pokażesz.
I jak to zwykle się dzieje w zamkniętej przestrzeni, w końcu uderzyłam plecami o ścianę. Nie było żadnego wyjścia… Nigdy go nie było!
- Błagam, zlituj się! Nie czuję się za dobrze – westchnęłam. Rzeczywiście, nie czułam się najlepiej. Wszystko wydawało mi się dziwne i obce. Na próżno miałam nadzieję, że moja choroba będzie przebiegała bez jakichkolwiek symptomów (pomijając nieznośne bóle głowy).
- Będę o tym pamiętać. – Gdyby to było możliwe, uśmiechnęłaby się jeszcze szerzej.
- Żadnego makijażu!
- Jasne. Ale włosy…
Zanim naprawdę mogłam zrozumieć, co ze mną planuje albo dlaczego tak kurczowo uczepiła się zamiaru zadręczenia mnie, założyła na mnie kusą, wyjątkowo ciasną i głęboko wyciętą koszulę nocną, tamując mi tym samym dopływ powietrza. Gdy spojrzałam w dół, mogłam zobaczyć przez dekolt mój brzuch i w tym miejscu materiał całkiem się kończył. Koszulka była naprawdę obcisła i wyraźnie podkreślała wszystkie moje krągłości (a nie miałam ich za wiele). Ciemnoniebieski jedwab błyszczał stylowo przy każdym ruchu. Innymi słowy: byłam naga!
Jak w ogóle mogłam wcześniej źle myśleć o modzie szpitalnej?
- Bello, wyglądasz absolutnie oszałamiająco! – wykrzyknęła i zadowolona przyglądała się swojemu dziełu.
Nie sprzeciwiałam się, ponieważ w przypadku Alice, to i tak nigdy nie miało sensu. Zamiast tego opadłam na łóżko, spodziewając się jednak, że najgorsze jeszcze przede mną.
- Pójdę tylko po lakier do włosów i lokówkę. Będzie fantastycznie, zobaczysz!
Nie widziałam, jak przemknęła przez pokój, byłam zbyt zajęta naciąganiem mojego nowego stroju na tyłek.
Drzwi ponownie się otworzyły i już miałam ukryć się w łazience (nie, żebym nie wiedziała, że to strata energii), gdy zamiast Alice, której się spodziewałam, zobaczyłam Edwarda.
Jak zawsze wyglądał pięknie – wręcz idealnie – mimo, że w świetle jarzeniówek jego skóra miała szary odcień.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczyma (ostatnio ciągle były czarne), po czym potrząsnął głową z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Alice tu była – stwierdził.
Zawstydziłam się tak bardzo, że nawet odsłonięta skóra mojego dekoltu i nagie uda nabrały czerwonego koloru. Spuściłam wzrok i gorączkowo usiłowałam zakryć kołdrą moją nagość.
- Jak kropla krwi rozlana w mleku – wyszeptał Edward czule, zanim znalazł się u mojego boku i musnął mój policzek opuszkiem palca.
- Słucham? – Mój głos drżał, tak bardzo trzęsły mi się wargi.
- To cytat – powiedział prosto, dalej przyglądając się rumieńcom na mojej twarzy (jedynej części ciała, jaką mógł jeszcze zobaczyć).
Nie znałam tego cytatu, nie wiedziałam też, skąd pochodzi, ale podobał mi się.
- Musiałem pomyśleć o tym, czego się boisz najbardziej – mruknął nagle.
Od razu wiedziałam, co ma na myśli – chodziło mu o moją obawę, że po przemianie jego uczucia do mnie się zmienią.
- I do czego doszedłeś?
- Bello, czy nie mówiłem ci wystarczająco często, jak bardzo cię kocham? Zawsze będę cię bezgranicznie kochał, nieważne, w jakiej postaci będziesz dalej egzystować. Dlaczego w to wątpisz?
Wypuściłam wstrzymywany od jakiegoś czasu oddech.
- Nie wątpię w to. Nawet, jeśli na początku szło mi ciężko, teraz zrozumiałam, że naprawdę mnie kochasz… mnie… Człowieka. Kochasz moje ciepło, bicie mojego serca, zapach mojej krwi. Nie przeszkadza ci wcale, gdy czerwienię się jak pomidor, to też kochasz. Pytam tylko samą siebie, czy twoje uczucia do mnie się nie zmienią, gdy to wszystko przepadnie na zawsze, gdy źródło wyschnie.
To go rozwścieczyło. Jego oczy pociemniały i zacisnął wargi.
- Nie! To się w ogóle nie zmieni! – Ciężko było go zrozumieć, bo mówił, praktycznie nie otwierając ust.
- Udowodnij mi to!
- Jak? Zrobię wszystko!
- Poślub mnie, gdy stanę się wampirem! – Prawie nie mogłam uwierzyć, że właśnie to powiedziałam. Co mnie opętało? Czy w ostatnich chwilach życia musiałam zachowywać się tak… niefrasobliwie?
Edward uśmiechnął się tak naprawdę po raz pierwszy, odkąd znalazłam się w tym nieszczęsnym miejscu, a jego oczy zalśniły topazowym blaskiem.
- I tak zamierzałem to zrobić.
Poczułam ucisk w gardle, powietrze przestało docierać do moich płuc. Już od dawna, bardzo dawna marzyłam o poślubieniu Edwarda. Marzenie każdej małej dziewczynki – ślub z księciem! Ale nigdy nie przypuszczałam, że może on też tego pragnie. Jestem na to zbyt wielką realistką. Nie wierzę w bajki, więc szaloną mrzonkę, że Edward mógłby chcieć mnie poślubić, od razu wcisnęłam gdzieś między „Kopciuszka” a „Królewnę Śnieżkę”.
Edward usiadł obok mnie na łóżku i ujął moje dłonie, które w jego dużych rękach wydawały się bardzo drobne. Wprawdzie resztkami świadomości zarejestrowałam, że pościel ześlizgnęła się z mojego ciała, znowu wystawiając moją prawie-nagość na pokaz, jednak już mnie to nie interesowało. Z czułością pocałował najpierw palec serdeczny mojej lewej ręki, później obie dłonie i po tym, jak podarował mi zniewalający uśmiech, pochylił się do przodu, by złożyć na moich ustach pocałunek.
Nigdy mnie tak nie całował. Tak gorąco i niecierpliwie. Zapominając o wszelkiej ostrożności. Wiedziałam, że moja dolna warga powinna właściwie płonąć, ale nie byłam w stanie odczuwać bólu.
Odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Czekaliśmy, aż bicie mojego serca znowu wróci do normalnego rytmu, a oddech się uspokoi.
W jego złotych oczach tańczyły iskierki, oddychał zbyt szybko, jak na wampira, a na jego twarzy gościł uśmiech, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Wyglądało na to, że cała złość, smutek i strach odeszły w niepamięć.
- W takim razie na co jeszcze czekasz? – wyszeptałam.
Słysząc to odwrócił wzrok i cały romantyzm prysnął.
- Czekam, aż powiesz swojemu ojcu, a przy okazji mamie, że jesteś chora i niedługo umrzesz. – Jego głos był coraz cichszy. – Nawet nie wiesz, jak mi przykro, ale musimy… upozorować twoją śmierć. – Przy ostatnim słowie drgnął lekko. – Powinnaś się jakoś pożegnać, bo nie będziesz mogła ich więcej zobaczyć.
Przełknęłam z trudem.
- Dobrze, zrobię to.
- Kocham cię! – przysiągł, a blask jego oczu mnie hipnotyzował. – Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Dowiodę, że jestem godny tego, co dla mnie robisz – porzucasz swoją rodzinę i przyjaciół. Przyrzekam ci to, Bello.

Nie pozwolił mi w żaden sposób się zrewanżować, chociaż chciałam w tej chwili tak wiele powiedzieć. Chciałam mu powiedzieć, że dla niego zrezygnowałabym ze wszystkiego. Chciałam wyjaśnić, że to ja nie jestem godna jego, w żadnym wypadku odwrotnie. Ale chciałam też przypomnieć mu o tym, że i tak będę musiała porzucić wszystkich moich bliskich, gdy w końcu umrę. Chciałam go zapewnić, że go kocham, wielbię i podziwiam.
Jednak pocałował mnie i wszystkie te myśli pozostały niewypowiedziane.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin